Strona główna > Warto poczytać > Teksty

Bookmark and Share

NIE-RZECZYWISTOŚĆ

Kinga Cybulska (2009-04-20)

Dwanaście opowiadań w najnowszym tomie prozy Judy Budnitz Ładne duże amerykańskie dziecko dotyka płynności między krystaliczną przestrzenią rzeczywistości oraz wciskającą się w nią sferą nie - rzeczywistości, co zdaje się być charakterystyczną cechą warsztatu tej amerykańskiej pisarki. W słoneczne lubelskie przedpołudnie otwieram jej książkę i z chciwością czytelnika zaglądam w świat otwierającego tom opowiadania, zatytułowanego "skąd przychodzimy".

Opowiadanie jest zgrabnie poszatkowane wprawną ręką autorki na trzy części. Wyznaczają one ramy czasowe historii, zaklinając ją w dawną przeszlość, rozciągającą się teraźniejszość oraz przewrotny powrót do przeszłości. Przejdźmy zatem do części pierwszej: „zanim”. Opowieść rozpoczyna tu ciężarna kobieta o imieniu Precjoza, zwracająca się do swego nienarodzonego jeszcze dziecka. Opowieść ta wpisuje się w konwencję baśniową, dotyczy jakiś dawnych lat, dawnego miejsca, wówczas świat wydawał się po prostu trwać. Precjoza wprowadza figurę matki, która miała siedmiu synów i przeżyła dotkliwe rozczarowanie z powodu przyjścia na świat ósmego dziecka: nieefektownego noworodka płci żeńskiej. Dowiadujemy się, że ową dziewczynką jest właśnie Precjoza, której nadano to wyjątkowe imię, aby matka nigdy nie zapomniała okazywać jej uczuć. Bowiem synowie to siła, męstwo, aktywność, działanie, odwieczny powód do dumy. Synowie nie mają imion, symbolizują ogólne pojęcie "pierwiastka męskiego". Synowie dorastają z rozmachem, z hukiem, zaś słaba i chorowita córka pozostaje wciąż w cieniu, dorasta po cichu, niby przycupnięta w ciemnym kącie. I nadchodzi czas anomalii pogodowych, czas suszy o biblijnych niemal wymiarach. Dzielni chłopcy wyruszają z misją zdobycia życiodajnej wody. Mnożą się jednak przeszkody: wędrówka w piekącym słońcu doprowadza do tajemniczego stawu, którego mieniąca się nienaturalnym błękitem woda nęci jednego z braci. Okazuje się, iż nasączona jest trucizną, niecierpliwy chłopiec rozchorowuje się ciężko i bracia podążają do domu. Tu zaczyna się całe spektrum znikania kolejnych synów w świecie, w którym szaleje wojna i śmierć. Fatum czyha w końcu na ostatniego z braci, który ulega wypadkowi autobusowemu: ten szczegół fabularny wprowadza namiastkę współczesności do konwencji baśniowej. Dręczona nagłym poczuciem winy matka nagle zmienia swój stosunek do Precjozy i zwraca się ku niej z gwałtowną erupcją uczucia. Z porażającą logiką prostej kobiety próbuje zapobiec utracie ostatniego dziecka, wierząc w magiczną moc słów. Zatem zacznie zwracać się do własnej córki jak do siostry. Ma to uchronić ją przed odejściem w złowrogą rzeczywistość zewnętrzną. Ale owa rzeczywistość, jako kolejne wcielenie fatum, sama pojawi się na progu domu. Synów odbiera śmierć, córkę zabiera mężczyzna.

Historię swego początku Precjoza opowiada wielokrotnie. Jakie są koleje jej indywidualnego losu? O tym jest część druga: "podczas". Mówi o perypetiach dziewczyny właśnie podczas podejmowania wielokrotnego wysiłku przekroczenia granicy z Ameryką. Mamy tutaj narrację w czasie teraźniejszym, podkreślającą wielość, wciąż powtarzanych prób przedostania się na drugą stronę. Część druga to punkt centralny całego opowiadania, wokół którego obraca się ono łagodnie. Jest tutaj nasycenie rozpaczliwymi próbami podjęcia przygotowań do wielkiej podróży, dialogami, krótkimi i nader konkretnymi z tajemniczym osobnikiem, który organizuje przemyt nielegalnych imigrantów. Przestrzeń poza granicą jawi się jako krajobraz odwrócony, niczym po drugiej stronie lustra, nieznany obszar dobrobytu, gdzie spełniają się marzenia a mali chłopcy mają na głowach czapeczki bejsbolowe. Precjoza w swej onirycznej wizji tak opisuje granicę: „We śnie widzi granicę (...) Granica parzy (...) Strażnicy stoją parami po drugiej stronie, a każda para trzyma między sobą rozpiętą gumową sieć. Gdy tylko ktoś przebiegnie na ich stronę, strażnicy łowią go w tę sieć i katapultują z powrotem. (...) I tak w kółko”.

Precjozie jednak nie jest dana transgresja. Ta jednak upiera się, że dziecko musi przyjść na świat już na upragnionej amerykańskiej ziemi. Chce, by było Amerykaninem. Przeczuwa, że narodzi się chłopiec. Zatem dziecko pozostaje w łonie, dziewczyna nabrzmiewa powiększającym się w kołysce jej ciała płodem i czeka. Dopiero po kilku latach strażnik, niby lunatyczny osobnik, przeprowadza ją na drugą stronę, gdzie, pod jarzeniówkami szpitalnej sali, rodzi się w końcu "ładne duże amerykańskie dziecko". A Prezjoza zostaje deportowana.
Część trzecia "po": krótkie dzieje synka, który trafia do rodziny adopcyjnej. Niczym w prozie Jonathana Carrolla doznajemy gęsiej skórki na myśl, iż nowi rodzice właściwie z zimnym spokojem przyjmują fakt, iż chłopiec narodził się taki duży. Rzeczywistość znowu dosadnie faluje i drży, po raz kolejny przestają obowiązywać ustalone zasady. Wszyscy przyjmują to do wiadomości. A dziecko dysponuje szczególnym dostępem do sfery tajemnej, bowiem doznaje widzeń przerażającej twarzy w oknie swego ameryklańskiego pokoiku. I znika, pozostawiwszy po sobie pojedyncze krople łez, które szybko wsiąkają w poduszkę.
Jego podróż kończy się gwałtownie na znak, iż miejsce, z którego przychodzimy zawsze do nas wraca. Czasem można też na dobre ugrząść w przewróconej na drugą stronę rzeczywistości...

Judy Budnitz: Ładne duże amerykańskie dziecko. Kraków 2009.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy