Strona główna > Projekty > Zrealizowane

Bookmark and Share

Sztetl 2007

(2007-08-13)

Dziennik | Zespół czyli kto pedałuje


8 rowerów, 14 dni, 18 odwiedzonych miejsc, 700 kilometrów.

Klasyka. Zbiorowe zdjęcie "przed".
Fot. Wysoki koleś z ul. Podwale
Więcej fotek w galerii

Mieszkaliśmy wtedy... ojciec miał gospodarstwo... byłam wtedy u koleżanki... następnego dnia zaczął się pogrom... w getcie nie było... kilka tysięcy... „ja nie chcę umierać” - krzyczała... w nocy pukanie w okno... przyszli wieczorem... było ich troje... dwie dziewczynki... kobieta z mężem... mężczyzna ze swoją bratanicą... mieli sklep... ona była taka ładna... nosił jedzenie... zima, mrozy, gdzie ich ulokować... nocą kopaliśmy schron... pod żłobem... na strychu... raz przyszli... ale nic nie znaleźli... moja siostra wynosiła brudy po trzech osobach... przez dwa lata... i trzy miesiące jeszcze... nie chcieliśmy pieniędzy... gotowane kartofle... nocą rozprostować nogi... bardzo żal tego chłopaka... a tam ktoś powiedział... śmierć była za to... „nikomu nic nie mów”... babcia nie wiedziała... a tam pięć osób zabili... cała rodzina... kilo cukru... Chaim... Rosenbaum... Chana... Sternblic... „Ryfka, Ryfka”... uchowali się... Perla... długie włosy... Blajchman... został sam... Sender Dyszel u Frani... pan Fogel na Majdanie u Heli... Róża u Dudziaków... Danuta, Dawid i mały Gienek u księdza... Dchaim u Modzi... Lindowie w Lublinie... Ela Heinberg w Hrubieszowie... Ida i Ruth Gliksztejn... Kurt Ticho był z Czechosłowacji... Pesa i Jojne w Owczarni pod Opolem Lubelskim... tabliczka w Jerozolimie...

W wakacje 2007 roku wyruszyliśmy w kolejną podróż. By sprawdzić, poszukać, odnaleźć, porozmawiać z ludźmi, którzy nie tylko pamiętają swych żydowskich sąsiadów, ale z narażeniem życia postanowili ich ukryć w czasie okupacji. Mieliśmy ze sobą listę z nazwiskami i nazwami miejscowości, w których mieszkali w czasie wojny. Czasem obok tych lapidarnych informacji pojawiały się imiona uratowanych, rzadziej obecny adres ratującego.
Od 1963 roku Instytut Yad Vashem w Jerozolimie osobom, które ratowały Żydów podczas Holocaustu przyznaje medale “Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”. Około 6 tysięcy (z 20 tysięcy przyznanych) otrzymali Polacy.
Pojechaliśmy odkopać kolejną warstwę historii, o których się w Polsce nie mówi. Obok kilku nagranych historii Sprawiedliwych przywieźliśmy wstrząsający obraz polskich kirkutów, które wciąż się przekopuje w poszukiwaniu rzekomych skarbów i synagog przerobionych na garaże, sklepy, baseny.




Dziennik


 
Pakowanie. Wypakowywanie Akademii.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
13 sierpnia.

9:10 W Akademii jeszcze pusto. Na razie dotarli: Ania D., Piotr Ch. i Piotr S. Zatem czekamy na resztę.

11:30 Potwornie spóźnieni ale gotowi. Samochód (kiabus) zapakowany po dach, wszyscy (poza Olą, która z powodu biurokracji musiała zostać w Lublinie) już na rowerach. Zatem ruszamy!

Stan licznika: 00 km
Średnia prędkość: 00 km/h
Prędkość maksymalna: 00 km/h

Jedziemy ścieżką rowerową nad Bystrzycą. Potem ul. Zana i już prawie jesteśmy na ul. Wojciechowskiej - początku właściwej trasy, ale... Magdzie psuje się siodełko. Na szczęście tuż obok jest sklep rowerowy, gdzie dzięki uprzejmemu sprzedawcy i 50 PLN udaje się dokonać naprawy tej, jakże istotnej, części roweru. Pędzimy dalej.


14:30 Po przyjemnej ;-) przejażdzce dojeżdzamy do Halinówki, do domu Asi, gdzie spędzimy najbliższe cztery dni.
Wita nas Ania, która dotarła tam wcześniej, przywożąc wszystkie nasze graty oraz Pim Po - uroczy szczeniak i kot Rysiek.

Stan licznika: 34 km
Średnia prędkość: 16 km/h
Prędkość maksymalna: 45 km/h
Czas przejazdu: 2 h 04 min

Po rozlokowaniu się czas na Wielką Improwizację czyli obiad. Makaron z sosem pomidorowym i duuużą ilością czosnku ;-) Pyyycha!

Wieczorem spacer do Wojciechowa. Asia opowiada nam historię kalwińskiej (nie ariańskiej!!!) baszty. Pokazuje swoją szkołę i inne ciekawe miejsca (np. wielki kamień na głównym skrzyżowaniu).
Na koniec dnia oglądamy filmy dokumentalne, jeden dotyczący historii Kirgizów, drugi rozliczeń z prostytutkami w powojennej Francji (wstrząsające).
Wróć



14 sierpnia.

Poranek. Powoli wstajemy. Na raty. Niektórzy muszą (piszą prace, teksty, uczą się do egzaminów).
Jemy śniadanie (na raty) i zastanawiamy się co robić bo niebo ciemne i deszczowe. Co chwilę delikatnie kropi.
Decydujemy jednak, że nie ma co czekać. Najwyżej zmokniemy.

11:10 Wyjazd. Dzisiaj do Wąwolnicy (w poszukiwaniu Sprawiedliwych) i Nałęczowa (na lody).

Wąwolnica. Na rynku/skwerku jesteśmy cichą atrakcją. A może to tylko złudzenie? Sanktuarium Matki Boskiej. Jej obraz. Szepty. Klękanie. Za ceglanym kościołem widok. Na przestrzenną, agralną w charakterze drogę krzyżową. I ołtarz. Też w zielonej przestrzeni. Pusto.
Kirkut w Wąwolnicy.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Droga na kirkut. Właściwie wierzymy Asi na słowo, że gdzieś tam między zaroślami jest cmentarz. Do chwili, gdy dwa fragmenty macew ukazują się w trawie. Szukamy dalej. Bez rezultatów. I znów myśl o katolikach, pewnych trwania ich kościoła, ich cmentarzy, domów, miejsc. Tym silniejsza po odwiedzeniu sanktuarium.
Znów rynek. Na wydrukowanej liscie z nazwiskami "sprawiedliwych" szukamy nazwiska małżeństwa z Wąwolnicy - Wiktor i Pelagia Dobraczyńscy. Ale pan, który przycupnął na ławce, nic nie wie. Nagle wskazuje palcem na staruszka z laską. Biegniemy. Odwraca się do nas pogodna 82-letnia twarz. Zaczynamy od nazwiska. Pamięta. On zmarł już dawno. Ona jakiś czas temu. Wie o ukrywaniu żydowskiej dziewczynki. Taka ładna była. Często do nich przychodziła. Nie dziw, że ją ukryli. Jacyś potomkowie, z którymi można porozmawiać? Dzieci, wnuki? Wszyscy wyjechali na Zachód. A żydowscy mieszkańcy? Miałem kolegę, Jankiela. O tu mieszkał przy rynku. A potem wszystko się urywa. Znów jest Wąwolinica, dziś, ulica, samochody. Jeszcze przez chwilę stoimy słuchając o wykształceniu jego dzieci. W żonę się wdały. Taka mądra to była kobieta. Zmarła 10 kwietnia. Życzymy zdrowia.
Pani z białego domku.
Fot. Piotr Skrzypczak
Więcej fotek w galerii
Jeszcze raz na drodze do sanktuarium. Od pań w bibliotece dowiedzieliśmy się, że poza małżeństwem (o którym nic nie wiedzą), żydów ukrywał ksiądz Józef Gorajek. Jedziemy zapytać o niego u proboszcza. Przy drodze do kościoła biały domek, z gankiem. Na ganku ona - z twarzą o cieniutkiej, delikatnej skórze i białych włosach. Od razu się uśmiecha. Pamięta małżeństwo Dobraczyńskich. Helenkę, Żydówkę którą ukrywali, traktowali jak własną córkę; sami mieli czworo dzieci. Po wojnie pani Pelagia wyprowadziła się spowrotem do Gdańska (podobno właśnie z Gdańska pochodzili Dobraczyńscy) i tam zmarła.
Synagoga była na miejcu dzisiejszego domu kultury. A dookoła rynku sklepy.
A ksiądz? Pani wskazuje na drewniany dom w sąsiedztwie. W czasie wojny mieszkał w nim i to tam ukrywał żydów. Ilu ich było? Z innych źródeł wiemy, że troje. Czy to dobrze? Pani sie obrusza. Jasne, że dobrze. Życie to życie, wszysko jedno czy to katolik, żyd, czy inny.
Na parafii pusto i cicho. Nikogo, komu można by zadać pytanie.
15:00 Wracamy przez Nałęczów. Lody, zakupy. Po drodze do Wojciechowa oglądamy stary młyn rzeczny.

16:00 Ufff. Dotarliśmy do Halinówki.

Stan licznika: 35 km
Średnia prędkość: 15 km/h
Prędkość maksymalna: 53 km/h
Czas przejazdu: 2 h 26 min

16:15 Niektórzy idą się kąpać a reszta bierze się za obiad. Dzisiaj pulpa z soczewicy, ziemniaków, cebuli, czosnku, marchewki, pora i papryki.
Wróć



15 sierpnia.

11:00 Upał. Już tęsknimy z pochmurnym niebem z poprzednich dni.
Wyruszamy (choć w lekko pomniejszonym składzie) i zaraz na początku u Piotra S. pojawia się problem z kierownicą. Na szczęście Maciej wiezie ze sobą ogromny klucz francuski. Uff.
Po chwili licznik wskazuje, że już przejachaliśmy 1/3 wczorajszej trasy. Wniosek prosty - kondycja doskonała.
W Bełżycach niedziela w środę. Lody, wczesnopopołudniowe spacery, galowe stroje, wypastowane buty i zablokowane drogi dla bezpieczeństwa narodowej procesji (około 20 osób) w mundurach z "Marsz, marsz Polonia..." na ustach.
Miejsce po bożnicy. Bełżyce.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Najpierw miejsca związane z Ariawi Nimrodem, żydem z Bełżyc, zaprzyjaźnionym z Ośrodkiem i nami. Dom kultury na miejscu dawnej synagogi. Na wypielęgnowanym trawniku kamień z informacją o masowej egzekucji dokonanej w tym miejscu. Nikogo poza nami nie ma. Śpiew z kościoła. Poprzez historię Nimroda (kiedy jego przyjaciele i znajomi z AK dowiedzieli się, że jest żydem, zaczęli zupełnie inaczej go traktować) docieramy w naszej rozmowie do kwestii mitów i symboli narodowych. Magda J. wkurza się, że o tej mniej chlubnej stronie AK z nikąd nie można się dowiedzieć. Każdy naród potrzebuje bohaterów. Ale w Polsce tamtych czasów żydzi również stawiali opór. Nie jest do końca prawdziwy obraz ich uległości i spolegliwości. Chociażby taki Heniek Cukierman, walki więźniów obozów w Sobiborze, Trawnikach, Poniatowej, Budzyniu.
Kirkut. Zamknięty, ogrodzony. Ławka. Równo posadzone kwiaty. Nieoczekiwanie nasza rozmowa zaczyna być teologiczną. Katolicyzm... Judaizm... Z naszej perspektywy bardzo się różnią. W parktyce.

Na liście osób uhonorowanych medalem "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata", region lubelski przy Bełżycach figurują dwie osoby Stanisław i Helena Wiślińscy. Szukamy, pytamy. Na ulicy Lubelskiej w parterowym domu mieszka daleka rodzina Stanisława. On sam mieszkał tuż obok w podobnym domku. Dziś to popadająca w ruinę chałupa, w której już od dawna nikt nie mieszka. Pan Stanisław zmarł dawno temu. Ale Helena nie była jego żoną a siostrą. Mieszkali obok siebie. Czy to w tym domu ukrywali żydów? Pani, która otworzyła drzwi na Lubelskiej jest przestraszona. Nic nie wie ani o medalu, ani o bohaterskim czynie swego kuzyna. "Może jego wnuk coś wam powie..." Wnuk mieszka nieopodal. Parterowy, dobrze utrzymany dom. Równo przycięta trawa. Śliwki spadają z drzew. Drzwi otwiera czterdziestoparoletnia kobieta. Męża nie ma. Wróci. Zaraz. Przyjdzie też zięć Stanisława.
Wnuk jest oszołomiony i zakłopotany. Dziadka pamięta bardzo słabo, zmarł niedługo po jego narodzinach. Wie, że był bednarzem i sołtysem. Gdy przychodzi starszy pan (zięć Stanisława), wnuk zapala papierosa. Nie odezwie się już do końca rozmowy. Zięć Stanisława pochodzi z Trawnik. Do Bełżyc przyjechał w latach 50-tych do pracy. Zakochał się w młodej Wliślińskiej, poślubił. Przez pewien czas mieszkali u jej rodziców. Tyle wtedy było okazji, by teść powiedział o medalu. Albo nie było. Jak sam wspomina, generalnie jego życie opierało się na pracy. Nikt wtedy nie mysłał o przeszłości.
Ma kilka wspomnień z Trawnik. Mówi o nich mimochodem, traktując je bardziej jako dowód sprawy, do której chciałby nas przekonać, plącze mu się jednak idea. Bo tak naprawdę Polska wciąż nie jest wolna. Kolejne teorie spiskowe, jacyś oni, którzy rządzą wszstkim, a których nigdy nie poznamy, "cebularze"... Przed wojną za karę nauczyciel posadził go z "dwoma Ryfkami" w jednej ławce. "Ładne były. Pani wygląda jak jedna z nich" - wskazuje na Anię... W Trawnikach na rampie stoją wagony. "Upał. Wagony stoją puste. Przez otwarte drzwi widać pianę z chloru. Jego zapach unosi się w powietrzu. "Poszedłem zobaczyć, co się będzie działo. Niemiec wskazywał na dzieci. Ładowali je do tych wagonów. Jak zamykali drzwi, Ukraińcy upychali jeszcze, by więcej się zmieściło"... Obóz w Trawnikach. Kładka. Pod nią pozostałości po burakach cukrowych. Niemcy strzelają do żydów, którzy idą po kładce... Palenie ciał. "Smród z palonych ciał nie ulatuje w powietrze, pełznie po ziemi. Smród niewyobrażalny... Teraz też jest okupacja. Ktoś zatruwa jedzenie, by Polaków było tylko 10-15 milionów. Więcej nie może być"...
Czy Stanisław i jego siostra Helena faktycznie byli sprawiedliwymi? Wszystkie dane się zgadzają. Czemu rodzina nic o tym nie wie? Odpowiedź jest prosta i trudna zarazem.

Poniatowa siedzi nad wodą, pije piwo z wysokich kufli i pływa na rowerze wodnym. Poniatowa pachnie lasem. A pod lasem pachnie strachem. Starym strachem. Pachnie coraz mniej. O obozie pracy w Poniatowej można dowiedzieć się z internetu, jak my.
W prawo nad wodę, w lewo w las. 50 metrów od chodnika podwójne ogrodzenie z drutu kolczastego. Za nim krzaki. 4 listopada 1943 roku w ramach akcji "Erntefest" (dożynki) obóz zaczął być likwidowany. Na wszystkich czekały już dwa 100 metrowe rowy. Żywi kładli się na właśnie zatrzelonych. I tak cały dzień. W jednym z baraków zabarykadowali się żydzi. Byli uzbrojeni. Strzelali. Niemcy podpalili barak. Zginęło około 15 tysięcy ludzi.
Dziś w miejscu obozu jest szkoła, osiedle, szpital, garaże. Drut kolczast wciąż jest. I brama wjazdowa do obozu. Nie ma tabliczki.

Stan licznika: 53,09 km
Średnia prędkość: 16,85 km/h
Prędkość maksymalna: 34,4 km/h
Czas przejazdu: 3 h 09 min

Wróć



16 sierpnia.

10:00 Wyjazd. Trasa: Halinówka - Opole Lubelskie - Halinówka.

Owczarnia Górna leży na drodze do Opola Lubelskiego. Tworzy ją kilka rozsypanych po okolicy domów. W jednym z nich, tuż przy jeziorze pytamy o S-ów, ale młoda, sympatyczna kobieta nie jest w stanie nam pomóc. Odsyła dalej.
Podwórko. Psy na nasz widok o mało nie urwą krótkich łańcuchów. Dookoła kury. Dużo wszystkiego. Zdzisław S., urodzony 1924 roku, zmarł. Nie pytamy już o jego rodziców Katarzynę i Stanisława. Żyje ich wnuk. Ale nie mieszka już w Owczarni. Dostajemy adres do pracy w Opolu Lubelskim i nazwę ulicy, przy której mieszka. W pracy okazuje się, że Zigniew S. właśnie wziął urlop. Komórka służowa nie odpowiada. Jedziemy szukać domu.

Najpierw jest zawsze zdziwienie. I obawa, że ktoś jednak o tym wie, że można się dowiedzieć, że można znaleźć metody, środki, by taką wiedzę uzyskać. To przeraża. Bo po co? Czystość intencji pokazać jest trudno. A ma się na to zwykle pierwsze 20 sekund.
Zdzisław S. dostał medal "Sprawiedliwego wśród Narodów Świata". On i jego rodzice w Owczarni Górnej, gdzie przed i w czasie wojny mieszkali, ukrywali małżeństwo Nisenbaum. Pesę i Jojne Nisenbaum. W ziemiance. Nocą młody S. wyprowadzał ich stamtąd, by rozprostowali nogi. I tak przez kilka lat. Zbigniew zna to jedynie z lapidarnych opowieści ojca. Wie jeszcze, że po wojnie Nisenbaumowie wyjechali do Brazylii. Lepiej się tam żyło. Po pewnym czasie rozwiedli się. Pesa przysyłała listy. I choć umiała mówić po polsku, pisała je jej znajoma. Bo Pesa pisać po polsku zapomniała. A potem listy przestały przychodzić.
Czasem do ojca przychodził pan Szloma, krawiec, który przechowywał się w Niedźwiadzie. Siedział pod żłobem. I to chyba tyle. Cienie już nie wracają. Medal, a właściwie dwa, dyplom i zdjęcie z uroczystości. Zdzisław uśmiecha się. Kilka lat później zginie w wypadku autokarowym w drodze do Lichenia. Był pilotem.

Na kirkucie jak zwykle - butelki, pety, śmieci, ślady palenia ogniska. Kirkut-bar zaprasza. Przeważa jednak kirkut-szalet. Kawałek macewy, to jedyny ślad, że faktycznie jestesmy na cmentarzu a nie w miejskim kiblu.

*Potomek sprawiedliwego prosił o niepodawanie nazwiska jego i jego rodziny.
17:50 Jesteśmy w domu. Nawet nie mamy siły oglądać żadnych filmów. Gadamy i idziemy spać.

Stan licznika: 66,89 km
Średnia prędkość: 16,60 km/h
Prędkość maksymalna: 43,2 km/h
Czas przejazdu: 4 h 01 min

Wróć



17 sierpnia.

8:00 Dzień przeprowadzki. Jedziemy do Kunowa na działkę rodziców Piotra S.
Ania zabiera wszystkie graty i jedzie samochodem - reszta rowerami.
Droga zapowiada się ciężko. Pada. W Nałęczowie (po przejechaniu kilku km) musimy się zatrzymać. Czekamy.
Ruszamy kiedy już tylko mży. Piotr S. wyznacza drogę przez pola co potem okaże się złym pomysłem: drogi są w większości piaszczyste.

13:00 Jesteśmy już tylko 3 km przed upragnionym celem. Niestety Piotr S. myli w lesie drogę i pokonanie ostatniego odcinka zamiast kilkunastu minut zajmuje prawie godzinę. Ech.

14:00 Na działce w końcu odpoczynek.
Stan licznika: 64 km
Średnia prędkość: 17 km/h
Prędkość maksymalna: 38 km/h
Czas przejazdu: 4 h 40 min
 
Wróć


18 sierpnia.

Dzień odpoczynku i regeneracji. Przerwa uzasadniona tym bardziej, że dwóch Piotrów i Ania jadą na wesela. Pozostała część ekipy czyta, spi i je ;-)
Stan licznika: 0 km
Średnia prędkość: 0 km/h
Prędkość maksymalna: 0 km/h
Czas przejazdu: 0 h 00 min

Wróć



19 sierpnia.

13:00 Wraca Piotr S. i Ania a chwilę póżniej Piotr Ch. Narada co dalej. Z powodu zmęczenia części załogi (wesela) i niepewnej pogody dzisiejsza trasa bedzie minimalna: Firlej i okolice.
Niestety, panujący nad Firlejem wakacyjny nastrój udziela się także nam więc wymiernych efektów brak.

21:00 Oglądamy fimy dokumentalne. Niestety nieudane. Z litości nie podamy nazwisk ani tytułów ;-)
 
Stan licznika: 9 km
Średnia prędkość: 15 km/h
Prędkość maksymalna: 35 km/h
Czas przejazdu: 1 h 23 min

Wróć



20 sierpnia.

10:45 Wyjeżdzamy do Kocka. Duuuże nadzieje. W końcu to miasto słynnego cadyka Morgensterna, który 20 lat spędził w wieżyczce swojego domku.



11:15 Pierwsza awaria. Oli zeszło z koła powietrze. Małe zamieszanie - awaria okazuje się czymś bardziej skomplikowanym niż zwykłe przebicie dętki. Niestety mimo wysiłków do wieczora nie udaje nam się znaleźć przyczyny (ostetecznie Ola zostanie odebrana z Kocka samochodem).

12:00 Odwiedzamy Kirkut.

Kock jest miasteczkiem mistycznym, miasteczkiem tysiąca opowieści, miasteczkiem cadyka. Kock jest miasteczkiem małym, brzydkim i zaniedbanym, miasteczkiem z silnym PRL-owskim znamieniem. Jest szary.
Jakby nic już się opowiedzieć o nim nie dało. Jakby zatracił lotność dawnych historii.

Kirkut poza miasteczkiem jest zadrzewionym fragmentem ląki. Powstał w XVIII wieku. Do dziś zostało na nim około 10 macew. 10 macew po 200 latach.

Dom opieki społecznej. Starzy ludzie siedzą w słońcu. Trochę rozmwiają. Przeważnie jednak patrzą w słońce, poddają się powiewom wiatru. Milczą. Gdyby się przysiąść, uśmiechnąć i zapytać, gdyby zapytać głośniej, o tą małą, wesołą dziewczynkę w warkoczach, o chłopca w krótkich portkach, może wtedy po wielu dniach by się uśmiechnęli; może popłynęła by prosta opowieść...
Z tyłu głównego budynku, który dawnej był pałacem, a dziś jest domem opieki społecznej, rozpościera sie widok na stawy. W bocznej ścianie drzwi - IZBA PAMIĘCI. Dużo pajęczyn. Może to dostosowanie designu do tematu? Na pierwszym piętrze Dom Kultury. Pytanie o żydów wzbudza popłoch. Kto się tu tym zajmuje? W mieście słynnego na cały świat cadyka jest jedna pani, która napisała jakiś referat o żydach w Kocku. Był czytany w ramach jednej z imprez miejskich. Panią można spotkać w bibliotece, do której przychodzi codziennie. I tyle. W bibiotece jak to w bibiotece - cisza, spokój, panie przy herbacie i ciastkach. Pani Maria Kowalewska faktycznie jest tu stałym gościem. Ale w tej chwili jej nie ma. Telefon i... juz jest. Wesoła, sympatyczna, o niesłychanej wiedzy.

Grób Berka Joselewicza jest półtora kliometra za Kockiem. Trochę zaniedbany. Berek Joselewicz był litewskim żydem i wedle wszelkich standardów był polskim patriotą. Żołnierz Legionów Dąbrowskiego, pułkownik Wojsk Polskich, kawaler krzyżów Legii Honorowej Virtuti Militari, zginął w bitwie pod Kockiem w 1809 roku. A kiedy zginął, powstał problem, gdzie Berka pochować. Załadowano ciało na wóz, zaprzężono woły i wio. Gdzie woły się zatrzymają, tam Joselewicza pogrzebiemy. Było pod górkę i tylko dlatego bohatera pochowano na wzgórzu za miastem.

Po drodze pani Maria opowiada. O macewach, że rozkradli je mieszkańcy Kocka i okolic - są w podmurówkach domów, w drogach, kuchniach (służą do ostrzenia noży), w ziemi (służyły do osuszania terenu), w drogach i dróżkach... O kockim antysemicie Ksawerym Osiaku, który w latach 30-tych założył sklep i w czasopiśmie "Nowe Więzi" nawoływał do bojkotu sklepów żydowskich... O Janie Szydłowskim, który pod oborą trzymał żydów. A w zeszłym roku przyjechała Warda Lewin, córka ukrywającego się Jankiela Wolfa Erlicha, właściciela sklepu bławatnego. Pod oborą siedział 22 miesiące... O panu Pożarowszczyku z domu opieki, który podczas wojny widział, jak Niemcy pędzą żydów w tym jedego bogatego, Kormana. Rozstrzelali wszystkich. Kormana zakopali oddzielnie. Pan Pożarowszczyk pomimo wieku wciąż chce go odkopać... O Chanie, osotatniej żydówce w miasteczku, która ukrywała się w Pożarowie a potem ochrzciła sie i wyszła za mąż za Polaka Janczaka. Pod koniec życia chodziła do księdza pytać "panie ksiądz, pójdę ja do nieba?" Zmarła w 1955 roku w strasznej nędzy... O Marianie Ottonie Górczyńskim, pierwszym burmistrzu po I wojnie światowej, który w majątku Górki ukrywał dwóch żydów Zygelman...

Dom pani Szczęsnej stoi przy ulicy Berka Joselewicza. Jest żółty. Furtka skrzypi. Na podwórku bawią się małe dzieci. Pani Urszula Szczęsna siedzi na łóżku w pokoju od podwórka. Mówi głośno.
... Abram Boruch miał dwóch synów i dwie córki. Prowadzili fryzury. Szumacher miał sklep skórzany; przechował się "u dobrych ludzi". Taczalski Gdalę ukrył. Bergman materiały. Berek był kowalem. Felczer Floman. Rywacki miał restaurację. Na Pałacowej na przeciwko rabinówki siostry Topel miały sklep spożywczy. Ciasko większe kosztowało 10 groszy. Topel Gucia, Ryfka, Elka. Uratowała się tylko Gucia. "Gucia, gdzieś ty była?!" - krzyknęła pani Urszula na widok koleżanki. Tak jak teraz krzyczy w tym jasnym pokoju.
Icek miał olejarnię. Rabin zginął od bomby. Dzis jest tam piekarnia. Wtedy to był piękny sad. Zginęła tez rabinowa i córka. "Chusyci" chodzili na czarno. Czarne płaszcze. Kupowali ciastka.
Szloma miał sklep. "Jak chłopcy są koło mnie, to ja śpię spokojnie" - tak mówił.
"Synagoga była murowana. Raz zajrzałam. Modlili się. W sobotę ładnie ubrani spacerowali. W ogóle ładnie sie ubierali. Czysto." Czasem żydzi mówli "ale u was ładnie ślub się odprawia". "A u żydów pod baldachimem."
"Nieraz chłopcy żydóweczki na zabawy przyprowadzali... Wigdor do nas przychodził - Oj dziewczyny, mam dla was kawalerów!" A jak chleba nie było, to każdy każdemu pomagał. "Ryfcia, daj mi chleba". W szkole to była Kupersztajn Chana, Igla, Symcha, Aron, Bergman, Frajdlich i nauczyciel Lechel od rachunków. Potem z panią Piskorską się ożenił. "Takie swoje były wszystko ludzie. Każdemu życie miłe. Każdego szkoda." A Symcha przecie mówił "Cholero milcz! Czytałeś Biblię?! Pisano, że musimy zginąć!"


19:00 Docieramy do domu. Jesteśmy wyjątkowo zmęczeni ale też podbudowaniu. Kock okazał się przyjaznym miastem z olbrzymim potencjałem do dalszych poszukiwań.

20:00 Siedzimy na ganku i gadamy. O edukacji, lekarzach, chasydach, policjantach, przyszłości...

23:40 Idziemy spać.
Stan licznika: 40 km
Średnia prędkość: 14 km/h
Prędkość maksymalna: 42 km/h
Czas przejazdu: 7 h 14 min

Wróć



21 sierpnia.

7:30 Prawie wszyscy na nogach. Leśne powietrze zachęca do wstawania. Ania skrobie stary stół. Do salonu. Reszta je śniadanie. Czyta.

10:45 Za piętnaście minut chcemy jechać do Kamionki jednak rozpętuje się burza. Z piorunami. Musimy przeczekać. Mamy czas na konserwacje rowerów.

W Kamionce jest kirkut. Daleko za centrum. W centrum jest park, przy parku sklep, na którego ścianie ktoś wyrysował antysemickie symbole. Przecież żydów w Kamionce nie ma. Ale jest pan Cyfrowicz. W cudownie zielonym ogrodzie, który wydaje się nam oazą spokoju, z którego perspektywy wiele rzeczy, spraw wydaje się głupich, nierealnych, nieważnych, w tym miejscu o smaku winogron i czekolady wpadamy w ciemność. Nie ma światełek w oknach sprawiedliwych, nie ma ziemianek, schowków w oborach i mleka czekającego w wiadrze w studni. Jest ciemność.
Oto altanka, kiedyś schowek, w którym ojciec pana Cyfrowicza chował ule na zimę. Przez chwilę ukrywała się żydówka. Młoda. Potem wyszła. Chłopi zgwałcili ją i powiesili.
Ktoś wydał ukrywających się. Kiedy Cyfrowicz zapytał, dlaczego, usłyszał - "5 kilo cukru będę za nich miał."
Jest jeszcze Froim, dowódca partyzantów Armii Ludowej. Pochodził z Kamionki. Wymierzał sprawiedliwość tym, którzy pomagali Niemcom. Przeżył wojnę.
Wcale nie Rosjanie ani nie Niemcy. To Polacy rozgrabili kirkut.

Wieczorem znów w Kocku.
"Pani Leonarda ma wielkie poczucie humoru. Niewiele trzeba, żeby się chichotała" - wyjaśnia pani Maria zapinając wyjściową bluzkę pani Kazaneckiej. Staruszka przebrała się na wieść, że będziemy robić zdjęcia. Jej. Mieszka sama na parterze domu, który jej mąż kupił od żyda.
Na framudze wejściowych drzwi ślad po mezuzie. Pani Kazanecka ma 98 lat. W 2004 dostała medal Sprawiedliwej wśród Narodów Świata. Ale opowieść zaczyna się dużo wcześniej - od podchodów miłosnych Kazaneckiego. "A ja do niego mówię - Skoro ty nie chcesz mojego majątku, to ja się chyba z tobą ożenię. I tak żeśmy się pożenili." Mieszkali na wsi. Ale wiedzieli, że Niemcy żydów do Łukowa do getta zabierają.

"Ostatnią turą miał pojechać pewien żyd, co garnitur miał. I ten garnitur chciał Kazaneckiemu sprzedać. Jemu w getcie i tak nie będzie potrzebny. Kazanecki znał żyda, wierzeje mu do stodoły zrobił. Ale tyle pieniędzy nie miał. Garnitur wziął. Obiecał, że zapłaci. Żyd poszedł do getta. Po kilku dniach Kazanecki wsiadł na wóz i pojechał w stronę Łukowa. Żydzi szli z łopatami. "Gdalę znacie? Niech przyjdzie, bo ja mu winien parę złotych." Przyszedł Gdala, rozpłakał się i poszedł do getta. "Mąż jak wrócił, to się położył. Ale widocznie powiedział, gdzie mieszkamy. Przyszły. Było to w ostatnim roku, jak Niemcy byli. Wszedł jeden. Stanął. Potem drugi i trzeci. I stoją wszyscy. - O, żydowskie chłopaki do nas przyszły - krzyknęłam... A ten Janek (Grzebień, 18 lat) taki ładny był. Do teraz nie mogę zapomnieć. - Skadście się tu wzięli? - Z getta z Łukowa żeśmy uciekli. - A jak, żeście przyszli? - W nocy żeśmy szli (40 km). - Tyle mieszkań a żeście do mnie przyszli. A oni w płacz. Miałam blachę ciasta upieczoną. Drugi dzień zielonych świątek. Nakrajałam tego ciasta, mleka nalałam. Jedzą. Nikt nic nie mówi. Cisza. Zjedli, wstali i mają iść.
Powkładałam jeszcze ciasta w kieszenie. Poprosili o siekierę. Za dwa dni chłopaki są na podwórzu. Mąż z nimi rozmawia. - Nie przeżyjecie wojny, nie przeżyjecie - co on im gada, myślę, a on dalej - jak gotowanego nie będziecie jedli. Przychodźcie dwa razy w tygodniu...

Ugotowałam kartofli, kaszy jaglanej na mleku i zaniosłam za stodołę. Tam czekali. Prosiłam, żeby nie przychodzili. A oni, że ostrożnie, że nic się nie stanie. Jesień się zrobiła.
Chcieli zamieszkać. Mąż na to, że jak oni się wprowadzą, to on do Kocka się wyprowadzi.

Przychodzili. Mleko w studni na sznurku. Zawsze możecie sobie wziąć. Wojna się kończy. A mąż to chyba do partyzantki Batalionów Chłopskich należał, bo samą mnie zostawiał i uciekał.

Wtenczas wieczorem trzech z karabinami do nas przyszło. Mąż bardziej się bał niż ja. A oni - niech się pan nie boi, niech pan powie tym chłopakom, co do was przychodzą, żeby przyszli tam, gdzie kury jedli."
Po wojnie Janek napisał, że jest w milicji, a drugi... pani Leonarda nie pamięta. Potem wszyscy wyjechali do Izraela. Janek pisał, pomarańcze przysyłał, a naczelnik poczty kazał sobie oddawać. "A te wszystkie biedne ludzie to się cieszyły, że żydów nie ma, bo w ich mieszkaniach mieszkali." Zapadł zmrok na ulicy. Pani Kazanecka jakby nie czuła upływającego czasu. Mówi. O medalu i "dyplonie". Były do odebrania w Białej Podlaskiej. Sama nie mogła pojechać, więc uprosiła sąsiada. Zastanawiał się tydzień, czy prośbę spełnić. Wreszcie wsiadł w samochód (Kazanecka dała mu na benzynę) i pojechał. Jak wrócił, dowiedział się, że odznaczenie wiąże się również z 300 złotymi renty więcej, ani medalu, ani dyplomu nie chciał oddać. Wymyślił sobie, że poda Kazanecką jako ciotkę i w ten sposób będzie miał te 300 złotych na uczącego się syna...

To jedna z wielu opowieści, jak to miejscowi wykorzystują starszą panią. Kazanecka śmieje się. "Myślą, że jak człowiek stary, to nic nie pamięta, to można nie oddać. Ale ja pamiętam, tylko nie upominam się. "Pożyczają sąsiedzi bliżsi i dalsi, rodzina. A potem znikają na rok, dwa. Nie przychodzą odwiedzić w nadziei, że po jakimś czasie o ich długach się zapomni.

Ubóstwo, w jakim żyje Leonarda Kazanecka i zapał, z jakim opowiada nieznanym sobie ludziom o swym życiu jeszcze silniej kontrastują z zachowaniem miejscowych. Starsza pani znów się uśmiecha. "Ostatnio nie pożyczam. Zbieram na trumnę." I dodaje: "najbardziej boję się, że jak umrę, to poleżę tu jeszcze kilka dni, zanim ktoś przyjdzie i zobaczy, że już umarłam."
W Kocku pusto. I cicho. Tylko w otwartych do późna sklepach tłok, narzekania, płacz dzieci.

Kockowianie kupują ostatnią na dziś porcję alkoholu.
 
Stan licznika: 38,02 km
Średnia prędkość: 18,76 km/h
Prędkość maksymalna: 18,76 km/h
Czas przejazdu: 2 h 01 min

Wróć



22 sierpnia.

7:30 Dzwonimy do człowieka, który wywozi szambo - zapełniliśmy je szybciej niż mogliśmy przypuszczać. Okazuje się jednak, że nie można ustalić kiedy przyjedzie. Czekamy.

10:00 Piotrowi udaje się dodzwonić i umawia się na 11. Wtedy też chcemy wyjechać. Upał się wzmaga.

12:00 W końcu, totalnie spóźnieni, wyruszamy. Okazało się, że każdy chciał jeszcze skorzystać na tym, że znów można używać wody ;-)
Jedziemy przez Kock do Radzynia Podlaskiego.

Jeszcze żyją. Zazwyczaj skromnie, po cichu, gdzieś na uboczu ważnych dla miejscowych spraw. Bez patosu. Nie chwalą się swą odwagą. w ogóle o niej nie mówią. Trzeba być ostrożnym w pytaniu o konkretnych Sprawiedliwych, mieć na uwadze ich prywatność i konieczność dalszego życia w małej, często zakompleksionej społeczności. Jak zapytać o księdza?
W Czemiernikach pogrzeb. I choć proboszcz jest bardzo zajęty (ma odprawiać mszę za nieboszczyka) udziela nam kilku informacji. Ksiądz Jan Poddębniak faktycznie został odznaczony, pracował tu na parafii i zmarł kilka lat temu. O przechowywaniu dwóch żydówek, sióstr, proboszcz wie bardzo dużo. Był wówczas wikarym w Lublinie w kościele powizytkowskim. A w zakrystii siedziały dziewczęta. Podaje publikację, w której popełnił długi artykuł o tamtych wydarzeniach i adres gospodyni.
Trzeba wejść pierwszą furtką. Piąty grób po prawej stronie, bez stojącej płyty. "Ksiądz prałat Jan Poddębniak, proboszcz parafii Czemiernickiej w latach 1955-1994, żył 87 lat, zmarł 17 IV 1994 r." A u dołu napis: "Zachowajmy jego na zawsze w serdecznej pamięci jako człowieka, który uratował nam życie. Niechaj Bóg da jemu najlepszą nagrodę w niebie. Sara Bass Frankel, Lea Bass, Manfred Frankel."

Przy drodze do Radzynia Podlaskiego, tuż przed miastem, kirkut. Jedna stojąca macewa, trochę gruzu. Przy wejściu obelisk. Obok cmentarz katolicki. Przez rzadkie ogrodzenie błyszczą nagrobne płyty, plastikowe kwiaty, znicze. Dużo kolorów. Po naszej stronie jest tylko rozbujała zieleń. Po cmentarzu chasydzkim nie został żaden ślad.
W Radzyniu nie odnaleźliśmy Sprawiedliwych. A do Rudna, gdzie ponoć żyje jedna pani, nie mieliśmy już sił dojechać.

Wracając zajeżdżamy do wsi Bykowszczyzna koło Kocka. Pan Szydłowski od dawna nie żyje. A jego żona, która mogłaby coś opowiedzieć, została pochowana dwa tygodnie temu. Syn zaskoczony, że ktoś mógł tu trafić. Żona podaje numer. Jak się przygotują, to przyjedziemy ponownie.
 
Stan licznika: 100 km (bez 30 m ;-(
Średnia prędkość: 18,37 km/h
Prędkość maksymalna: 44,9 km/h
Czas przejazdu: 5 h 26 min

Wróć



23 sierpnia.

Dzień przejazdu z Kunowa do Łęcznej. Podział zadań jest prosty: Piotr S. zabiera do samochodu bagaże, ładuje swój rower na dach i jedzie autem, reszta tradycyjne, na rowerach.

11:00 Planowana godzina wyjazdu. Upał nieziemski. Asia się źle czuje. Przepakujemy samochód i pojedzie z Piotrem. Reszta powoli, stosownie do panującej pogody, szykuje się do wyjazdu.

12:45 Odjazd!
Lubartów. W starym, parterowym domu w centrum mieszka rodzina Sprawiedliwej. Babcię przenieśli do bloku, do siostry.
Trzecie piętro. Przez zamknięte drzwi tłumaczymy, o co chodzi. Po informacji, że adres dostaliśmy od syna, drzwi się wreszcie otwierają.
Pani Alfreda Pacek, rocznik '30, dostała medal, żeby tak rzec, zaocznie. Bo kiedy pan Blajchman z Kamionki ukrywał się w Kieszkówce, ona nie była jeszcze żoną Głosa. Czasem mąż opowiadał, że znali się z Blajchmanem przed wojną, że nikt poza najbliższą rodziną o tym nie wiedział, bo za to śmierć groziła. Ale ona z tych opowieści mało już pamięta. Właściwie to tylko tyle.
Po wojnie Blajchman pisał, poszukiwał. Tłumaczył, że za to nagrodę dadzą. "I dostałam medal, kwiatek." Głos miał młodszego brata. "On więcej powie."
17:10 Jesteśmy na miejscu w gospodarstwie agroturystycznym, w którym spędzimy ostatnie trzy noce.
 
Stan licznika (szacunkowy, bo licznik został na dachu samochodu przy rowerze Piotra): 47 km
Średnia prędkość: b.d.
Prędkość maksymalna: b.d.
Czas przejazdu: b. d.

Wróć



24 sierpnia.

12:30 Jedziemy w obiazd: Dratów, Nadrybie Dwór, Bogdanka i znów Łęczna.

Dratów. "Ku czci poległych w obronie całości granic Rz-plitej Polskiej. 18 II 1918 r. W 10-letnią rocznicę niepodległości Polski. 11 XI 1928."
Cerkiew z 1988 roku. W remoncie. Za nią już poza ogrodzeniem kilka drewnianych słupków zaostrzonych na górze, wbitych w ziemię - cmentarz wojenny żołnierzy niemieckich i rosyjskich z 1915 roku. Zielsko. Kilkaset metrów dalej kolejny cmentarz - prawosławny, okresowo unicki. Kilka nagrobków w dość dobrym stanie. Te starsze jeszcze drewniane, czasem nadpalone.

Zobacz także

UFO (Na marginesie)

Nadrybie Dwór. I kolejna ciekawostka (trochę bardziej rzeczywista niż UFO) - "skrzyniowy grób z okresu kultury amfor kulistych pochodzący z przełomu IV i III tysiąclecia p.n.e., a odkryty właśnie w Nadrybiu."

Do Łęcznej przyjeżdżamy od strony Bogdanki po opowieściach Pawła, który pracuje tam przy wydobyciu.
Łęczna stara przepalona słońcem. Stare kamieniczki przy rynku milczą. Chylą się w ruinę, w nieistnienie. I nikt o to nie dba. Na framudze drzwi ślad po mezuzie. Niezalepiony. Można włożyć weń palce. Dotknąć głębokości żłobienia.
Synagoga już zamknięta. W środku, dookoła bimy szczątki dawnego życia, nie tylko duchowego. Wyposażenie bychawskiej synagogi, ale też zaproszenia, drobne przedmioty. Obok budynku, otoczone podwójnym ogrodzeniem leżą macewy, fragmenty macew. Potłuczone. Na dawnej Ruskiej stała cerkiew. Nie ma śladu. Na kirkucie, na fragmencie kirkutu nowo wymurowany ochel. I trawa. Na reszcie - nowoczesny stadion Górnika Łęczna.
Kilka minut drogi dalej mieszka sprawiedliwa. Żyje, choć ostatnio czuje się gorzej.
 
Stan licznika 50,30 km
Średnia prędkość: 15,25 km/h
Prędkość maksymalna: 44 km/h
Czas przejazdu: 3 h 17 min

Wróć



25 sierpnia.

8:00 Wyruszamy wyjątkowo wcześnie. Przed nami najdłuższa trasa: Ostrów Lubelski i Parczew.

Ostrów Lubelski wita nas wysokim krzyżem z umęczonym Jezusem (napis dookoła postaci "Chrystus wczoraj - dziś - na wieki") i sklepikiem "Cymes" na rogu. Robert Kuwałek w zakończeniu artykułu o Ostrowie pisze: "Holokaust był wyjątkową zbrodnią XX wieku, który doprowadził do zniszczenia kwitnącą kulturę i zatarł ślady po wielowiekowej koegzystencji Żydów i Polaków. Szczególnie mocno odczuwa się to w polskich miasteczkach takich, jak Ostrów Lubelski, gdzie po zagładzie Żydów zniszczona została synagoga i zdewastowany cmentarz żydowski. Zbrodnia nastąpiła nawet w krajobrazie architektonicznym. Wszystko to doprowadziło do stopniowego wypierania z pamięci ludzi, którzy niegdyś zamieszkiwali polskie miasta i miasteczka, stanowiąc w nich często zdecydowaną większość mieszkańców."
Żydzi z Ostrowa idą do Lubartowa, jadą do Treblinki, Sobiboru, na Majadanek. Znikają. Znikają z ziemi ci, którzy nie doczekali wojny. Mieszkańcy Ostrowa i okolicznych miejscowości przekopują kirkut. W poszukiwaniu. Rdzewiejąca dziś tablica "uszanujcie groby zmarłych" ma odstraszyć, pobudzić do myślenia, ale jak mówi spotkana przypadkiem staruszka, jakiś czas temu ktoś wyrąbał drzewa, które ktoś inny wiele lat temu tam posadził. Gdyby nie ten kawałek blachy, nie znaleźlibyśmy kirkutu.

W Parczewie jest bejt ha-midrasz. Jest też synagoga. Pytajcie o dom weselny (zaraz po wojnie było tu kino) i ciuchland "W Gracji". We wtorki i środy mają obniżkę 50%. Warto zajrzeć. Na piętrze stosy czyichś ubrań, butów, kamizelek, spodni, toreb... Brzmi jak okrutny żart. Na dole biura. Ulica Piwonia.
Na Kościelnej długi, parterowy dom. Farby, lakiery, kleje, pożyczki gotówkowe, chemia gospodarcza... Dawniej dom żydowski. Jego właściciela w czasie wojny ukrywał Ludwik Golecki. Zmarł w 1998 roku. Jego syn chętnie nam poopowiada. Umawiamy się na telefon.

Jest jeszcze zielona przestrzeń między blokami, dawniej cmentarzy żydowski, dziś park miejski, skupisko menelstwa wszelkiej maści. Na końcu parku dwa pomniki - żołnierzy polskich, jeńców kampanii wrześniowej zamordowanych w 1940 roku przez hitlerowców, wystawiony przez mieszkańców Parczewa. Drugi - wskazujący, że w tym miejscu leży 280 żydowskich żołnierzy polskiej armii, którzy zostali rozstrzelani w lutym 1940 roku przez niemieckich zbirów hitlerowskich. Pomnik ufundował syn jednej z ofiar. Każdy sobie. Każdy swoim. Pomniki, miejsca pamięci zwracają uwagę jeszcze jednym, niewielkim detalem - nazywaniem oprawców. Są to hordy, nieprzejednane hordy, zbiry, zbiry niemieckie... Tysiące emocji. Chłopcy piją piwo na obskurnych ławkach. Mocno klną.

Lasy parczewskie słyną z partyzantki. Polskiej i żydowskiej. Podążając czerwonym szlakiem rowerowym (bardzo trudna trasa), który mierzy z Parczewa do Ostrowa 39 kilometrów, trafiamy w dziwne miejsca. Najpierw jest gwiazda Dawida i ślad po zerwanej tablicy, która wyjaśniłaby nam powód postawienia w tym miejscu pomnika (?!). Jadąc dalej docieramy do drogowskazu "Groby polskich żydów". Później na jednej z tablic z wyrysowaną trasą odnajdujemy informację o "Bazarze", czyli miejscu w lesie, gdzie podczas wojny ukrywało się do 2 tysięcy żydów. Fenomen. Największe leśne skupisko żydów.
Mijamy równo wykopane doły.
Później jest jeszcze pomnik (nikt tablic nie odkręcił) polskich i radzieckich żołnierzy walczących na tych terenach w latach 1942-44.
19:30 Dojeżdzamy. Wykończeni. Grubo ponad 100 km (w tym, prawie 40 km po lesie).
 
Stan licznika 116,25 km
Średnia prędkość: 16,03 km/h
Prędkość maksymalna: 35 km/h
Czas przejazdu: 7 h 15 min

Wróć



26 sierpnia.

Pakowanie. Powrót. Koniec.
Ania wraca zapakowanym po dach (a nawet wyżej) samochodem. Część ekipy zostaje w Łęcznej. Maciek i Piotr S. wracają rowerami.

Po drodze wstępujemy do Krzesimowa.
Na tablicy czytamy: "Krzesimowskie Wzgórza na cmentarzu w Lasku Pruszkowskim znajdują się mogiły żołnierzy armii rosyjskiej i austro-węgierskiej, którzy zginęli tu w 1915 r., mogiły polskich lotników poległych w 1939 r. oraz zbiorowe groby setek więźniów z obozu pracy NKWD i UB."
Stan licznika 38,79 km
Średnia prędkość: 20,58 km/h
Prędkość maksymalna: 46,9 km/h
Czas przejazdu: 1 h 53 min




* Żydzi piszemy z małej litery, ponieważ traktujemy ich jako obywateli Polski wyznania mojżeszowego.


Zespół czyli kto pedałuje

Piotr Choroś
Anna Dąbrowska
Ola Gulińska
Maciej Jarzębkowski
Magdalena Jarzębkowska
Magdalena Kawa
Piotr Skrzypczak
Joanna Stachyra