Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 22 (1/2007)

Bookmark and Share

AUTOSTOPEM NA DEMONSTRACJE

Anna Kołodyńska, Magdalena Kawa (2009-05-05)

Strona 4
Więcej fotek w galerii
Projekt „13.12 - rówieśnicy” dobiegł końca, napisaliśmy książkę, nagraliśmy dźwięki, zmontowaliśmy film. Jednak ciągle czujemy niedosyt „jak wyglądał stan wojenny w oczach tych, do których nie dotarliśmy?” Spotkałyśmy się z Jerzym Słomą Słomińskim, by dowiedzieć się, jak on pamięta tamtą zimę. Opowiedział nam o strajku, sztuce, działalności i bębnach, a także o tym, jak dzięki Jaruzelskiemu odnalazł swoje miejsce na ziemi.

Komuniści to idioci
Studiowałem na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Już na samym początku zaangażowałem się w działalność galerii, która mieściła się w budynkach Uniwersytetu Warszawskiego i nazywała się Repassage. Tam znajdowaliśmy terytorium do swoich manifestacji artystycznych. Oczywiście część tych manifestacji miała jasny i konkretny aspekt polityczny, bo wtedy wszystko było polityczne. W trakcie studiowania miałem urlop zdrowotny. Jak wróciłem, trwał „pierwszy festiwal Solidarności”. Studenci wywalczyli sobie pewną autonomię, zawiązano samorząd uczelni, a ja zostałem członkiem zarządu. Nie dałem się jednak zwieść idei wstąpienia do Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Po prostu NZS wydawał mi się już wówczas organizacją polityczną. W tamtym okresie sympatie polityczne były oczywiste, wiadomo było, że komuniści są idiotami i że w zasadzie są małe szanse, żeby ustąpili.
Kluczowym wydarzeniem była śmierć Breżniewa [10.11.1982 r. - red.]. Od tej chwili miałem poczucie, że jest fajnie. Mamy samorząd, którego byłem przedstawicielem, a podczas obrad senatu paru dziwaków mogło tam siedzieć i zabierać głos kiedy profesorowie sobie debatowali. Pamiętam, nawet, że jakieś przykre rzeczy wydziwiałem tym profesorom. Były sugestie, żeby młodzież sobie lepiej dobierała reprezentantów. Miałem włosy pomalowane na czerwono, nosiłem bardzo długie kolczyki w uszach, przychodziłem na obrady senatu w obdartych ubraniach i rzucałem się w obronie studentów, czasami profesorów.

W sandałach na salony
W tamtym czasie bardzo poważanie zaangażowałem się w protest przeciwko uchwale, dotyczącej poboru do wojska absolwentów wyższych szkół artystycznych. Wcześniej studenci szkół baletowych, muzycznych i plastycznych byli zwolnieni z tego obowiązku. Mimo „festiwalu wałęsowskiego” taki przepis został wprowadzony. W związku z tym spotkali się przedstawiciele wszystkich szkół artystycznych, by zaapelować, żeby generałowie cofnęli przepis. Dodam, że tylko 25 proc. studentów czy absolwentów miało być wziętych do wojska i nie było żadnych kryteriów tego wyboru. Dla nas było wiadome, że będą wysyłać niepokornych i pyskujący. Ponieważ mam dobrą dykcję i umiem sprawnie mówić, zostałem wybrany jako ten, który ma zanieść petycję do Głównego Zarządu Politycznego Ludowego Wojska Polskiego. Mieścił się on na Krakowskim Przedmieściu w tak zwanym „domu bez kantów”. Ubrany w pomarańczowo-zielony podkoszulek, z czerwonymi włosami i długimi kolczykami w uszach wszedłem w sandałach na te salony. Spotkał się z nami jakiś generał Żyto czy Sito. Uderzając pięścią w stół wyczytałem uchwałę - jeżeli nie zostanie cofnięty przepis to wszystkie szkoły artystyczne „coś tam”. Trudno było powiedzieć „co”, ponieważ już trwał strajk studencki i nie za bardzo można było cokolwiek więcej zrobić. To było wydarzenie kompletnie groteskowe. Biliśmy pianę i w ogóle nie zdawaliśmy sobie sprawy, że oni się powolusieńku przygotowują, żeby to wszystko zlikwidować. Baliśmy się, ale jednocześnie zachłystywaliśmy się swobodą i wolnością. Przecież sami braliśmy udział w wyborach dziekanów wydziałów, wywalczyliśmy sobie możliwość indywidualnego toku studiów. A za swojego profesora wybrałem Oskara Hansena, o którym jest teraz tak głośno w Lublinie.

Strajk w piramidzie Cheopsa
Chwilę po tym wszystko walnęło. Po fakcie zdałem sobie sprawę z groteskowości tego wydarzenia - generałowie mają wszystko dopięte na ostatni guzik, a my idziemy do nich i pyskujemy. Prowadząc galerię Repassage nie brałem udziału w strajku na Akademii - cały strajk spędziłem w galerii. Wyznaczała ona nowe trendy w sztuce i podejmowała problemy, stawiała jakieś pytania, choć w zasadzie była zjawiskiem cholernie elitarnym. Rzadko kto wchodził tam przypadkowo, z ulicy. Zazwyczaj na wernisażach spotykała się ta sama grupka entuzjastów, krytyków lub przyjaciół, artystów, którzy przyszli zobaczyć na jaki temat, w jaki sposób zabiera głos ktoś z ich środowiska.
Podczas strajku zbudowałem dosyć dużą piramidę Cheopsa, która wypełniała połowę przestrzeni galerii. To była konstrukcja drewniana, obciągnięta na zewnątrz białym płótnem. Stworzył się w ten sposób namiot, do którego można było wejść. Z zewnątrz na nim wyświetlane były slajdy, zdjęcia. Przedstawiały różne dzieła sztuki, pejzaże czy wydarzenia z tej galerii. W środku były zgromadzone instrumenty muzyczne. Miałem pożyczony sitar, były bębny, gitarki, jakieś cymbałeczki. Jak się człowiek znalazł w środku namiotu, to siłą rzeczy potrącał strunę, w coś uderzał. Ci, którzy byli na zewnątrz, zupełnie nieświadomi, że tam ktoś sprawdza, jak brzmi jakiś instrument, odbierali to jako muzykę związaną ze zdjęciami. Ponad dwa tygodnie w ciemnej galerii, dzień i noc istniała ta instalacja. W wchodzący studenci zniżali głos, podawana była herbatka. Dopiero jak zacząłem słyszeć głośne rozmowy, zmieniłem instalację. Otwarcie galerii na nowych ludzi było ważnym wydarzeniem, osiągnięciem całego strajku.

Galeria zaaresztowana
Ogłoszono porozumienie. Kończymy strajk. Miasto stoi w miejscu.
Po wielu dniach ciągłego bycia w galerii pełnej dokumentów, sprzętów, kołder, moich ubrań wyszliśmy zadowoleni - strajk skończony. Mieszkałem na Marszałkowskiej, w małej pralni z wanną pomalowaną przez Stasia Młodożeńca. Obudzony zszedłem na dół i zobaczyłem Zarząd mazowieckiej „Solidarności” otoczony przez wojsko. Była 22, czyli jeszcze przed ogłoszeniem stanu wojennego. Zatrzymałem taksówkę. Poprosiłem do Huty Warszawa, by ostrzec robotników. Oczywiście tu też już było wojsko. Zanim usłyszałem komunikat o wprowadzeniu stanu wojennego, zobaczyłem go na ulicach.
Biedna galeria też została zaaresztowana z resztą świata. Miałem tam wszystko. Całe szczęście aparat fotograficzny i sitar zabrałem ze sobą, ale mnóstwo dokumentacji, prac i cały bałagan kilkutygodniowego festiwalu został. Podczas pierwszych dni zamieszania weszliśmy tam i wyciągnęliśmy dokumentację, katalogi, rzeczy, które są związane z galerią. Pamiętam to jak przez mgłę.

Nie jestem wojownikiem
Później musiałem się wyprowadzić z pralni. Wynająłem mieszkanko na Żoliborzu. Odbyło się tam spotkanie, które miało zainicjować nasze podziemne życie czynnego oporu. Wtedy oczywiście wszyscy jak jeden mąż, zawsze w klapach czy w swetrach nosiliśmy oporniki. Ten symbol był bardzo fajny i ważny, mnóstwo ludzi się z tym widziało. Rektor Akademii też miał opornik w swetrze.
Ze spotkania z artystami wyszedłem zdezintegrowany. Okazało się, że zaczęli się przygotowywać do podziemnego drukowania, organizowania różnych rzeczy, czy wręcz do działań sabotażowych. Zdałem sobie sprawę, że nie jestem wojownikiem, nie nadaję się do walki, że dla mnie istotna jest sztuka.
Zaczęliśmy myśleć o takim offowym funkcjonowaniu galerii Repassage, żeby w tym lub innym miejscu dać możliwość kontynuowania wolnej myśli artystycznej. Oczywiście myśli, która nie mogła być zupełnie wyjęta z kontekstu politycznego, bo żyliśmy w takim świecie, gdzie każda manifestacja, tym bardziej ludzi z okolic galerii była jednoznacznie kojarzona z manifestacją wobec systemu.

Emigracja wewnętrzna
W marcu 1982 roku okazało się, że ktoś został sam na wsi i może warto by było wpaść, dodać otuchy. Przyjechałem tutaj pod Lublin do Leszka, którego nie znałem wcześniej i jakiś czas pobyliśmy z nim. A w maju czy czerwcu, z Brygadą Kryzys, przyjechaliśmy ponownie. Przez parę miesięcy mieszkaliśmy na wsi i robiliśmy próby. Wystarczyło opuścić miejską siatkę. Tam łazili zomowcy, a tu nie było żadnego Jaruzelskiego, tylko ptaszki, wiosna. Dla nas nie było lepszego miejsca. Jaruzelski w pozytywny sposób przyczynił się do wybrania przez nas drogi życiowej. Wyjechałem na tzw. emigrację wewnętrzną. Nie wyjechaliśmy z kraju, chociaż mogliśmy - moja żona jest Francuzką i nie byłoby problemu, żeby znaleźć się w Europie Zachodniej. Ona przyjechała z Francji do Polski, więc wiedziała, że to nie jest nic interesującego. Ja też wcześniej byłem ze dwa czy trzy razy w Europie Zachodniej jako student i nie byłem zachwycony kapitalizmem. Po zaliczeniu sesji i praktyk studenckich dostawałem paszport na dwa czy trzy tygodnie, wymieniałem dziesięć dolarów w banku i jechałem autostopem oglądać muzea europejskie. Troszeczkę liznąłem Zachodu, miałem kontakty z bardzo interesującymi, ale mocno socjalizującymi kręgami studenckimi i to nasycenie materią, po pierwszym szoku, nie było czymś, do czego tak chciałbym dążyć. Więc ostatecznie zamieszkaliśmy tutaj na wiosce. Przez to niemal umknął mojej uwadze moment, kiedy odwiesili stan wojenny. Poczułem to mocniej dopiero jak znieśli cenzurę, ale to był już „drugi festiwal Solidarności”.

Z deszczu pod rynnę
Oczywiście jeździłem na demonstracje. Jak wiadomo było, że będzie jakaś ważna demonstracja, jechało się autostopem zasilić szeregi biegnących. Miałem poczucie, że musimy manifestować, żeby to nie zasnęło. Wiadomo było, że na manifestacjach tłuką, jednak nigdy nie dostałem. Kilka razy mało brakowało. Byłem polany wodą. Rzucałem petardy. Raz było naprawdę twardo. Na Starym Rynku w Warszawie, słychać było oddechy zomowców za plecami. Schowałem się do sklepu mięsnego, a byłem wegetarianinem już ze dwa lata. I to był koszmar. Ten zapach śmierci, tego mięsa. Chociaż nie było tego dużo, wisiały tam tylko jakieś balerony. Milicja przebiegła, a ja wciągnąłem nosem to powietrze. Z deszczu pod rynnę.

Sporty jako zapomoga
Byliśmy konopistami, więc jak kilkoro moich przyjaciół zamknęli, to kupowałem papierosy, delikatnie otwierałem paczki, wyrzucałem tytoń, napełniałem to konopiami i żony, narzeczone, mamusie przenosiły to przez bramki, jako zapomogę dla biednych internowanych. Dopiero niedawno, od jednego z moich przyjaciół, który dostawał takie przesyłki dowiedziałem się, w jaki sposób to się wydało. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że internowani poza tym, że została im zabrana wolność, możliwość działania i spotykało ich wiele nieprzyjemnych rzeczy, poniekąd opływali we wszystko inne, bo świat ich wspomagał. Mieli Caro, Klubowe a nawet i Marlboro. A ja myślałem, że oni palą tylko Sporty, więc konopie do Sportów wkładałem. Jeden z klawiszy się zorientował, że coś jest nie tak - prosił o Sporty, a ma lepsze. Dlatego w pewnym momencie, któraś z przesyłek została przekrojona - myśleli, że tam są jakieś grypsy - a tu konopie.

Bębny a system

W bębny też się system wpisuje. Na rynku nie było instrumentów, nie można było sobie kupić wymarzonego bębna, a jeżeli już, to kosztował fortunę. Trzeba było wydać tyle, co na samochód, żeby ktoś sprowadził bęben. Więc żeby móc grać, zacząłem robić bębny. Pierwszy z nich zrobiłem jeszcze jako student, w ramach odpowiadania na zadanie na Akademii. Później na wsi, przez dwanaście czy trzynaście lat robiłem instrumenty. Bardzo szybko okazało się, że Tomek Hołuj z zespołu Osjan marzy od lat, żeby je mieć. Od razu miałem zamówienie na cały rok.

 



Jerzy „Słoma” Słomiński - legendarna postać polskiej alternatywnej sceny muzycznej. Prekursor sztuki bębniarskiej na polskim rynku. Związany niegdyś z Jackiem Kleyffem i Antoniną Krzysztoń współpracował wcześniej z takimi formacjami jak Izrael, Brygada Kryzys, Scena 80, Osjan, Orkiestra Razem, Orkiestra Na Zdrowie. Jako pierwszy w Polsce zajął się wytwarzaniem profesjonalnych bębnów typu conga. Multiperkusista, uważany za mistrza gry na bębnach zajmujący się ponadto konstruowaniem drewnianych domów i różnych budowli, z których najciekawszą jest kopuła Fullera, wielokrotnie wykorzystywana jako scena plenerowa. Współtwórca zespołu „Bębnoluby”. Muzyka Słomy i Bębnolubów to wycieczka w obszar nurtów i tradycji czterech stron świata.
Źródło: www.entertainment.pl.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy