Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 35 (8/2008)

Bookmark and Share

PRZECIEŻ WYJEŻDZAJĄ

Roza Zając (2008-09-05)

Roza, jedna z pierwszych studentek uniwersytetu powszechnego.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Roza Zając, absolwentka Uniwersytetu Powszechnego im. J. J. Lipskiego w Teremiskach.

Mam doświadczenie bycia animatorką społeczną w dwóch sytuacjach - w jednej, gdy byłam osobą zupełnie z zewnątrz, w Korytkowie Dużym koło Biłgoraja i w drugiej - miejscowości skąd pochodzę.
W przypadku Korytkowa pojechałam tam pierwszy raz - jako animatorka lokalna Instytutu Spraw Publicznych i próbowałam się dostać do tej społeczności. Byłam tam rok. I jak to przeżyłam, to stwierdziłam, że nie ma nic trudniejszego i zdecydowałam się wrócić do miejscowości, z której pochodzę. To jest wieś popegeerowska na Pomorzu. Od powrotu tam minął rok, więc nie mogę powiedzieć, że już to przeżyłam [śmiech]. Oczywiście okazało się, że właśnie tam jest trudniej, bo to ja - "taka wielka pani z Warszawy najmądrzejsza" - przyjechała i próbuje coś tam zrobić [z Warszawy, bo program Uniwersytetu zakłada roczny pobyt w Teremiskach i kontynuacje nauki w Warszawie - red.]. Powiem szczerze, że do dziś mnóstwo drzwi jeszcze jest zamkniętych. To, że będąc w Warszawie, próbowałam utrzymywać kontakt z tą społecznością np. organizując wakacje dla dzieci czy wyjazdy do teatru do Słupska, nie zadziałało pozytywnie tylko negatywnie - że się panoszę, że jestem nie wiadomo kim. Przez ostatni rok próbowałam znaleźć tam pracę, co okazało się nieosiągalne. Za to w gminie sąsiedniej przyjęto mnie z otwartymi rękami. Napisałam projekt z "Kapitału Ludzkiego" [konkurs grantowy] i ludzie z urzędu tej drugiej gminy dali mi kredyt zaufania. Nie mam żadnego wsparcia jakiejś instytucji czy organizacji, więc złożyli ten projekt jako gmina. W ramach tego współpracuję z organizacjami wiejskimi - kołami gospodyń, radami sołeckimi, Ochotniczymi Strażami Pożarnymi, jakoś ich animując - nie w takim sensie, że im coś oferuję, tylko próbuję ich popychać, żeby sami coś wymyślili. Projekt trwa od marca, celem jest przygotowanie w każdej miejscowości konkretnego działania, np. zagospodarowania terenu przy jeziorze, zrobienie Kącika Malucha.
W każdej grupie jest około 10 osób. Mamy przygotować wspólnie wniosek. Siadamy i wypełniamy tabele. Tłumaczę pojęcia, np. "rezultat". I tak czasem grupy stwierdzają, że nie wypełnią, bo nie umieją. W pięciu miejscach próbowałam zaczynać takie działanie, w trzech przypadkach rady sołeckie złożyły wnioski, a dwie się poddały. Te wnioski są dość standardowe, ale trzeba dużo ogólnych rzeczy o społeczności napisać - na przykład scharakteryzować problemy wsi. "Pani, przecież my nie mamy żadnych problemów!". Kiedy mówię o bezrobociu lub braku miejsc spotkań dla młodzieży, słyszę: "Pani, a po co, przecież oni wyjeżdżają, ich to nie interesuje!". W tym wniosku trzeba przełożyć sytuację wsi na tabelki i formułki, co nie jest dla nich proste.
W jednej miejscowości okazało się, że są tam aktywne młode mamy - i tam pomysłem był Kącik Malucha czyli kawałek dywanu i jakieś zabawki, być może uda się zatrudnić przedszkolankę, która przyjeżdżałaby kilka razy w tygodniu.
Teraz Działania Lokalne [konkurs grantowy] wystartowały na Pomorzu, jest pierwszy nabór wniosków. Zobaczymy jakie będą efekty.

Oprac. Ola Gulińska



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy