Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 44, 45 (6,7/2009)

Bookmark and Share

NIEWYRAŹNY GŁOS W SPRAWIE ANOREKSJI

Maciej Topolski (2009-09-14)


Więcej fotek w galerii
Zaplecze, debiutancka powieść 23-letniej Marty Syrwid, jest infantylną opowieścią wkraczającej w próg uniwersytetu młodej kobiety. Przede wszystkim jest jednak dokładnym zapisem jej trawionego przez anoreksję ciała, oglądanego: w lustrze, w witrynach sklepów, spojrzeniach innych ludzi. Ciała, które liczy kalorie i eksperymentuje. Z fasolą, ryżem i marchewką. Ciała, które zrzuca kilogramy, przymierza bluzki w rozmiarze XS, kupuje nowy krem. I wciąż jest za grube, i wciąż czuje Głód, który Syrwid bezsilnie i bezskutecznie, na ponad dwustu stronach wciska czytelnikowi przez gardło, wprost do żołądka.
Zaplecze to historia Klary Wiśniewskiej, córki Rafała i Renaty. Na początku poznajemy jej wymiary, wagę i datę urodzenia, a później całe jej życie, to znaczy do momentu, kiedy zdała maturę, dostała się na studia i pracuje u mamy, w sklepie z indyjskimi ubraniami. Gdzieś tam na tyłach, w dodatku zamknięta "w szklanym sześcianie", w witrynie 47 kilogramów zaczyna swoją schizofreniczną opowieść. W ten sposób Klara Klarę, a czytelnik metr za nimi, oprowadza po zapleczu swojej anoreksji. Od osoby do osoby, przez kolejne mieszkania i szkoły, aż do teraz. Nie ulega więc wątpliwości, że Syrwid swój debiut przemyślała. Ale. Rama całej historii i komentarze "do Klary", która czai się w talerzu zupy lub pod widelcem i rozbija akapity płynnej narracji, są niejednokrotnie pretensjonalne i zamiast odbierać apetyt, zwyczajnie śmieszą. Rozumiem, monolog anorektyczki z "wirusem schizofrenii". Ale niech to czytelnik odczuje: w brzuchu, na skórze. Rozumiem, patronem medialnym Zaplecza jest portal kulinarny, ale dlaczego Syrwid (niektóre fragmenty aż się o to proszą) nie postarała się bardziej i nie obrzydziła czytelnikowi śniadania czy kolacji, pojąć po prostu nie jestem w stanie.
Klara mieszka w szarych blokach, w przyszłości chce pracować w aptece i "patrzeć na każdego klienta spod brwi". Poza tym chce być chuda, bardzo chuda. Wszystko zaczęło się w przedszkolu, gdzie podawano obrzydliwe zupy i kanapki z jajkiem. W podstawówce śmiali się z niej i wytykali palcami. Czuła się gruba, czuła, że śmierdzi. W liceum została sama, z najlepszymi ocenami. To drugi plan, pierwszy to zwyczajna polska rodzina i domowa, rozmiarów M3 gehenna. Ojciec wpycha twarz córki do talerza albo bije po głowie, a córka mszcząc się, wbija mu nożyczki w udo. I tak w kółko, ktoś kogoś o komodę, ktoś komuś frytki na tapczan. Albo za ucho i do swojego pokoju, odrabiać lekcje. Umiera prababcia, która zbierała w worki wypadające włosy. Matka coraz częściej rzuca sztućcami i wymyka się z domu. A Ojciec, spełniony architekt, ogląda od rana do wieczora Eurosport. W atmosferze upadku i niekończących się kłótni kwitnie anoreksja Klary, która - mimo że cały czas "się staje", przebiera nogami i powstrzymuje mdłości na widok biustu babci czy zapachu ciotki modlącej się do Shivy - nadal jest dzieckiem, szóstoklasistką. Równie naiwną jak proza Syrwid.
Główna bohaterka Zaplecza to jeden ton, która z hic et nunc na zapleczu patrzy do tyłu, na siebie i swoje ułożone jak warstwy tortu dzieciństwo. Ale cały czas jest to ten sam głos dziewczynki z warkoczykami, oglądającej z mamą "Alexis", a z koleżanką "Czarodziejki z Polsatu". Choć czasem tupnie nogą, powie cytat ze Szklanego klosza Sylvii Plath - czytelnik ma wrażenie, że ten debiut to jedno wielkie głaskanie ("Tak, tak, jakaś ty biedna") po głowie. Mimo przekleństw, mimo zamykania w piekarniku, mimo pryszczy i wystających kości. Poza tym Syrwid nie radzi sobie z dialogami, które, jeśli już się pojawiają, topią się w nienaturalnych złorzeczeniach. Zdarzają się jej żałosne rymy i kiczowate zestawienia, ale najgorzej jest z oryginalnością. Syrwid co prawda komentuje sztukę Między nami dobrze jest Masłowskiej ("Kolekcjonujesz i chwalisz się tym, czego nie robisz, nie masz, nie używasz.") oraz Lalę Dehnela ("Nie wracajmy już do staruszek, migracji i skarbów w łóżkach. Chociaż magia cudzych młynków napędzanych cudzym czasem sprzedaje się świetnie."), mimo to czytelnik od pierwszych akapitów wie, czego się spodziewać. A może się tylko spodziewać pamiętnika pierwszej lepszej odchudzającej się dziewczyny. Skutki uboczne: wymiociny, obgryzane paznokcie, łuszcząca się skóra. Niecodzienne zdarzenia: wyjazd do Włoch, romans z pakistańskim taksówkarzem, potrącony przez samochód zwierzak. Na więcej Syrwid nie stać.
Zaplecze jest dość sprawnie napisaną powieścią, raz czy dwa mocno i z błyskiem (np. scena kiedy Klara robi brzuszki i złorzeczy Ojcu), ale na dłuższą metę męczącą. Podobna jest do - że się posłużę obrazem z samej książki - oglądania fajerwerków nad blokami z azbestu, w sylwestra, kiedy w telewizji Jacek Kawalec otwiera butelkę szampana. Książka Marty Syrwid jest o anoreksji. O anoreksji z ładnym szalikiem i stanikiem push-up, i z wymiocinami na bluzce. Jest o anoreksji, która - w tej bezkrwistej i niewyraźnej prozie - nic nie znaczy.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy