Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 32 (5/2008)

Bookmark and Share

MIASTO POEZJI

Irena Fedorkowa (2008-05-29)

Strona 13
Więcej fotek w galerii
W słoneczny majowy poniedziałek 26 maja wybrałam się do miasta poszukać poezji. Pierwszy Festiwal Poezji w Lublinie, pierwszy dzień festiwalu, pierwsze artystyczne wydarzenie i pierwsze... zdziwienie. Miało go być widać i słychać już z daleka. Miał przyciągać uwagę przechodniów, wzbudzać ciekawość, zaskakiwać. Faktycznie - zaskoczył, przede wszystkim tym, że go nie było... Punktualnie o 14 zjawiłam się na lubelskim deptaku, gdzie lada moment miałam stać się świadkiem ArtSpotu. W rezultacie byłam jedynie świadkiem kłótni gołębi na chodniku, krzątania się kelnerów między stolikami (idealna pora na małą czarną) i codziennej migracji ludu pracującego. Przemierzyłam deptak w tę i z powrotem kilka razy, zajrzałam nawet na plac Litewski - i nic! Po pół godzinie zrezygnowałam. Widocznie była to akcja dla wtajemniczonych, do których ja i reszta osób przybyłych ją zobaczyć niestety nie należeliśmy...

Zajrzałam do programu i znowu się zdziwiłam. "Poezja konkretna? Podejrzane" - pomyślałam, gdy przeczytałam o wystawie przygotowanej przez Biuro Wystaw Artystycznych w Lublinie. W moim wyobrażeniu poezja zawsze była sferą mało konkretną, budującą sensy na rozmytych obrazach, zatartych granicach słów, skojarzeniach, domysłach, niedopowiedzeniach, wieloznaczności. A konkret to przecież dominanta rozmowy biznesowej, a nie poezji... Wystawa udowodniła, że jedno nie wyklucza drugiego. Wzbogaciła moje wyobrażenie o poezji, ukazując ją z nowej zaskakującej perspektywy. Perspektywę tę pomógł zrozumieć znawca tematu - Andrzej Mroczek, dyrektor BWA, historyk sztuki i kurator wystaw. Opowiedział nie tylko o eksponatach znajdujących się na wystawie, ale również o historii poezji konkretnej, jej związkach z tradycją i inspiracjach. Bardzo szybko moja podejrzliwość zmieniła się w zainteresowanie.
Poezja konkretna okazała się jednym z ruchów artystycznych należących do sztuki współczesnej, związanym z poetykami awangardowymi - futuryzmem, dadaizmem czy letryzmem, jak również ze sztuką konstruktywistyczną. Opiera się na związku formy i znaczenia. Znaczenie jest jednocześnie formą, a forma - znaczeniem. Słowo, choć wyzwolone od treści, pozostało znaczące, przekazując duży ładunek emocji, wprowadzając czytelnika w stan medytacji i refleksji nad egzystencją człowieka. Graficzna prezentacja znaków to główny budulec poezji konkretnej, stąd też o poezji takiej mówi się często jak o grafice literowej. Oprócz liter, występują w niej cyfry, symbole matematyczne, znaki diakrytyczne i interpunkcyjne, tworząc płaszczyznę sensualną. Mistrz Goethe porównywał wiersze do zaparowanych szyb. Tylko jeśli podejmiemy się wysiłku zajrzenia przez mętne szkło do wnętrza zamkniętej przestrzeni, mamy szansę ujrzeć coś niezwykłego. Poezja konkretna jest trudna, lecz zmierzenie się z nią pomaga odkryć nowe zmysłowe przestrzenie.
Trzecim wydarzeniem, w którym miałam okazję uczestniczyć tego dnia był koncert Marcina Różyckiego w Winiarni u Dyszona. Gdy podczas XXXV Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie Marcin Różycki wykonał "Erotyk zza kiosku", siedząca wówczas w jury Magda Umer nazwała utwór pornografią i wyszła. Zdobył wtedy drugą nagrodę. To było w roku 1999. Poniedziałkowego wieczoru nikt nie wychodził, wszyscy słuchali do ostatniego bisu. Koncert zaczął się i skończył piosenką Marka Grechuty "Świat w obłokach". Kolejne piosenki były już z repertuaru samego Marcina Różyckiego. Bard co chwilę zmieniał nastroje, sytuacje liryczne, miejsca na ziemi i w duszy człowieka. Piosenki przeplatał humorystycznymi historiami z własnego życia, opowiadaniami o okolicznościach, w jakich powstały poszczególne utwory. Bardzo szybko zyskał sobie sympatię publiczności, która włączała się w śpiewanie refrenów. Nic dziwnego. Nieczęsto spotyka się taki głos - głęboki, niski, chrypliwy, o dużej skali i mocy - jak również taką osobowość. Do tego jeszcze niebanalne teksty i naprawdę dobra oprawa muzyczna. Czego trzeba więcej?
Kolejne dni festiwalu - kolejne spotkania z poezją przybierającą różne formy. Pojawiała się na chodnikach, placach, w autobusach, szkołach, kawiarniach, świątyniach, bibliotekach, na uniwersytecie, a nawet w kinie. Czasem nie było jej widać, a jedynie słychać. Zdarzało się, że pojawiała się znienacka i zaprzątała myśli, nie dawała o sobie zapomnieć, nie pozwalała zasnąć. A nawet dopominała się o pióro i kawałek kartki, inspirowała.
Z całą pewnością najmocniej przeżyłam spotkanie z Ryszardem Krynickim drugiego dnia festiwalu w Instytucie Filologii Polskiej KUL. Prowadził Piotr Śliwiński, znany krytyk literacki, autor Świata na brudno, czyli zbioru znakomitych szkiców o poezji. Nigdy wcześniej nie widziałam Krynickiego, a jego wiersze pamiętałam jak przez mgłę. Mimo to wydarzyło się coś dziwnego, czego nigdy wcześniej w takim stopniu nie doświadczyłam. Oto wszedł na salę nieznajomy człowiek, cały w czerni, lekko przygarbiony, siwy. Usiadł przy stoliku, skromnie przywitał się z publicznością. W jego twarzy dostrzegłam zastanawiający dysonans: jego brwi unosiły się w górę, jakby w ciągłym zdziwieniu światem, a jednocześnie zmarszczone czoło zsuwało je w dół. Nieustanna walka ciekawości ze zmęczeniem jej przeżywania. Niespodziewanie ten obcy człowiek wydał mi się niesłychanie bliski. Zarówno w swoich wierszach, w których podczas czytania znikał, jak też w rozmowie i gdy w skupieniu słuchał tego, co o nim mówili inni. Gdy słyszał pytanie, uśmiechał się, jakby odpowiedź była już w nim - tak jasna i wyraźna, że zdawał się nie czuć nawet potrzeby wypowiadać jej głośno. Przymus ubrania w słowa tego, co zdaje się być w swej istocie oczywiste jest rzeczą nużącą. Pomyślałam, że Ryszard Krynicki byłby idealnym towarzyszem do wieczornych niedopowiedzeń przy herbacie za starym kuchennym stołem czy nawet do wspólnego milczenia o świecie. I może jeszcze do subtelnych wzruszeń. Kiedy otrzymał Kamień (nagrodę festiwalową), zobaczyliśmy wszyscy, jak pięknie można się wzruszać. Nie płacząc, nie mówiąc zbędnych słów, wzruszać się w sobie, uwalniać radość w środku. Żałuję, że nie podeszłam, nie odezwałam się ani słowem, nie podziękowałam. Za co? Za to, że zachowując w sobie człowieka Ryszard Krynicki cały jest poezją, którą miałam szczęśliwą okazję poczuć.
Innym ważnym zdarzeniem było dla mnie piątkowe spotkanie z Ewą Lipską. Jej poezja jest mi dość bliska. Nie jedną lekcję biologii i fizyki przetrwałam dzięki znalezionemu w domowej bibliotece tomikowi Dom Spokojnej Młodości. Nieświadomie zbudowałam sobie pewien obraz tej poetki, który, jak się okazało podczas spotkania, w dużym stopniu różnił się od rzeczywistości. Ewa Lipska okazała się silną, pewną siebie kobietą, która mocno stoi na ziemi i wie, czego chce. Przetwarza język świata na swój indywidualny język, nie dając się zwieść obcym poetykom i cudzym filozofiom życia. Zawsze była i jest bytem osobnym, mimo że ze względu na czasy, w jakich zaczynała tworzyć, przyklejono jej etykietkę poetki tzw. Nowej Fali. Zaczytuje się w Człowieku zbuntowanym Alberta Camusa i w Domu chińskiego mędrca Jana Tomkowskiego. Woli odnajdywać się w oczach czytelnika, niż krytyków. W moich oczach bezsprzecznie się odnalazła.
Po raz kolejny odnalazł się w nich także Zbigniew Herbert. W poezję Herberta zagłębiam się stopniowo, powoli jak w zimną wodę, która budzi z intelektualnej śpiączki. Temu poecie poświęcono dwa spotkania w ramach festiwalu. Niestety zaspałam, przez co udało mi się dotrzeć tylko na jedno z nich - "Herbert krytyków". Rozmowa nie była szczególnie odkrywcza - oscylowała wokół typowych Herbertowskich zagadnień - ale uświadomiła mi (i sądzę, że innym słuchaczom także ), jaką krzywdą dla poezji mistrza jest niewłaściwe jej funkcjonowanie w szkole. Nauczyciel języka polskiego jest najczęściej pierwszym przewodnikiem po poezji Zbigniewa Herberta. To od niego w dużej mierze zależy, czy uczeń sięgnie po nią indywidualnie poza lekcją. W liceum miałam bardzo ambitnego polonistę, który nauczył mnie krytycznie patrzeć na literaturę i wybierać takich autorów, którzy wniosą coś wartościowego do mojej osobowości i sposobu patrzenia na świat. Jednym z takich autorów jest właśnie Herbert. Jednak wśród moich znajomych bardzo często spotykam się z negatywnymi opiniami o ich polonistach, którzy posługują się wyłącznie wyuczonymi schematami, ograniczając w ten sposób nie tylko kąt patrzenia na literaturę, ale również i inwencję twórczą uczniów, zniechęcają do samodzielnych wędrówek literackich. W świadomości większości uczniów Zbigniew Herbert to poeta szkolny, ikona narodowa, obowiązkowa lektura, do której nie wraca się już później, bo przecież  "to już omawialiśmy". To smutne, że czasami szkoła przynosi więcej szkody, niż pożytku.
Ciekawym projektem, zrealizowanym podczas festiwalu, była także Galeria Słów. Twórcą projektu jest Grupa Q, czyli Koło Młodych Związku Literatów Polskich. W kwadratowej białej sali, znajdującej się na piętrze WDK, zobaczyłam kolekcję niezwykłych obrazów. Niezwykłych, bo malowanych słowami. Anonimowe fragmenty wierszy, umieszczone w dużych antyramach, rzeczywiście szkicowały w wyobraźni żywe obrazy, czasem nawet zapachy i smaki. Nazwałabym tę wystawę nawet Galerią Synestezji, gdyż wędrując przez salę przy odczuwaniu tych żywych obrazów uruchamiały się wszystkie zmysły, mieszały się wrażenia. Było także czerwone i białe wino, a przy wyjściu - cały kosz wierszy, tym razem już przygotowanych w całości i podpisanych nazwiskami twórców. Każdy wychodził z poezją w dłoni.
To był pierwszy festiwal poezji, w którym kiedykolwiek uczestniczyłam, trudno mi więc ocenić jego poziom na tle innych tego typu imprez. Wiem tylko, że dla mnie były to skrzydlate i pełne niespodzianek dni, pół zeszytu notatek i cytatów, kilka nowych tytułów do przeczytania, cały plecak inspiracji i jedno nowe marzenie.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy