Strona główna > Warto poczytać > Teksty > Wywiady

Bookmark and Share

TARKOWSKA: MUSISZ, BO ZWARIUJESZ

Joanna Stachyra, Ola Gulińska (2009-02-12)


Maria Tarkowska
Fot. Archiwum M. Tarkowskiej
Więcej fotek w galerii
Ola Gulińska: Czy mogłabyś najpierw się przedstawić, powiedzieć coś o sobie? Niewiele o tobie wiemy. Jak się wrzuca w google'a „Maria Tarkowska", to nie jesteś pierwszą osobą, która wyskakuje.

Maria Tarkowska: W dowodzie Maria to moje drugie imię. Pierwszego nie używam. Poza tym wiele ludzi kojarzy mnie jako Parabolę - często właśnie tym pseudonimem się posługuję. Urodziłam się w Lublinie, w 1986 roku, studiowałam w Łodzi etnologię prawie trzy lata, filozofię przez rok, robiłam studium socjoterapii w ubiegłym roku i pracowałam  w Pracowni Alternatywnego Wychowania w Łodzi. W ramach działań w Pracowni trafiłam najpierw do świetlicy, później do telefonu zaufania, a potem do przedszkola. Teraz studiuje kulturoznawstwo na trzecim roku. Jestem w Lublinie od połowy października. Trochę piszę, trochę rysuję, dużo się włóczę [śmiech].

Ola Gulińska: Czemu wróciłaś do Lublina? Oczywiście jeśli nie są to powody osobiste, o które nie chcemy pytać.

Maria Tarkowska: Bardzo dużo rzeczy się na to złożyło. Tak naprawdę... to jest dobre miasto. Naprawdę. To miasto ma większość plusów dużego miasta i większość plusów zaścianka - jest jeszcze na tyle niezblazowane, że chce się tutaj coś robić i łatwiej jest znaleźć ludzi, z którymi można działać. Tak naprawdę to była jakaś moja intuicja i przeczucie Dagny Bagińskiej, z którą się spotkałam w Serbii i która wtedy powiedziała, że „ty musisz wrócić teraz, bo zwariujesz".

Joanna Stachyra: I na razie potwierdza się, że warto było wrócić?

Maria Tarkowska: Tak.

Ola Gulińska: W rozmowie po ogłoszeniu wyników w redakcji Wyborczej mówiłaś, że to nie było twoje pierwsze opowiadanie.

Maria Tarkowska: Piszę sporo, nie mogę powiedzieć, że do szuflady, bo gdzieś te teksty wysyłam, ale często bez odzewu. Ukazał się fragment mojej bajki, zdarza mi się publikować wywiady. Do tej pory brakowało mi kopniaka, żeby to wziąć, zanieść do redakcji. Teraz kończę ilustracje do jednej bajki, którą napisałam i zbieram się, żeby ją gdzieś zanieść, pokazać. Nie jest to takie proste, żeby się przełamać, pokazać swoje prace.

Joanna Stachyra: Jak to się stało, że zgłosiłaś swój tekst na konkurs? I dlaczego?

Maria Tarkowska: Zobaczyłam plakat gdzieś na uczelni, a potem weszłam na stronę Homo Faber i stwierdziłam „ok, piszę". A potem chodziłam, robiłam notatki i zastanawiałam się: „jejku, jaki to jest temat, przecież wszystko byłoby inaczej". Chodziłam i zadawałam ludziom pytania: „czy zdajecie sobie sprawę, że gdyby wojny nie było, to byłoby to, to i tamto?" A ludzie mówili: „Niemożliwe, daj spokój, przecież wszystko byłoby tak samo". Potem już nie byłam w stanie przestać o tym myśleć, ciągle zastanawiałam się: „no, dobrze, a co z izolacją Stanów Zjednoczonych? A co z macdonaldyzacją? Co by się stało z taborami cygańskimi? A czy byłby PRL?" i tak dalej. Tysiące rzeczy. Miałam wtedy mnóstwo notatek, z których można by napisać powieść science fiction [śmiech]. A ponieważ nie mam do tego ani zdolności, ani czasu, a szkoda było mi to tak zostawić, zaczęłam powoli coś stwarzać z tego, tak na ostatnią chwilę. Pierwszy termin to był chyba 1. grudnia. Weszłam na stronę, sprawdziłam, a godzinę później dostałam maila informującego, że termin konkursu jest przesunięty o 10 dni. Wcześniej byłam przekonana, że nie zdążę, że to nie ma sensu, ale jak zobaczyłam, że termin jest przesunięty, to usiadłam i napisałam [śmiech].

Jak pisałam to opowiadanie, zaczęłam też zastanawiać się, ilu fantastycznych ludzi mogłoby przeżyć, ilu zginęło w Katyniu, w powstaniu warszawskim. Historyków, poetów, naukowców.

Joanna Stachyra: Stąd Korczak?

Maria Tarkowska: Tak. Zobaczcie, że do wielu idei docieramy dopiero teraz. To, żeby dzieci traktować jak partnerów - przecież mówimy o tym od kilku lat, a Korczak pisał o tym w latach trzydziestych. Przez rok pracowałam w przedszkolu i wiem, jak wiele partnerskie relacje z trzy- i pięciolatkami dają samym dorosłym. Jak bardzo rozwijają wyobraźnię. To jest tylko jeden z wielu przykładów, bardzo specjalistyczny, ale zobaczcie, ile fantastycznych dzieł mogłoby powstać.

Joanna Stachyra: Czy to dzięki tym doświadczeniom w pracy z dziećmi wybrałaś dziecięcego bohatera?

Maria Tarkowska: Trochę tak. On nie musi wszystkiego wiedzieć, nie musi się orientować w sytuacji politycznej, więc nie muszę tworzyć jakiegoś gigantycznego świata. Poza tym łatwiej można zwrócić uwagę na różne szczegóły, więcej pokazać przez pryzmat dziecięcej wrażliwości - drobiazgów, kolorów, zapachów, światła. Dzieciakom wolno o tym opowiadać, a nam już nie zawsze. Dlatego często chowam się za takiego dzieciaka.

Joanna Stachyra: Zabij mnie, ale jak czytałam twoje opowiadanie, to od razu nasunęły mi się skojarzenia z Myśliwskim. Z Piotrkiem u Myśliwskiego. Ale chcę zapytać o coś innego - o informacje o Lublinie w twoim tekście. Czy interesujesz się jakoś szczególnie historią czy, myśląc o opowiadaniu, szukałaś konkretnych wiadomości?

Maria Tarkowska: Jestem stąd, część mojej rodziny jest stąd, więc kilka rzeczy w sposób oczywisty się pojawiło: miejsca, do których mam sentyment, ludzie, nazwy. Stwierdziłam, że po co mam coś zmyślać, skoro naprawdę na Starewsi istniał człowiek, który brał udział w wojnie rosyjsko-japońskiej. Z drugiej strony byłam harcerką w Lublinie, mój tata jest historykiem, od dziecka uczono mnie, że dorasta się w jakimś miejscu. Zwłaszcza po tych paru latach spędzonych poza Lublinem, mam przeświadczenie, że jestem kawałkiem tego miejsca i co bym nie zrobiła, to jestem stąd. W dobry moment trafił ten konkurs, wtedy bardzo mocno sobie z tego zdałam sprawę, że to nie jest tak, że jest jakieś miasto, w którym mieszkasz, poznajesz rozkład jazdy tramwajów i plan ulic i już jesteś u siebie. Na przykład w fabryce wag na Lubartowskiej pracował mój pradziadek. Jest wiele takich rzeczy.

Joanna Stachyra: A czy potrafisz określić moment, w którym zorientowałaś się, że Lublin nigdy nie był tak monoetnicznym miastem jak jest teraz?

Ola Gulińska: Wiesz, taką dziurą w świadomości mieszkańców był PRL, zresztą nie tylko w Lublinie przecież.

Maria Tarkowska: Lublin chyba miał być miastem monokulturowym, z pełną tego świadomością tak był po wojnie projektowany. Dopiero teraz jakoś się zaznacza w przestrzeni publicznej jego historyczną wielokulturowość. Ale kiedy ja sama się o tym dowiedziałam? Nie wiem [śmiech]. Chyba w szkole, to znaczy - w tym czasie. Zawsze dużo czytałam, już teraz nie wiem, czy to było jakieś moje prywatne odkrycie, czy ktoś mi o tym powiedział. Teraz nie pamiętam. Wiem, że było dla mnie strasznym przeżyciem chodzenie po błoniach wokół Zamku i wyobrażanie sobie, co tam było wcześniej. Chyba też dlatego poszłam na etnologię, czułam się odcięta od tych wszystkich rzeczy, których już nie ma. Zupełnie inaczej to zaczęło dla mnie wyglądać, jak pojechałam do Łodzi. Tam miałam przyjaciół, którzy działali przy parafii prawosławnej, byli z pochodzenia Kozakami osiedlonymi w Łodzi, miałam znajomych ewangelików, pochodzących z Anglii, jacyś Niemcy, Żydzi, gmina żydowska. Widziałam, że tam jest ciągłość - gmina żydowska kiedyś liczyła tyle i tyle osób, a teraz tyle i tyle, parafia prawosławna robi to i to. To było oczywiste. Wedy zdałam sobie sprawę, jak różne są to miasta, Łódź i Lublin. Kiedyś były podobne - tam może było więcej Niemców, protestantów, tutaj więcej Ukraińców, ale oba nie były jednolite. Tam to nadal funkcjonuje w jakiś sposób, a tutaj jest przepaść.

Ola Gulińska: Muszę się przyznać, że czytając to opowiadanie tak totalnie zafiksowałam się na myśleniu o tym, że bohater jest mały, więc - jest inny niż ja, więc - inaczej postrzega świat, że prawie zagapiłam się i przestałam zastanawiać, na ile ten jego świat jest inny, bo realia zewnętrzne są inne. Mówię tu np. o rzeczywistości politycznej.

Joanna Stachyra: Piszesz np. słowo „granica" wielką literą.

Maria Tarkowska: Te granice pojawiły się po pierwszej wojnie. I gdyby nie było rewolucji drugiej wojny, to ta rewolucja pierwszej wojny byłaby nadal żywa. Mówiłoby się „przed Wielka Wojną" i „po Wielkiej Wojnie". I ta rewolucja, związana z powstaniem granic, byłaby jedną z największych, nawet dla ludzi żyjących współcześnie. I teraz taki nietypowy siedmiolatek, który ma strasznie dużo pytań w głowie i różne rzeczy rozważa... Pamiętam, jak sama dowiadywałam się, że istnieją różne kraje - jakaś Afryka, Eskimosi itd. I Polska w środku. Te granice stały się czymś mitycznym. Jest Polska i coś wielkiego na zewnątrz. Tylko, że ja byłam przekonana, że te granice były od zawsze, że zawsze były różne państwa, kontrole celne, celnicy. A gdybym myślała, jak Antek, że te granice wymyślono niedawno, parę pokoleń temu? To był jeden z kierunków myślenia o tym świecie bez wojny.

Ola Gulińska: Czy kiedykolwiek słuchałaś, jak starzy ludzie opowiadają o tym, co pamiętają z przedwojennego świata? Czytając twoje opowiadanie, cały czas myślałam, że sposób narracji, sposób wyrażania się, myślenia małego Antka jest bardzo podobny do tego, jak myślą, jak pamiętają starzy ludzie. Podobnie naiwny, ale też skupiony na detalach, wrażeniach zmysłowych. Po sześćdziesięciu latach wracają do punktu wyjścia jeśli chodzi o postrzeganie i granice świata.

Maria Tarkowska: Oczywiście robiłam sporo badań - etnograficznych i zupełnie swoich, własnych. Akurat nie o Lublinie. O Lublinie rozmawiałam tylko z dziadkiem. Jeśli chodzi o wizję świata pytanych przeze mnie ludzi, inną przecież niż nasza, to najmocniej uderzyły mnie rozmowy w Styrczy. To jest taka polska wioska w Mołdawii, robiłam tam badania półtora roku temu. Zbieraliśmy tam historie rodzinne tych ludzi, którzy byli w stanie opowiedzieć dzieje swych rodzin od połowy dziewiętnastego wieku - kto się z kim ożenił, kto miał jakie panieńskie nazwisko. Człowiek, którego rodzice mówili po polsku miał żonę Rosjankę, synów już właściwie Rosjan i nie miał z kim mówić po polsku od lat pięćdziesiątych, opowiadał jak był kiedyś w Warszawie, w 1968 roku. Mówił, którymi ulicami chodził, pamiętał wszystkie nazwy. Traktował Polskę jak ziemię obiecaną. My tam, w Styrczy, byliśmy wysłannikami z lepszego świata. Był też na bieżąco jeśli chodzi o sytuację polityczną w Polsce, wybory, zmianę premiera, pytał jak my na to reagujemy itd. To były chyba najbardziej uderzające rozmowy jeśli chodzi o różne badania etnograficzne. Zaczęliśmy też inaczej trochę patrzeć na Polskę, zorientowaliśmy się, że to może być trochę inny kraj niż taki, jaki my przyzwyczailiśmy się widzieć.

Joanna Stachyra: Chciałabym jeszcze prosić cię o komentarz. Czytając Zapach jabłonki nawet sobie zaznaczyłam ten fragment - kiedy Antek rozmawia z dziadkiem i dziadek mówi do niego: "Masz Antoś całe życie, żeby nauczyć się telewizji, nauczyć się pieniędzy, nauczyć się świata. Ale nauczyć się obywać bez czego?... Tego się teraz ucz." Też we wstępie, rodzaju komentarza pisałaś o „współczesnym ideale kulturowego supermarketu". Opowiadanie jest osadzone w realiach „sprzed" - sprzed inwazji wszędzie-takiej-samej, zestandaryzowanej kultury.

Maria Tarkowska: Byłam ostatnio na konferencji naukowej, na której ktoś mówił, że sposób poruszania się po internecie zmienia nie tylko sposób, w jaki klikamy i tworzymy pojęcia, ale też tworzy nowe klasyfikacje, nowe hierarchie wartości, które nie są oparte na definicjach typowo arystotelesowskich, tylko na tagowaniu. Działanie naszego mózgu zaczyna opierać się na tagowaniu, na tego typu ilości skojarzeń, połączeń. To przestaje być jak mechanizm zegarka, a staje się jak patchwork. Mam wrażenie, że nie potrafimy się posługiwać tymi narzędziami. Oczywiście niesamowicie dużo nam to daje i czujemy się panami świata, ale też nie jesteśmy chyba na tyle dorośli, żeby nie zachłysnąć się tym.

Joanna Stachyra: To ja nadal drążę temat „kulturowego supermarketu". Generalnie w Polsce ostatnio sporo pojawiło się książek, które dotykają tego tematu, opisują duże miasta, przemycają sporo odniesień do współczesności. Czy w innych swoich tekstach może też do tego się odnosisz? Znamy tylko jeden. O czym piszesz w ogóle?

Maria Tarkowska: Najpoważniej ze wszystkiego, co piszę, traktuję bajki. To jest bezpieczna forma. Kiedyś opowiadano baśnie na wsiach, które nie były przeznaczone tylko dla dzieci, ale każdy odczytywał je na swoim poziomie. Jeżeli coś jest dla mnie ważne, to piszę to właśnie w taki sposób. Stąd się wziął pseudonim - Parabola. A jeśli chodzi o Zapach jabłonki mam poczucie, że ono jest strasznie koślawe, niedopracowane. To Dagna wykopała mnie za drzwi, mówiąc „skoro napisałaś, to je zanieś". Zanosząc to opowiadanie do Homo Faber wiedziałam, że gdybym miała jeszcze tydzień, to bym jeszcze nad nim popracowała. Ale z drugiej strony, jeśli się nie ma wyraźnego deadline'u, to się poprawia w nieskończoność.

Joanna Stachyra: A kluczowy motyw opowiadania - drzewo? Zdaję sobie sprawę, że wpływ na to mogły mieć twoje zainteresowania etnologiczne. Opowiesz coś o tym?

Maria Tarkowska: Tej jesieni wycinali drzewa w Saskim. Takie potężne. Poza tym chciałam, żeby Antek mieszkał w okolicy, którą znam. Co robią dzieci, kiedy mieszkają właśnie tam? Biegają po parku.

Joanna Stachyra: Z jednej strony mamy to ścinanie drzew, z drugiej - ta metafora na końcu: „nie można się urodzić sosną i lipą".

Maria Tarkowska: Rzeczywiście mam poczucie takiego odcięcia od historii. Ja jestem w jednej czwartej szlachcianką, w trzech czwartych chłopką, w jednej czwartej ze Śląska, w jednej czwartej z Mazowsza, w jednej czwartej z Polesia i w jednej czwartej z Lublina. Nie mówię ani po śląsku, ani po lubelsku. Ani nie potrafię kaligrafować, ani grać na fortepianie, ani kopać ziemniaków. A przecież gdzieś pamięć o tym we mnie jest. Czułam straszną nieciągłość.

Joanna Stachyra: Więc to ty jesteś trochę tym drzewem, co to "pachnie trochę lipą a trochę jabłonką"?

Maria Tarkowska [śmiech]: Trochę nie mamy tej historii, o której piszę. W tym opowiadaniu są wszędzie znaki zapytania.

Ola Gulińska: Ale na końcu bohater chyba jednak docenia, ma świadomość swojej tożsamości, która nie jest zamknięta, dookreślona. Jest wręcz dumny z tego, że jest „trochę lipą, a trochę jabłonką".

Maria Tarkowska: Tak. Wiadomo, że byłoby łatwiej określić się do końca, ale tak - życie może być dużo ciekawsze, kiedy próbujemy tworzyć coś nowego.

Maria Tarkowska
Fot. Archiwum M. Tarkowskiej
Więcej fotek w galerii

Joanna Stachyra: To porozmawiajmy jeszcze o kulturze w Lublinie.

Ola Gulińska: Mówiłaś wcześniej, że trudno się przełamać, żeby pokazać komuś swoje teksty. Czy masz poczucie, że w Lublinie istnieje środowisko literackie, które mogłoby dawać wsparcie, wskazywać kogoś, kto przecierał szlaki?

Maria Tarkowska: Raczej nie. Zastanawiam się, czy to jest problem wyłącznie lubelski. Gdziekolwiek, jeśli coś się pojawia, to są to działania muzyczne, teatralne. Teraz to już się prawie zwierzam, ale pisanie jest moim wielkim marzeniem, ale i wielkim kompleksem. Więc nawet gdyby było środowisko w Lublinie skupiające ludzi związanych z literaturą, to pewnie bym uciekała od niego jak najdalej, żeby tylko nikt mnie z nikim nie porównał i nie powiedział, że to wszystko, ta moja twórczość jest nic niewarta [śmiech].

Ola Gulińska: Wiesz, wszystkich naszych rozmówców pytamy o Stolicę Kultury. Już się ładnie zaczęło od tego, że wróciłaś z Łodzi do Lublina, czyli dokonałaś jedynie słusznego wyboru [śmiech]. Ile będziesz miała lat w 2016 roku?

Maria Tarkowska: Teraz jest 2009, więc... 30. Teraz mam 23.

Joanna Stachyra: A śledzisz przygotowania Lublina do tego konkursu?

Maria Tarkowska: Na tyle na ile uczestniczę w jakiś wydarzeniach. W tym sensie tak. Widać, że dużo się dzieje, moi znajomi są zaangażowani w różne działania - typu L2. Pytałam ludzi, czy to się tak zmieniło, czy wcześniej mało wiedziałam o różnych wydarzeniach. Wszyscy mówią, że się po prostu zmieniło na lepsze. Dużo ważniejsze od realnych perspektyw i możliwości jest determinacja ludzi i wiara. To jest rzecz, której w Łodzi nie ma. Uwielbiam Łódź. Jest depresyjna, ale bardzo ciekawa. Tylko, że tam ludzie nie wierzą, że Łódź może być ładna, że może się coś dziać, coś zmienić. Przyjeżdżają ludzie z zewnątrz, mówią: "łał, świetne miasto", na co mieszkańcy odpowiadają: "przestań, przecież tu jest brudno, kominy, fabryki, syf". Lublin nie ma takiego bagażu, ludzie się tutaj śmieją: "tak, my jesteśmy prowincjonalni". A to jest ogromny potencjał - właśnie prowincjonalność. Może teraz mówię coś niepolitycznego, ale czuję, że to jest ta strona Wisły, a nie tamta. W myśleniu, mentalności. Jak przyjeżdżają do mnie przyjaciele, ostatnio z okazji Mikołajków Folkowych, są zaskoczeni, że coś takiego istnieje. Mój kolega, który dotąd kibicował Łodzi mówi, że z jednej strony gdyby w to zainwestować, to Lublin byłby perłą turystyczną, "ale z drugiej strony chyba bym nie chciał, bo wolę, żebyś to ty mi pokazała tę bramę, niż gdyby prowadziło tu tysiąc wskazówek". W innych miastach wszystko jest już pooblepiane informacjami dla turystów.

Ola Gulińska: A czy w swoim środowisku spotykasz ludzi, którzy mówią: "nie, już nie mam siły, wyjeżdżam"? Wiesz, z jednej strony się nakręcasz na ten Lublin, z drugiej - w Warszawie żyje się po prostu dużo łatwiej i wielu ludzi prędzej czy później odpuszcza sobie użeranie się tutaj ze wszystkim i wyjeżdża.

Maria Tarkowska: Ci, którzy orientują się, że tam za te same rzeczy dostaną dużo większą kasę - rzeczywiście wyjeżdżają. Ale płaci się za to straszną cenę. To, co teraz mówię brzmi jak jakieś komunały, ale ja naprawdę to sprawdziłam [śmiech]. Bardzo długo starałam się udawać, że miejsce to tylko miejsce, że wszystko zależy od nas, od naszej energii. Tylko, że człowiek nasiąka klimatem, w który wchodzi. Dlatego wśród ludzi aktywnych, poszukujących nie spotykam się ze zmęczeniem Lublinem. Nawet to, że teraz rozmawiamy świadczy o otwartości środowiska w Lublinie na ludzi, którzy chcieliby coś robić, nie mają tak naprawdę nic do zaoferowania, nic jeszcze nie zrobili itd. To nie jest takie oczywiste, że się prosi taką Marysię o wywiad, nagrywa się i chce się to później wydrukować [śmiech]. Takie rzeczy jak Pracovnia Off - my ci dajemy sprzęt i salę, a ty możesz tworzyć i rozwijać się, realizować swoje pomysły artystyczne. To jest wyraz jakiejś postawy.

 

 
Komentarze

Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy