Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 38 (11/2008)

Bookmark and Share

MAŁO W PORZĄDKU

Maciej Topolski (2008-12-30)


Więcej fotek w galerii
Światowa premiera „12 lat i koniec” odbyła się trzy lata temu, teraz film Michaela Cuesta’y wchodzi do polskich kin. Jeśli chcesz iść, musisz wiedzieć, że nie ma tu miejsca na zasłanianie oczu i na akcję, jest trudno i pod górkę. Do tego zobaczysz młodych aktorów (Donovan, Camacho i Weizenbaum) w rolach godnych niezłego pliku dolarów, zamyślisz się nad ich wzrokiem wbitym w ścianę, westchniesz przez nos i rozłożysz usta w półuśmiechu. Wyjdziesz spocony, to pewne.
Troje młodziutkich bohaterów: grubas Leonard, Malee o urodzie Azjatki i Jacob w hokejowej masce (wiadomo, Jason Voorhees), pod którą ukrywa… zobaczycie po wyśmienitych pierwszych scenach. Od śmierci brata i zarazem najlepszego kumpla rozpoczyna się ich dojrzewanie, przejście ze świata zabawek w rzeczywistość pełną poplątanych problemów, słów i decyzji. Tytułowi dwunastolatkowie w jednej chwili wrzuceni do głębokiej wody, podtapiani i łapani za kostki, próbują płynąć jakimś, nauczonym gdzieś i kiedyś niezdarnym kraulem, wiosłować ramionami w sposób jak najbardziej dorosły. Rozwój ich psychiki zachodzi w okamgnieniu, rozwój, który nadal jednak tkwi w powłoczce warkoczyków i superbohaterów. I to chyba dźga w pierś najboleśniej, to, że w swoich malutkich główkach chłopiec decyduje jak mężczyzna, a dziewczynka pożąda jak kobieta. Pozostaje… wybaczcie, ale nic, prócz przedwczesnej samotności, im nie pozostaje.
Reżyser (odpowiedzialny za serial „Dexter”) wstawia Leonarda do typowej amerykańskiej rodziny. Wielki stół, masa potraw, hamburgery pochłaniane na przemian z udkiem kurczaka. Później rozbicie głowy i pobyt w szpitalu. Zmienia się smak i zapach tego, co przedtem było istotą życia jego i jego rodziny. Leonard zaczyna chrupać jabłka i truchtać popołudniową porą; ciężko, bo ciężko, ale wreszcie dociera do pierwszej alei; w liceum zamierza grać w futbol. („Dlaczego pan to robi? – Bo nigdy nie widziałem tak spasionego chłopca.”) Nieakceptowany przez najbliższych tworzy odcięte od świata lokum. Zamyka w nim matkę, po czym zmusza do odchudzenia i wypocenia z siebie nietolerancji dla własnego syna. To nie jedyny przypadek w tym filmie, zostają jeszcze dwa... Świat wokół tych dzieci zaczyna jaśnieć innymi barwami, przeobrażać się nie podług wyobraźni, a przyszłości. Rodzice nie potrafią im jednak pomóc, zdają się być mało dojrzali, wręcz dziecinni, gdy chrupią chipsy, gdy czyszczą biurka lub gdy obrażają się na męża. („Nie nudzi ci się to?”) Jedynym sposobem na ból jest ten lub tamten przedmiot, kłamstwo przez alkohol, przez pomysł wysprzątania życia, na który synowie lub córki robią bezsilną minę. Są sami: na piętrowym łóżku, przytula ich trzydziestoletnie cierpienie, nie dzisiejsza gra w warcaby, nie jutrzejsze marzenie. Miejsce, w którym jeździli na rowerach czy mieli swój domek przemienia się w plac budowy. A to za sprawą żalu, możliwości, która przychodzi do ojca i w dodatku płaci grubą kasę za dzieciństwo. Bohaterowie oparci o kierownice, z kaskami na głowach, przyglądają się ściętemu drzewu, betoniarce, z której leje się cement – wprost na nich, na lata i serca.
Tak więc „12 lat i koniec” to również krytyka współczesnego świata, który po cichu wpływa nie tylko na siebie, ale również na dzieci, niszczy piękno skakanek i kolorowych tornistrów, gdy idą do szkoły. Suche alright na koniec jest li tylko złudzeniem, po którym pojawia się pytanie: czy to aby na pewno prawda? Ale gdy Malee zakłada rajstopy, maluje usta i czeka na o wiele starszego mężczyznę, wtedy wiemy, że tak. Gdy Jacob planuje wraz z kumplem ucieczkę do Nowego Meksyku i zaraz komentuje nowy komiks o X-menach, wtedy jesteśmy pewni. (W zasranych stu procentach!) Gdy Leonard siada przy stole w za dużych portkach i chrumka na rodziców jak świnia, nie mamy żadnych wątpliwości. Gdy wszyscy wymawiają tak śmiałe i tak niepasujące do ich niewinnych twarzy opinie czy groźby… wiecie, że warto pójść do kina.

12 lat i koniec, reż. Michael Cuesta, scen. Anthony Cipriano, zdj. Romeo Tirone, muz. Pierre Földes. USA, 2005.