Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 32 (5/2008)

Bookmark and Share

ACROSS THE UNIVERSE

Marta Sienkiewicz (2008-05-12)

Strona 12
Więcej fotek w galerii
Nie przepadam za musicalami. Nawet nie lubię Beatlesów. Jednak to co stworzyła Julie Taylor jest dla mnie przepięknym obrazem życia młodych ludzi w Stanach Zjednoczonych lat 60. Pełnego energii, charyzmy i autentyczności buntu młodzieży przeciwko wojnie w  Wietnamie, obrazem szczerej i pięknej miłości. Brzmi banalnie.
Poznajemy bohaterów w momencie dla nich przełomowym. Jude, młody ciężko pracujący w stoczni chłopak postanawia wydostać się z biednego, brudnego, pozbawionego perspektyw miasta i wyjeżdża (bez uzyskania wizy) do Nowego Jorku, pozostawiając swoją dziewczynę. NY jawi się mu jako miasto wolności, sukcesu, otwartych szans, rozrywki i beztroskiego szaleństwa. Miasto, w którym powinien znaleźć swoje miejsce. Jednocześnie poznajemy Lucy, która żegna się ze swoim narzeczonym, powołanym do służby wojskowej. Dwa rozstania, które wkrótce połączy wspólny dramatyczny los. Jude w Nowym Jorku poznaje Maxa, brata Lucy i wspólnie zamieszkują w małej, kolorowej komunie z ludźmi tworzącymi społeczność kultury dzieci kwiatów. Jest obdarzona mocnym głosem wokalistka rockowa Sadie, czarnoskóry muzyk wzorowany na Jima Hendrixa Jojo, drobna japońska dziewczyna po zawodzie miłosnym. I ich dwójka. Po pewnym czasie dołącza do nich siostra Maxa, wspomniana Lucy, w której Jude zakochuje się szaleńczo od pierwszego wejrzenia. Młodzieńcza, nieodpowiedzialna miłość, szczere przyjaźnie, nowe wyzwania, zabawa. Sielanka trwa dopóki Max nie zostaje wezwany do walki w Wietnamie. Zaczynamy obserwować ich trudne wkraczanie w dorosłość wplecione w kontekst polityczny, w czasie trwających nieustannie manifestacji, akcji protestacyjnych organizowanych przez lewicowy ruch antywojenny. W działania tego ruchu niebezpiecznie angażuje się też Lucy. Głęboko przekonana o słuszności swojego postępowania nie dostrzega, że to, za czym stoi uparcie, bardziej upodabnia się do bojówki terrorystycznej niż służy celom pokojowym. Pojawiają się problemy związane z upadkiem ideałów, marzeń o wolności i pokoju, które w konfrontacji z rzeczywistością nie mają szans. Zerwane więzi rodzinne, przyjaźnie, miłości, przekonania i wartości muszą przejść niezwykle ciężką próbę. Nadal trąci amerykańskim melodramatem.
I tu wkracza, jak dla mnie, element najważniejszy i decydujący o tym, że obraz Across The Universe jest niesamowity i wyjątkowy. Oprawa muzyczna. To właśnie z tej muzyki rodzi się fabuła, muzyka układa i interpretuje losy, emocje i przeżycia bohaterów. Utwory Beatlesów wykorzystane w filmie, proste, melodyjne, w interpretacji i wykonaniu bohaterów nadają emocjonalnego charakteru, tworzą uniwersalny, prosty przekaz. Ale jakże piękny. Naprawdę cudownie jest posłuchać Let It Be, While My Guitar Gently Weeps, All You Need Is Love czy Something (moje faworyty) w nowej, tak sugestywnej aranżacji. Do tego zdjęcia Bruno Delbonnela (nagrodzone zresztą), które świeżością, zaskakującymi pomysłami, całą gamą kolorów powodują, że wizualnie coś "się dzieje" i naprawdę oryginalnie wygląda.
Cały film jest niesamowicie plastyczny, dialogi zlewają się z utworami, utwory tworzą obrazy, obraz tworzy historię. Piękną historię o miłości, tęsknocie, walce o swoje ideały, walce o swoje ja. Bardzo uniwersalne nieprawdaż? Podsumowując: banalne, melodramatyczne i podaje uniwersalną prawdę. I właśnie dlatego trzeba zobaczyć jak z tych, jakże pozornie nieciekawie prezentujących się elementów, można stworzyć arcydzieło! Bo dla mnie Across The Universe jest arcydziełem. Ot chociażby dlatego, soundtrack do filmu od bardzo dawna nie wychodzi z pierwszego miejsca w moim odtwarzaczu.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy