Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 26 (5/2007)

Bookmark and Share

DZIEWCZYNKA

Joanna Stachyra (2007-10-15)

Strona 4
Więcej fotek w galerii
Wygląda jak tancerka flamenco albo aktorka Carlosa Saury. Ciemne, upięte w warkocz włosy, mocny makijaż. Alona Frankel. Od lat pisze i ilustruje książeczki dla dzieci. Niedawno napisała coś dla dorosłych - Dziewczynkę (hebr. Yalda), autobiograficzną powieść opowiadającą m.in. o rodzinie pisarki, która została zgładzona w czasie Holocaustu. W notkach wydawniczych na temat „Dziewczynki” można przeczytać: „to nie jest książka o wojnie, ale o dzieciństwie podczas wojny”, a sama autorka pozwoliła w niej „przemówić dziewczynce, którą wtedy była, która nadal w niej jest”.
Alona Frankel.
Fot. Piotr Skrzypczak
Więcej fotek w galerii
Jest taka ilustracja do serii książeczek dla dzieci napisanych przez Alonę Frankel: w łóżeczku w pięknej różowej pościeli śpi mała dziewczynka. Zapewne śni kolorowe sny, bo na poduszce mieni się kolorami tęcza. Nad dziewczynką nachyla się zielona postać w długim czarnym płaszczu i spiczastej czapce upstrzonej gwiazdami. Ma ostre zęby, fioletowy język i długie zielone ręce o fioletowych paznokciach, które przypominają szpony. Może to nazbyt prosta - tchnąca nadinterpretacją - paralela. A jednak patrząc na fotografię małej Alony z okładki Dziewczynki i na dziewczynkę z ilustracji książeczek dla dzieci wydaje się, że te dwie dziewczynki są w istocie jedną, a zielona postać to coś więcej niż tylko noc.
Alona Frankel zapytana o to, czy zanim napisała książkę opowiadała swoją historię znajomym, dzieciom odpowiedziała: „Żeby opowiedzieć, musisz odczuć i uwierzyć, że jesteś wysłuchana. Że ten, kto cię słucha, jest całym sercem i duszą temu słuchaniu oddany.
Są opowiadania, których nie wolno przerywać. To tak, jakbyś poszła z kimś do łóżka i wiedziała, że obok jest jego mama, która może wejść w każdej chwili. Prawdziwe wysłuchanie kogoś to jest też oddanie się, poświęcenie. Czasem się unika czyjegoś opowiadania, bo wysłuchanie zobowiązuje.
A więc nikt nie okazał mi tyle zainteresowania, bym mogła opowiedzieć”*.
Może warto wysłuchać opowieści Alony?

* Jestem rozdwojona, Z Aloną Frankel rozmawiała Katarzyna Bielas, „Wysokie Obcasy”.


ALONA FRANKEL
Urodziła się w 1937 r. w Krakowie. Pisarka izraelska, autorka i ilustratorka ponad trzydziestu książek dla dzieci (u nas ukazał się Nocnik nad nocnikami). Dziewczynka - jej pierwsza książka dla dorosłych, którą właśnie wydano po polsku nakładem wydawnictwa Nisza - opowiada o dzieciństwie w lwowskim getcie, potem w ukryciu na wsi i w kryjówce we Lwowie. Autorka za Dziewczynkę otrzymała w 2005 r. najważniejsze izraelskie wyróżnienie literackie Nagrodę Sapira i przyznawaną przez Yad Vashem Nagrodę Buchmana.

 


BYŁY PRZY MNIE ZAWSZE

„Były przy mnie zawsze. Wszy. Moje wszy.
Znałam dwa ich rodzaje: wszy na głowie i wszy w ubraniu. O istnieniu jeszcze jednego rodzaju, wszy łonowych, dowiedziałam się później z czterotomowej Encyklopedii Wiedzy Seksualnej, która ocalała z biblioteki żydowskiego ginekologa. Samego lekarza, jego matkę, dwie córki i małego synka zamordowali Niemcy. Stało się to już na początku wojny.
Dopiero kiedy Hania Rosiak zabrała mnie do kryjówki, w której ukrywali się mamusia i tatuś, dowiedziałam się, jaka jest różnica między wszami na głowie i wszami w ubraniu - a różnica to ważna i znacząca.
Od czasu do czasu jakaś nieostrożna wesz utkwiła mi pod paznokciem. Czasem spadła, gdy pochyliłam głowę. Jaki był los takiej spragnionej przygód wszy, która nagle straciła głowę swojej małej żydowskiej dziewczynki? Nie przejmowałam się tym, wszystko było naturalne. Spanie na słomie w szlabanie, skrzyni podobnej do trumny, która za dnia stawała się ławą, a w nocy łożkiem. Koń, krowa, głupie gęsi szczypiące po łydkach. Marchew, kukurydza, pszenica i kwiaty. Myszy, wszy, robaki. Gorąca kartoflanka, która parzyła mi dłonie, a po ostygnięciu krzepła w szare wymiociny. Staruszek, dziadek, który pluł własnymi płucami, aż umarł, ale jeszcze zdążył wyrwać mi zardzewiałymi obcęgami ząb, wybawiając mnie od dotkliwego bólu.
To mama bardzo się martwiła.
Kiedy Hania Rosiek wyrzuciła mnie do kryjówki mamy i taty, była noc. Do pokoju, w którym ukrywali się moi rodzice, prowadziły dwa wejścia, jedno z nich z klatki schodowej. Tych drzwi nigdy nie używano i nikt nie przypuszczał, że można je otworzyć, nawet mieszkańcy kamienicy. Pokój, który przed wojną był gabinetem żydowskiego ginekologa, upozorowano na warsztat pana Józefa Juzaka, stolarza i alkoholika. Drugie wejście prowadziło tam z mieszkania państwa Juzaków.
Kiedy getto miało być ostatecznie zlikwidowane, państwo Juzakowie zgodzili się ukryć tam mamę i tatę, lecz postawili jeden warunek: żeby przyszli bez dziewczynki. Beze mnie.
Hania Rosiak zapukała delikatnie w umówiony sposób do drzwi na klatce schodowej.
Wyczułam jej przerażenie i zrozumiałam, że strach ma swój zapach. Nikt nie mógł zobaczyć, że te drzwi się otwierają. Wtedy zaraz zjawiłoby się gestapo i to byłby koniec dla nas wszystkich, również dla państwa Juzaków.
Moja mama, która musiała czatować pod drzwiami od wielu godzin, uchyliła je błyskawicznie. Hania Rosiak stanowczym ruchem wepchnęła mnie za próg. Za mną wrzuciła plik papierów i tobołek szmat, które były moim ubraniem. Seledynowej sukienki z satynowymi kwiatkami, tej, którą mama uszyła dla mnie i przysłała na wieś, i w której zrobiono mi w zakładzie fotograficznym zdjęcie z Hanią Rosiak, by mogła je wysłać razem z moimi rysunkami na dowód, że jeszcze żyję, w tym tobołku nie było. Pewnie Hania ją sprzedała.
Hania Rosiak uciekła natychmiast, gdy tylko się mnie pozbyła. Chyba odetchnęła z ulgą, pewna, że niedługo wszyscy zginiemy. Zapach jej potu, zapach strachu pozostał.
Hania już od dawna chciała się mnie pozbyć, a jednak nie wyrzuciła mnie ot tak, na ulicę, jak Daniela, słodkiego chłopczyka, którego zostawiła pod bramą getta, kiedy jego rodziców zamordowano w akcji i nie miał kto za niego płacić. Kiedy Hania pozbyła się mnie, getto było już zlikwidowane, a mimo to nie wyrzuciła mnie na ulicę. Może uwierzyła w kłamstwa mojej mamy o jej znajomościach w podziemiu w polskim ruchu oporu, w Armii Krajowej, której członkowie nie słynęli z miłości do Żydów o ich zapewnieniach, że z miejsca ją zabiją, jeśli dowiedzą się o mojej śmierci, chociaż jestem Żydówką.
Spotkanie wyznaczono korespondencyjnie. Listy, pisane umownym kodem, przychodziły na nazwisko państwa Juzaków.
Drzwi się za mną zamknęły. W zamku zazgrzytał klucz. Zasunięto zasuwę.
Stałam tam. Myślałam, że tak już jest na tym świecie.”

Alona Frankel, Dziewczynka, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2007.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy