Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 44, 45 (6,7/2009)

Bookmark and Share

WYDOBYWANIE DZIECKA

Ola Gulińska (2009-09-24)

Strona 13
Więcej fotek w galerii
Od kilku miesięcy współpracujemy jako HF ze Stowarzyszeniem „Dla Ziemi”, które prowadzi działania skierowane do mieszkańców dwóch ośrodków dla uchodźców, w Łukowie i w Leonowie. W ramach współpracy m.in. prowadzimy lekcje angielskiego w ośrodku w Leonowie.
Rozmowa z Tomkiem „Bozdkiem” Kozdrajem, muzykiem i producentem bębnów, który także prowadzi zajęcia.


To najpierw powiedz co robisz w obu ośrodkach.
Jeżdżę tam z bębnami. Przede wszystkim pilnuję, żeby dzieci sobie krzywdy nie zrobiły instrumentami, albo nie psuły ich tak szybko. Zresztą i tak nie psują ich tak jak na początku. Uczę też trochę podstaw rytmiki na otwartych warsztatach. A poza tym w Łukowie przygotowuję muzykę do spektaklu, który robi Ela Rojek z dziećmi. Będzie o Pharmacie, czeczeńskim Prometeuszu. To już jest praca z konkretną grupą dzieci.

Jak długo powstaje taka muzyka?
Długo. Tak naprawdę to nie będzie muzyka - raczej dźwięki typu burza, tętent koni i tak dalej. Planuję też, nie wiem jeszcze czy to wyjdzie, że grupa chłopców zagra przed spektaklem na bębnach. Był plan zrobić też spektakl w Leonowie, ale chyba to niemożliwe. Tam jest za duża rotacja ludzi - dzieciaki są, za chwilę ich nie ma, a żeby nauczyć się grać, trzeba czasu.

Ile?
Żeby nauczyć się grać? Sześciu lat? Na pewno nie sześciu miesięcy. Przygotować z nimi spektakl to jest strasznie trudne zadanie. Ela ma bardzo trudną pracę. Pracujemy z nimi mniej więcej od kwietnia. Najpierw były zajęcia zapoznawcze, spektakl zaczął powstawać trochę później. Wszystkie dzieci musiały zobaczyć, że zajęcia będą regularnie, że będą się uczyć grać, oswajać z instrumentami. Na początku była tylko bitwa. Praca nad spektaklem zaczęła się gdzieś około maja i trwa do teraz. Okazuje się, że to jest bardzo mało czasu. Najlepiej byłoby mieć taką grupę oddzieloną od reszty - od rodziców, kolegów, wyjechać z nimi gdzieś na kilka dni. Wtedy szybko byśmy to zrobili. Chociaż ostatnio odniosłem sukces - chłopcy przez dwie albo trzy minuty grali razem.
Bębnów przywożę około dwudziestu, trochę innych instrumentów. Wszystkie są używane, dzieci się nimi wymieniają. Często dzieciak pogra z piętnaście minut i wychodzi, wtedy jego instrument bierze ktoś inny. Gdy ten po chwili wraca, próbuje odebrać bęben, bo uważa, że skoro już na nim grał, to jest jego. Dzieci wchodzą, wychodzą. Trudno jest dlatego powiedzieć, ile dokładnie dzieci uczestniczy w zajęciach.

A czy dużo dzieci wyjechało z ośrodka od momentu, kiedy zaczynaliście pracę w Łukowie?
Tak, także takich, z którymi chciałem współpracować. Przyjeżdżam na warsztaty i już ich nie ma.

Słyszałyśmy też o jednym małym geniuszu…
Tak. Fajny chłopak, sześciolatek. Jakby takiego chłopca dłużej pouczyć... Ma talent, pasję. Zawsze jest na zajęciach, przychodzi, bierze mnie za rękę, aż mi głupio przed jego ojcem.
Bębny dla nich rzeczywiście są atrakcyjne. Nawet trzymanie bębna jest atrakcją. Mam paru takich zawodników, którzy na zajęciach nie grają tylko sobie te bębny trzymają. Siedzi sobie taki mały z bębnem, w rękach ma jakąś bułkę i jest zadowolony. Trzeba to zobaczyć.

Co jest takiego w bębnach?
Wiesz co, pracowałem w różnych środowiskach - z młodzieżą z ulicy, w domu dziecka. Bębny mają niesamowitą siłę, granie na nich ma cechy czegoś totalnie pierwotnego. To jest prosta rzecz, prosty instrument, nawet jak ktoś w życiu nie widział bębna, to jak dostaje go do rąk pierwszy raz, to wie co z nim zrobić.

Dziewczyny też grają?
Tak. Wszędzie, w każdym z tych środowisk, w ośrodkach też. Zresztą dziewczynki z ośrodków często są bardziej ekspansywne i równie skore do bójki jak chłopcy.

O, to wiemy. Wczoraj jedną taką wyniosłyśmy za drzwi.
W obu ośrodkach mamy bardzo zróżnicowane grupy, dzieci są w różnym wieku. Od maluchów, które dopiero zaczynają chodzić do nastolatków. A nawet dzieci, które jeszcze nie chodzą. Serio. Mama bierze na kolana i dziecko sobie wali w barabanek. W Leonowie jedna mama przynosi chłopczyka, widać, że dziecko w domu nie chce jeść, i przynosi miskę. On siedzi zagapiony na te bębny, a ona mu w tym czasie wpycha łyżkę do buzi.

No właśnie, a rodzice reagują pozytywnie?
Trudno powiedzieć. Widzę, że i tak i nie, niektórzy są obojętni. Na przykład przyjeżdżam z bębnami na próbę, a oni mówią, że nie mogą spać. To jest oczywiste, że dzieci hałasują tymi bębnami. Ale też cieszą się, że dzieci wychodzą z domu i ich nie ma, są na zajęciach i są bezpieczne. Na początku oczywiście przychodzili zorientować się, co to będzie, czy nie ma jakiś religijnych podtekstów. Czasem przychodzą sobie pograć, popatrzeć.

Mamy podobne doświadczenia: albo są bardzo pozytywnie nastawieni albo obojętni. Czasem odbieramy sygnały, że doceniają to, że coś robimy, ale wiadomo, że mężczyźni raczej z nami nie gadają. Jak już, to raczej matki czasem przychodzą na zajęcia.
Ale Kurdyjki*?

Raczej Kurdyjki. Czeczenki mniej. Teraz generalnie w Leonowie mniej Czeczenów.
No tak. Pytasz jak reagują - dostałem na przykład sygnet od jednego z ojców. Jakoś w trakcie rozmowy spytałem go o ten sygnet. On go zdjął i mi dał. Jest na nim islamski półksiężyc. Oczywiście w pierwszej chwili było mi strasznie głupio, ale po chwili zorientowałem się, że jeszcze głupiej będzie odmówić, kiedy nalega. Zresztą bardzo mi się ten sygnet podobał. Jestem strasznym gadżeciarzem. On ma fajne dzieci, też z nami pracują. Zakolegowaliśmy się z ojcem. Kiedyś też zostaliśmy zaproszeni z Elą na obiad. Zaprosił nas chłopak, który bierze udział w zajęciach. Nie można było odmówić, mimo że wcześniej już jedliśmy obiad. Wszystko było przygotowane, a to poważna sprawa - kapuśniak z baraniną.
W Leonowie jest już trochę inna sytuacja. Chociaż... w Leonowie, jak Ewa [Ewa Kozdraj, żona Tomka - red.] pomagała mi w prowadzeniu zajęć, to kobiety przychodziły grać. Najlepiej jest, jak przyjeżdżam z którymś z moich synów. Zresztą młodzież z ośrodka bardzo szybko złapała kontakt z moimi dziećmi. Widać, że bardzo chcą mieć kontakt z Polakami, z polskimi dziećmi.

Ostatnio na portalu ngo.pl był artykuł o dziewczynach z Centrum Inicjatyw Międzykulturowych, które pracują z dziećmi czeczeńskimi z ośrodka na Bielanach. Przez całe wakacje zabierały „nowe” w ośrodku dzieci do rejonowej szkoły, żeby pokazać im, gdzie to jest, oswoić z sytuacją, że we wrześniu pójdą jak wszyscy uczniowie do szkoły. Opowiadały w wywiadzie, że zajęcia są w określone dni o określonej porze, ale rodzice nie są w stanie przyswoić sobie terminów. One po prostu chodzą po pokojach i zbierają dzieci, bo rodzice by ich nie posłali. Wygląda na to, że jak się siedzi w ośrodku to wszystkie dni są takie same i po pewnym czasie zlewają się ze sobą.
Oni się bardzo zmieniają w trakcie pobytu w ośrodku. Pamiętam jak w czerwcu przyjechała do Leonowa duża grupa Kurdów. Byłem w szoku, że jest z nimi taki kontakt, że są tak otwarci. Przez kilka początkowych spotkań rzeczywiście tak było, ale potem za którymś pobytem zauważyłem, że oni zaczynają się dołować, wpadać w apatię - być może pierwsi z nich dostali już wtedy decyzje odmowne. No a poza tym wiecie jak wygląda życie w takich ośrodkach - przykra sprawa. No i dzieci zrobiły się niegrzeczne, niespokojne, agresywne.
Generalnie problemem w pracy z dziećmi z ośrodków jest brak dyscypliny, brak zrozumienia że przyjeżdżam z daleka, że przyjeżdżam tylko na trzy godziny. Przychodzi chłopaczek pięć minut przed końcem zajęć i chce się dobrze bawić.

Czyli oni nie rozumieją, nie zdają sobie sprawy, że jest to robione do spektaklu?
Nie wiem. Na początku wydawało mi się, że zdają sobie sprawę, teraz widzę, że chyba nie. Czasami myślę, że warsztaty były dla nich atrakcyjne na początku. Potem jak zaczęliśmy pracę nad spektaklem, jak zaczęliśmy od nich czegoś wymagać, przestały być atrakcyjne.
Bywają krnąbrni. Są dumni, przede wszystkim chłopcy, ale dziewczyny też.

A widzisz sens jakiś innych działań z nimi? Może w toku pracy zauważyłeś, że coś by im się przydało?
Tak naprawdę wszystkie działania twórcze. Jakieś szycie z dziewczynami, warsztaty dla chłopców. Fajnie byłoby udostępnić taki warsztat: młotek, gwoździe... Oczywiście pod kontrolą, żeby nie skończyło się to rozlewem krwi. I każdy sport - piłka nożna, siatkówka, ping-pong. Wiadomo, że nie wolno uczyć sportów walki [na terenie ośrodków zabronione jest uprawianie jakichkolwiek sportów walki - red.]. Wiadomo też, że chłopców interesowałyby samochody, masziny. No ale tu są ograniczenia. Ale rowery powinni wszyscy mieć.
Jak się wraca z Łukowa, nieraz jesteśmy strasznie zmęczeni psychicznie, ale ogromnym sukcesem jest to, że te dzieci chcą, że są aktywne. Dla nas najgorsze jest to, że jak organizujemy jakieś działania, to nie mogą brać w nich udziału wszyscy. Jak zorganizowaliśmy wycieczkę, to dla dzieci, z którymi pracujemy, nie dla wszystkich. Najboleśniejsza jest selekcja - jedne dzieci pojadą, a inne nie. Okropne uczucie. Jest tam paru chłopców, których bardzo lubię, są świetni, ale akurat nie przychodzili na zajęcia, więc ja się skoncentrowałem na innych. No i zaczęli uczestniczyć w zajęciach tuż przed samą wycieczką i już nie mogli pojechać. Zawsze jest tak, że jest ograniczona liczba miejsc. A oni nie rozumieją, dlaczego nie mogą jechać.

A co ci się podoba najbardziej w takiej pracy?
To że się otwierają. Spektakl... no jest to niby cel, ale najważniejszym celem jest wydobywanie dziecka z dziecka. Że zaczynają żartować, że się wygłupiają. Że z nami rozmawiają. Także o wojnie. Dotyczy to też dorosłych - że u facetów widzisz uśmiech, że puszczają bez problemu swoje dzieci na zajęcia. Tak. Najfajniejsze jest to, że się otwierają.

Bratnik, 16.09.2009 r.


*W ośrodku w Leonowie jest duża grupa migrantów z Gruzji należących do mniejszości jezydzkiej czyli Kurdów wyznających jezydyzm, którzy dawno temu wyemigrowali z terenów Turcji na północ. Sami Jezydzi z Kaukazu w większości nie określają się jako Kurdowie i uważają się za odrębny naród.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy