Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 41 (3/2009)

Bookmark and Share

WARIAT CZYLI KTO?

Marta Sienkiewicz (2009-03-24)

Szaleniec, Pomylony, Obłąkany. Wariat. Nie chory, cierpiący, potrzebujący pomocy człowiek. Bo przecież człowiek. Wcale nie opętany przez ducha, dosięgnięty karą za grzechy nieszczęśnik dożywotnio skazany na wykluczenie ze społeczeństwa. Nie przesadzam. Problem akceptacji i zrozumienia dla chorób psychicznych i ludzi nimi dotkniętych jest stale obecny. Że programy edukacyjne i profilaktyczne, kampanie społeczne pomagają zrozumieć, oswoić, poznać choroby i zredukować niepokój związany z myślą o nich. Może przyczyn histerii nie dopatruje się już w wędrującej po ciele kobiety wściekłej macicy. Zdawałoby się, że poziom świadomości społecznej wzrósł. I na pewno w pewnym sensie tak się dzieje. Bo to właśnie niewiedza i brak informacji są głównymi przyczynami odrzucenia i stygmatyzacji osoby chorej, obok świadomej ignorancji rzecz jasna. Tylko na ile akceptacja i zrozumienie funkcjonują na poziomie deklaracji, a na ile w rzeczywistych kontaktach?
Pierwsza reakcja w zetknięciu z osobą chorą to strach, lęk, obawa o własne bezpieczeństwo, a w skrajnych ciemnogrodach mówi się nawet o możliwości zarażenia! Automatycznie odrzuca się więc taką osobę. Na jakiej podstawie? Bo tak. Bo w filmie, bo w powieści, bo w prasie... Bo jak byłam mała, po naszej wsi jeździła czarna wołga bez klamek i wariat z kopytami zamiast rąk pytał o godzinę, która, wypowiedziana, miała się stać moją ostatnią. Bo Hannibal Lecter był baaaardzo zły, dlatego trzymany za potrójnymi kratami. Okrutne? W jaki sposób przemówić do społeczeństwa, które za maską dobrego, współczującego, solidarnego narodu odwraca się od chorych psychicznie wyrzucając ich na peryferia miast i w możliwe najskuteczniejszy sposób utrudniając im powrót do normalnego życia?
Obraz choroby psychicznej może być bardzo różny - od zaburzeń w minimalnym stopniu dezorganizujących funkcjonowanie społeczne do tych wymagających hospitalizacji. Dlatego też małe są szanse na spotkanie na ulicy kogoś kto może nam realnie zagrażać. Dzielnica Abramowice cieszy się złą sławą wcale nie dlatego, że leży w sąsiedztwie szpitala psychiatrycznego. A na Lubartowskiej szpitala nie ma. Na Grygowej też. Placówki zdrowia psychicznego umieszczane są zwykle w miejscach odległych od centrów miast ze względu na panujący tam spokój, obecność zieleni, możliwość wyciszenia. Owszem, ale czy tylko? Nie jest to przypadkiem forma kontrolowania problemu, asekuracji przed możliwym "wkraczaniem" chorych bezpośrednio na teren "zdrowych" mieszkańców? Na pewno tak! To mechanizm błędnego koła. Dopóki społeczeństwo z racji swojej odrzucającej i unikającej postawy będzie chciało ludzi chorych psychicznie izolować, umieszczanie szpitali z dala od cywilizacji utrwalać będzie stereotypy i stygmatyzację chorych. Pogłębiać ich izolację.
Inny problem dotyczy osób po przebytej hospitalizacji, które chcą wrócić do swojego poprzedniego życia. I tu pojawiają się problemy, gdyż chory (bo przecież do końca życia psychicznie chorym zostanie) jest niepoczytalny i na odpowiedzialnym stanowisku zasiadać nie może. Człowiek leczony psychiatrycznie ma przylepkę, która ciągnie się za nim do końca życia. Nawet depresja, określana zresztą chorobą cywilizacyjną, a leczona ambulatoryjnie zostawia ślad i zamyka drogę do pewnych obszarów życia zawodowego.
Na naszym terenie odbywa się cyklicznie (dwa razy w roku) kampania społeczna "Schizofrenia Otwórzcie Drzwi", która ma na celu pomagać osobom po pierwszym epizodzie schizofrenii, ich rodzinom i bliskim, ale też edukację i uświadamianie społeczeństwa o tego typu zaburzeniach. Oprócz tego, otwarte dla wszystkich zainteresowanych są warsztaty i szkolenia, konferencje odbywające się choćby w Instytucie Psychologii UMCS, na Wydziale Pedagogiki UMCS czy też na KUL-u.
Warto jest sobie uświadomić, że choroba psychiczna, tak jak zapalenie płuc, choroby nowotworowe czy grypa może przytrafić się w zasadzie każdemu, w dowolnym momencie jego życia. I tak, jak inne choroby, podlega wyleczeniu odpowiednimi metodami.
Dlaczego idący ulicą uśmiechnięty, a nie daj Bóg śpiewający sobie pod nosem osobnik wywołuje zaniepokojone drwiące reakcje? Ja chcę śpiewać idąc na uczelnię i uśmiechać, kiedy widzę coś zabawnego!!!
Chorzy nie są agresywni. To społeczeństwo jest paranoidalne.


Sami sobie winni.

Zaskakujące jest, że wielu Polaków sądzi, iż ludzie cierpiący na zaburzenia psychiczne sami są sobie winni. Chorobę traktuje się, jak karę za grzechy a im cięższa i uciążliwsza jest ona dla chorego, tym większy ciąży nad nim grzech. Człowiek chory na pewno jest zły i niedobry. Jeśli choruje - źle się prowadził, zaniedbywał zdrowie, albo jego psychika okazałą się za słaba. Zaburzenia psychiczne są skomplikowane i niezrozumiałe do tego stopnia, że ludzie nie dopuszczają do siebie myśli, że sami mogliby zachorować. A skoro nie mogą zachorować - są lepsi.
Poniżej ciekawe zestawienia wyników badań, jakie zostały przeprowadzone reprezentatywnym grupom z krajów europejskich w ramach Eurobarometru. Jak boi się Europejczyk?

Czy ludzie z psychologicznymi bądź emocjonalnymi problemami są sami sobie winni?

Włochy - 28 %
Polska - 22 %
Wielka Brytania - 10 %
Holandia - 6 %

Odpowiedzi TAK (wybrane kraje)


Czy ludzie z psychologicznymi bądź emocjonalnymi problemami stanowią zagrożenie?

Łotwa - 68 %
Polska - 50 %
Węgry - 27 %
Holandia - 25 %

Odpowiedzi TAK (wybrane kraje)


Czy ludzie z psychologicznymi bądź emocjonalnymi problemami są nieprzewidywalni?

Czechy - 76 %
Polska - 74 %
Niemcy - 42 %
Austria - 39 %

Odpowiedzi TAK (wybrane kraje)


Co ukształtowało negatywny stosunek Polaków do chorych psychicznie? Jedni twierdzą, że okres komunizmu, kiedy pojęcie "choroby psychicznej" wiązało się bezpośrednio z uznaniem chorego za niezdolnego do pracy i normalnego, samodzielnego życia. Przykładowo, pacjent z rozpoznaniem schizofrenii z miejsca otrzymywał zaświadczenie o częściowej niepoczytalności i był skazany na rentę. Ponadto, powielany w filmach model leczenia w szpitalach psychiatrycznych kształtuje negatywne przekonania. Jeśli ktoś trafia do szpitala, natychmiast dostaje zastrzyk/tabletkę/uderzenie w głowę i zapinany jest w pasy, w najlepszym wypadku do izolatki. Totalna bzdura! W leczeniu większości zaburzeń wystarczą leki i wsparcie psychiczne. A już prawdopodobieństwo spotkania na ulicy szaleńca, który zrobi nam krzywdę jest naprawdę znikome.
Zmienić stosunek Polaków do osób psychicznie chorych można jedynie poprzez edukację, obiektywną wiedzę, dostarczanie rzetelnych informacji. A nie izolację, którą w praktyce stosuje wiele placówek zdrowia psychicznego.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy