Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 38 (11/2008)

Bookmark and Share

ZAUFAĆ SOBIE

Piotr Skrzypczak (2008-12-30)

Piotr Brożek
Więcej fotek w galerii
O filmie, Lublinie i kondycji lubelskiej kultury  z Piotrem Brożkiem, zwycięzcą konkursu „Gdyby wojny nie było” rozmawia Piotr Skrzypczak.


Na początek powiedz parę słów o sobie.
Jestem studentem trzeciego roku historii na UMCS. Nie pochodzę z Lublina, choć z Lublinem sporo mnie łączy. Chodziłem tutaj do liceum, do „Biskupiaka”, a teraz trafiłem na historię na UMCS. Pochodzę z Urzędowa i tam mijało moje dzieciństwo.

Skąd pomysł na film?
O konkursie dowiedziałem się w internecie. Byłem we Francji na międzynarodowym projekcie teatralnym, który organizowała Compagnie Le Sablier. Ten pobyt był specyficzny. Przez pierwsze dwa tygodnie byliśmy całkowicie odcięci od świata. Mieszkaliśmy w ośrodku dla aktorów, gdzie pracowaliśmy nad spektaklem. Spanie, jedzenie, praca. Bardzo hermetycznie. Potem, jak już jeździliśmy ze spektaklem, to docierały wiadomości. Był wręcz głód informacji. Z waszego newslettera dowiedziałem się o konkursie. Nie postanowiłem od razu, że wezmę udział. Po prostu miałem informacje, że jest taki konkurs. Graliśmy dalej spektakle, mieliśmy spotkania i inne sprawy na głowie.

Do Francji nie trafiłeś, żeby kręcić film. Wiem, że jesteś związany z Tekturą. Uporządkujmy...
Compagnie Le Sablier ma swoją siedzibę w Angouleme, region Poitou-Charentes. Od kilku lat realizowała projekt, który nazywał się Gasper Game. Byli z nim między innymi w Lublinie [Pisaliśmy o tym w 11/12 2005 numerze “Opornika” - red.]. Chcieli zrobić we Francji spektakl bazujący na doświadczeniach z kilku krajów. Moje zaangażowanie to był przypadek. Pomógł mi związek z Tekturą. Adam Marczuk, który uczestniczył w tamtym projekcie od początku, powiedział, że jest taki wyjazd. Miał także jechać Szymon Pietrasiewicz. Na krótko przed wyjazdem okazało się, że nie może. Adam opowiedział mi o projekcie, o metodzie „gesticulation”, na czym się to opiera. Nie miałem o tym pojęcia, ale bardzo mnie to zaciekawiło. Jeszcze nic nie mówił o wyjeździe.
Siedzieliśmy w Tekturze, leciała odpowiednia muzyka i Adam spontanicznie zaczął, nazwijmy to, tańczyć, pokazywać. Zaczęliśmy się wkręcać w trans. Czas nie istniał. Zacząłem się przyglądać. Adam powiedział dosłownie kilka zdań, że to polega na złamaniu rytmów, powtarzalności pewnych ruchów. Wstałem i zacząłem wchodzić z nim w interakcję. Trwało to dobrych kilka godzin. Kiedy Adam zobaczył, że ja to czuję i się nadaję, zaproponował mi wyjazd na miesiąc do Francji.
Na miejscu przez pierwsze dwa tygodnie pracowaliśmy w odcięciu od świata a potem przez kolejne dwa tygodnie mieliśmy tourne po Francji. Pojechałem tam w roli aktora aczkolwiek to także było ciekawe doświadczenie jeśli chodzi o kwestie filmowe. Dużo rozmawiałem z Claire, która była odpowiedzialna za wideo, montaże na żywo, sprzęt. Bardzo dużo się od niej nauczyłem.

Piotr Brożek
Więcej fotek w galerii
Skąd pomysł na konkurs?
W naszym projekcie uczestniczył Rosjanin, Dymitr. Przez ostatni tydzień mieszkaliśmy w rezydencji, którą prowadzi dwójka artystów. Tam też mieszkał chłopak z Niemiec, Justus. Kiedy jedliśmy lunch, zaczął jakiś żart po niemiecku, potem dołączył się Rosjanin. Wtedy wpadł mi do głowy koncept. Już właściwie miałem cały film. Już wiedziałem. Postanowiłem go zrobić.
Od razu po kolacji zapytałem, czy zgodzą się na wywiad. Opowiedziałem o konkursie, o idei, powiedziałem, w jaki sposób sobie to wymyśliłem. Powiedzieli, że nie ma sprawy. A dzięki temu, że miałem dostęp do lepszego sprzętu - postanowiłem spróbować. W ten sposób powstały dwie rozmowy z Dimitrem i Justusem. Oczywiście nagrałem je we Francji. To jest ciekawe dla całego kontekstu, bo wszystkie zdjęcia powstały we Francji. Jedynym polskim akcentem jest jedno zdanie, które się dwukrotnie powtarza - zdanie Adama Marczuka, który pyta, na co jest właściwie to drugie wyjście. Pyta na początku i na końcu filmu - ta sama sekwencja jest powtórzona. To pytanie stało się samoczynnie punktem wyjścia. Z jednej strony, żeby ten film nazwać „2nd exit” (Drugie wyjście), z drugiej miało wpływ na to, co znalazło się w opisie dołączonym do filmu. Ten krótki opis miał być bardziej integralną częścią. Tam padło, może nie tyle wyjaśnienie co miałem na myśli robiąc ten film, ale dopowiedzenie, naprowadzenie na pewną, nawet nie interpretację, ale na pewną drogę, sposób, w jaki film należy odczytywać. Nie należy go odczytywać samego w sobie jako całej wartości. Po przeczytaniu opisu i obejrzeniu filmu można dokonać wyboru - można wybrać to pierwsze wyjście czyli te dwa zdania, które się tam pojawiają: „Justus ma tyle i tyle lat, mieszka w okolicach Lublina, natomist Dymitr przyjechał osiem lat temu do Lublina, gdzie mieszka”. Natomiast drugie wyjście - „2nd exit” - jest wyłącznie dla osób, które nie przeżyły wojny. To zdanie jest istotnym, bardzo interaktywnym elementem. Dlatego, że pierwsze wyjście jest tym, o którym wspomniałem przed chwilą, natomiast drugim wyjściem jest ten film. Widz może sobie wybrać pierwsze wyjście - przeczytać te dwa zdania i na tym skończyć, ale też ktoś może wybrać to drugie wyjście, ale tylko wtedy, jeśli urodził się po wojnie, albo po prostu jej nie przeżył, bo został zabity. To jest wyjaśnienie. Zdaje sobie sprawę, że ciężko obejrzeć ten film od początku do końca i to wynika z braku znajomości języków. Chodziło mi o to, żeby ktoś go oglądał i żeby po obejrzeniu powiedział - albo - zrozumiałem i wiem o czym on mówi - i to jest jedno wyjście - albo - jeśli ktoś go obejrzał i nie zrozumiał to też go odebrał i też dobrze odebrał, ale odebrał inaczej. On będzie się wtedy pytał - dlaczego go nie zrozumiałem, dlaczego nie ma napisów.

Pewnie zdziwi cię, jak odebrali to jurorzy.
Ważne jest to, że ani sekunda tego filmu nie pochodzi z Lublina. To jest film w całości nakręcony za granicą a opowiada o Lublinie. Czyli o co chodzi? Można opowiadać o Lublinie będąc gdziekolwiek. To masz w myślach. Nie musisz zobaczyć Piłsudskiego, Bramy Krakowskiej, żeby kojarzyć, że to jest Lublin, nie musisz nawet słyszeć języka polskiego.

A czy dla potrzeb edukacyjnych, pracy w szkołach możemy przygotować tłumaczenie?
Jeżeli chodzi o szkoły, to jak najbardziej tak i jest to zrozumiałe. Wersja bez napisów była wersją konkursową i w niej chodziło o inne oddziaływanie. Dwie drogi są jak najbardziej dopuszczalne - ta z napisami do szkół i ta bez - odbierana w innym kontekście.

Piotr Brożek
Więcej fotek w galerii
Skąd wzięło się twoje zainteresowanie filmem?
To poszukiwanie wyrażenia siebie. Niektórzy realizują się w ogródku, inni malując, inni, jak w moim wypadku w filmie. Zaczęło się od poezji, potem teatru. Wiosną obejrzałem film „Podróż czerwonego balonika”. Zacząłem o nim myśleć. Następnego dnia przeczytałem recenzje, dowiedziałem się, w jaki sposób był nakręcony. Było tam kilka ujęć, które mi się podobały. Ten film bardzo przemówił do mnie osobiście. Jakieś kadry, obrazy. Stwierdziłem, że film to jest fajna rzecz. Można wyrazić siebie. Potem kilka dni chodziłem, kadry same mi się łapały. Postanowiłem, że spróbuję. Tydzień później kupiłem kamerę. Zacząłem z nią obcować, odkrywać, poznawać tajniki. Spodobało mi się. Mogłem dotychczasowe kwestie wyrazić w całkowicie nowy sposób. To jest całkiem inne medium. Wiedząc coś z zakresu psychologii, socjologii nagle zdajesz sobie sprawę, że możesz eksperymentować. Jak zrobię to tak, to będzie wyglądało tak. I rzeczywiście. Potem to oglądasz. Konfrontujesz materiał ze znajomymi - to jest bardzo cenne. Mogę coś drobnego nakręcić i zapytać - co o tym sądzicie? Ktoś powie, że nie bardzo, coś by zmienił, inny, że świetne. Konfrontujesz to ze swoimi myślami. Zmieniasz i jest w porządku.
To było przed wakacjami. Potem w wakacje, siedząc u siebie na wsi - wiejskie powietrze sprzyja odprężeniu - wpadł mi pomysł z malarzem, który wykorzystałem w konkursie „Lublin is coming”. Potem porozmawiałem sobie z Michałem, co on o tym myśli. Spodobało mu się. Kupiłem statyw. Kolejna inwestycja. Byłem już bardzo do tyłu z pieniędzmi. Wiedząc, że moje zainteresowania naukowe nie są tak głębokie, żeby liczyć na stypendium, wiedząc, że jest konkurs, właściwie czemu nie. Ale nie chodziło o pieniądze, ale o próbę konfrontacji swoich myśli i założeń czy to w pierwszym, czy też drugim konkursie, z tym w jaki sposób odbiorą to ludzie. I czy droga z kamerą jest słuszną drogą. Robienie filmów to eksperyment, poszukiwanie - nigdy bym nie nazwał siebie filmowcem. Traktuję to jako swoistą rozmowę z ludźmi. Film jest taką bezpośrednią rozmową.

Czyli nie masz żadnego przygotowania naukowego, żadnych szkół filmowych, kursów?
Nie. Nic co związane było z kamerą. Jakkolwiek jeśli chodzi o kwestie teatralne, uczestniczyłem w kilku warsztatach. Z kamerą to było zupełnie przypadkowe. Zaczęło się od wzięcia kamery do ręki. Jeśli chodzi o literaturę to w pewnym momencie kupiłem książkę Davida Lyncha „W pogoni za wielką rybą”. Tam są teksty typu „rób to”, „bądź taki a taki”. Nie brałem wszystkiego dogłębnie aczkolwiek myślę, że kilka uwag przyjąłem. Ta kamera, z którą zacząłem obcować wzbudziła moje zainteresowanie i w tym momencie sięgam po jakieś książki, ale nie jeśli chodzi o sprawy techniczne, tylko jeśli chodzi o ludzi, którzy się zajmowali filmem.
Zaraz po powrocie z Francji pojechałem po moją mamę do szpitala, do Otwocka. Jedną z osób, która z nią leżała na sali była pani Krystyna Chmielewska, 86 letnia emerytowana charakteryzatorka filmowa, która, weszła w film zaraz po wojnie. Jej ostatnim filmem była „Seksmisja”. Miała bardzo światły umysł. Bardzo mi się z nią przyjemnie rozmawiało. Powiedziała mi, że jezeli to czuję, to powinienem to robić. Trafiłem na osobę, która utwierdza mnie w przekonaniu, że to jest ciekawe, że takie poszukiwania do czegoś zmierzają, że ludzie to odbierają pozytywnie. To ma sens.

Jakie masz dalsze plany? Pomysły na następne filmy? Szykujesz coś specjalnego? A może chcesz teraz się zając trochę bardziej technicznymi sprawami?
To jedno z najtrudniejszych pytań. Życie pokaże. Dla mnie bardzo ciekawe jest to, że po pierwszym konkursie usłyszałem dużo pochlebstw dotyczących montażu, choć zdawałem sobie sprawę, że jest dużo niedociągnięć. To wynikało z tego, że obydwa filmy robiłem najprostszymi programami jakimi się dało. Doszedłem do wniosku, że nie chodzi o sprzęt, tylko o wyczucie kompozycji, w jaki sposób możesz to wszystko do siebie poukładać.
A co dalej? To trudne pytanie. Pasję filmową odkrywam w sobie każdego dnia. Bardzo powoli. A nawet nie filmową. To raczej kwestia patrzenia na świat przez swój indywidualny pryzmat, patrzenia kadrami. Siedząc tu z tobą, mogło się coś wydarzyć, co by mi się zakodowało w głowie jak zdjęcie. Mam kilka zeszytów, gdzie zapisuje sobie poszczególne sekwencje, które gdzieś w przyszłości, mi się w coś układają. Tak samo z ujęciami. Cały czas noszę ze sobą kamerę. Jak widzę czasami coś krótkiego, ciekawego, to rejestruję.

Masz kamerę przy sobie?
Tak, mam. Nie chciałem cię deprymować i nagrywać tej rozmowy, ale na przykład będąc w Radiu Lublin nagrywałem Józka.

Jaki to sprzęt?
Mogę ci pokazać. Zapłaciłem za niego pół roku temu 1900 zł. Sony Handycam DCR-SR 75. To, wbrew pozorom, bardzo praktyczna kamera. Bardzo mała, można szybko z nią uciekać, wsadzić w kieszeń. Nie ma z nią najmniejszego problemu. Ma 60 GB dysku i nightshoot’a co też czasami się przydaje. Do tego w wakacje dokupiłem sobie statyw z prowadzeniem. Kamerę noszę ze sobą. Często w różnych sytuacjach się przydaje. To jest kamera, która jak się okazuje, w zupełności wystarczy, żeby coś wygrać.

A oprogramowanie?
To była traumatyczna kwestia. Pół roku temu nie miałem żadnego o tym pojęcia. Teraz już jest lepiej. Z każdym dniem się tego uczę. Pierwsze film zrobiłem w MovieMaker i programie dołączonym do Nero - to bardzo świetne, nie wiem dlaczego krytykowane, programy. Do takich rzeczy, jakie robię, w zupełności wystarczy. Oczywiście jak się chce robić coś więcej, kombinować, warto zainwestować w lepsze programy.

Czujesz presję? W ciągu ostatnich kilku miesięcy wygrałeś dwa konkursy.
Zrobiłem dwa filmy. Te konkursy przypadkiem były koło siebie. Teraz wszystkie media mówią „wow”, jest postać, jakiś samozwańczy artysta, który ma 21 lat i pół roku temu złapał kamerę. Tu rośnie jakiś Kieślowski. To mnie w ogóle omija. Jest całkiem obok. Nie śledzę gazet, żeby przeczytać o sobie. Oczywiście napiszę mamie sms’a, żeby się cieszyła. Podkreślam, że jestem z Urzędowa, żeby to zanotować. Mam świadomość swojego życia, skąd jestem, co robiłem. To, że to co robię ktoś docenił, jest bardzo miłe. To, że media się mną interesują nie zmienia mojego podejścia, wrażliwości. Każdemu mógłbym powiedzieć, tobie też: „Nie nie udzielę ci wywiadu, nie, nie pójdę do telewizji”, ale zdaję sobie sprawę, że to nie jest ta droga. Można tak zrobić, tylko, że jeżeli ja chcę rozmawiać z ludźmi przez jakieś formy filmowe, to jeśli ktoś ci daje możliwość wyjaśnić to głębiej, to trzeba to robić, a nie być odciętym.

Bo wtedy też z tobą przestaną rozmawiać?
Tak, dokładnie. To nie tak, że ja nagle czuję oszałamiającą sławę, karierę. To samo wychodzi na około. To, że nie byłem ani na jednej ani na drugiej gali to zupełny przypadek. Z drugiej strony cieszę się, że nie byłem. Dlatego, że jak jesteś, to musisz być, mieć prezencję, wszyscy ci gratulują, zadają pytania. A ty co masz powiedzieć - że tylko film zrobiłeś? Wtedy chcą więcej, przecież wygrałeś, musisz nakręcić tą koniunkturę, musimy cię sprzedać, itd. Teraz najchętniej bym się wyciszył na rok i pomyślał nad jakimś filmem.

Mówisz, że jesteś na początku, że zaczynasz, nie masz szkół, to jest twoja przygoda. W dodatku nie przykładasz zbyt dużej wagi do sprzętu, do techniki, jesteś amatorem. W ciągu pół roku wygrywasz dwa spore konkursy, na które trochę prac spłynęło, i które były zauważone. Jak oceniasz zatem resztę środowiska? W Lublinie jest trochę ludzi, którzy zajmują się filmem dłużej i bardziej zawodowo.
Przypomniała mi się opinia mojego kolegi, który posądził mnie o kumoterstwo, że to niemożliwe, żebym wygrał dwie nagrody. Że to musi być jakiś układ. I jeszcze się się nie pojawiam na galach. To muszą być lewe konkursy - oni biorą te pieniądze dla siebie. [śmiech]
Jeśli chodzi o środowisko powiem ci, że środowiska filmowego nie zauważyłem do momentu, kiedy wziąłem kamerę do ręki. Potem, jak wygrałem pierwszy konkurs, bardzo ciekawiło mnie, jak wyglądały inne prace, oglądałem je w internecie. Wpłynęło kilkadziesiąt prac - zauważyłem, że jest Lublin, który jest generalnie tym prowincjonalnym miastem, czym niektórzy się chwalą a inni się tego wstydzą. Pojawiało się kilkadziesiąt osób, które, widać, że z kamerą, sobie radzą, inni nie, poszukują, zaangażowali mnóstwo czasu i energii, żeby pokazać Lublin, żeby zrobić film na konkurs. Przecież nie chodzi o nagrodę. Każdy film zasługuje na docenienie dlatego, że został zrobiony. Rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy mówili, „o, ja też zrobię film”. Potem pytałem dlaczego nie zrobili. Mówili, że „jakoś tak wyszło”. A ja mówię: Stary, nie miałeś odwagi czy co? Nie każdy ma odwagę coś zrobić i skonfrontować to z innymi, zobaczyć, jaki będzie odbiór. Ciekawe jest, że u wielu młodych amatorów da się zauważyć styl jaki reprezentują. Jeżeli na YouTub’ie, który jest źródłem krótkich form filmowych, wchodzisz i oglądasz kilka filmów danego autora związanego z Lublinem i oglądasz kwestie, które się powtarzają. Widać wypracowany styl. Ktoś ma dużo efektów graficznych, ktoś ma bardzo naturalne zdjęcia, ktoś ma inne. Ty to zauważasz i jeśli zdajesz sobie sprawę, że są to ludzie, którzy nie studiują w szkołach filmowych w Łodzi czy Krakowie. Nie pracują dla TVN’u i nie wpadli w korporację. Nie ściągają dużej kasy i ich takie filmy nie obchodzą. Wtedy zdajesz sobie sprawę, że są to ludzie z Lublina, z miasta, które nie uczestniczy jeszcze tak bardzo w wyścigu szczurów, tak jak ci z dużych korporacji filmowych czy agencji reklamowych, którzy mają duże zlecenia za duże pieniądze. Tu nie jest tak. Tu ludzie myślą kreatywnie bo ich znajomi to zobaczą, bo ktoś wymyślił taki konkurs. Powiem tak, gdyby nie było nagród pieniężnych to sam fakt wyemitowanie filmu na gali i możliwość porozmawiania z autorami byłby najważniejszy. Dla mnie także byłaby to największa nagroda, fakt, że była rozmowa, że ktoś to obejrzał. Myślę że inni autorzy sądzą tak samo, że większości z nich zależało na tym, żeby coś pokazać, żeby inni mogli odczytać, w jaki sposób oni patrzą na miasto. Każdy autor patrzy inaczej a widz może sobie wybrać, które spojrzenie mu najbardziej odpowiada. Może się zgodzić z tą wizją albo ją odrzucić.

Czy w Lublinie jest środowisko filmowe?
Uważam, że jest. To środowisko amatorskich filmowców, którzy mają bardzo duży potencjał. Z tego co słyszę, z tego o czym rozmawiałem z Andrzejem Rusinem, wiem, że powstaje kółko filmowe, jest kilka grup niezależnych, chcą coś kręcić. W Lublinie nie ma tego wyciągnięcia ręki, w dużych miastach jest inaczej, tam masz instytucje stricte filmowe, idziesz na warsztaty czy inne zajęcia.
Dlaczego, po tych kilku konkursach, a także po tym, jak na Starym Mieście kręcono Ferdydurke, po tym, że „Lublin i Lwów to miasta filmowe” - nikt nie pójdzie do młodych i nie zrobi warsztatów filmowych?

A dlaczego ty, znając Andrzeja, znając innych twórczych ludzi w Lublinie, nie powiesz - dobra, no to zróbmy te warsztaty. W tym momencie, jako ten, który wygrał ostatnie dwa konkursy, masz pewną możliwość, prawo powiedzieć, że zapraszasz wszystkich, którzy brali udział w konkursach, żeby się spotkać i zorganizować warsztaty. Pomysłów jest bardzo dużo natomiast mało jest realizacji. Może zacząć to robić.
Rozmawiałem z Andrzejem i coś podobnego powstaje. To Koło Filmowe. Co poniedziałek spotykają się w „Norze” i rozmawiają o projektach filmowych, od pomysłu aż do końcowego gwizdka. Od stycznia zaczynają kręcenie krótkich form. Wydaje mi się, że to jest, ale brakuje reklamy. Z tego co wiem większość uczestników tego konkursu miała świadomość, że Andrzej będzie organizował warsztaty.
Dzięki temu, że dostaną pieczątkę Centrum Kultury wejdą do Katedry robić tam zdjęcia, dostaną sprzęt. Czyli małymi krokami, ale coś się dzieje. Nikt nie włoży przecież nagle kupy kasy, nie powie zróbcie warsztaty. U nas w mieście jeśli chodzi o pieniądze i kulturę wygląda to specyficznie...
A ja osobiście nie czuje się na siłach, bo nie mam ani wiedzy ani doświadczenia. Natomiast jako uczestnik, jak najbardziej mogę poprzeć taką inicjatywę czy pomóc organizacyjnie. I sam bym w tym bardzo chętnie uczestniczył. Myślę, że nowy rok można rozpocząć z postawieniem takiego pytania i jak najbardziej można szukać na nie odpowiedzi.

Czy masz swoje miejsce na YouTube? Masz ulubieńców?
Mam profil na YouTube. Jak się wpisze 4brozek to wyskoczy mnóstwo czyli aż trzy moje próby filmowe, w tym jedna konkursowa, jedna a’propos Majdanka i trzecia o Nocy Kultury. To praca na konkurs, której nie zgłosiłem, bo stwierdziłem, że jest za kiepska. Potem okazało się, że przyszły tylko dwie prace.
Założyłem profil na YouTube ponieważ, dwa tygodnie po tym jak kupiłem kamerę, do Lublina przyjechał Farid Berki (pionier tańca hiphopowego we Francji) wraz z Compagnie Melting Spot. W Muszli pokazywali spektakl Exodus, dotyczący zawiłości między Francuzami a kwestią emigrantów. Bardzo szybko zaprzyjaźniliśmy się z ludźmi od techniki, i samym Faridem. Spędzałem z nimi całe dnie. Między innymi chcieli zobaczyć Majdanek. Dziadek jednego z nich zginął w obozie. Pojechałem tam z nimi, żeby nie mieli problemu z trafieniem, i żeby im trochę opowiedzieć, w końcu po coś studiuję tą historię. Miałem ze sobą kamerę. Pomyślałem, że mogę się sprawdzić. Jest temat. Dodatkowo okazało się, że jeden z nich jest filmowcem. Powiedziałem mu, że spróbuję to zmontować, choć nie miałem wtedy pojęcia o montażu, i mu to wyślę, a on mi powie, co o tym myśli, w jakim kierunku mogę pójść. Jak to zmontowałem, co zresztą było drogą przez mękę, nie mając komputera ani wiedzy, nie miałem jak się skontaktować z tym filmowcem. Postanowiłem wrzucić film na YouTube. Potem wysłałem maile do ludzi z tego teatru. Wcześniej jeszcze, żeby zdobyć muzykę do filmu skontaktowałem się z autorem, który umieścił ścieżkę na zasadzie creative commons. Ludzie zaczęli komentować, niektórzy chwalili, inni pisali, że trochę sentymentalne. Potem jak zrobiłem film o Nocy Kultury, to też wrzuciłem.
Znam inne serwisy, dużo lepsze do tego, żeby zamieszczać rzeczy inne niż kawałek imienin cioci, bójka w klasie itp. Jednak YouTube jest najbardziej powszechnym, dostępnym. To tak jak z kolorową gazetą - każdy znajdzie tam coś ciekawego dla siebie, ale większość rzeczy jest kolorowa i niespecjalnie czegoś warta. Są inne serwisy np. vimeo.com. Tam ludzie są bardziej ukierunkowani. Ale YouTube jest najbardziej powszechny. Nie jestem jego fanem, ale jak ktoś chce coś znaleźć, to tam najłatwiej.
Jeśli chodzi o osoby, nie mam ulubionej. Szukam. Czasami widzę coś ciekawego. Nie ma kogoś, którego prace bym śledził, sprawdzał czy coś dodaje.

Nasze spotkanie związane jest z tym, że jesteśmy z Lublinem jakoś związani i chcemy coś robić, by pokazać go z jak najlepszej strony. Lublin stara się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury w 2016 roku. Ile wtedy będziesz miał lat?
Nie wiem, ale szybko to policzę. Będą miał... 29 lat.

Myślisz, że będziesz mieszkał w Stolicy Kultury?
Nie wiem czy będę mieszkał wtedy w Lublinie i nie wiem czy Lublin dostanie ten tytuł. Ale przypuszczam, że i jedna i druga odpowiedź najprawdopodobniej brzmi tak. W tym momencie z Lublinem wiąże mnie wiele rzeczy i przez najbliższy okres tu będę. Raczej nie emigruje. Mogłem przecież zostać we Francji.
Jeśli chodzi o Stolicę Kultury to odpowiem tak. We Francji, pewnego dnia pojechaliśmy do Bordeaux. Poszliśmy do Muzeum Sztuki Współczesnej. Poszliśmy też do bardzo alternatywnego miejsca, gdzie zauważyłem, że można zupełnie inaczej podejść do kwestii codziennych i sztuki, że wcale nie muszą się ze sobą wzajemnie wykluczać, że można je połączyć. Możesz jechać do mechanika, który ma galerię obrazów. On sam je maluje. Rozmawialiśmy z ludźmi, z miejscowymi, poznawaliśmy się. Kiedy wróciłem do Lublina ogarnął mnie pesymizm. Poznałem miasto, które nie jest stolicą Francji, nie jest też Lublinem, ma zupełnie inną historię, kulturę, ale ma ludzi, którzy mają zupełnie inną mentalność - są otwarci na kulturę. Widzisz, że muzeum nie świeci pustkami, są kolejki, choć wcale nie ma tam nic nadzwyczajnego, ale ekspozycja zmienia się co tydzień. Widzisz, że na amatorskich przedstawieniach teatralnych jest pełna sala. Sami musieliśmy mieć dodatkowe spektakle. Przychodzą zainteresowani, zapraszają znajomych, ci zapraszając innych. Tworzy się wspólna, rodzinna fiesta.
Edukacja kulturalna stoi na wiele wyższym poziomie. Ta ich świadomość! Nasz spektakl graliśmy kilka razy. On jest nietypowy, brutalny, przeniesiony z ulicy. Dzieje się tam wiele różnych rzeczy. Może nie każdy wszystko zrozumie, nie wyłapie głębszego przesłania, ale to na młodzież jakoś oddziaływuje. Ważna jest też rozmowa po spektaklu. Graliśmy czasami w bardzo małych miejscowościach, i takich podobnych wielkością do Lublina. Szkoły chciały, żebyśmy u nich grali.
Zmierzam do tego, że jestem optymistą i mam nadzieję, że Lublin otrzyma ten tytuł, że dostąpi tego zaszczytu, którego teraz dostąpił Liverpool, że będzie można codziennie uczestniczyć w ważnych wydarzeniach. Uważam, że jeżeli Lublin rzeczywiście chce wygrać, to jeszcze nie jest za późno, by poza skupianiem się na działaniach uświadamiających społeczeństwo, wyciągnięto rękę do najmłodszych, by szkoła przestała być „do dupy”. Pamiętam, że w szkole chciałem robić coś innego a oni kazali mi robić coś innego. Momentami coś się działo, było to dla mnie fajne, ale już dla moich kolegów to też było „do dupy”. Woleliśmy pójść na wagary. Ale gdyby się okazało, że raz na tydzień dzieje się jakaś inicjatywa, spektakl, dzieją się jakieś warsztaty np. gier fabularnych, i ty musisz na to iść tak samo jak musisz iść na lekcje, to może dziesięć osób by się zainteresowało a inne zainteresowałyby się czymś innym. I nagle stworzy się inna perspektywa, że można robić coś ciekawego. Musi być wyjście do ludzi. To byłby naturalny ciąg wydarzeń. teraz mamy rok 2008. Za osiem lat ta młodzież będzie miała dwadzieściakilka lat. Ona wtedy będzie mogła robić takie rzeczy, które teraz robią dwudzestokilkulatkowie - kwestie filmowe, teatralne, artystyczne. Nie muszą nawet tego robić, mogą się tylko interesować. Jeśli jest spektakl, to ja idę na niego nie dlatego, że idą na niego moi rodzice, znajomi, to jest lans, tylko dlatego, że tam gra ten człowiek, który kiedyś wykreował niesamowitą kwestię na scenie. I to też może być nieprawdopodobne. Oni wyjdą ze spektaklu i nie powiedzą tylko: podobało mi się, albo nie podobało mi się. Ale będą umieli o tym rozmawiać.
Nie każdego kultura interesuje. Może ktoś zostać mechanikiem i wcale nie musi chodzić do teatru. Ale musi mieć możliwość, żeby kultura mogła go zainteresować.
Dlatego podoba mi się wasz pomysł, żeby wychodzić do szkół i pracować z młodzieżą na przykład za pomocą efektów konkursu “Gdyby wojny...”. Ważne jest wychodzenie naprzeciw, a nie czekanie aż ktoś przyjdzie.

Nie zauważasz ostatnio coraz mniejszego zainteresowania młodzieży różnymi inicjatywami. Nie czujesz tego, że dookoła mają za dużo rzeczy, które ich odciągają, bo dają rozrywkę w łatwy, prymitywny sposób. Myślę na przykład o internecie, telewizji...
Szymon robił projekt Lwowska 7. Po pierwszej odsłonie byłem sceptycznie nastawiony. Kiedy zobaczyłem wystawione stoły, stu dziennikarzy, i dziesięciu uczestników. Pomyślałem sobie: świetnie stary, przestraszyłeś ludzi. W ogóle mi się to nie podobało. Ale dwa tygodnie później było spotkanie z młodymi ludźmi dotyczące poezji. Przyszła grupa kilkunastu osób, zostali podzieleni na kilka grup,mieli napisać wiersz, stworzyć coś od siebie. Do pomocy mieli Adama, Wojtka i jeszcze kilka osób. Poszło to świetnie. Zrobił się mini slam. Tylko dla nich. Wkręcili się. Byli u siebie, wiedzieli, że robią coś ciekawego, że mają wolny czas i nie mają co z nim zrobić. Potem, z tego co wiem, jakaś dziewczyna przesłała Adamowi zbiór opowiadań...
Dlatego, mimo wszystko uważam, że wyjście, do młodych ludzi jest kwestią najważniejszą. A nie myślenie czy Osterwa dostanie 100 tysięcy czy Centrum Kultury. No i co z tego, że dostanie skoro oni i tak tam nie przyjdą. Przyjdą ci, co i tak przychodzą. Albo przyjdą, bo przyprowadzi ich pani za rękę.
Byłem teraz na festiwalu w Łodzi. Tam osiemdziesiąt procent publiczności stanowili młodzi ludzie. U nas proporcje tak nie wyglądają.

Łódź zdobędzie tytuł ESK?
Nie. Lublin ma większe szanse niż Łódź. Widziałem tam wielki baner i tam były wypisane nazwy trzydziestu festiwali jakie organizują. To wszystko wygląda fajnie, okazale. Ale jak rozmawialiśmy z łódzkimi artystami, nie widać było zbytniego zainteresowania. My z Lublina możemy powiedzieć o tym o wiele więcej.

Może dlatego, że oni już to mają a dla nas to jest wyzwanie?
Tak, u nas może się wiele więcej zmienić. U nas jest większa moc kreacji. Uważam, że Lublin ma szanse jeżeli ludzie będą więcej robić niż mówić.

To podaj konkretny pomysł dla osoby, które przeczyta ten wywiad. Co ma zrobić, żeby przybliżyć szanse na zwycięstwo Lublina?
Może przyjść do Tektury. Ale najlepszym wyjściem będzie, jeżeli mając te informacje, porozmawia o tym ze znajomymi. Stworzą małą platformę rozmowy - czy warto, czy jest szansa na ten tytuł, czy warto to robić? Jeżeli zacznie się taka mała rozmowa, potem będzie ich więcej, nagle otworzy się dyskusja i ta dyskusja ma szanse wyjść na zewnątrz i być usłyszana przez osoby, które powinny ją usłyszeć.

A kolejny krok? Żeby się nie skończyło na mówieniu...
Jasne, kolejnym krokiem powinno być zmobilizowanie osób decyzyjnych, uczestniczących w życiu kulturalnym do tego, żeby położyli większy nacisk na kwestię edukacji kulturalnej. Czyli na dotarcie do jednostek oświatowych. Jeśli to będą uczniowie, to powinni to zrobić na swoim poziomie. Uważam, że to będzie o wiele łatwiej przyswajalne aniżeli to, co powiedziałem.
Inaczej - jeżeli to, że sobie kupiłem kamerę, nakręciłem, coś wygrałem, ma zmobilizować kogoś, to jak najbardziej. To znaczy, że to nie jest nic nieosiągalnego - wystarczy tylko chcieć, zrobić ten pierwszy krok, zaufać sobie.


Przeczytaj też wywiad z Piotrem Brożkiem na www.lublin2016.pl Agnieszki Mazuś z Dziennika Wschodniego.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy