Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 32 (5/2008)

Bookmark and Share

SOBCZAK - PRAKTYK O WŁADZY

Piotr Skrzypczak (2008-06-06)

Strona 7
Więcej fotek w galerii
29 maja, w ramach Spotkań Akademii poświęconych polityce i wpływie młodych na swoje otoczenie, spotkaliśmy się z Jackiem Sobczakiem, politykiem z krwi i kości, wieloletnim działaczem społecznym a aktualnie wicemarszałkiem województwa.
Poniżej zamieszczamy garść cytatów.

NAJWAŻNIEJSZE
Nie wiedziałem, jak to się skończy, ale wiedziałem, że uczestniczenie w dziesięciomilionowym ruchu "Solidarności" jest superprzygodą. Uważam to za największe zdarzenie w moim życiu. Bez ruchu "Solidarności" nie stałoby się to, co się stało.
Zaangażowanie się w "Solidarność" było naturalną genealogią mojej generacji niepokornych. Po strajkach na uczelni włączyłem się w działalność, już podziemnej, opozycji demokratycznej. Współredagowałem, wydawałem, koloprtowałem czasopismo "Solidarność nauczycielska". Dzięki temu bliżej poznałem wszystkich ludzi "Solidarności", którzy po 1990 r. odgrywali istotną rolę w Polsce. Pozanałem także ludzi, którzy byli w partii, którzy chcieli poprawić rzeczywistość poprzez oksydentalizację, zmianę systemu komunistycznego, czyli uczynić coś, do czego ja nigdy się nie przekonałem, ale tylko dlatego, że byłem młody. Pewnie gdybym był w ich wieku, poszedłbym tą samą drogą. Choć w moim pokoleniu także nie odpuszczało się myśli o niepodległości. Dopiero wybór Karola Wojtyły na papieża był zdarzeniem tak niepojętym, że od tego momentu każda gadka, że coś jest niemożliwe stała się mniej prawdziwa. Od 16 października 1978 r. miałem przekonanie, że coś się zdarzy niezwykłego. I rzeczywiście, potem już wszystko ułożyło się w znaną sekwencje zdarzeń, ewidentnego cudu. W coś co wciąż uważam za niemożliwe. 
Byłem na placu Zwycięstwa w Warszawie 2 czerwca 1979 r., kiedy Jan Paweł II wzywał nas wszystkich do odnowienia oblicza tej ziemi. Zapowiedziałem sobie wtedy, bez zbędnej egzaltacji, że dopóki starczy mi sił, będę przekształcał, przebudowywał oblicze tej ziemi. Miałem wtedy 21 lat. 
Wiedziałem wtedy, że jak uda mi się doczekać do niepodległości czy demokracji demokracji - wiedziałem, że jedno pociągnie za sobą drugie, bo nie ma wolności bez demokracji, nie ma demokracji bez upodmiotowienia człowieka, nie ma upodmiotowienia człowieka bez zniesienia ograniczonej suwerenności - więc wiedziałem, że jak jedno to drugie, trzecie i czwarte, chociaż nie wiedziałem jak to się zacznie.

POLITYKA - RODZINA
Moja żona nigdy nie zaakceptowała ilości czasu, które przeznaczam na życie publiczne. Cały czas spotkania, wyjazdy, zebrania.
Nie zmarnowałem jednak czasu stanu wojennego - napisałem w tym czasie doktorat. Przez ten czas funkcjonowałem równolegle w dwóch światach. Z jednej strony polityka - bycie w podziemiu, z drugiej funkcjonowanie jak najbardziej realne - wtedy rodziły się moje dzieci.

PIERWSZE WYBORY
W 1989 r. zaangażowałem się w działania Komitetu Obywatelskiego, byłem w komisjach wyborczych podczas pierwszych wyborów, współtworzyłem samorząd terytorialny w Lublinie.
Byłem już doktorem prawa konstytucyjnego, pracowałem z Kuleszą, z Rygulskim, z najwybitniejszymi ludźmi w tym zakresie. Zawsze wydawało mi się, że Polska powinna być obywatelska - najważniejsze to żarliwe zaangażowanie. Zawsze mi się marzyła roztropna chadecja, centrowa partia obywatelska, w której ludzie biorą sprawy w swoje ręce, są żarliwie zaangażowani.

REALNA WŁADZA
Zawsze traktowałem politykę jako ogromne zaangażowanie, nie zawód. Wynikało to też trochę z odpowiedzialności za rodzinę - zawsze może się zdarzyć, że się coś nie uda, że cie wymiksują z wyborów. Właściwie sięgnąłem po władzę wykonawczą dopiero w wieku pięćdziesięciu lat. I to jest ta rzeczywista władza. Mamy trójpodział władzy. Władza sądownicza nie jest właściwie żadna władzą, nie jest polityczna. Władza ustawodawcza nie ma instrumentów, jest wygodna, dobra, ale tak naprawdę w dzisiejszych czasach centralizacji władzy, tylko władza wykonawcza jest realną władzą. Zarówno na szczeblu samorządu jak i rządu. Uprawnienia wójta są nieporównywalne z uprawnieniami Rady. Rola Marszałka a rola Sejmiku. Mam rzeczywistą władzę. Mogę przydzielić pieniądze, udzielić, czy odmówić zgody. To jest niewygodne dla wielu ludzi, bo to jest władza za którą ponosi się największą odpowiedzialność, za którą ponosi się konsekwencję. To dlatego w Polsce jest takie parcie na formę władzy nieodpowiedzialnej. Mówię tu o władzy ustawodawczej i wykonawczej, bo do sędziowskiej dostaje się na zasadzie profesjonalizmu. Natomiast bycie senatorem, posłem, eurodeputowanym jest wygodne, bo właściwie w naszej kulturze politycznej za nic się nie odpowiada, nie podejmuje się żadnej decyzji indywidualnej, tylko decyzje zbiorowe. Wtedy odpowiedzialność się rozmywa.

BILANS
Najpierw starałem się wypracować model samorządowy, cały czas działałem w ruchach obywatelskich, stowarzyszeniach. Właściwie nie odpuściłem żadnej wielkiej krucjaty politycznej, jaka się zdarzyła od 1980 r. Zawsze byłem na pierwszej linii frontu. Bilans moich rozgoryczeń i radości jest co najwyżej zrównoważony jeśli nie 45:55 na rzecz różnego rodzaju rozgoryczeń. Ale chcącemu nie dzieje się nic złego, bo bilans ogólny jest dodatni - niepodległość, demokracja, Europa, NATO. Aż mi się w głowie kręci, że to wszystko stało się możliwe.

DROGA
Po raz pierwszy kierowałem sztabem wyborczym w 1994 r. Stałem na czele komitetu Pawła Bryłowskiego. Rok póżniej stałem na czele komitetu wyborczego Lecha Wałęsy. Sztabami wyborczymi kierowałem wielokrotnie w różnych sytuacjach.
Od dziewięćdziesiątego czwartego roku jestem samorządowcem. Najpierw kandydowałem ze Śródmieścia - zostałem wybrany. Zawsze startowałem z dalszej pozycji, tylko jeden raz - podczas ostatnich wyborów startowałem z pierwszej pozycji. Wtedy zostałem wybrany ze Śródmieścia, kandydowałem z trzeciego miejsca, potem kandydowałem z Czubów z drugiej pozycji. A w 2002 r. kandydowałem na prezydenta Lublina jako kandydat niezależny. Osiągnęłem wtedy czwarty wynik, za Pruszkowskim, Brodowskim, Bryłowskim. Ale zostałem radnym. Byłem radnym do 2006 r. W 2005 r. kandydowałem do Sejmu. Zabrakło mi dwieście głosów. Zresztą niespecjalnie żarliwie kandydowałem, chciałem wzmocnić listę. Nie jestem specjalnie fanem "Warszawki" i robienia kariery w obrębie władzy ustawodawczej. Może kiedyś, jak będę miał siedemdziesiąt lat to chętnie się zgodzę na bycie senatorem...
Nidy nie byłem w żadnej partii. Natomiast w 2005 r. wstąpiłem do Platformy Obywatelskiej, wtedy jeszcze Zyty Gilowskiej. Wystartowałem w wyborach do sejmu, ale zabrakło mi dwieście głosów. Uzyskane zostały tylko trzy mandaty, więc niestety nic z tego nie wyszło. Potem nastąpiły wybory w Platformie, zostałem przewodniczącym PO w Lublinie, członkiem Zarządy Regionu, członkiem Władz Krajowych.
Kiedy wystartowałem w wyborach do Sejmiku Wojewódzkiego, wreszcie się udało. Tym razem nie było żartów, to był najlepszy wynik w Polsce, 23 tysiące głosów. Najpierw się zawiązał PO-PiS, zostałem marszałkiem województwa Lubelskiego. Moim sukcesem było, że stanowisko marszałka dostało się Platformie.

MŁODZI W POLITYCE
Przychodzą do mnie młodzi ludzie, którzy chcą się zająć polityką. Motywacje? Pierwszą motywacją jestem ja sam [śmiech]. Niewątpliwie mają jakąś żyłkę publiczną. Czasem chcą działać w organizacji pozarządowej, np. w moim Stowarzyszeniu Sympatyków Osiedla Błonie, Stowarzyszeniu Przyjaciół Szkoły Podstawowej nr 6. Jednak najszerszą motywacją jest bycie homo politicus. Oni po prostu to lubią. Robiłem własną kampanię prezydencką. Musiałem mieć żołnierzy. Bez ludzi nie ruszy. Przy każdej z moich przygód politycznych zawsze się znajdowali jacyś młodzi ludzie. Najczęściej studenci - nie mają jeszcze rodzin, a chcą działać. Jedni wstępują do KSM-u, a inni do Platformy. "Słuchajcie, brakuje na dzisiejszą noc ludzi do plakatowania, macie jakiegoś kolegę? No to przyprowadźcie. Albo siedź na punkcie, powiadamiaj ludzi, rób catering." Dzisiaj kiedy mogę im pomóc - pomagam.

PORAŻKI
Myślę, że moja największa porażka jest jeszcze przede mną. Za mną nie ma porażek. No, może porażką jest to, że nie zostałem prezydentem Lublina. Gdybym został prezydentem Lublina, dziś miasto rozwijałoby się w taki sposób jak Rzeszów.
W przyszłości porażką może być niewybudowanie lotniska w Świdniku. Poza tym Lubelszczyznę czeka jakieś osiem miliardów złotych z różnych projektów miękkich i twardych, i z różnych źródeł, ogólnopolskich i scentralizowanych: na transport, na infrastrukturę, na innowacyjność, na przedsiębiorczość. Te pieniądze bezpośrednio spłyną do województwa, my jesteśmy dysponentami. Jesteśmy województwem, które jest jednym z najlepszych jeśli chodzi o wykorzystanie środków. Jedynie na czym tracimy to na czasie, poprzez wzrost towarów i usług. Euro podlega niestety deprecjacji, a z drugiej strony wzrastają ceny towarów i usług. Mam zbudować jedenaście odcinków drogowych na przebiegu drogi 747, między Lublinem a nowo zbudowanym mostem w Kamieniu nad Wisłą. Więc jedenaście zadań - pięć odcinków dróg, pięć obwodnic i most. Tak było prognozowane w 2006 roku. To dzisiaj te zadania kosztują już dużo więcej. Nie wiem, jak to zostanie wybudowane. 

WYZWANIA
Teraz mamy cztery duże zadania - Centrum Spotkania Kultur, lotnisko, stadion oraz mapa przestrzenna i informatyczna województwa lubelskiego. Centrum Spotkania Kultur to jest finezyjny projekt. Tygiel kultury. Ubiegamy się, by być Europejską Stolicą Kultury. Są dwa elementy wielokulturowości. Po pierwsze, chcemy, żeby to nie był wyłącznie teatr czy opera, czyli wielokulturowość w sensie branż kultury: mediateka, teatr muzyczny, filharmonia, teatr studencki, happeningi. Poza tym jesteśmy bramą na Wschód. Za chwilę będziemy mieć polsko - ukraiński uniwersytet. Inaczej mówiąc na Lubelszczyźnie Wschód spotyka się z Zachodem. Jednocześnie wielość muz i wielość kultur, różne kraje, regiony.

SPOŁECZEŃSTWO
Stawiam tezę, że spsienie społeczeństwa polskiego powstało w wyniku makabrycznych wydarzeń XX w. Nastąpiłt takie wewnętrzne dramaty i takie wewnętrzne spiski i zmowy, albo też zbiegi historyczne, które doprowadziły do tego, że całe grupy elit, oficerów zostały utracone. Społeczeństwo musi być nasycone pewną grupą oficerów, liderów. Żeby społeczeństwo nie było ułomne, na tysiąc osób musi przypadać pewien stopień nasycenia liderdów. Jeśli w miejsce tego nasyconego roztworu robi się sama woda, wtedy mamy system plemienny. Kluczem do budowy społeczeństwa jest nasycenie "oficerami". Jeżeli jest mocno nasycone, ma większą aktywność społeczną, większy rozmach, jest bardziej obywatelskie. W XX w. w Polsce trwał jeden wielki proces wycinania liderów. Ledwo się zdążyli urodzić na początku wieku - poszli pod Lwów. Poginęli. Ci co urodzili się w latach 20. - "Kolumbowie" - poginęli. Wiecie, ile było by noblistów, przywódców? Gajcy i inni tylko to potwierdzili. Jestem przekonany, że miałby już od 20 lat nagrodę Nobla.
Czego nie dorżnęło Powstanie Warszawskie, dorżnął Stalin. Potem przez 28 lat do zasadniczych szkół zawodowych szło 80 procent społeczeństwa, nie uczono w nich historii.
W 1968 r. wyjechało z Polski 80 tysięcy porządnych Żydów. Poszła krew ze społęczeństwa - wyjechali porządni polakofoniczni ludzie.
W latach 80. wyjechało pół miliona ludzi. Z mojej klasy 8 osób. Już nie mówię o tym, co się dzieje teraz, jaka jest ogromna emigracja. Cały wiek dwudziesty był jednym wielkim pomniejszaniem tego rozstworu społecznego. Polska zupełnie inaczej by wygładała, gdyby te 14, a może 16  tysięcy ludzi wstało z grobów, nie mówiąc już o milionach wywiezionych w jedną stronę czy w drugą. Armia Andersa nie powróciła do kraju.
Możecie sobie wyobrazić, jaki był upust krwi liderów. A mimo to, i to jest największy cud, że na tym "bezrybiu", na zupełnym wyjałowieniu, odmóżdzaniu i fizycznej likwidacji, nagle, w 1980 r. maturzyści po technikach stanęli na czele "Solidarności". Frasyniuk, Bujak i inni mieli po 23 lata. 80 procent przewodniczących komisji zakładowych, przywódców to byli ludzie dwudziestokilkuletni. Jak to zoabczyłem, to pomyślałem: Panie Boże, w jednym momencie przywróciłeś "oficerów". A przy tym odżyli ludzie starsi, którzy się uchronili.
Stan wojenny z tego punktu widzenia był katastrofą. Przynajmniej czterem milionom ludzi przetrącono kręgosłupy. Z milion umarło. Z milion liderów wyjechało za granicę. Reszta się spsiła. Jak się to wszystko odrodziło, to już nie było tej jakości i tego entuzjazmu. 
To, że sprawy w Polsce nie idą tak, jak byśmy chcieli, choć generalnie idą dobrze, jest efektem tej koszmarnej wyrwy w elitach. Elity muszą mieć trwałość. Przewodnicy muszą cały czas iść przed narodem. 

Opracował Piotr Skrzypczak