Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 29 (2/2008)

Bookmark and Share

DZIECI JOSIFÓW BRODSKICH

Irena Fedorkowa (2008-03-07)


Czy jest u nas kolejny Josif Brodski? A jeśli jest, czy pisze? Teraz, kiedy złagodniała historia i czasy takie, że wszystko na wyciągnięcie ręki? Kiedyś trzeba było milczeć, więc pisało się szeptem. A szept ten stawał się mistycznym zakazanym rytuałem. Słowo było czymś więcej niż słowem. Było miastem pod okupacją wroga, które chciało się bronić się do ostatniej litery. Było zapewnieniem siebie samego o sile szeptu. Każdy utwór jak list otwarty do świata bez odpowiedzi, bo odpowiedź na wszelkie wątpliwości zawierał już w sobie. Więc wątpliwości nie było - trzeba było pisać i bronić się przed tym, by czerwona rzeczywistość nie zdominowała innych kolorów, by nie zmieszała się z naszą własną krwią. Pisać choćby i nawet dla samego siebie i starej szuflady zamykanej na klucz. Klucz chować pod podłogą, najlepiej tam, gdzie ciężka szafa poświadczy alibi.

Czy jest we współczesnym świecie miejsce dla Brodskiego? A może inaczej (bo świat jest ogromny i miejsce zawsze się znajdzie, nawet to duchowe): czy współczesny Brodski czułby potrzebę wędrować tak daleko w głąb człowieka, metafory i piętna historii? Czy tak uparcie poszukiwałby synonimów życia? Przeciętny poeta współczesny stawia sobie za misję zaszokować czytelnika i uzbierać w gablotce kolekcję dyplomików, pisemek, kwartalniczków, w których się puszy jego nazwisko na którejś ze stron (choćby nawet i na ostatniej). Zadowala się impresjami pisanymi na poczekaniu między piercówką a żubrówką. Lubi błyskawiczne wiersze kilkusłowne - z takich najszybciej da się złożyć tomiczek. Uważa, że rymy są zafałszowaniem Prawdy i przeszkodą na drodze do Absolutu, więc odrzuca je jako wymysł archaicznej epoki. O historii powstają tylko satyry na nogi prezydentowej i walki psów w parlamencie. Dzieci Josifów Brodskich piszą poezję jak hobby „po godzinach”.
Czy Brodscy to już gatunek wymarły, czy też jedynie poddany rewolucji wartości i przestrzeni intelektualnych, swoistemu panta rei...
IRENA FEDORKOWA
***

Pada śnieg, resztę świata pomniejszając doszczętnie.
W taki czas Pinkertonom się wiedzie
i sam sobie co chwila następujesz na pięty
własnych śladów, tłoczących się w przedzie.
Nikt nie żąda nagrody za odkrycie tych tropów;
pejzaż wokół pojaśniał i zamilkł.
Jakże światłem nabity odprysk szkła w głębi mroku -
gwiazda Całkiem jak łódź uchodźcami.
Nie oślepnij, patrz dalej - sam wyjęty spod prawa,
odszczepieniec, wyrzutek, mizerak.
Nawet duszę śnieg zawiał. Tylko wydech zostawia
kłęby pary, jak profil chimery.
Lepiej pomódl się głośno, tak jak ten z Nazaretu,
za schodzących się zewsząd koliście
samozwańców z darami z wszystkich krain planety
i za każde niemowlę w kołysce.


Giną ludzie.

W chwili, kiedy przy kolacji
bronisz niedorzecznych racji
żal za głupstwem topiąc w wódzie -
giną ludzie.

W przecudownych starych miastach
strach w codzienny pejzaż wrasta
śniąc o ocalenia cudzie -
giną ludzie.

W wioskach, których wcale nie ma,
bo śmierć przez nie przeszła niema -
wierząc swej nadziei złudzie
giną ludzie.

Giną ludzie gdy głosujesz
za spokojem - i próbujesz
bunt sumienia zbić doktryną -
obcy giną.

W chwili, gdy rozrywki żądasz,
w telewizji mecz oglądasz,
lub się pławisz w słodkiej nudzie -
giną ludzie.

Oto nowa jest idea:
jeszcze ludzkość nie zginęła,
chociaż w Kainowym trudzie
giną ludzie.

Wielbiąc każde przykazanie,
zapis świętych praw w Koranie,
Ewangelii i Talmudzie
giną ludzie.

Wśród wyznawców każdej wiary
są mordercy i ofiary -
twe milczenie wskaże teraz
kogo wspierasz.