Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 39 (12/2008)

Bookmark and Share

POCZĄTEK DRAMATU

Ola Gulińska (2009-01-19)

Procesja w Brzeźnie. W tle - zburzona później cerkiew.
Więcej fotek w galerii
W tym roku mija 70. rocznica "akcji rewindykacyjno-polonizacyjnej", której najbardziej spektakularnym i brutalnym momentem było burzenie cerkwi na Południowym Podlasiu i Chełmszczyźnie późną wiosną i latem 1938 roku. Wtedy, zupełnie oficjalnie, w majestacie prawa, w województwie lubelskim w ciągu dwóch miesięcy zburzono ponad 120 cerkwi i kaplic.
Prawosławna Diecezja Lubelsko-Chełmska, Wydział Politologii Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie oraz Towarzystwo Ukraińskie przygotowały wspólnie wystawę dokumentującą tamte wydarzenia.
17 grudnia br. odbyło się otwarcie tej wystawy oraz debata, w której udział wzięli: Zbigniew Hołda (moderator), Jerzy Tomaszewski, Tadeusz Radzik, Grzegorz Janusz, Paweł Smoleński i Grzegorz Kuprianowicz. Fragmenty poniżej.

Zbigniew Hołda: Znajdujemy się teraz w auli im. I. Daszyńskiego, premiera pierwszego rządu w 1918 roku, który ukonstytuował się tu w Lublinie i miał siedzibę w tym budynku [debata odbyła się w budynku Wydziału Politologii UMCS]. W 1918 roku zaczynało się znakomicie, wystarczy przeczytać manifest rządu Daszyńskiego. To bardzo piękny dokument, w którym nie tylko etniczni Polacy mogli znaleźć zaproszenie do budowy wspólnego państwa. Dla mnie jako prawnika zajmującego się prawami człowieka najważniejsze jest, że manifest rządu Daszyńskiego właściwie określił ustrój Polski - Rzeczpospolita jest demokratycznym państwem prawa, które przestrzega praw wszystkich ludzi niezależnie od pochodzenia etnicznego i religii. Powtarzam więc, że w 1918 roku zaczynało się znakomicie. Daszyńskiemu, a potem Moraczewskiemu udało się w błyskawicznym tempie zbudować zręby państwowości. Państwo, teoretycznie bardzo słabe, potrafiło odtworzyć struktury państwowe, stworzyć konstytucję, ustabilizować granice. To miało być przyjazne państwo dla wszystkich obywateli.
A teraz przenieśmy się w lata trzydzieste. W tym samym budynku miało siedzibę dowództwo okręgu Korpusu II. Zmienia się sytuacja polityczna. Tu właśnie, oraz w Zamościu, gdzie stacjonował sztab III Dywizji Piechoty Legionów, ustalono i wykonano haniebny plan masowych prześladowań obywateli Rzeczpospolitej, którzy byli prawosławnymi Ukraińcami. W 1918 roku to by się w głowie nie pomieściło Daszyńskiemu i jego ministrom, że już 20 lat później dojdzie do tak masowych naruszeń praw człowieka. Dodam jeszcze, że wykonawcy mieli chyba dobre intencje, chcieli umocnić państwo. W 2008 roku oczywiście żaden europejski polityk przy zdrowych zmysłach nie próbuje umacniać państwa masowo prześladując dużą mniejszość narodową i religijną. Mackiewicz miał rację pisząc w "Słowie Wileńskim", że paru ministrów odpowiedzialnych za tamte wydarzenia postawiłby przed Trybunałem Stanu. Ja jestem zaskoczony, że tak prześladowana mniejszość, zresztą jak inne w Polsce, we wrześniu 1939 roku zachowała się niezwykle lojalnie wobec Polski. Mimo że, powiedzmy sobie to szczerze, była najbardziej oszukaną mniejszością narodową w II RP - Śląsk miał swoją autonomię, Galicja - nie, a Uniwersytet Ukraiński we Lwowie nigdy nie został stworzony, mimo obietnic.

Grzegorz Janusz: Akcja burzenia cerkwi między majem a lipcem 1938 nie była jedyną, bo już w roku 1915 obiekty cerkiewne były przejmowane przez kościół katolicki, zdarzały się też przypadki burzenia. Przy czym wtedy to było głównie niszczenie cerkwi, które były niejako symbolem dominacji rosyjskiej - tak jak sobór na Pl. Litewskim w Lublinie. Można się zastanawiać nad celowością takiej akcji, ale można zrozumieć sposób myślenia tych, którzy o tym decydowali. W przypadku akcji w 1938 roku to były działania, które mogą spotkać każdy kościół w warunkach państwa o rosnącej sile władzy centralnej, władzy autorytarnej, a tak było w przypadku Polski. Gdyby w 1918 roku komukolwiek z ówczesnej władzy powiedzieć, że za dwadzieścia lat ktoś będzie niszczył cerkwie czy domy modlitw, które często były w jakiś chatach, albo że wojsko i policja będzie bić ludzi broniących świątyń, to oni by się obrazili. Oburzyliby się, że posądza się ich o jakiś płytki nacjonalizm. Zresztą w 1918 roku nacjonalizm postrzegany był jako walka o państwo polskie, ale nie w sensie walki z obywatelami. Co do Mackiewicza - chodziło mu raczej o samą technikę działania władz niż o fakt, że jakaś grupa współobywateli została poszkodowana. On patrzy raczej z perspektywy skutków dla państwa niż, że ileśtam tysięcy obywateli osobiście odczuło następstwa tej akcji eufemistycznie nazwanej "polonizacyjno-rewindykacyjnej". Spotkaliśmy się z podobnymi działaniami po drugiej wojnie, kiedy cerkwie i kościoły na byłych kresach wschodnich, które zajął Związek Radziecki, były zamieniane na magazyny, opuszczone, celowo poddane zniszczeniu.
Druga kwestia do której chciałem się odnieść to kwestia natury prawnej. Rzeczywiście manifest rządu Daszyńskiego był bardzo postępowy i tej cechy nie straciła też konstytucja marcowa. Natomiast konstytucja kwietniowa z 1935 roku do zakresu, o którym mówimy czyli wolności, równości religijnej, odnosiła się w artykule 7. To jest artykuł mówiący, że korzystanie z praw obywatelskich będzie mierzone miarą użyteczności publicznej. I ta miara użyteczności publicznej będzie oceną prawa obywateli do równości, w tym też wolności. Ale, o ile na części obszarów, zwłaszcza Lwowszczyzny, gdzie dominował kościół greckokatolicki, a nie prawosławny, dochodziło do znacznych konfliktów, na terenie Południowego Podlasia i Chełmszczyzny prawie nie było zdarzeń, które byśmy określili pojęciem "antypaństwowe". Na Lwowszczyznie był bardzo silny ruch narodowoukraiński, tutaj nie. Większość ludności identyfikowała się jako "tutejsi" wyznania prawosławnego. W związku z tym nie odwoływano się od art. 7. Konstytucji, bo wiedziano, że miałby on bardzo słaby punkt zaczepienia.
Trzeba też pamiętać, że w 1919 Polska przyjęła Mały Traktat Wersalski, ratyfikowany rok później, mówiący o poszanowaniu mniejszości narodowych. Nakładał on szereg obowiązków na państwo polskie. Nie ulega wątpliwości, że były one uciążliwe, zresztą w Polsce kwestionowano nie tyle same zobowiązania międzynarodowe co fakt, że zostały wybiórczo narzucone części państw, a państwa pokonane na przykłąd Niemcy takich zobowiązań na siebie nie musiały przyjąć. Mały Traktat Wersalski mówił o równości obywateli, zakazywał dyskryminacji kogokolwiek z powodu narodowości, płci, wyznania. Stwierdzano tam, że żadna ustawa, żadna działalność państwa nie może stać w sprzeczności do tych postanowień. W 1934 roku na zgromadzeniu ogólnym Ligi Narodów Józef Beck w imieniu Polski wypowiedział możliwość kontroli międzynarodowej postanowień traktatu. W 1938 traktat w zakresie swoich zobowiązań w Polsce był aktem wiążącym. Oczywiście działania, o których tu mówimy, z punktu widzenia prawnego stoją w jaskrawej sprzeczności z postanowieniami traktatu a także z art. 7. Konstytucji, gdyż nie istniały żadne przesłanki, które mogłyby wskazywać, że jakakolwiek forma działalności czy zachowania ludności prawosławnej na tym terenie byłaby działaniem pozwalającym ograniczyć prawa obywatelskie. Możemy zatem powiedzieć, że zachowanie władz wynikało z pobudek politycznych. Pamiętajmy, że to jest rok 1938, Europa buzuje, jest już po Anschlussie Austrii, toczą się rozmowy w sprawie przyłączenia Sudetów do Rzeszy.
Akcja na Lubelszczyźnie w 1938 roku wpłynęła na stosunki polsko-ukraińskie w okresie II wojny. Mówię tu także o Wołyniu, który w międzywojniu był terenem stosunkowo spokojnym jesli chodzi o rozwój ukraińskiego ruchu narodowego.

Zbigniew Hołda: Kolej rzeczy wskazuje, że powinniśmy teraz odnieść się do czegoś, co można by nazwać praktyką polityki rządów Rzeczpospolitej względem mniejszości narodowych. Stanowiących, nawiasem mówiąc, ponad 30% ogółu obywateli.

Jerzy Tomaszewski: Jeśli chodzi o mniejszości etniczne i religijne sytuacja pogarsza się w drugiej połowie lat '30, po śmierci Piłsudskiego. Wtedy następują zmiany personalne w obozie rządzących, a od 1936 roku dokonuje się stopniowa ewolucja i wykorzystywanie rozmaitych środków, aby ograniczyć uprawnienia mniejszości narodowych i pozbyć się ich. Koncepcja wspierania emigracji - dotyczy głównie Ukraińców, których uważano za najbardziej niebezpieczną dla państwa mniejszość. Z kolei w wielu środowiskach istniało przekonanie, że nie ma takich narodów jak Ukraińcy i Białorusini - jest to jedynie "materiał etnograficzny", wobec czego łatwiej ich będzie spolonizować. Wśród urzędników II RP rodzi się koncepcja "oddziaływania poprzez religię", wobec tego należało dążyć do narzucenia katolicyzmu mniejszości białoruskiej i ukraińskiej. Po odejściu bpa Matulewicza, Litwina zresztą, który dbał o równoprawność wiernych różnych kościołów, przychodzi abp Jałbrzykowski, który w ciągu kilku lat doprowadza do sytuacji, że na terenie zamieszkanym przez Białorusinów - katolików w parafiach nie ma już ani jednego księdza, który włada białoruskim. Sama możliwość, że kazania będą w języku białoruskim już była traktowana jako zagrożenie.
Obawy co do polskich obywateli wyznania prawosławnego zaczynają się już w 1937 roku. Mam tu przed sobą raport posła czechosłowackiego, który pisze, że "w ostatnich miesiącach rozpoczęło się prześladowanie w postaci zamykania, palenia, niszczenia i demolowania cerkwi, dręczenia duchowieństwa, konfiskat majątku cerkiewnego". Zaczęło się to wszystko 1937 roku w województwie wołyńskim, gdzie doszło do przymusowej konwersji prawosławnych na katolicyzm lub unię.

Tadeusz Radzik: Jak do tego doszło?
Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, kto personalnie podjął decyzję o akcji. Wiemy, że istotną rolę odgrywały w niej czynniki wojskowe. Wielu badaczy podkreśla, że duża część Kościoła Katolickiego odcięła się od tej akcji. Znany jest list bpa Fulmana, ordynariusza lubelskiego z maja 1938 roku, a więc z czasu, kiedy akcja trwa, w którym przestrzega on przed angażowaniem się księży. Poza tym kiedy ks. Niechaj podejmuje akcję zabezpieczania przedmiotów kultu i ksiąg metrykalnych z niszczonych świątyń, zostaje pouczony, by nie urządzał tego rodzaju wycieczek. Ustami swego ordynariusza Kościół Katolicki dość jednoznacznie dystansuje się do tej akcji, co oczywiście nie wyklucza, że w poszczególnych parafiach proboszczowie i wikariusze mogli z nią sympatyzować.
Nie ma dowodów, że wojsko bezpośrednio brało w tym udział, nie są znane relacje, nie ma zdjęć świadczących o udziale żołnierzy w fizycznym niszczeniu cerkwi. Wiemy natomiast, że część budynków była wysadzana przy użyciu ładunków wybuchowych, więc brali w tym udział saperzy. Poza tym na pewno policja, miejscowa administracja i na zasadzie oddelegowania. Pojawia się pytanie - dlaczego wojsko w mundurach nie brało bezpośrednio udziału w burzeniu? Lubelszczyzna była czymś w rodzaju zaplecza dla Centralnego Okręgu Przemysłowego. Jedna z hipotez mówi, że dlatego wojsko chciało mieć teren "oczyszczony". Po 1926 roku władza w Polsce była władzą silną, niekontrolowaną, która mogła fałszować wybory. Władzą, która, w praktyce, mogła sobie na wszystko pozwolić - także na akcje burzenia świątyń.
Pojawia się sprzeciw ze strony prawicy, konserwatywne "Słowo wileńskie" Cata-Mackiewicza, krakowski "Czas", kilka tytułów pojawia się z białymi stronami. Z kolei kilka tytułów prosanacyjnych zamieszcza artykuły popierające burzenie. Nie znam głosów środowisk uniwersyteckich wyrażających sprzeciw wobec tej akcji, na przykłąd w formie listów otwartych.

Zbigniew Hołda: Społeczeństwo obywatelskie było słabe, nie miało wielkiej ochoty do kontrolowania władzy. Poza tym udało się wzniecić rozmaite animozje między Polakami a mniejszościami. Rzeczywiście akcja rewindykacyjna z 1938 roku nie spotkała się z masowymi protestami opinii publicznej w Polsce. Chyba jednym z niewielu protestujących był Andrzej Strug, zresztą lublinianin. Mam nadzieję, że współcześnie społeczeństwo polskie zdecydowanie potępiłoby tę akcję. Oczywiście większość społeczeństwa nic o tych wydarzeniach nie wiedziała. Paweł Smoleński pisał, jak waha sie polski Sejm przy uchwalaniu, bardzo zresztą wyważonego, projektu uchwały odnoszącego się do tego masowego naruszenia praw człowieka 1938 roku.

Paweł Smoleński: Pan poseł Czykwin, który jest prawosławny i mówi o sobie, że jest polskim Białorusinem, złożył w Sejmie projekt uchwały, która miała wyrażać żal za to, co sie stało na Lubelszczyźnie. Projekt uchwały został złożony do komisji kultury. Przeczytałem stenogram z posiedzenia komisji. Nikt, a zasiadają tam bardzo różni ludzie, nikt wprost nie poparł posła Czykwina. Trzeba sobie postawić pytanie - dlaczego? Myślę, że przyczyna jest jedna i nie ma związku, ani z lewicą, ani z prawicą, ani z tym, czy ktoś jest agnostykiem, ateistą czy chrześcijaninem. To jest taki przedziwny polonocentryzm i etnocentryzm w postrzeganiu Polski. Otóż posłowie, moim zdaniem, nie zgodzili się, aby wyrazić ubolewanie z powodu tej akcji dlatego, że nie chcieli, aby ktoś obrażał majestat Rzeczpospolitej. Tylko, że to sama Rzeczpospolita obraziła swój majestat robiąc to, co zrobiła z cerkwiami. Posłowie wykazali się wręcz zadziwiającą niewiedzą na temat, co stało się w 1938 roku. Tylko jeden z nich, który nie zasiada akurat w komisji kultury, poseł Jan Widacki, zapytany czy wiedział, że w 38 roku burzono cerkwie, odpowiedział "Tak, wiedziałem". "A skąd pan wiedział?". "Bo mam maturę". W komisji kultury siedzieli ludzie z wyższym wykształceniem i nie mieli zielonego pojęcia o tych wydarzeniach. Nie byli w stanie poprzeć słowa "haniebny" dotyczącego burzenia świątyń. Powiadali, że trzeba zrozumieć władze II RP jako że "ci prawosławni mogli być odbierani jako stalinowska V kolumna". Oczywiście wszyscy mamy świadomość, że związek między prawosławiem a stalinizmem jest mniej więcej taki, jak między tyłkiem a kijem. Moim zdaniem, to że komisja kultury przełożyła debatę nad tą uchwałą na święte nigdy, świadczy o tym, że po pierwsze powinniśmy patrzeć kogo wybieramy, po drugie powinniśmy sami sobie się przyjrzeć, bo takie są elity jacy my jesteśmy. Wreszcie po trzecie, musimy zrozumieć prostą prawdę, że klasę polityk czy zwykły człowiek okazuje wtedy, kiedy przychodzi mu przeprosić za własne winy. To co dobre i co złe w II Rzeczpospolitej jest naszym wspólnym dziedzictwem. Nie można dziedziczyć tylko spadku, który jest piekny i wspaniały.
Przyszła mi do głowy jeszcze jedna rzecz. Nie dotyczy to ani cerkwi ani Ukraińców. W komisji kultury mówiono na przykład "cerkwie, ale przecież potem był Wołyń". W Zakopanym parę lat temu wystawiono pomnik Józefa Kurasia "Ognia", który jest uważany przez IPN za bohatera antykomunistycznego podziemia. Przez polskich Słowaków, którzy nie mają nic wspólnego z Wołyniem, jest traktowany jako opryszek, który w czasie wojny rabował ich wsie i mordował ich mieszkańców. Pomnik został odsłonięty przez prezydenta Rzeczpospolitej. Jeżeli tak kontrowersyjnej postaci stawia sie monument i odsłania go prezydent RP, to cieszmy się, choć to strasznie brzmi, że w Polsce w zasadzie nie ma mniejszości narodowych, Bo gdyby były,to byśmy mieli taki bal jak na Bałkanach.
Na posiedzenie komisji, na którym dyskutowano o uchwale przyszedł poseł Prawa i Sprawiedliwości Zbigniew Girzyński, który nie jest członkiem komisji. Przyszedł i powiedział, żeby w ogóle się nad tym nie zastanawiać, bo przecież Ukraińcy wymordowali naszych na Wołyniu. Co ma wspólnego jedno z drugim, nie wiem. Zresztą członkowie komisji stwierdzili, że niech to sobie leży w teczce, wrócimy do tego po wakacjach czyli kiedyś tam, w przyszłości. Jestem głęboko przekonany, że gdyby jutro projekt tej uchwały stanął na komisji, ona by przepadła. Jestem też przekonany, że odwlekanie jest celowym działaniem, żeby tylko nie powiedzieć: "żałujemy, że polskimi rękami zniszczono świątynie polskich obywateli". Jestem też przekonany, że te wszystkie akty strzeliste pań posłanek i panów posłów, o tym, że: "my nie wiemy", że "to jest nowa sprawa", że "trzeba najpierw sie dowiedzieć, powołać ekspertów" jest tylko po to, by tę sprawę oddalić, sprawić, by wszyscy o niej zapomnieli.

Zbigniew Hołda: Próbowałem policzyć, ilu posłów poparłoby ustawę, gdyby doszło do głosowania w Sejmie. Może zaniżyłem, ale głosowałoby trzech - oczywiście poseł Czykwin, poseł Widacki i pewnie Janusz Palikot.

Paweł Smoleński: Mam dość krytyczny stosunek do polskiego Sejmu, ale chyba lepszy niż pan profesor Hołda, bo według mnie głosowałoby za uchwałą więcej niż trzy osoby. Głosowałyby osoby, którym jest wszystko jedno czy są z lewicy czy z prawicy, czy są wierzący czy niewierzący, a którzy są po prostu przyzwoitymi ludźmi. W tekście tej uchwały nie pada nawet słowo "przepraszam". Wyrażenie żalu, że zostały zburzone światynie przyzwoitemu człowiekowie nie powinno przyjść z trudem.

Grzegorz Kuprianowicz: Mówiąc o wydarzeniach z 1938 roku mogłoby sie wydawać, że mówimy o wydarzeniach sprzed 70 laty, które zdążyły się zdezaktualizować. Wydarzeń, o których mówimy, w pamięci historycznej tak naprawdę nie było. Gdy poseł Czykwin opowiadał o zbieraniu podpisów pod projektem uchwały, mówił, że wśród posłów, którzy się podpisali zaledwie dwóch wcześniej słyszało o tych wydarzeniach. Myślę, że gdybyśmy zrobili badania socjologiczne, wynik ogółu społeczeństwa byłby podobny lub gorszy.
Można zadać pytanie - czy muszą być obecne? Dlaczego akurat te wydarzenia powinny być? Próbując odpowiedzieć na to pytanie należy zwrócić uwagę na jeden ważny aspekt. Społeczeństwo składa sie z różnych społeczności. I gdy społeczność mniejszościowa ma pewną świadomość historyczną i jest pewne wydarzenie, które dla tej społeczności jest centralne, determinujące jej losy, a społeczność większościowa w ogóle o takim wydarzeniu nie słyszała, powstaje sytuacja paradoksalna. Sytuacja zupełnego braku zrozumienia. Dokładnie tak jest w przypadku akcji burzenia cerkwi na południowym Podlasiu i Chełmszczyźnie. A czy tamte wydarzenia były ważne? Spójrzmy na nie w kontekście historii całej II RP. Gdy usuniemy akcję burzenia z historii międzywojennej Polski, obraz II RP staje się o wiele ładniejszy, ale mniej prawdziwy. Wydarzenia roku 38 nie były sytuacją, gdzie banda jakiś opryszków dokonanała tumultu, wyburzenia jakichś obiektów i pobicia ludzi. Mamy do czynienia z sytuacją, kiedy państwo podejmuje pewne świadome działania skierowane przeciwko części swoich obywateli odróżnianych od większośći na podstawie kryteriów wyznaniowego i narodowościowego. Akcja była dokonana przez państwo i w imieniu państwa. To nie były wydarzenia tolerowane przez państwo, tylko przez państwo zorganizowane i przeprowadzone.

Akcja burzenia cerkwi w 1938 roku nie była jedynym, odosobnionym przypadkiem w dziejach tego regionu, ale wpisywała się w całość działań nazywanych działaniami polonizacyjno-rewindykacyjnymi. Jest to nazwa nadana przez samych pomysłodawców i organizatorów tych działań. Całość akcji polonizacyjno-rewindykacyjnej miała dwa podstawowe cele, z jednej strony ograniczenie stanu posiadania Cerkwi Prawosławnej na tym terenie, z drugiej tam, gdzie nie było możliwe całkowite zlikwidowanie prawosławia, nadanie mu charakteru wygodnego dla państwa. Więc akcja polonizacyjno-rewindykacyjna wpisywała się w założenia całej polityki II RP wobec kościoła prawosławnego. Oprócz burzenia cerkwi obejmowała szereg innych wydarzeń takich jak na przykłąd konwersja prawosławnych na katolicyzm. Od wiosny 1938 roku do lata 39, bo przecież akcja skończyła się kilka tygodni przed wybuchem II wojny światowej, zmuszono do konwersji na katolicyzm około 15 tysięcy do 20 tysięcy wyznawców prawosławia na tym terenie. Kolejny element to ingerowanie w wewnetrzne życie Cerkwi - od połowy lipca 38 roku starostowie zaczęli informować Rady Kobiet Prawosławnych, że "od dzisiaj powinniście wygłaszać kazania w języku państwowym". Wszystkie te wydarzenia są ze sobą związane.
Warto pamiętać, że rok 1938 był tylko początkiem dramatu społeczności prawosławnej tego regionu. 10 lat po akcji burzenia cerkwi nawet nie ma kto po nich płakać, bo ludzi, którzy potencjalnie mogliby się w nich modlić, już tam nie ma. W czasie drugiej wojny dochodzi do konfliktu polsko-ukraińskiego na tym terenie, potem w latach 44-46 następuje deportacja do ZSRR, potem w 1947 roku Akcja "Wisła". 10 lat po burzeniu cerkwi, w 1958 roku, nie ma tu prawie nikogo. Po czystce kulturowej nastapiła czystka etniczna. Stąd te wydarzenia są tak istotne dla Kościoła prawosławnego i społeczności ukraińskiej. Bez kontekstu historycznego nie zrozumiemy obecnej sytuacji tej społeczności w tym regionie.






Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Jarek Swiderek - 2010-09-11
W 1938r. zburzono – podobno bardzo piękną – cerkiew w Kryłowie nad Bugiem. W tej miejscowości zorganizowano w tym roku – w sierpniu - transgraniczne dni dobrosąsiedztwa polsko-ukraińskiego. Głównym organizatorem był grekokatolicki ks. Batruch z Lublina wraz ze swoją fundacją i urzędem gminy w Mirczu pow. Hrubieszowski.
Kryłów jest piękną miejscowością - znajdują się tam ruiny zamku, klasztoru oraz zboru kalwińskiego. Pomysł spotkania młodych Polaków i Ukraińców jest jak najbardziej godny poparcia. Po obu stronach granicy zorganizowano festiwale oraz zbudowano prowizoryczne przejście graniczne. W celu wzajemnego zrozumienia i przyszłego pojednania powinno być takich imprez jak najwięcej.
Pewnym zgrzytem było jedynie wręczenie nagród polsko-ukraińskiego pojednania. Jedną z nich otrzymał nieobecny red. „GW” - Marcin Wojciechowski, który w listopadzie 2008r. określił zbrodnie UPA na Polakach jako - „margines działań UPA”. Niestety ale nie można z tym się zgodzić – ok. 150 tys. wymordowanych Polaków nie jest żadnym marginesem !
Prawdziwe pojednanie ( oby nastąpiło jak najszybciej!) – powinno być oparte na PRAWDZIE HISTORYCZNEJ ! Za czasów PRL-u także nie wolno było wspominać Katynia i panowała oficjalna przyjaźń polsko-radziecka – czy chcemy aby teraz było podobnie ? Młodzi Ukraińcy absolutnie nic nie wiedzą o rzezi wołyńskiej – w Polsce świadomość tego faktu jest także niewielka – czy społeczna niewiedza jest czymś odpowiednim ? Czy nie lepiej w końcu przeciąć ten węzeł , potępić całe zło ( oczywiście po obu stronach !) , postawić w końcu krzyże na wołyńskich grobach ( są one tylko w 10 % miejsc gdzie leżą szczątki Polaków pomordowanych przez banderowców !) i dokonać prawdziwego pojednania – nie między fałszywymi politykami – a pomiędzy narodami ?!

Sama impreza w Kryłowie była bardzo udana, brakowało jej może jedynie nieco więcej reklamy – może pomożecie w następnym roku ?