Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 32 (5/2008)

Bookmark and Share

PRZEKOMARZANKI SMERFA MARUDY

Mariusz Wakuła (2008-06-01)

Strona 6
Więcej fotek w galerii
Przyznaję się - gdy pierwszy raz usłyszałem, że w maju Akademia będzie się zajmować polityką, byłem sceptycznie nastawiony. Uruchomił się tkwiący głęboko w mojej świadomości detektor problemów, taki defekt natury zwany w niektórych kręgach syndromem smerfa marudy. Studiując politologię, zajmując się na co dzień polityką czułem, że nie będę miał w sobie tej wewnętrznej motywacji, żeby czwartkowe popołudnia spędzać w klubokawiarni. Szczególnie teraz, szczególnie przed sesją.
Punktem wyjścia do pierwszego spotkania był film Marcela Łozińskiego Jak to się robi. Stał się zarazem kolejnym świetnym powodem, żeby mój mały niebieski przyjaciel mógł wywrzeć na mnie presję, że materiał to oparty na wtórnym pomyśle, że to mało subtelna autoreklama Piotra Tymochowicza i tak dalej. Nie chcę jednak przyłączyć się do zatrważająco szybko powiększającej się grupy, która zawzięcie dyskutuje o problemach, o których nie mają pojęcia, ludziach, z którymi nie rozmawiali poprzez krytykę nieprzeczytanych książek i nieobejrzanych filmów. Sięgnąłem więc po płytę, żeby w bardzo kameralnym gronie obejrzeć Jak to się robi. Dało mi to psychiczny komfort, że będę mógł skupić się na filmie, zamiast po raz kolejny zastanawiać się, czemu moi rodacy śmieją się, gdy nie ma ku temu powodów.
Spotkanie poprowadził Kuba Moroziński, dla którego mam pełen podziw za podjęcie się tak karkołomnego wyzwania. Zaczął od określenia mojej postawy jako "otwartej", choć pedagodzy napotkani na mojej ścieżce edukacyjnej określali ją raczej jako "knajpiana" i nie doceniali wysyłanych przeze mnie pozytywnych sygnałów. Wszyscy staraliśmy się kontrolować mowę ciała. Trudno się dziwić, że po obejrzeniu takiego filmu każdemu przy zabieraniu głosu dłonie składały się do tak zwanej piramidki. Temat spotkania jest jednak poważny - czy moralność może mieć coś wspólnego z polityką, czy marketing w wykonaniu Piotra Tymochowicza (nie przekręcam nazwiska - zwycięstwo Pana Piotra) to sprzedaż prawdy w atrakcyjnym opakowaniu, czy hipokryzja przypominająca jedynie przeświadczenie, że jeśli na foliowej reklamówce umieścimy znak drzewka stanie się ona ekologiczna i przyjazna dla środowiska.
Na szczęście nie dyskutowaliśmy wyłącznie teoretycznie, ale wzbogaciliśmy spotkanie o element praktyczny. Jego ucieleśnieniem była jedna z inicjatorek Partii Kobiet w Lublinie, była koordynatorka i moja nowa idolka (podziwiam za akcję zbierania podpisów - kto próbował wyciągać od ludzi ich bezcenne dane, wie jakiego rzędu jest to wyzwanie) Justyna Galant, która opowiadała, jak wyglądało mierzenie się z "poważną" polityką w ich przypadku, jakie przeszkody napotyka osoba, która takim rodzajem aktywności chce się zająć i o co tak naprawdę chodzi Partii Kobiet. Dyskusja zatoczyła dość szerokie kręgi. Dostało się niektórym partiom, pewnym postawom i polskiej ordynacji wyborczej.
Przebiegu całego spotkanie zdradzał nie będę. Chętni zajrzą na stronę Akademii, a jeśli będą bardziej zainteresowani, przyjdą do gościnnej klubokawiarni Akademii. Szczególnie polecam tym, którzy, tak jak ja cierpią na syndrom smerfa marudy. Można udowodnić małemu niebieskiemu malkontentowi, że często się myli (tak jak mój zupełnie nie miał racji w kwestii spotkań o polityce) i odzyskać trochę wiary w ludzi - może jednak nie tak debilowate to społeczeństwo, jak je Tymochowicz maluje.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy