Strona główna > Aktualności > Archiwum > 2014

Bookmark and Share

Zalesie 2014, czyli wakacyjna wyprawa HF

HF (2014-06-30)

Ania z Dagmarą też szukają.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

Kolejna wakacyjna podróż zespołu HF. Tym razem w nieco poszerzonej formule, bo w ramach projektu Akademia Homo Faber, z osobami zaczynajacymi swą przygodę z działaniami społecznymi i edukacyjnymi. 

W 2014 roku powracamy na północne krańce województwa lubelskiego. Na miejsce pracy wybraliśmy Zalesie - malutką miejscowość leżącą między dwoma przygranicznymi miastami: Białą Podlaską i Terespolem, tuż przy granicy z Białorusią.
Bliskość tych miast i umiejscowienie Zalesia to doskonała przestrzeń do praktykowania, odwiedzania, przyglądania się dla tych, którzy/re chcą zobaczyć, jak wygląda i działa strefa przygraniczna (w tej części Europy bardzo specyficzna).



Dlaczego tu?

Zalesie to mała miejscowość będąca siedzibą wiejskiej gminy.
Na terenie tej gminy, w Kolonii Horbów, znajduje się Ośrodek dla Cudzoziemców starających się o nadanie statusu uchodźcy. Ponad połowa mieszkańców ośrodka to dzieci.
Kolonia Horbów w linni prostej leży pomiędzy Terespolem (na wschód) i Białą Podlaską (na zachód).

No i kilka istotnych faktów.
Pierwsze kilometry.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii


Terespol jest miastem nadgranicznym położonym nad Bugiem. Są tam:
- przejście drogowe, z nowoczesnym, wyremontowanym terminalem;
- przejście drogowe w Kukurykach (tranzytowe dla ruchu towarowego) z nowoczesnym terminalem do obsługi drogowego transportu samochodowego oraz specjalnie zbudowaną drogą celną;
- przejście kolejowe (osobowe i towarowe);
- wielki kolejowy węzeł przeładunkowy Małaszewicze, dziś największa stacja przeładunkowa w Europie (otwarta przed 58 laty, 14 grudnia 1949) zlokalizowany jest na olbrzymich terenach w sąsiedztwie niewielkiej miejscowości Małaszewicze i innych okolicznych wsi. Leży on w europejskim korytarzu nr 2, na linii kolejowej E-20 Paryż—Berlin—Warszawa—Moskwa, na styku torów o szerokości 1520 mm i 1435 mm. Przeładowuje między pociągami obu szerokości ponad 5 mln ton ładunków rocznie.


Biała Podlaska - miasto powiatowe na wschodzie Polski, mieści się tam placówka Nadbużanskiego Oddziału Straży Granicznej i Strzeżony Ośrodek dla Cudzoziemców w Białej Podlaskiej.

Granica państwa. Na moście.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

Możecie się więc już domyślać, co jest głównym tematem naszego tegorocznego wyjazdu. Plan był taki:
- Praca w Ośrodku Dla Cudzoziemców w Zalesiu i godziny animacji dla dzieci;
- Wizyta w placówce straży granicznej w Terespolu (łącznie z przejściami - kolejowym i drogowym);
- Wizyta w Strzeżonym Ośrodku dla Cudzoziemcó w Białej Podlaskiej (tam również animacje).

To punkty sztandarowe. Nie dla wszystkich łatwe, dla niektórych z nas będzie to pierwszy kontakt z ośrodkiem, z uchodźcami, z dziećmi, z językiem i jego niezrozumieniem, z próba dogadania się "na migi". 

Mamy też dokładne mapy okolicy, miejscowości mniejszych i większych, przygotowane info historyczne z uwzględnieniem zabytków, cmentarzy, cerkwi, miejsc, które w zasadzie już nie istnieją (np. cmentarze żydowskie). To wszystko też musimy zobaczyć, opisać i może wykorzystać - na podstawie tych wizyt powstają np. scenariusze wycieczek wielokulturowych dla dzieci, które realizujemy od kilku lat. 

Pewne jest też to, że wszystko co przywieziemy - wiedza, doświadczenie, obrazy, emocje, informacje techniczne, praktyka i technika, instrukcje obsługi gier i zabaw (te udane i te mniej) - wykorzystamy do przyszłej pracy Stowarzyszenia. Zwykle tak bywa, że nasze wakacyjne wyjazdy są początkiem współpracy ze szkołami i lokalnymi organizacjami (np. dzieci ze szkoły w Zalesiu, calkiem niedawno, jeździły z nami na Wyprawki, a w Ośrodku w Zalesiu przed kilkanaście miesięcy funkcjonowała świetlica dla dzieci z ośrodka). 

Tak więc pakujemy bagaże, otwieramy głowy i jedziemy w podróż. Pracować, dyskutować, wyciągać wnoski, jeździć rowerem, oglądać, robić zdjęcia i snuć plany zawojowania świata!

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
DZIENNIK Z PODRÓŻY


Sobota. Bagaże prawie rozpakowane.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

Dzień I. 28 czerwca 2014, sobota - relacjonuje Piotr Skrzypczak

Dzień przyjazdu. Do "domu", czyli Szkoły Podstawowej w Zalesiu (cudownej, nowoczesnej, "wypasionej") docieramy różnymi środkami transportu. Dzisiaj w niepełnym jeszcze składzie. Samochodem (z rowerami) Marta i Ania K., pociągiem (też z rowerami) Ania D., Krzysiek i Piotr.
Wieczorem rozpakowywanie gratów w niezwykle inspirującej przestrzeni przedszkola. Śpimy między teatrzykiem, pluszakami i tablicami z cyferkami (od 1 do 8). Na podłodze olbrzymi dywan z trasami dla resoraków. Raj.






Dzień II. 29 czerwca 2014, niedziela 
(ponad 54 km) - relacjonuje Piotr Skrzypczak
Niedziela. Część ekipy wsiada z rana na rowery.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii


Ranek upływa na:
- oczekiwaniu na Kingę i Dagmarę (jadą pociągiem, a potem rowerami),
- pierwszych krokach (strzałach) z łuku (nowa pasja),
- sesjach zdjęciowych,
- obwąchywaniu okolicy.

Po dotarciu dziewczyn okazuje się, że dalszy plan dnia musi ulec radykalnej zmienia. Problem z jednym z rowerów osłabia ekipę odkrywczą o dwie osoby, które walczą z losem (przy pomocy uczynnego lokalnego majsterkowicza - dzięki!).
Reszta rusza w trasę. Jedziemy z misją odszukania: 
- chat krytych słomą,
- kilku cerkwi,
- kilku przedwojennych cmentarzy,
- sklepów z lodami,
- panien z Cicibora (posłuchaj...),
- nowoczesnej bazy NATO,
- uroków Białej Podlaskiej.


A w tym samym czasie w Małaszewiczach...
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

Plan w większości zrealizowany. W większości, gdyż po cerkwiach często śladu brak. Pozostały tylko niespójne przypuszczenia okolicznych mieszkańców gdzie dana cerkiew mogła stać (Kijowiec). Albo zamiast cerkwi stoją przemianowane pól wieku temu kościoły (Woskrzenice). Poszukiwania panien z Cicibora także nie wyszły, gdyż ta miejscowość jest już niemalże wchłonięta przez Białą Podlaską i (chyba) zatraciła klimat z piosenki Grześkowiaka.
Dodatkowo, widzieliśmy m.in. olbrzymią kopalnię piasku, kamienną babę w Woskrzenicach i prawie załapaliśmy się na obchody dnia Białej.
Tej ostatniej miejscowości nie zwiedziliśmy zbyt dokładnie, gdyż ilość kilomerów w nogach i puste żołądki skłaniały nas raczej do poszukiwań siedzenia i jedzenia. Jeszcze wrócimy.

Dzień zakończyliśmy obfitą (zbyt obfitą!) kolacją w przydrożnym bistro z disco-polo w tle. 

W nocy, leżąc grzecznie w śpiworach obejrzeliśmy (na dobicie) film pt. Borgman*. Zdecydowanie nie polecamy.

*Kinga poleca.



Dzień III. 30 czerwca, poniedziałek 
(ponad 65 km) - relacjonuje Anna Kulikowska

Walka z nieprzyjacielem trwa, ale przegrana jest z góry, współczesna chemia na komary nie działa.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

Dziś wyruszyliśmy o 9.30 z naszej szkoły w Zalesiu. Niezrażeni prognozą pogody wsiedliśmy na rowery i pognaliśmy przed siebie. Pierwszy przystanek – figura świętego w Dobryniu Małym. Święty to specyficzny, długie włosy i ubiór bardzo skromny. Czuwa nad spokojem wsi. Później dojechaliśmy do Dobrynia Dużego. Mijaliśmy domy, podwórza z trawą równo przystrzyżoną.

Dotarliśmy do Koroszczyna.
Tutaj zaskoczyła nas ścieżka rowerowa poprowadzona przez środek wsi. Chcieliśmy zobaczyć fort. Rozpytywaliśmy miejscowych, gdzie jest, w końcu udało się dotrzeć. W środku lasu, pilnowany przez chmary komarów rozciągał się w wąwozie fort. Na drzewie napis w języku rosyjskim „опасная зона”. Dość szybko opuściliśmy ten przybytek, nie ze względu na znak o niebezpieczeństwie, tylko przez komary.

Ruszyliśmy dalej.
Zatrzymaliśmy się pod pomnikiem, który stoi na miejscu cerkwi. Obok obeliska stał krzyż z półksiężycem. Wyruszyliśmy w dalszą drogę. Zajechaliśmy do rezydencji Kuczyńskich w Koroszczynie, dawnych właścicieli wsi. Pałacyk jakby zapomniany, jednak w środku dostrzegliśmy ślady życia.

Następnie udaliśmy się do Łobaczewa.
Tutaj odnaleźliśmy imponującą budowlę – fort twierdzy brzeskiej. Po oględzinach pojechaliśmy prosto do Terespola. Przygraniczne miasto okazało całkiem przyjemne. Usiedliśmy w „Galerii Smaków”, zjedliśmy przepyszny obiad. Najedzeni odszukaliśmy miejsce po dawnym kirkucie. Zostało z niego jedynie ogrodzenie z gwiazdami Dawida. Ani śladu macewy.

Fragment nagrobka.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii

Pojechaliśmy dalej, naszym celem był Lebiedziew, a tam mizar – cmentarz tatarski ukryty w lesie, nieco zarośnięty z kilkoma nagrobkami.

Następnie odwiedziliśmy Piszczac, tutaj jak w Terespolu ślad po kirkucie jedynie w postaci ogrodzenia. Na miejscu cmentarza drzewa i krzaki. Mieliśmy informacje, że w Piszczacu znajduje się cerkiew prawosławna, jedynak po rozpytaniu mieszkańców i mieszkanek okazało się, że takiej budowli tu nie ma.

Udaliśmy się w drogę powrotną do Zalesia. Zaczęło padać. Istne oberwanie chmury. W deszczu, przemoknięci od stóp do głów gnaliśmy jak szaleni do szkoły.


P.S. Update: pod osłoną nocy przyjeżdżają do nas Alicja z Potokiem. Jestezmy już prawie w komplecie!







Dzień IV. 1 lipca 2014, wtorek - relacjonuje Krzysztof Janiak

I powstaje Stanisława.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii

Dzień czwarty przywitał nas rześkim powietrzem. Niebo pokrywały biało-szare chmury. Powietrze pachniało deszczem, a soczysta zieleń trawy i drzew pukała do okien naszego „domu”. Chwilami nawet pokazywało się słońce. Pogoda była w sam raz. Ubrania i buty schły po poprzednio dniowej ulewie. Ania K. wraz Krzysztofem J. postanowili nauczyć się jak robić lalki motanki. W ten sposób powstały: Celestyna i Stanisława.
Stan osób w dniu czwartym powiększył się o 3 nowe osoby: Olę, Alicję i Pawła „Potoka”.

W prawie pełnym składzie chwilę po 12 ruszyliśmy do ośrodka dla cudzoziemców w Kolonii Horbów, gdzie czekała na nas Ola i cała gromada dzieci. Byliśmy nie małą sensacją. Piotrek z Pawłem grali z chłopakami w piłkę nożną, Ania D. z Krzysztofem na początku grali w bule, a potem Anka zaczęła grać w siatkówkę z Tamilem i Szamilem.

Krzysiek natomiast pilnował hulahopów i pomagał Alicji w organizowaniu zabawy „rzucanie piłeczką do celu”. Mała gra w siatkę rozwinęła się w prawdziwy mecz. Ania K. robiła z dziewczynkami lalki motanki, a Marta biżuterię z guzików i koralików. Dagmara zarządzała malowaniem i kolorowaniem. Kinga najpierw była managerką hulahopa, a następnie grała w bule. Ola zabawiała najmłodsze dzieci w świetlicy przeróżnymi zabawami. Atrakcje przerwał nam deszcz i musieliśmy odjechać. Jednakże, wracamy tam jutro. Była już 15 i udaliśmy się na obiad. W między czasie Krzysiek, Ania D., Piotrek i Paweł skakali na trampolinie. Było bardzo fajnie.

Po 16 rozpogodziło się, słońce umilało nam czas swoim towarzystwem, aż do samego wieczora. Ubrania i buty dalej schły. Przy kawie ustaliliśmy co robimy jutro. Po tak ważnej czynności przyszedł czas na ploteczki i regenerację sił na następne dni. Piotrek już trzeci dzień szuka dobrej tarczy do strzelania z łuku, reszta osób równie owocnie zorganizowała sobie tę wolną chwilę.

Około 20 przyszedł czas na pracę i ważne omówienia – siedzieliśmy przy stole i debatowaliśmy nad sprawami przeróżno-ważnymi. Na dobranoc obejrzeliśmy film pt. „Parada”. Dzień był bardzo udany, idziemy spać.
 
PS. Ubrania wyschły, a buty schną dalej. Pod osłoną nocy dociera do nas Monika Czapka. Cieszymy się!


Dzień V. 2 lipca 2014, środa – relacjonuje Marta Sienkiewicz


Budziki dzwonią od 7:30. Nie oszukujmy się, nikt o tej porze nie podnosi nawet palca u nogi. Ale o 8:00 już tak.  O 8:00 to nawet wstajemy cali, ogarniamy zaspane obozowisko wokół siebie, czynimy toaletę i sprawdzamy pogodę na zewnątrz.

Sądzę, że za każdym razem, kiedy wyłaniamy się ze swojej salki w rogu szkoły musimy budzić niezłe zdziwienie pań sprzatających. No bo wyobraźcie sobie. Przychodzice do pracy, jak co dzień, a tu kolejno, w odstępach mniej więcej 10 minutowych, wytarabaniają się z sali nr "0" osobniki lekko poczochrane, sunące klapkami po posadzce, ze wzrokiem wątłym, ale pełnym determinacji (żeby szybko przemknąć, najlepiej niezauważonym) idące w kierunku toalet. Bawiło mnie to bardzo :)

11:00 
Ciągle kreda.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

O tej godzinie dziś umówiliśmy się z dzieciakami. Plan jest ambitny:
- ramki na zdjęcia plus przygotowanie portretów (do tychże ramek);
- malunki plastelinowe (nie lada wyczyn, dzieci są wiekowo różne, niektóre jeszcze mają tak, że plastelinę testują organoleptycznie);
- zabawy dźwiękowe;
- malowanie, kolorowanie, rysowanie;
- gra w bule;
- malowanie kredą (pod opieką dorosłych - tu też istnieje ryzyko smakowania);
- hula hop (na to jest szał);
- piłka siatkowa (powstaje mała grupa trzymających wysoki poziom gry - rekrutuje się z ojców, braci i dzieciaków);
- bańki mydlane obowiązkowo;
- lalki motanki (i chłopaki i dziewczyny radzą sobie z wykonaniem własnej lalki);
- biżuteria też jest (choć pierwszego dnia większość "złotych", "srebrnych" i błyszczących elementów już wyszła), dziś działamy w palecie barw natury;
- bajki na dobranoc.

Gra w dźwięki.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

I teraz nie wiem, czy plan był tak intensywny, a energia dzieci, doskonale skumulowana na kolejnych aktywnościach wyczerpała w odpowiednim momencie (na bajkach koncentracja była wybiórcza), ale cała nasza praca przyniosła fantastyczne rezultaty. Wracamy zmęczeni, ale kiedy przybiega chłopak z wiaderkiem własnoręcznie przygotowanego płynu do baniek, nie możemy w milisekundzie nie nabrać siły na jutro. Nabieramy więc, mowimy do jutra i jedziemy na kolację. Tego wieczora zrodzi się plan na częstsze wizyty w ośrodku i bardziej usystematyzowaną pracę.









Dzień VI. 3 lipca 2014, czwartek – relacjonuje Monika Czapka


I kilka słów wstępu.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

Dla mnie pierwszy dzień mojej pierwszej wakacyjnej podróży z HF, pierwszy poranek i pierwsze wspólne śniadanie. Po śniadaniu ekipa wybiera dwie drogi: Alicja, Ania K. i Paweł udają się do Białej Podlaskiej, reszta wsiada na rowery i obiera kierunek Studzianka. Większość z nas jest tam pierwszy raz. Udajemy się na cmentarz tatarski – mizar. Muszę przyznać, że robi wrażenie... Nie spodziewałam się, że zastaniemy go w tak zadbanym stanie... Na nagrobkach możemy odnaleźć inskrypcje w języku arabskim, polskim i rosyjskim... Ciekawostka: przy cmentarzu na podróżnych czekają stojaki na rowery.









Oczyszczanie płynu do baniek. Jeszcze długa kolejka chętnych.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii

Po obiedzie jedziemy do Ośrodka. Dzieci cieszą się na nasz widok. Każdy z nas ma swój przydział... Zabieramy się do pracy. Są duże bańki mydlane, jest chusta, są zajęcia plastyczne, jest niemalże „prawdziwe” kino. Niektóre dzieci naprawdę się wkręcają w robienie baniek, na tyle, że gdy kończy się nasz płyn, jeden z chłopców próbuje zrobić swój własny z wody i szamponu... Jest wzruszenie, które potęguję fakt, że dwóch kolejnych chłopców prosi ochroniarzy o kawałek sznurka, związują go tworząc własny „sprzęt” do ich puszczania.
Dzieci, które dzień wczesniej wykonywały ramki do zdjęć - dziś mogą wydrukowane juz swoje portrety włożyć w ramki i zabrać do domu. To super pamiątka!

A wieczorem: dla odmiany zabawa w kalambury.





Dzień VII. 4 lipca 2014, piątek - relacjonuje Anna Dąbrowska


jesteśmy na przejściu samochodowym w Terespolu.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

Pierwszy budzik dzwoni chwilę przed 7, kolejne w krótkich odstępach czasu. Nikt się nie rusza. O umówionej godzinie 8:10 wszyscy gotowi do pracy czekają przed szkołą. Siła zespołu!

Upał. Zapowiadany. Błękit nieba. Bez wiatru.
Dziś śniadaniujemy w przydrożnym, znanym nam z obiadowej strony barze. 









Ruszamy do Terespola.
Pytania, pytania...
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

O 9:45 meldujemy się na Wojska Polskiego 164. W Placówce Straży Granicznej. Naszym przewodnikiem po przejściu granicznym w Terespolu będzie por. SG Cezary Trybuchowicz. Zaczynamy od informacji wstępnych i statystyk. Te są imponujące, bo przejście w Terespolu to właściwie kompleks trzech przejść: drogowego dla samochodów osobowych i autobusów, kolejowego pasażerskiego i towarowego oraz dla samochodów ciężarowych w ramach międzynarodowego kołowego transportu towarowego, połączone  drogą celną o długości 5,2 km z nowoczesnym terminalem samochodowym (w Kukurykach). Terespol to także miejsce, w którym zaczyna się proceduralna droga uchodźcza osób uciekających z Czeczenii, Gruzji, Syrii, Afganistanu.

Jest też słów kilka o przemycie dóbr (papierosy, alkohol, luksusowe samochody i ich części) i ludzi. O podrabianych dokumentach i przekraczaniu zielonej granicy (także z miłości).

A potem na żywo:

Przejście drogowe dla samochodów i autobusów.
Dochodzimy aż do biało-czerwonej kreski na moście na Bugu - faktycznej granicy państwa. Zaglądamy do budki strażnika, jego technicznego zasobnika.

Klasyczna zabawa z chustą, zasady znają wszyscy.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii

Przejście kolejowe.
Miejsce kontroli bagażu i dokumentów. A na górze pomieszczenia, gdzie składają wnioski osoby ubiegające się o status uchodźcy. Procedura w uproszczeniu wygląda tak: deponowany jest paszport, odciski palców, zdjęcie, cudzoziemiec otrzymuje tzw. wizę - tymczasowe zaświadczenie tożsamości ważne przez 30 dni, uprawnia do przebywania na terenie RP. Wniosek jest po polsku, wypełnia go strażnik/strażniczka graniczna podczas pierwszego wywiadu. Wniosek ten zostaje wysłany wraz z paszportem do Urzędu do Spraw Cudzoziemców.

Do Kukuryków pojedziemy innym razem. Zaproszenie mamy.

Po obiedzie i chwili relaksu decydujemy się jeszcze raz pojechać do dzieci do Ośrodka. Oczywiście jest radość. W ruch idzie Chusta, rakietki do kometki, piłka do siatki, hula-hop, kredki…
Dojeżdża do nas Radek.

Wieczorem są sporty, czytanie, oglądnie, spanie… Dojeżdża do nas Igor.
Piotr z Radkiem rozpalają ognisko. To ostatni wspólny wieczór.



Dzień VIII. 5 lipca 2014, sobota - relacjonuje Dagmara Spodar

Podejście numer trzy do wspólnej foty. udaje się.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii

Zaraz po śniadaniu wybraliśmy się do ośrodka strzeżonego dla uchodźców w Białej Podlaskiej. Niestety nie mogliśmy zobaczyć jak działa on od wewnątrz, ale nie zmarnowaliśmy czasu. Południe spędziliśmy na zabawach z dziećmi. Rysowaliśmy, graliśmy w piłkę i w bule, tworzyliśmy „lalki motanki”. Największą atrakcją była chusta klanzy. Razem z dziećmi (i nie tylko) podrzucaliśmy, kręciliśmy, falowaliśmy kolorową tkaniną. Zarówno dzieciom jak i nam te zabawy sprawiły ogromną radość.

Po krótkim odpoczynku na rynku Białej przy pysznych owocowych koktajlach, postanowiliśmy spędzić czas aktywnie. Tym razem, kierunek - Jabłeczna. Część z nas niestrudzenie pokonywała kolejne kilometry na rowerze. Reszta pojechała samochodem.





Czekamy, gadamy.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii

Spotkaliśmy się w monasterze św. Onufrego. Mogliśmy zobaczyć cerkiew z ikoną św. Onufrego, a także nabożeństwo w języku staro-cerkiewno-słowiańskim (zrobiło na nas ogromne wrażenie). Jest to obiekt z bardzo ciekawą historią. Warto przeczytać więcej na stronie: http://www.klasztorjableczna.pl oraz koniecznie odwiedzić to miejsce!
Następnie udaliśmy się na obiadokolację.

Ostatni wieczór spędziliśmy na rozmowach i przy filmie.

 







Dzień IX, 6 lipca 2014, niedziela
- relacjonuje Marta Sienkiewicz

Trudno odjechać, oj trudno.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii


Dziś znów się nie wyśpimy. 
W niedzielę pora żegnać się z Zalesiem, szkołą, dzieciakami i tym wszystkim, co zobaczyliśmy (to czego nie zobaczyliśmy, na pewno odwiedzimy niebawem).

Plan jest taki:

- porządki w szkole. Okazuje się, że są przedmioty, do których nikt się nie przyznaje albo odnajduja się te długo poszukiwane. Jedni mają za dużo rzeczy, duuuużo więcej niż przed przyjazdem, inni pakują się sprawnie. Jak to w życiu. Zbieramy więc te wiszące i jeszcze schnące skarpetki, wkładki do butów, lampki rowerowe... Przychodzi refleksja nad bezradnością człowieka wobec gadżetów.

Szybko dzielimy się pracami i sprawnie opuszczamy szkołę bez oznak obozowania tam naszej ekipy. Na pamiątkę zostawiamy książki "Nadbużańskie historie", pakiet słowników polsko-rosyjskich (w szkole uczą się dzieci z ośrodka, ale też do lekcji się przydadzą) i trochę słodkości. 

- zebranie się na śniadanie (bo oprócz otoczenia, siebie jakoś też wypadałoby ogarnąć). Część ekipy musi przygotować się (psychicznie też) do podróży pociągiem, Marta z Igorem jadą samochodem, więc ładują manatki po sam sufit, dwa rowery na bagażnik i ślimakiem wyjeźdżają na śniadanie. Radek pomyka motocyklem, reszta brygary rowerami.
Najlepiej oszukiwać, jak się zakryje twarz.
Fot. Marta Sienkiewicz
Więcej fotek w galerii


Po śniadaniu, szybciutko żegnamy się z Radkiem (będzie pierwszy w domu), Marta z Igorem jadą na stację, ekipa pociągowa rusza rowerami do Chotyłowa. Tam spotkają się przed odjazdem.

I jeszcze tylko partyjka "Blefuj". Nie zdążyliśmy zagrać w ciągu ostatnich dni, mieliśmy nieco napięty grafik :) 

Po powrocie do Lublina nasze seminarium się jednak się nie kończy - teraz będzie czas na ewaluację, podsumowanie, przeanalizowanie tego, co wyszło i tego, co mniej. Niebawem też -  przygotowania do miniprojektów.
Będzie się działo!