Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 33/34 (6/7/2008)

Bookmark and Share

TONY TAKITANI

Maciej Topolski (2008-06-13)

Tony Takitani
Więcej fotek w galerii
Nowowstawiony na półki Murakami zmusił mnie do wyjęcia z otrębów pamięci nieco postarzałego już filmu: nałożył się na dwudziesto-cztero stronnicowe, wydrukowane niedawno (wśród dwudziestu czterech innych) byczą czcionką i ozdobione wieszakami opowiadanie o identycznym, co do literki, tytule – „Tony Takitani”. Wiedzcie, że to ten, który naprawdę nazywał się Tony Takitani. A problem tu (nie z niską ceną, na ten przykład, par kobiet przechadzających się późną porą po dworcu, ale) z imieniem zwyczajnie niepasującym do Japończyka, szczególnie zaraz po atomowych bójkach z Amerykanami. Japończyka, którego jestestwo to przede wszystkim rysunek i praca; samotność dosięgająca go swym obgryzionym paznokciem po odkryciu uczucia; wspomnienia: spalone, wyrzucone, sprzedane, ale posiadające swój ciężar. Powie ktoś: cóż on pisze o starociach, czteroletnich i nieznanych, skoro mógłby o tej płycie i tamtym koncercie zespołu M. słów kilka rzucić? Może tym sposobem bardziej by zaciekawił. Ale moje palce skłaniają się ku opowiadaniu i jego adaptacji filmowej z powodu wzajemnego wspierania się obu. Na podobną syntezę godzę się jako odbiorca po raz pierwszy i z niejaką przyjemnością, zwiększając przy tym jakość (w szczególności) przeczytanego produktu z miejsca, z którego słońce co ranek wychyla swój łeb. Bo dopiero z siostrą ekranizacją za plecami owo opowiadanie może niezłomnie rozdawać ciosy porównywalne z powieściami Murakami’ego, nabierając zarazem pełni i pewnej sugestywności. Film bowiem uwypukla poszczególne fragmenty, dodaje od siebie, dopisując ołóweczkiem na marginesie scenę, wątek, ale również wykreślając wedle własnego uznania to i owo; powiem – prawie wszystkie (nawet krótka część wyjęta prosto z „Norwegian Wood”) zawarte w zbiorze „Ślepa wierzba i śpiąca kobieta” utwory potrzebują powtórnego i barokowego chrząknięcia.
Strona 26
Więcej fotek w galerii
Scenarzysta o imieniu Jun znalazł do tego (mówiąc nawiasem, prawie niewidoczną w tekście) klamrę i spiął nią początek i koniec, reżyser (tenże Ichikawa) wziął pana z kamerą i kazał mu chodzić w prawo i czasem w lewo, długo stać w miejscu z ręką w kieszeni, ale również gasić światło i zapalać ponownie. Nic więcej, ni nawet gwałtowności; przechodzimy do następnego aktu – ujęcie stałe, zawieszone, zawsze z przestrzenią jako element lub całość tła: okno z gwiazdką, miasto ze słupami telegraficznymi, niebo z jeleniem-chmurą. Do tego cisza lub Sakamoto Ryuichi z ogromnym wyczekiwaniem fortepianu pośród narratora i aktorów uzbrojonych jedynie w kilka słów i nierzadko mówiących w trzeciej osobie, by „lepiej wziąć płaszcz, bo może się zrobić zimno”. I że Tony Takitani „nigdy nie myślał, że jest jakoś wyjątkowo samotny”.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy