Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 42, 43 (4,5/2009)

Bookmark and Share

MĘSKA WALKA I BABSKIE KANAPKI

Anna Dąbrowska (2009-05-25)

O czarownicach, bohaterstwie bez męczeństwa i znikającej ojczyźnie z żeńską końcówką.

Barbara Labuda: Polska bardzo wiele zawdzięcza kobietom. Masę zrobiły, ale jakoś nie znalazło się dla nich miejsce w tej pięknej historii o walce o niepodległość.
Shana Penn: Podziemie kobiet. Warszawa 2003, s. 45.



Początek filmu. W ciemnym pokoju oświetlona sylwetka babci. Babcia jak to babcia - pomyśli sobie widz - słuchać jej nie sposób, bo co ona wie o świecie. Babcia trzyma swoje skarby pod łóżkiem, głośno się modli i robi kanapki z rzodkiewką. Po śmierci babci tęskni się zwykle do tych kanapek. Skarby okazują się bezwartościowymi przedmiotami, podobnie jak zdjęcia, na których nie sposób odgadnąć, bez pamięci babci, kto jest.

Babcia to rodzaj mebla, który się przestawia bez pytania. Z babciami w Polsce nikt nie rozmawia. Być może dlatego, jak stoję na ulicy, podchodzą, przychodzą, czasem kładą mi rękę na ramieniu, pochylają głowę, choć to ja jestem od nich wyższa i szepczą swoje tajemne historie. Te z ostatniego piątku są zdecydowanie rzadsze i jeśli się ujawniają, to tylko po to, by gładko przejść do... najważniejszej historii życia. To smutne, że szepczą je właśnie mi, zupełnie przypadkowej osobie z ulicy. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym w swej samotności, jak głęboko lekceważonym przez bliskich, by zdobyć się na to? Jak bardzo złaknionym chwili uwagi? Jak boleśnie pozbawionym znaczenia?
A zatem babcia na czarnym tle.

IŚĆ DALEJ
rok 1939

Jadwiga Piłsudska - Jaraczewska: "Do służby Air Transport Auxiliary dołączyłam dopiero w roku 1942. Były tam już dwie Polki, Barbara Wojtulanis i Anna Leska. Cała służba polegała na tym, że dostarczało się samoloty z fabryk na lotniska do jednostek bojowych.
Nam nie wolno było latać w chmurach, nie wolno było robić akrobacji, żeby dostarczyć bezpiecznie samoloty. I latałyśmy na bardzo wielu typach samolotów. Pilotowałam Spidfire'y, Hurricane'y, Mustangi. To oczywiście wymagało dużej koncentracji nad tym, co się robiło. Szczególnie, że nie mieliśmy radia.
Samoloty oczywiście mają swoje charaktery. Naturalnie najbardziej popularny był Spidfire. I on rzeczywiście miał ten charakter. Lekki bardzo w prowadzeniu. Czuło się lot, czuło się że się jest w powietrzu.".
I jeszcze jedna.
Elżbieta Zawadzka "Zo"
Fot. wirtualna polonia
Więcej fotek w galerii
Elżbieta Zawadzka "Zo": "Podstawą łączności konspiracyjnej zawsze była punktualność i słowność. Trzeba było liczyć na najskromniejszą łączniczkę, że ona niczego samodzielnie nie zmieni, tylko wszystko wykona w myśl rozkazu.
Łączność to była bardzo dziwna służba. To była zupełnie inna służba niż służba łączności mężczyzn, ta łączność telefoniczna, telegraficzna, radiowa. Łączność kobiet... Myśmy były łączniczkami chodzącymi. Nasze nogi rozstrzygały o łączności, bo myśmy chodziły od jednej łączniczki do drugiej, z jednej skrzynki do drugiej i tam musiała być przygotowana już następna łączniczka, żeby iść dalej.
Kurierką byłam od początku konspiracji. Rzeczywiście znam najrozmaitsze triki przy przechodzeniu granicy. Ja te granice przekraczałam dużo ponad sto razy. Musiałam mieć swoje sposoby. To jest ten własny nos. Wiedziałam, jakiemu strażnikowi co opowiadać, znałam niemiecki jak polski, francuski trochę gorzej ale znałam.
Do Berlina jeździłam często w takiej sprawie - AK potrzebowało pieniędzy. Jak dostarczyć pieniądze z Londynu? Trzeba to było jakoś przedostać do okupowanego kraju, żeby Niemcy tego nie dostali. Więc to się działo tak, że oni dali to z Londynu na banki szwedzkie, szwedzkie banki dały to na berlińskie, a z berlińskiego ja odbierałam pieniądze dla AK. I z tym jechałam przez granicę. Jechałam jako Niemka, urzędniczka firmy naftowej.
Byłam śledzona listem gończym Fahndungsbuch.".

Ujmuje język, aktywna postawa wobec rzeczywistości, również dziś, ta nie bylejakość, to, że im wciąż nie jest wszystko jedno. I w końcu dochodzisz do opowieści. Patrzysz na nie, zupełnie pozbawione chwały bohaterów i myślisz sobie, cholera, ile ich było? A potem - o żadnej nic nie wiem.
To taki kazus Leonardy Kazaneckiej - Sprawiedliwej z Kocka. To ona zadecydowała o pomocy dla żydowskich chłopaków, to ona ich dokarmiała, prała im ciuchy, to ona wreszcie o nich opowiada. Zmaga się z zupełnie nową rzeczywistością. A jednak znika, również z języka. Wszak używa się słowa Sprawiedliwy, medal Sprawiedliwego...

GOTOWANIE
rok 1942

Leonarda Kazanecka
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Kazanecka* jest kobietą. Jej czyn, choć odbył się, jak sama wspomina, w jakimś sensie przy aprobacie patriarchatu - wszak to mąż Leonardy, Czesław, zaangażowany w Bataliony Chłopskie (czy ktoś ma wątpliwości, że była to męska organizacja?) nawiązał kontakt z trzema żydowskimi chłopakami, ale to ona podjęła decyzję o pomocy i tą decyzję skrupulatnie wypełniała. „Mąż to należał widać do partyzantki, do Batalionów Chłopskich. Zawsze mnie zostawiał, a sam uciekał”. (Światła w ciemności..., s. 148) A zatem bohaterka? Kazanecka, chciałoby się powiedzieć, jest „normalną kobietą” nie pozbawioną również kobiecej urody, co widać również dziś. Lansowany przez wieki obraz kobiety-bohatera wykazywał raczej dużą ambiwalencję płciową, Jeśli już bohaterem musiała być kobieta, była ona zwykle mało atrakcyjna, jakby wyprana z kobiecości. Kazanecka nie wpisuje się też w głoszony wciąż wizerunek dziewicy rozumiany jako brak zainteresowania mężczyznami. Jak mówi o Janku (jednym z chłopców) do dziś świecą się jej oczy. Wielokrotnie przyznała, że Janek był przystojny. Nie odbiera to jej działaniom wagi. Doskonale wiemy, że gdyby był brzydki, ona i tak by mu pomogła. Trudno w tym kontekście nie wymienić najważniejszej cechy - najlepsza kobieta-bohater to martwa kobieta. Można ją wówczas opiewać w wyidealizowanych pieśniach, można ja odrealniać, by wreszcie dobiła do upragnionego, łatwego w interpretacji obrazu Polonii albo Matki Boskiej. Nic z tego. Kazanecka, stuletnia, samotna kobieta wciąż żyje. Wciąż niepokornie nie daje się wpisać w te krzywdzące ramki, wciąż mówi językiem nieuładzonym, bez patosu pieśni o męczeństwie. Inna sprawa, że śmierć "za Żydów" ma w Polsce różny odbiór. Uprawiana z dużym rozmachem polityka historyczna wskazuje ten rodzaj poświęcenia obok śmierci na polu walki (choćby partyzanckiej) za najwznioślejszy. Dzieje się tak jednak nie dlatego, że uznaje się Żydów za godnych ratowania - stereotyp sprytnego, żerującego na miłosiernym chrześcijaninie Żyda wciąż działa - ale że to pozbawia wszelkich złudzeń jakoby Polacy biernie patrzyli, jak ich sąsiedzi są upadlani, odczłowieczani a w końcu zabijani, podczas gdy oni zajmują pozostawione mienie. Kazanecka uparcie jednak nie wpisuje się w lansowaną wszem i wobec wizję „masowej pomocy”, jaką polskie społeczeństwo miało jakoby udzielać ludności żydowskiej. W swoich ocenach ówczesnego i dzisiejszego społeczeństwa jest nieubłagana. "[...] Janek przysłał pomarańczy. Porozdawaliśmy trochę, mówiliśmy, że to od Żydów. I wszyscy mówili, że Żydów trzymali. A ci wszyscy ludzie to się cieszyli, że Żydów nie ma, bo oni w ich mieszkaniach mieszkali, mieli gdzie mieszkać, ci wszyscy biedni ludzie". (Światła w ciemności..., s. 149)
Partyzantka to męska rzecz. Gotowanie kartofli dla Żydów to babska rzecz. Konsekwencja gotowania nigdy wcześniej nie była tak poważna.


KOBIETY (W) SOLIDARNOŚCI
rok 1980

Podczas podróży wagonem (projekt wagon.lublin.pl, lato 2005 roku) spotykaliśmy się z ludźmi, którzy w roku 1980 postanowili zadziałać, przyłączyć się do rewolucji, która dawała szansę na zmianę. Solidarność roku 80 to ruch społeczno-gospodarczy. Polityki było w tym dość mało. Oczywiście chodziło o zmianę również i w tym sensie. Nikt jednak wtedy nie myślał, że dekadę później Polska będzie demokratycznym państwem, a co za tym idzie - ci, którzy zechcą, będą mieli realny wpływ na politykę, gospodarkę, służbę zdrowia itd. Gośćmi wagonu, którzy postanowili podzielić się swoją indywidualną historią, opowiedzieć o swoim zaangażowaniu i swoich motywach, byli zarówno mężczyźni jak i kobiety. Ich działania były ważne bez względu na płeć. Nie ocenialiśmy stopnia ryzyka. Byłoby to raz absurdalne a dwa, raczej z naszej perspektywy, niemożliwe. Faktem jest jednak, że kiedy opowiadaliśmy ideę wagonu, cel naszej misji, zwykle używaliśmy sformułowania, że chcemy zebrać wspomnienia "zwykłych ludzi" a nie wielkich działaczy, "twarzy" tamtych wydarzeń jakich jak Wałęsa, Borusewicz, Lis... tu następowała lista męskich nazwisk, męskich przywódców, męskich bohaterów. Z 10 milionów, jakie w szczytowym momencie deklarowało przynależność do związku, nie znalazła się żadna kobieta, która mogłaby stanąć w równym szeregu z wyżej wymienionymi bohaterami.
Agnieszka Graff w swojej wyśmienitej książce Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym pisze: "Właściwym początkiem tej historii [Solidarności - ad] okazał się moment, w którym wąsaty Lech Wałęsa po męsku przeskoczył płot Stoczni Gdańskiej. W kulturze patriarchalnej realne kobiety nie mogą zaistnieć w zbiorowej wyobraźni jako podmiot działania, zamiast nich pojawia się za to kobiecość uwznioślona: Matka Boska w klapie marynarki Wodza, a także w pieśniach i wierszach z okresu Solidarności". (Świat bez kobiet..., s. 26)
Kobiety były w Solidarności. Nie robiły kanapek, ani nawet kawy nie podawały. Nie były upersonifikowanymi cnotami i nie miały rysów Matki Boskiej Częstochowskiej. Kobiety spotkane przez ekipę wagonu na dworcach miast to często założycielki zakładowych oddziałów Solidarności na uczelniach, w fabrykach, w telewizji. To działaczki, współtwórczynie. Nie mają znanych twarzy ani nazwisk powszechnie rozpoznawanych. I raczej nie o to szło. W ich opowieściach jest podkreślany wspólny cel bardziej niż własne, często bardzo odważne działania. Inne opowiadały o swoich mężach, synach, kolegach. Rewolucja solidarnościowa była też ich rewolucją, a hasła i postulaty ich hasłami, choć na słynnej tablicy z 21 postulatami są zapisy o "pracownikach" i "studentach". Jedynie dwa dotyczą kobiet bezpośrednio. Jak pisze cytowana przez Shanę Penn amerykańska badaczka Barbara Jancar "polskiego robotnika nie obchodzą problemy kobiet jako takich, kobiety obchodzą go tylko w kontekście życia rodzinnego.". (Podziemie kobiet..., s. 255) Kobieta to jednak głównie pracownica domowa. A może taka jest wizja kobiety Solidarności? Agnieszka Graff pisze o latach komuny, jako o okresie wstydliwym również dlatego, że był to czas, w którym podstawowe (stereotypowe) role społeczne, w tym rodzinne, uległy odwróceniu. Podaje przy tym przykład zakupów. Kobieta socjalistyczna to kobieta polująca - na wszystko, co potrzebne do domu. To oczywiście nie koniec, bo kobieta socjalizmu, co warto tu dodać, to również kobieta pracująca i zarabiająca - jakkolwiek wyśmiany był to model, faktem pozostaje. Wanda Mazik z Krakowa wspominała: "W tamtym czasie też byłam hutnikiem. Pracowałam jako palacz w piecach szybowych w Zakładach Materiałów Ogniotrwałych. wracając z huty przystanęłam przy restauracji Stylowa. Już wisiały na niej klepsydry Bogdana Włosika [młodego hutnika zastrzelonego przez Służbę Bezpieczeństwa - ad]. Obok stali ZOMOwcy, około jedenastu, śmiali się. Klepsydra, świece i ich śmiech. Hutniczki są odważne. Odwróciłam się i powiedziałam: «Zamordowaliście go, powinniście się przynajmniej pod tą klepsydrą pomodlić.». Zaprowadzili mnie na komendę milicji na osiedlu Zgody. Nie pomogło tłumaczenie, że wracam z pracy, mam siatki z jedzeniem dla dziecka i chcę wrócić do domu. Zostałam zatrzymana.". (wagon..., s.131)
W tej sytuacji odwrócenia Solidarność była czymś więcej niż nadzieją na zmianę gospodarczą. "Jeśli komuna zrobiła z polskiego mężczyzny «babę», to za sprawą Solidarności mógł się on na powrót przeobrazić w mężczyznę. Tak, to były Męskie Sprawy, Męskie Rozmowy. Aby dać wyraz tym nastrojom, na murze strajkującej Stoczni Gdańskiej wymalowano napis: «Kobiety, nie przeszkadzajcie nam, my walczymy o Polskę». Hasło to nikogo wówczas nie oburzało, wręcz przeciwnie, mogło wzruszać jako przejaw robotniczego folkloru, a zarazem nawiązanie do języka walk narodowowyzwoleńczych. Oto mężczyźni znów «walczą o Polskę». Kobiety znów płaczą, robią kanapki, posyłają do walki kolejnych synów." - pisze Graff. (Świat bez kobiet..., s. 24)
To „idźcie do domu” w tej historii pojawi się jeszcze wiele razy. Dubravka Ugresić, Chorwatka urodzona i wychowana w komunistycznej Jugosławii bardzo celnie tłumaczy ten problem. "Kobiety w społeczeństwach patriarchalnych i mizoginicznych mają swoje ustalone funkcje, zawsze do czegoś służą (do rodzenia dzieci, do zajmowania się gospodarstwem domowym, do pracy w polu), między innymi jako maska dla męskiej dorosłości, odpowiedzialności, normalności i poprawności seksualnej.". (Kultura kłamstwa..., s. 193.)

DZIAŁANIE
rok 1981

Euforia roku 80 ma swój tragiczny epilog w postaci stanu wojennego. W nocy 13 grudnia 1981 roku internowano około 10 tysięcy osób. Wprowadzono godzinę milicyjną od 22:00 do 6:00, zawieszono działalność organizacji społecznych i związków zawodowych, zdelegalizowano między innymi Solidarność i Niezależne Zrzeszenie Studentów, zakazano zmiany miejsca pobytu bez zgody administracyjnej, wprowadzono cenzurę korespondencji, zamknięto granice państwa i lotniska cywilne. Ostatnie strajki, które zakłady pracy podjęły w reakcji na stan wojenny stłumiono 28 grudnia wyrzucając z pracy protestujących robotników.
Potencjał a przede wszystkim poparcie społeczne, jakim cieszyła się Solidarność, pewna zmiana w mentalności ówczesnego społeczeństwa, która dokonywała się od lata 80 roku wydawała się wobec represji bez szans. Bez męskich działaczy, męskich nazwisk, męskich symboli.
Shana Penn, Amerykanka, feministka przeprowadziła dziesiątki wywiadów z kobietami, które po 13 grudnia 1981 roku działały w podziemiu. Ich historia to historia przejęcia działań, odpowiedzialności a w pewnym sensie i władzy. "Ruch związkowy został rozbity, trzeba było odtworzyć kanały informacji i zjednoczyć ludzi. A one umiały zapełnić próżnię, jaka powstała w kierownictwie Solidarności i przystąpić do pracy organicznej. Zdawały sobie jednak sprawę, że bez znanych przywódców podziemie nie zyska wiarygodności.". (Podziemie kobiet..., s.77) Wiarygodność mieli potwierdzać pozostający w ukryciu Zbigniew Bujak, Bogdan Borusewicz (aresztowany w 1986 roku), Bogdan Lis (aresztowany w 1984).
"Bezpieka nie doceniała kobiet. Prawdopodobnie wiele razy o nas słyszeli, ale nie mogli uwierzyć i wciąż szukali mężczyzny wydającego Tygodnik Mazowsze. [...] Władze głośno rozprawiały o równości kobiet w obliczu prawa, twierdziły, że ich rola w państwie jest równie ważna jak rola mężczyzn. [...] Komuniści zachowywali się jednak tak, jakby kobiety nie miały za sobą wieloletnich doświadczeń w opozycji, jakby nigdy nie organizowały związków zawodowych, nie wydawały niezależnej prasy i nie dostarczały jej do fabryk, kopalń i stoczni. Wygodnie było przyjąć założenie, że w ciężkich warunkach stanu wojennego zajmą się one domem i rodziną, zwłaszcza pod nieobecność internowanych mężczyzn.". (Podziemie kobiet..., s. 120-121)
Shana Penn wskazuje tu na coś bardzo istotnego. Kobiety zajmujące się działalnością opozycyjną czy to w okresie pierwszej Solidarności (wcześniej również te, które działały w Komitecie Obrony Robotników), stanu wojennego, czy te, które próbowały coś robić do pamiętnego roku 1989, poza działalnością opozycyjną chodziły do pracy i zajmowały się domem, całym tym kramem z gotowaniem, prasowaniem, wyprawianiem dzieci do szkoły włącznie. "Podziemie miało dla kobiet szczególny, magnetyczny wręcz urok. Nie było przestrzenią do końca prywatną ani do końca publiczną. Stanowiło sferę pośrednią, gdzie tradycyjne role uległy zawieszeniu. Odbywał się tu społeczny eksperyment, próba demokracji uczestniczącej. [...] Jak to wielokrotnie opisywali historycy, kobiety wkraczają do życia publicznego i gospodarczego, kiedy mężczyźni zajęci są walką.". (Podziemie kobiet..., s. 142)

STRAŻNICY PAMIĘCI

Emilia Plater
Więcej fotek w galerii
Historia udziału kobiet w opozycji jest tak długa, jak długa jest historia walk, powstań i działań niepodległościowych w Polsce. "Emilia Plater nie była ani pierwszą, ani jedyną kobietą, która chwyciła za broń w czasie powstania listopadowego, jednak strażnicy narodowej pamięci skrupulatnie zweryfikowali zaszłe wypadki i przechowali jedynie te fakty historyczne z czynu powstańczego kobiet, które uznano za godne historii i przydatne w polityce i dydaktyce.". (Polka..., s. 215) Jak wyjaśnia Alicja Kusiak w swoim eseju Narodowa pamięć historyczna a historia kobiet, Platerówna miała wszelkie predyspozycje do tego, by zostać kobietą-bohaterem. Przede wszystkim jej czyn odbył się przy sponsoringu i aprobacie rodziny (w tym oczywiście ojca), nie była na stałe związana z żadnym mężczyzną, co pozwala utrwalić jej wizerunek dziewicy i co najważniejsze, poniosła śmierć. Obraz Emilii Plater utrwalany przez lata jedynie potwierdza wyidealizowany wzór wojowniczki-patriotki a la Joanna d’Arc. Wychodzono jednak z założenia, że jedna wystarczy. Nie powinno zatem dziwić, że w publikacjach Narodowego Centrum Kultury kobiety pojawią się również sporadycznie. Przykładem niech posłuży wydana w ubiegłym roku książka 11 dzielnych ludzi zbierająca postaci, które są ważne dla historii, a o których często się nie wie. A wszystko to w 90 rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Trzy kobiety (nie liczę tu Wiktorii Ulm występującej wspólnie z mężem). Wanda Gertz, która, jak piszą autorzy, zawsze "chciała zostać żołnierzem" (nie, nie żołnierką), więc zmieniła imię i nazwisko na Kazimierz Żuchowicz. Zmiana tożsamości jest dość znamienna w historiach o walczących kobietach i świadczyła zwykle o chęci zniwelowania różnicy, a więc o braku równouprawnienia. Wydaje się jednak, że zamaskowaną kobietę dużo łatwiej jest zaakceptować później jako bohatera. Ma w sobie coś z mężczyzny, musi być w jakimś sensie nosicielką męskich cech, a tym samym potwierdzać, że tylko tak można wejść na karty historii. Kobiece cechy zatem nie pozwalają na bohaterskie czyny. Istotnie, w tym kontekście robienie kanapek i pranie skarpet choćby króla oporników nie jest niczym chwalebnym.
Drugą kobietą jest Elżbieta Zawadzka jedyna kobieta wśród cichociemnych (specjalny kurs spadochronowy ukończyło jedynie 605 osób), druga kobieta w historii polskiego wojska w stopniu generała brygady, której fragment wspomnień cytuję powyżej. Czy ktoś z was uczył się o niej w szkole? Pewną charakterystykę "Zo" daje Jan Nowak Jeziorański w książce Kurier z Warszawy: "Średniego wzrostu, blondynka o niebieskich oczach miała w sobie coś męskiego.". Bingo!
I ostatnia, Danuta Skorenko, działaczka Solidarności, redaktorka, wydawczyni oraz kolporterka pisma "Ku wolnej Polsce", w więzieniu od początku grudnia 1983 do lipca 1984 roku, "po aresztowaniu Tadeusza Jedynaka była najbardziej znanym nazwiskiem śląskiej konspiry", jak pisze o niej autor rozdziału Przemysław Miśkiewicz (11 dzielnych ludzi..., s. 113). Po czym dodaje: "Na trzecim zjeździe Solidarności Regionu Śląsko-Dąbrowskiego w marcu 1990 r. kończyła się kadencja Regionalnej Komisji Wykonawczej, która po ponownej rejestracji związku stała się legalną władzą w regionie. Danka była w składzie RKW, nie kandydowała jednak do nowego Zarządu Regionu. Zresztą według statutu nie mogła, bo nigdzie nie miała etatu. W ten oto sposób Solidarność, o którą walczyła tyle lat, podziękowała jej za poświęcenie. Ale to już nie była «sentymentalna panna S», to nie była Solidarność Danki Skorenko i ona doskonale to rozumiała. Zrezygnowała z członkostwa w związku. Miała pięćdziesiąt lat, studia filozoficzne bez magisterium, osiem lat walki i zupełny brak koncepcji na życie.". (11 dzielnych ludzi..., s. 113) A zatem mamy dwie kobiety w przebraniu i jedną nieżywą. Mentalność i upodobania od powstania listopadowego nie wiele się w naszym kraju zmieniły od 179 lat.
Maria Janion we wstępie do Podziemia kobiet pisze: "Energia obywatelska kobiet została stłumiona, a nawet odrzucona. Demokracja w Polsce okazała się demokracją rodzaju męskiego.". (Podziemie kobiet..., s. 9)
Dlaczego bohaterką nie została Henryka Krzywonos, gdańska tramwajarka, która rozpoczęła strajk Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, obok innych sygnatariuszka porozumień sierpniowych, w stanie wojennym organizatorka pomocy dla internowanych, dotkliwie pobita straciła ciążę, obecnie wychowująca dwanaścioro adoptowanych dzieci?
Martwi bohaterowie, podobnie jak martwe bohaterki są dla strażników pamięci niezwykle wartościowym obiektem. Bynajmniej jednak nie dlatego, że ich czyny na strażnikach pamięci robią piorunujące wrażenie, choć to nie wykluczone. Martwi bohaterowie i bohaterki łatwo przyciąć do pasującego wzorca, wymodelować ich biografie i portrety a nade wszystko poglądy, w tym także polityczne. Nie odezwą się, poruszeni tą haniebną manipulacją. A niewyedukowane, nie rozumiejące sensu ich obrony społeczeństwo, kupi taką uroczą laurkę bez mrugnięcia okiem z cichym westchnieniem, że kiedyś to było jednak łatwiej i o słuszne wybory, i prawdziwych bohaterów. W tym kontekście niezwykle ważne jest spostrzeżenie Małgorzaty Tarasiewicz, działaczki ruchu Wolność i Pokój, w latach 1989-1991 koordynatorki Sekcji Kobiet NSZZ Solidarność: "Już w ruchu Wolność i Pokój tłumaczyliśmy biuletyny Amnesty International. Było dla nas ważne, żeby nie zamykać się w polskich problemach, uczestniczyć w światowym ruchu ngos’owskim. Moim i moich znajomych celem było rzucenie polskich problemów na szersze tło, żeby nie zamknąć się w swoim grajdole i nie myśleć, że jesteśmy pępkiem świata, bo niestety ku temu też czasami to zmierzało. Uważałam, że większe korzyści dla społeczeństwa będzie miała Amnesty jako instytucja, która ich edukuje niż to, że napiszemy trzy czy cztery listy więcej.".
Żywe bohaterki zawsze powiedzą coś nie tak, źle się ubiorą, albo od lat robią mało ciekawe rzeczy, śmierdzą gotowaną kapustą i nie używają mascary. Z tymi strażnicy pamięci mają zawsze sporo kłopotu. Muszą się zdrowo napocić, by w telewizyjnej bądź prasowej interpretacji słów, tym słynnym teleturnieju "co poeta miał na myśli" wyjść z twarzą patriotycznie wyniosłą. No bo co zrobić z takim tekstem: "«Heńka, przyjeżdżaj, jest strajk, nie ma kto tego totalnie poprowadzić, jedź z nami». I nie było czasu się zastanawiać. Dzwonię do Lecha czy Bogdana Lisa i mówię: «Słuchajcie, mnie nie ma, ja jadę do Poznania, na strajk. - Dobra, cześć, nie ma sprawy».Wsiadam w samochód, jadę do Poznania. W Poznaniu pięć dni nie śpię, siedzę na zakładzie pracy, ustalam postulaty. Wojewoda nie chce ze mną rozmawiać. Ja mówię: «Nie ma sprawy, ja mogę wyjść». Za oknem krzyczą ludzie: «Jeśli ona wyjdzie, my tu, kurwa szubienicę postawimy i powiesimy cię chuju!». [...] Wojewoda dzwonił do Wałęsy i krzyczał: «Zabierz mi tę babę z Poznania. Panie Wałęsa, niech pan ją zabierze!». A Wałęsa mówi: «To ja chcę z nią rozmawiać». A ja mu mówię: «Jesteś tutaj?! Nie! Nie znasz sprawy, to się nie wpierdalaj». I już wojewoda wiedział, że nie może mnie lekceważyć.".(Tramwajem..., s. 38)

IDŹCIE DO DOMU
rok 1989

Olga Krzyżanowska
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Rok 1989 to ostateczne zniknięcie. Mężczyźni-przywódcy wyszli z więzień, zasiedli do męskich rozmów przy stole (po jednej kobiecie po stronie rządowej i opozycyjnej), a potem wygrali w połowie wolne wybory (na 460 posłów 62 kobiety). Jedną z kobiet, które zasiadły wówczas w sejmie była Olga Krzyżanowska, lekarka, w roku 1980 pracowała w stoczni.
"Rok 80 to był czas pełnego poczucia, że zaczynamy o sobie decydować.
W roku 89 nie wygrywały osoby, wygrywała po prostu Solidarność. Mieliśmy absolutne przekonanie o słuszności - mamy różne poglądy i życiorysy, ale robimy wspólną sprawę. Tamten nastrój bardzo się pamięta.
Kandydatem na posła zostałam w pewnym stopniu przez przypadek. Powstał komitet wyboczy. Szukano ludzi. Nie byłam żadnym «swoim człowiekiem». To Alina Pieńkowska powinna być głównym kandydatem. Ale Bogdan Borusewicz, przewodniczący komitetu wyborczego, nie chciał, by w tej sytuacji jego żona kandydowała. Zaproponował mi. Co to jest poseł? Co ma robić poseł? Czy ja to umiem? Nikt wtedy nie myślał kategoriami, że poseł to jest samochód, pieniądze...
Była cała masa ludzi, nie tych działaczy, ale zwykłych ludzi, którzy nam pomagali. U nas duszą wszystkiego była Roma Zawistowska. Ona nawet nie jest pielęgniarką, raczej urzędniczką służby zdrowia. Roma siedziała od rana do wieczora, stukała na maszynie, znała wszystkie adresy. A potem nie została nikim, nie pretendowała do niczego. Nikomu nie przyszło do głowy, że jej się coś należy. Albo, że jest bohaterką.
Dla młodych kobiet polityka jest trudna. Ja miałam podchowane dzieci i towarzysza życia, który to dobrze znosił, ale praktycznie 15 lat mnie w większości nie było w domu. Kiedy ma się małe dzieci i chce się robić porządną robotę tam, to jest to bardzo trudne. Podziwiam te kobiety, które sobie z tym dają radę. Jak byłam posłem a potem senatorem, pytano mnie, jak mąż radzi sobie, że mnie nigdy nie ma w domu. Pytałam wtedy «a ilu mężczyznom państwo zadajecie takie pytanie?»".
Małgorzata Tarasiewicz wspomina: "Shana Penn mówi o kobietach wysoko postawionych. Kiedy robiłam Sekcję Kobiet, zaprosiłam działaczki, które były na najniższym poziomie w tej strukturze. To nie były kobiety, które potem zostały redaktorkami „Gazety Wyborczej”, tylko suwnicowe, spawaczki, tramwajarki itd. Te kobiety były w niektórych kwestiach tak radykalne, wspaniałe i taką miały za sobą kartę działalności w podziemiu, że to było szokujące, że w 90 roku ich w ogóle nie było we władzach związku. Byli sami faceci.".
Ciekawe, że pierwszą ustawą, za jaką zabrał się nowo powstały rząd, była ustawa antyaborcyjna. Niektórzy uważają, że stało się tak dlatego z trzech powodów - po pierwsze ustawa była pewniakiem to znaczy, miała być sukcesem, pierwszym sukcesem nowej rzeczywistości politycznej, po drugie nowa władza chciała w jakimś sensie tym aktem podziękować Kościołowi za wsparcie, a Kościołowi lepiej niż taką ustawą podziękować nie można, po trzecie aborcja, jak łatwo zauważyć, wypływa zwykle wtedy, kiedy rząd nie radzi sobie z innymi, dużo trudniejszymi problemami w kraju (a takich było wówczas bez liku) - taka przykrywka.
"Kiedy wyszli z problemem aborcji, akurat w tym momencie Senat zaprosił Solidarność do podzielenia się opinią na temat aborcji, co my sądzimy o nowej ustawie. Byli pewni, że kobiety z Solidarności powiedzą, że należy absolutnie zakazać aborcji. Przyjechała delegacja demokratycznie wybrana z sekcji kobiet. Anastazja Konieczna, suwnicowa, powiedziała, że nie, że większość kobiet z Solidarności (zrobiłyśmy ankietę) jest przeciwko tej ustawie. To był totalny szok. [Marian] Krzaklewski mało nie dostał zawału. Potem już nie mogłam pracować w Solidarności. A kobiety w regionach, które były działaczkami Sekcji Kobiet, nie miały wejścia do budynków Solidarności, nie mogły wysłać faksu, nie mogły się komunikować, uczestniczyć w szkoleniach, mówiono im, że nie mają kręgosłupa moralnego, żeby reprezentować związek na zewnątrz. A ja otrzymałam telefon z pogróżkami, że jeżeli spróbuję się kontaktować z kobietami z Sekcji, to oni mnie skompromitują. Nigdy się nie spodziewałam, że działacz Solidarności może takie ubeckie metody stosować.
Zwykłe kobiety, które chciały dostępności do aborcji, zostały przez Krzaklewskiego wyciszone. Drugi raz już nikt tego nie podjął. A one odeszły o swoich spraw." - kontynuuje Tarasiewicz. Wolna Polska zaoferowała im prace domowe, niższe stawki wynagrodzeń, brak parytetu w zajmowaniu istotnych stanowisk... "Czasy komunizmu były ciężkie dla kobiet. Aprowizacja, zdobywanie jedzenia, kolejki, to musiał być jakiś potworny dramat, jeśli ktoś miał rodzinę. Dodatkowo praca zawodowa w ciężkich warunkach. Może rzeczywiście chciały odreagować. Nie zastanawiały się nad szerszymi konsekwencjami. To jakoś jest zrozumiałe. Jak jeszcze im ktoś to podsuwał: «słuchajcie, taka jest rola kobiety, idźcie do domu, niech mężczyzna będzie głową rodziny i zarabia na wszystko». Super. Tyko, że to było kręcenie sobie sznura na własną szyję. Dlatego z naszego punktu widzenia działaczek było nie fajne. Ale ja to rozumiem psychologicznie" - przyznaje Małgorzata Tarasiewicz.

EPILOG
Małgorzata Tarasiewicz: "Potem zrobili fikcyjną sekcję pań, które witały Krzaklewskiego chlebem i solą, zatańczyły i zaśpiewały o Maryi, i było pięknie.".
Wciąż znikają. Ich niebycie zastępuje się fikcyjnymi działaczkami, fikcyjnymi twórczyniami i fikcyjnymi liczbami - wszystko poza nikomu nic nie mówiącą cyfrą ma męską postać rzeczownika. Żeby był spokój.
Drogie czytelniczki "Opornika", nie dajcie się uwieść wizji, że wasze mamy, babcie, ciocie i ich koleżanki były/są potulnymi kucharkami, sprzątaczkami, praczkami, opiekunkami do dzieci, pielęgniarkami podczas domowych chorób zakaźnych, składającymi skarpety parami w szufladach i prasującymi spodnie w kancik. To tani, niemodny, okrutny blef. Sprawdźcie same.
Drodzy czytelnicy "Opornika", myśleliście, że jesteście mistrzami świata, a tu... Wasze mamy i babcie, wbrew temu, co zawsze wam się wydawało, to osoby, których wcale nie znacie, dzielne i przedsiębiorcze, nieprawdaż?

Zobacz także

SUMA WSZYSTKICH STRACHÓW (Warto poczytać)

LEONARDA (Warto poczytać)


___________________

* Leonarda Kazanecka 5 maja 2009 roku została odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.


Korzystałam z:
11 dzielnych ludzi. Warszawa 2008.
Agnieszka Graff: Świat bez kobiet. Płeć w polskim życiu publicznym. Warszawa 2001.
Polka. Medium, cień, wyobrażenie. Oprac. Agnieszka Zawadowska, Monika Rudaś-Grodzka. Warszawa 2006.
Shana Penn: Podziemie kobiet. Przeł. Hanna Jankowska. Warszawa 2003.
Światła w ciemności. Sprawiedliwi wśród Narodów Świata. Relacje. Red. Anna Dąbrowska. Lublin, 2008.
Tramwajem do domu dziecka. Wywiad z Henryką Krzywonos. "Krytyka Polityczna" nr 15, lato 2008.
Dubravka Ugresić: Kultura kłamstwa. Wołowiec 2006.
wagon.lublin.pl - Dziennik pokładowy. Red. Anna Dąbrowska. Lublin 2006.
 oraz z filmu Kobiety w Armii.

Za spotkania bardzo dziękuję paniom Oldze Krzyżanowskiej i Małgorzacie Tarasiewicz.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy