Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 41 (3/2009)

Bookmark and Share

Z NIEMIECKIM AKCENTEM

Maciej Topolski (2009-03-22)


Więcej fotek w galerii
Wzięliśmy ze sobą ciastka. Wybraliśmy je w sklepie spożywczym: "O te, dwadzieścia deko". Później okazało się, że nikt ich nie chciał, pomyślałem, że następnym razem zabiorę ze sobą termos kawy. Jak powszechnie wiadomo, ciastka bez kawy, to jak kino - nie, nie bez popcornu - bez zalążka ciekawości. Lektor (na podstawie powieści Schlinka - zadanie domowe: obejrzeć film lub przeczytać, po czym zapoznać się z biografią autora) jest w tej kwestii lepszy niż niejeden film akcji, bo, choć wbiega na wyżynę, wycisza się i kończy, nie mając siły spaść, ma w sobie młodzieńcze rozedrganie i niespełnienie. Trzyma w napięciu bardziej niż cios w żołądek, bardziej niż pościg samochodem po ulicach Berlina.
Tam właśnie, z woreczkiem ciastek, spotkałem Michaela. Zataczał się i wymiotował. W końcu wszedł w bramę i zaczął płakać. Pomogła mu jakaś kobieta, wracała właśnie z pracy. Była konduktorką. Spotkanie z piętnastoletnim chłopcem prawdopodobnie nie miało większego wpływu na jej życie. Nadal kasowała bilety i wydawała resztę. Po pracy przygotowywała kąpiel. Wchodząc do ciepłej wody, prawie się w niej rozpływała. To, że w wannie nagle leżał z nią ktoś inny, było przyjemne; to, że się w niej zakochał, było ważne; to, że czytał, że był młody, ostrożny i ze spotkania na spotkanie pewniejszy, wprawiało ją w zamyślenie. Ale życia nie zmieniło, bo coś innego, coś z przeszłości postarzało ją i zamkniętą ze swoim analfabetyzmem w więziennej celi, zgarbiło. Coś, co można było odgadnąć, gdy prasowała stanik.
Michael i przypadkowe z nim spotkanie, równie losowe jak dwadzieścia groszy znalezione na chodniku, przybiera w Lektorze formę dwuosobowych aktów przed sztalugą. Z początku anonimowe zrywanie koszul i bielizny, wchodzi ostatecznie w fazę: "Powiedz mi chociaż, jak masz na imię?". To zaprawdę najpiękniejsze, najbardziej wzruszające sceny tego filmu. Trwają krótko, jedynie przez lato i tak samo, gdy z miłością do kobiety i z miłością do literatury mija życie, mijają strony, tak samo ten krótki epizod zanika w ostatnich rozpaczliwych ruchach.
Trudno znaleźć wytłumaczenie dla Hanny i Michaela. Co prawda takie wytłumaczenie nie jest niemożliwe, ale jest na pewno żałosne, bezskuteczne i banalne, jak wszystkie dociekania natury uczuć i dróg losu, pożądania i rozkoszy dwóch zupełnie obcych sobie osób. Lektor nie potrzebuje wyjaśnienia, wymaga widza: zachwyconego chłopcem, który przy obiedzie z rodzicami, zamiast jeść wspomina swój pierwszy stosunek; poruszonego, gdy uczeń wybiega ze szkoły i pokonując kolejne odbudowujące się po (dość odległej, jest rok 1958) wojnie osiedla wbiega do mieszkania starszej kobiety i pośpiesznie zrzuca z siebie marynarkę; zaskoczonego, bo bohater niedługo potem wyjmuje z torby książkę i zaczyna czytać Homera, Czechowa i pożyczone od kolegi sprośne romanse; wstrząśniętego, kiedy obok zapachu ciał i liter, pojawia się pytanie: "Co będzie dalej?" i kiedy reżyser odpowiada: "To, właśnie to", on wie, że będzie już tylko patrzeć.
Michael wybiera sprawiedliwość, uczy się na prawnika, jedna koleżanka przechodzi w inną, nie mniej chętną. Za jakiś czas okazuje się żoną, z którą ma córkę (idealne dobranie małej i dużej aktorki - Hannah Herzsprung), a później byłą, rozwiedzioną i lepiej zarabiającą prokuratorką. Jako że przeskoki czasowe w Lektorze są na porządku dziennym, szybkim bziumem wracamy do Michaela-studenta. W ramach konwersatorium trafia on na salę sądową. Profesor z prawej, z lewej ci, którzy zakrzykną "nazistowskie szmaty!", z tyłu dziennikarze z notatnikami. Przy tak wyjątkowo miłej widowni będą ważyć się losy kilku niemieckich kobiet, ufryzowanych i niemiłosiernie bladych. Dowiadujemy się, że będąc członkiniami SS pracowały dla Siemensa (tak, po wielu zawirowaniach, właśnie dla tego koncernu z bladoniebieskim logo), a także, co mogłyby dopisać w swoim CV, były doświadczonymi strażniczkami obozu koncentracyjnego w Auschwitz (zdjęcia kręcono na Majdanku). Potężna i zapomniana mikstura zostaje wyciągnięta z otchłani niepamięci. Za sprawą wydania pewnej książki, Lektor przeobraża się w amerykańską, ale nieco inną niż pozostałe, rozprawę z Holokaustem. W jednej chwili życie nauczycielki czy żony przenicowuje jakiś (co to w ogóle znaczyło?) dawny Vernichtungslager, jakiś przestarzały marsz śmierci. Mówią jej: przyczyniła się pani do zabójstwa ok. 300 osób, o czym bawiąc wnuki, przygotowując zupy prawdopodobnie pani zapomniała.
Wśród nich, na ławie oskarżonych, siedzi Hanna.
Matka autorki opowiada o jednej ze strażniczek. Była bardziej wrażliwa, zapraszała młode dziewczyny do siebie i prosiła, żeby jej czytały. Kilka dni później skazywała je, tak samo jak jego na tęsknotę, na śmierć. Michael przypomina sobie, że leżąc obok siebie ich niemiecki akcent znikał, stawał się ciepłym, mało aktorskim a prawdziwym angielskim. Na wycieczce, kiedy jechali na skrzypiących rowerach, wyglądali jak zakochani w sobie matka z synem, jak podstarzała konduktorka z piętnastoletnim uczniem. Została po tym zasłuchana w historię Odyseusza twarz Hanny. Reszta zaczęła pękać: prysk, prysk łóżko, wanna, pościel, prysk po pracy, po szkole, prysk rzucona w kąt torba, prysk koszula bez guzika.
Michael wychodzi, siada na schodach, zapala papierosa.
Jak patrzyła na czytające kobiety? Czy z tym samym przejęciem, kiedy on to robił? Hanna mogłaby być jednym z tych kochających sztukę hitlerowców, którzy kazali grać sobie na pianinie, jak to było u Polańskiego lub malować freski, jak to robił Bruno Schulz. Ktoś powie, że śmiało można by zaliczyć ją do grona "mam władzę, ale nie potrafię". Tylko... tylko co stało za tym, że będąc niepiśmienna, tak bardzo potrzebowała kogoś, kto by jej czytał, kto grałby rolę lektora? Na pewno nie wstyd, co najwyżej przygotowanie. Wybierając dziewczyny, kierowała się obowiązkami jak każda urzędniczka, jak wszyscy podlegli Szwadronowi. Zapraszała je i traktowała nieco lepiej, nie wiedziały, że za dzień, za kilka godzin ich oddech w ten czy inny sposób ustanie. Pytanie: dlaczego wybrała taki rodzaj złagodzenia decyzji, decyzji, którą musiała podejmować, którą kierowała się, nie otwierając drzwi kościoła w czasie bombardowania? I czy to było właśnie złagodzenie decyzji przymuszonej do tego przez SS Hanny (w jednej scenie zadaje pytanie sędziemu: "A pan co by zrobił?" - ten jednak nie odpowiada)? Możliwe, bo, patrząc na notatnik i długopis, przyznała się do napisania raportu. Gdyby nie dowiedziała się, że Michael uczy się greki i łaciny, że lubi/uwielbia/kocha czytać, może poprzestaliby na romansie bez podwiązki literatury. Wtedy nie byłby to Lektor, a sprawa miłosna z cierniem Holokaustu.
Ale zostawmy w spokoju widzów, niech na własną rękę sprawdzą, co się stało z Michaelem i Hanną, jaką formę (podpowiem, że magnetofonową) przyjął głos lektora. Zdaje się, że tak byłoby najlepiej. Nie leżeć w jednym łóżku, nie być młodą Żydówką zerkającą znad książki - nie kochać, nie bać się pani w mundurze, nie prosić jej niech mnie ocali. A słuchać, przed radioodbiornikiem, telewizorem czy w kinie. A potrafić pisać i czytać, by móc o wiele więcej niż krzyżyk w podpisie, niż wstyd.
Twórcom woolfowskich Godzin, z osiemnastoletnim Davidem Krossem i oscarową Kate Winslet (plakat chętnie odkupię), było wolno zrobić kolejną niesamowitą przejażdżkę po ciekawości i dociekaniach oglądającego. Zostawiając innym rozrachunki z przeszłością, skupić się na pustym berlińskim pokoju, gdzie leżąc na łóżku Hanny i jedząc przyprószone cukrem ciastka, czytam po cichu Kobietę z psem.

Lektor, reż. Stephen Daldry, scen. David Hare, zdj. Roger Deakins, muz. Nico Muhly. Niemcy, USA 2008.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy