Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 46 (6/2010)

Bookmark and Share

WYDANE NA PASTWĘ WIDZÓW

Maciej Topolski (2009-11-09)


Więcej fotek w galerii
Ekfrazy pisał Homer, pisała i Wisława Szymborska, teraz czas na Jacka Dehnela. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy zetknąłem się z jego Fotoplastikonem, to myśl, że też nikt wcześniej na stworzenie literackiej paralaksy nie wpadł. Pomysł wydaje się bowiem banalny. Wziąć zdjęcie z XX wieku i szczegółowo je opisać: szklanka po szklance, twarz po twarzy, nadgarstek, oczy. Dehnel dodał jednak do zamieszczonych w książce fotografii kolejny wymiar, gdyż Fotoplastikon to nie tylko gra autora z odbitą na papierze przeszłością, to także zabawa z odbiorcą.
W nowej książce autora Lali znalazło się 166 zdjęć (najstarsze pochodzi z roku 1862) wydobytych na światło dzienne z pudeł i albumów, dla których autor "tylko tyle" może zrobić. Będących prezentami od przyjaciół albo kupionych od starych kobiet na pchlim targu lub mężczyzn, którzy sprzedają zepsute telefony zaraz obok dzieła Stendhala. Jeszcze innych, które pochodzą z aukcji internetowych, gdzie: "Pięć złotych to okazja, piętnaście - norma, trzydzieści - drożyzna". Znalazło się w tej książce także miejsce dla fotografii, której - ze względu na cenę - Jackowi Dehnelowi nie udało się zdobyć. Mimo to poświęcił jej jeden ze stu tekstów, w skład których wchodzą obok krótkich wspomnień z czasów studiów i pierwszych podrygów literackich, także minieseje o sztuce, quasi-felietony czy prozy poetyckie.
Fotoplastikon wychodzi od zdjęć, jak niegdyś robiły to z ikoną emblematy. Jacek Dehnel próbuje zajrzeć w głąb fotografii, przeniknąć ją, przenicować. I choć przenosi się w przeszłość, trafia do ogrodu, gdzie dwóch botaników, ogrodnik oraz sprzedawca win i chłopiec pozują do zdjęcia, to może tylko podać (ale tylko wtedy, jeśli ktoś zanotował to na odwrocie) ich imiona i nazwiska, może jedynie uwiecznić uwiecznione. A to jest mało. Zawsze bowiem pozostanie coś, czego podać i uwiecznić nie będzie w stanie, jak przyciągająca wzrok biel koszuli chłopca, i leżąca przed nim szmata, a na niej - nie wiadomo - kamień czy warzywo. Przy kolejnym zdjęciu także nie wie, jaka jest prawda. Jak to jest, że panienka Henia ma swojego "Jedynego Kochanego Henryczka" i jednocześnie przeprasza go "że się ośmiela pisać". Bo kto wie, czy on taki kochany, czy jakiś inny "kochanek podły"?
Fotoplastikon to niepokojąca książka, książka która wpuszcza czytelnika w gęsty ciąg pytań i wątpliwości: gdzie najgroźniejszy jest aparat, a najbardziej bolesne - puste i ogromne, "wydane na pastwę widzów" oko zabitego zwierzęcia, które ktoś podtrzymuje za nogi. Bo czymże jest fotografia? Co zatrzymuje, a co przepowiada? Dlaczego lustro wody jest podobne do zdjęcia? Czy jest może jakąś wskazówką? Czy uśmiech jednego z mężczyzn, siedzących w łódce, może coś czytelnikowi powiedzieć?
Ważna staje się więc tutaj wyobraźnia i to, co człowiek XXI wieku chciałby za jej pomocą widzieć, a chce przede wszystkim "żeby bolało, żeby jakoś bolało". Ale jak? I dlaczego umysł ludzki działa na tej właśnie zasadzie, dlaczego podsuwa te - a to najważniejsze z pytań stawianych w tej książce - nie inne skojarzenia?
Teksty do Fotoplastikonu powstawały przeważnie w jeden dzień. Są jak błysk magnezji, poza tym skrzą się humorem i erudycją, którymi Dehnel wobec niewzruszonej i niezdobytej fotografii posługuje się jak bronią. Celnie i z niezwykłym wyczuciem, nieraz zaskakując, nieraz nawet oburzając. I tak Bracia Lumiere robią "fiki-miki z perforacją taśmy celuloidowej" i czas rusza, zaczyna grać muzyka. Jest rozbijający figurki bożków ksiądz Wieczorek na misji w lesie bananowym. W Białym Domu zasiada Johnson, gdzie w jednym z setek pokoi stoi fotel, z którego wyskakuje głowa niedźwiedzia grizzly. Niedaleko wspina się wieża Eiffla i przebiega rewolucja seksualna. Pojawia się Theodore Gericault i Tratwa Meduzy, jest Charon Joachima Patinira i Bruno Schulz z długowłosą Anną Csillag. Wznoszą się pierwsze wieżowce, a jak wieżowce to Ebbets ze swoimi chłopakami, jedzącymi śniadanie nad Nowym Jorkiem. Gdzieś tam Nadar i wystawa impresjonistów. A na koniec George Sand wyglądająca "trochę jak sympatyczna ciotka, a trochę jak pańcia w pretensjach".
Najważniejszy jest tu jednak czas. Fotoplastikon to pochwała przemijania, z drugiej jednak strony wyraża niemożność dosięgnięcia tego, czego nie widać, co jest poza kadrem. Czytelnikowi pozostaje więc gdybanie i lupa, przez którą można najwyżej coś uściślić, co kończy się prawie zawsze niezbyt zabawną puentą. Jakby już z pierwszymi słowami wiadomo było, że oprócz człowieka z aparatem jest jeszcze inny - z detonatorem, który sprawi, że konstrukcja ułoży się "zgodnie z prawami pirotechniki i teorią chaosu". Ale czytelnik jest tu także świadkiem rozwoju fotografii, która "zdejmuje" kota w 1/200 sekundy albo zatrzymuje chwilę, kiedy z ciała wypływa dusza. Warto także wspomnieć o przerażającym cyklu zdjęć zatytułowanych „Objazdowy Teatr Okulistycznej Grozy Karla Wessely”, który dzięki wykorzystaniu stereoskopii, przedstawia rozwarte palcami powieki i przerażone oczy, przysłonięte bielmem, kataraktą lub oślepione ostrym opiłkiem. Po kilku stronach pojawia się 43-letni mężczyzna pokryty bliznami. Ale o tym nie opowiem, po prostu... "Szkoda, że Państwo tego nie widzą".
Czytelnik w Fotoplastikonie nie jest więc tylko obserwatorem i świadkiem rozwoju techniki, jest też częścią fotografii. Bo ci wszyscy, mówi Jacek Dehnel, którzy patrzą w czarne oko obiektywu, widzą przecież, jak im się przyglądasz, widzą, jak ich próbujesz czytać, jak nachylasz twarz nad książką. Gdzieś tam, "po drugiej stronie miejsca i czasu".


Jacek Dehnel, Fotoplastikon, W.A.B., Warszawa 2009.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy