Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 44, 45 (6,7/2009)

Bookmark and Share

POTRZEBA CZEGOŚ WIĘCEJ

Maciej Topolski (2009-07-13)


Więcej fotek w galerii
Nie oszukujesz? Na pewno nic nie widzisz? OK, to stój tak. Ja ci wszystko będę mówił. Nie podglądasz? OK, zaczynam mówić.
Jest zimno. Matka i dwie córki jadą samochodem. Śnieg nie pada, zakręty wiją się łagodnie, to w jedną, to w drugą stronę. Nagle słyszysz poślizg i uderzenie, blacha pęka, szyba łamie się i rozsypuje. Matka ginie, córki ledwo zadrapane. Nic więcej? Zobaczysz, słuchaj. Ojciec zakłada czarny garnitur. Jest stypa, mdłe uśmiechy, kieliszki...
Czujesz się trochę nieswojo? To dobrze, przynajmniej teraz wiesz, jaki jest nowy film Winterbottoma. Ale nie patrz. Ja ci wszystko powiem.
Co dalej? Jedna z córek, zaciąga się papierosem i wymiotuje. Druga, z niewielkim plastrem na głowie, bawi się przed domem. Śnieżka uderza o kamerę, szalik furkocze, ojciec patrzy zza szyby. Stypa dobiega końca. Milka miesięcy i jesteśmy we Włoszech. Jak to? No, postanowili, że wyjadą, że odetną się od czarnych kolorów i zimowych krajobrazów. Ale gdy samolot podchodzi do lądowania, młodsza z córek dostaje spazmów i zaczyna pojękiwać. Pasażerowie ciekawie wam się przyglądają. Jeszcze widok z okna samolotu, uderzenie o lotnisko i jesteście na ziemi. Pojawia się tytuł filmu - Genua. Włoskie lato.
Ale nie otwieraj oczu, nie otwieraj.
Wcale nie jest tak fajnie. Bo widzisz, oni tu przylatują z czymś więcej. Z bagażami, z uśmiechami, w marynarkach, które zawsze będą na ciebie za duże, albo w sukienkach, które będą za krótkie dla twoich niezgrabnych nóg. Oni mają coś więcej. Ta historia jest prosta do bólu (cep ma przy tym budowę kościoła gotyckiego), w dodatku z happy endem. Czyli wszystko na swoim miejscu? Właśnie, wszystko na swoim miejscu. Tylko, wiesz, oni przywożą z sobą coś jeszcze, a przynajmniej Winterbottom próbuje nam to wmówić, i mam nadzieję, że i mi uda się to sprzedać - oni po prostu chcą wyciąć tamten wypadek, wrzucić do kosza. I jak najszybciej go opróżnić. Wiesz, prawy przycisk myszy i "opróżnij kosz". Coś takiego. Ale tak się nie da, oni cały czas noszą ten papierek w swoich torbach i kieszeniach, a tą gorzką pastylkę z tego papierka trzymają jak mały kamyk w płucu. Rozumiesz? To takie chcieć a nie móc, taki niezdany egzamin i poprawka za trzy miesiące. Takie poszedłbyś, ale nie pójdziesz, no bo.. kurczę, no, nie pójdziesz. I tyle.
Ale ty widzę nie rozumiesz. Dobra, słuchaj uważnie.
Rodzina przylatuje nad ciepłe i przeźroczyste Morze Liguryjskie. Kupują czy wynajmują mieszkanie, bez różnicy. Wszystko ładnie, pięknie. A tu sru, nagle ktoś krzyczy, ktoś pojawia się na balkonie. I ten ktoś podobny jest do twojej żony, pojawia się i patrzy na ciebie spod przymkniętych oczu. Ale nic, żyją dalej. Przychodzi noc, wracają z wycieczki po mieście, kładą się spać, ciszę przerywa zgrzyt, szelest, jakby ktoś tu chodził, jakby ktoś chciał ci coś powiedzieć. Młodsza córka otwiera oczy, czuje ciepło w okolicach podbrzusza - zmoczyła łóżko. Idzie do ojca, mówi, że się zsikała. Dobra, śpią razem. Jest kolejny dzień, kolejny dzień matka i żona nie odstępuje ich nawet na milimetr.
I tak jest w kółko - cicho, cicho, głośne skrzypnięcie drzwi, łubudu, potem znowu cisza. Za kilka minut znowu coś innego.
Taki brzdęk? Taki brzde-lęk, który działa.
Bo widzisz młodsza córek nie pogodziła się z odejściem matki. Nie może o tym zapomnieć, a wyobraźnia plus poczucie winy daje, wiadomo, za dużo i za intensywnie. Siedzi i rysuje samochód bez pasażerów, okno, z którego wychyla się biała głowa kobiety i tym podobne, czarne na białym rysunki. Ale skąd poczucie winy? Stąd, że to ona spowodowała wypadek. Nie powiem, jak, bo to mi się akurat podobało. Może sam kiedyś zobaczysz. Ale, widzisz, to jest na tyle ciekawe, że dotyka właśnie dziecka. Gorzej by było, gdyby Winterbottom dał w miejsce tej dziewczynki faceta, który, no, nie wiem, w trakcie jazdy próbowałby rozpiąć stanik swojej żonie i trącił łokciem kierownicę, wtedy to byłby film albo o samobójcy, albo o alkoholiku, albo o tym, jak ten facet rzucając się do łóżka koleżankom z pracy lub wygłodzonym studentkom polonistyki, próbuje zapomnieć o wypadku, krwi etc. Ale nie odbiegajmy za daleko. Bo widzisz, ta dziewczynka zupełnie inaczej przeżywa tą śmierć. Matka była jej potrzebna i jest jej potrzebna w stu procentach, dlatego ona ją widzi, trzyma za rękę, chodzi za nią, rozmawia z nią i czasem, kiedy dochodzi do głosu przeszłość, zaczyna płakać i jęczeć. Patrzy, a tu mokra piżama.
A co z drugą córką? Starsza od tamtej? Starsza. A ładna? Ładna. A pokazuje coś więcej? Pokazuje...
Właśnie, w sumie wystarczyłoby, że jest ładna i że jest we Włoszech. Rozumiesz? Plaża, lato, strój kąpielowy, leżak, słońce i Włosi. Umięśnieni, uśmiechnięci, opaleni i napaleni. Poznałem kiedyś takiego. Niski, biały garnitur, włosy jeden wielki błysk, electricity i spojrzenie "Ty i ja, pokój sto siedemnaście". Więc ta dziewczyna, Kelly, jeszcze się dobrze nie zadomowili, a już wymyka się z lekcji pianina, już przechyla kieliszki i odrzuca włosy pijanym ruchem dłoni. Jak by to mój znajomy powiedział, "Szuka bolca" i nie proś mnie, żebym ci wytłumaczył, o co chodzi, bo czujesz się, jakbyś to ty wybiegał z domu i szedł do baru, do nowych znajomych. Jakbyś robił coś zakazanego, coś wbrew ojcu. W dodatku później próbujesz wymigiwać się, że nikogo nie poznałeś, że tak naprawdę to nigdzie nie byłeś, siedziałeś w kościele i się modliłeś. A te podkrążone oczy? Oj, tata!
Kamera Zyskinda (zdjęcia pierwsza klasa) jak wspaniały celownik namierza ciała przystojnych Włochów. Cel, pal i zaglądasz kolesiowi w majtki? Właśnie, ale Winterbottom przeskakuje zaraz na Kelly i teraz spróbuj poczuć się, jak ojciec szesnastoletniej córki, jak ojciec, który w każdym młodym mężczyźnie widzi zagrożenie, apokalipsę jej dziewictwa. Czyli mam przez to rozumieć, że panna Kelly ląduje w prześcieradle? A jakże, nie upilnujesz przecież, nie powstrzymasz, nie powiesz. I tak jest przez cały film, wiesz, takie poczucie, że robisz coś, co nie powinieneś. Jesteś gdzieś na mieście, choć powinieneś być w domu przy swojej młodszej siostrze. Każde odstępstwo to zagrożenie. Każdy strach...
Dobra, skończ już. Co z ojcem?
Był wykładowcą w zimowym krajobrazie, jest i w upalnym. Prowadzi wakacyjne zajęcia z młodymi Włochami i Włoszkami, wraca do domu i robi kolację. W końcu ma dzieci, nie? Ale myślisz, że taki przystojny wdowiec przejdzie niezauważony? Że na jego samotnej i zrozpaczonej twarzy nie ma wypisane: "Zaproś mnie na lunch, a pójdę z tobą do łóżka?". Czyli co, pojawiają się pewnie jakieś muchacha? Ba, to nieuniknione. Najpierw jest to koleżanka naszego profesorka. I ta koleżanka spaceruje z naszą rodzinką, pokazuje, gdzie mogą kupić mięso, a gdzie lepiej nic nie kupować. Spędza z nimi trochę czasu, nieśpiesznie zaprzyjaźnia się z młodszą córką. Masz nadzieję, że, oho, nić porozumienia się wytworzyła, że zaraz będzie się działo. Ale nie! Wieczór z naszym samotnym tatuśkiem dobiega końca, wynurzenia, wspominania studenckich czasów naszych urywają się, butelka wina wyparowała, i ten nasz samotny, zamiast zaproponować jej, żeby została... Pewnie następuje pełna napięcia cisza? Jest, jest! Ale co z tego, skoro ten nasz samotny wstaje i idzie otworzyć drzwi. Bach, bach i po sprawie. Wygląda to, jakby zasadził jej kopniaka w cztery litery. OK, a ta druga? To studentka. Wygadana, inteligentna, o uroczych brakach... W uzębieniu? Nie, zęby ma w porządku, gorzej z jej angielskim. (A pamiętasz Vicky Cristina Barcelona? Oj, pamiętam, pamiętam, tam to były braki językowe.) Od pierwszych zajęć zaprasza naszego profesorka na kawę, uśmiecha się, zagaduje, chwali urodę córki. I co? Bez ceregieli zaprasza go na lunch!
Osz ty, dobra jest. Mów dalej.
Co tu mówić? W między czasie, koleżanka naszego profesorka, robi mu wyrzuty, że co, że jak, a on patrzy na nią i w odpowiedzi on jeszcze bardziej wyrzuca ją za drzwi. I tu cała nasza Genua i nasze Włoskie lato nabiera tempa, a ja dostaję wziętej w nawias i pomnożonej przez trzy palpitacji serca. Studentka i nasz samotny kończą lunch. Starsza córka zatrzymana przez przystojnego i opalonego Włocha, siedzi na plaży. Młodsza wyprawia się na miasto i prowadzona przez zjawę matki szuka guza. Umieram w fotelu... Aż tak dobrze? Nie, bez przesady, oni po prostu zaczynają się tam całować. Młodsza krzyczy. Starsza, Kelly, biegnie w swojej kusej spódniczce, a ja nie wiem, co mam ci mówić.
Otwórz może oczy. Co widzisz? No, napisy końcowe. A potrzeba ci czegoś więcej? Oprócz tego, że muszę pójść do ubikacji, wypiłbym kawę. OK, OK, zaraz pójdę, najpierw powiedz, czego tu brakuje?
Wydaje mi się, że ten film powinien odbierać chęć na twoją ubikację i w ogóle na kawę, i że przez kolejne pół godziny powinieneś siedzieć w fotelu, w który się zapadłeś, bo wstać i wyjść ci się zwyczajnie odechciało. Ale tak chyba będzie przy Udręczonych. Mam przynajmniej taką nadzieję, bo nie ufam filmom, które gładko się rozwiązują, szczególnie gdy od pierwszych minut reżyser straszy, mówiąc nie będzie fajnie, nie będzie super ulgi. W Genui. Włoskie lato Winterbottom kręci pokrętłem głośności jak małe dziecko. Maksimum, minimum. Maksimum, minimum. Komory i przedsionki szaleją, a ja myślę, czy nie lepiej byłoby zasłonić oczy. Ale to nie jest horror i trup w szafie? Nie, tu nawet nie ma piły mechanicznej. Wystarczą ciasne uliczki. Szyba, którą ktoś się bawi i która niechcący leci w dół, i upada o kilka centymetrów od głowy. Gdy gubi się młodsza córka, przydaje się zabójcze granie cykad lub podręcznikowy przejazd pociągu. Wiesz, tu straszy prawie wszystko, każdy szczegół. I ty czekasz, czekasz, patrzysz w lewo, w prawo, a to uderza cię w najmniej spodziewanym momencie. Wychodzisz na ulice, myślisz, że nic cię nie potrąci, nagle wyrasta srebrne daewoo i masz złamany nos, i dwadzieścia innych części ciała. Leżysz. A Winterbottom przychodzi i zaczyna cię głaskać po głowie, i bez bólu składa ci nogę i rękę, i biodro, płaci za naprawę samochodu. To źle? Bardzo źle, nie ma wolontariatu, nie ma Czerwonego Krzyża, Genua powinna ci nie pomagać, zostawić cię na krawężniku, żebyś sobie trochę pojęczał. I co? Tyle? Nie, nie tyle, powinna jeszcze stać nad tobą i śmiać się, bo przecież to tylko Film. Film, któremu na gwałt potrzeba czegoś więcej.

Genua. Włoskie lato, reż. Michael Winterbottom, scen. Laurence Coriat, Michael Winterbottom, zdj. Marcel Zyskind, muz. Melissa Parmenter. Wielka Brytania, Włochy, 2008.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy