Strona główna > Na marginesie > Na marginesie
Prawie każdy z nas lubi markowe ciuchy. Prawie każdy ma "coś" jednej z popularnych firm, chociażby NIKE. Mam nadzieję, że przynajmniej część zdaje sobie sprawę z drugiego dna produkcji butów w Chinach. Tym razem na marginesie nie do śmiechu. Oto co znalazłem w necie przeglądając archiwalne strony.
"Nike chce, by chińskie służby tropiły blogera
Kuba Dybalski, "Guardian", cnet.com 2008-08-23, ostatnia aktualizacja 2008-08-23 16:25:28.0
Firma Nike zwróciła się do chińskich władz o ściganie internauty, który oskarżył ją o zmuszenie chińskiego gwiazdora Liu Xianga do wycofania się z igrzysk. Prawdopodobnie tajemniczym blogerem, który opublikował swój wpis na portalu Yahoo jest jeden z pracowników Nike.
Haker odkrywa wielkie chińskie oszustwo »
- Ta informacja to zwykła plotka, która ma nie tylko wprowadzić w błąd internautów, ale też zepsuć wizerunek naszej firmy - głosi oświadczenie Nike.
Rzecznik firmy stwierdził następnie coś, co zaszokował wielu internautów i komentatorów na całym świecie. - Zwróciliśmy się do odpowiednich władz państwowych z prośbą o wyśledzenie tego, kto zaczął całą aferę - powiedział. Chodzi o "odpowiednie władze" chińskie...
"Czy pracownicy firmy nie zauważyli, że angażowanie służb specjalnych niedemokratycznych reżimów do niszczenia wrogów Nike niezbyt pasuje do inspirujących haseł mających się kojarzyć z marką, takich jak indywidualizm czy prawda?" - pyta na swoim blogu dziennikarka "Guardiana" Marina Hyde.
"To wszystko jest takie nie-Nikowe. Pomyślcie. Marka, którą wiele osób podziwia dzięki takim postaciom jak Michael Jordan, Tiger Woods czy Spike Lee, teraz współpracuje z 'odpowiednimi władzami' w Chinach" - pisze ekspert w dziedzinie nowych mediów Chris Matyszczyk na portalu cnet.com.
Cała sprawa zaczęła się od tego, że Liu Xiang, faworyt w biegu na 110 m przez płotki i bożyszcze kibiców w Chinach, wycofał się z rywalizacji tuż przed pierwszym biegiem eliminacyjnym. Kontuzja, która doskwierała mu w ostatnich tygodniach okazała się zbyt bolesna.
Wkrótce na blogu w portalu Yahoo.com pojawiły się oskarżenia, że przyczyną "kontuzji" jest nacisk ze strony Nike, z którą chiński mistrz ma podpisany kontrakt reklamowy. Autor wpisu twierdził, że jest blisko związany z amerykańskim koncernem. Według jego wersji Liu Xiang nie był w Pekinie w najlepszej formie. Zapewne przegrałby z będącym w świetnej dyspozycji Davronem Roblesem, a może i innymi rywalami. Właśnie lęk przed porażką chińskiego idola miał być powodem wycofania z zawodów. Dla Nike przegrany bohater jest bowiem wart dużo mniej niż bohater cierpiący.
Następnego dnia Liu Xiang ukorzył się przed zrozpaczonym chińskim narodem, który wierzył w niego bezgranicznie. W telewizyjnym wywiadzie przeprosił rodaków i powiedział, że niestety ból był nie do zniesienia. Jednak według relacji międzynarodowych mediów podobno na 15 minut przed rozpoczęciem biegu, gdy zawodnicy się rozgrzewają, płotkarz był widziany jak chodzi normalnie, a potem nawet jak ze złości kopie metalowe drzwi. Na kontuzjowanego nie wyglądał.
- Chcemy bronić naszą markę dokładnie w ten sam sposób jak każda firma stara się bronić przed kłamstwami i niesprawiedliwymi oskarżeniami. Ta sprawa nie dotyczy wolności słowa. Po prostu chcemy się dowiedzieć, kto rozpoczął oczernianie nas - powiedział w czwartek "Guardianowi" rzecznik firmy Charlie Brooks.
Portal o internecie i nowych mediach Cnet.com przypomina, że nie jest to pierwsza tego typu kontrowersja z udziałem Nike. Dziesięć lat temu w finale piłkarskich mistrzostw świata we Francji wystąpiła inna "twarz" firmy, Brazylijczyk Ronaldo. Zagrał fatalnie. Jak się później okazało, w ogóle nie powinien wyjść na boisko, bo kilka godzin przed meczem miał atak padaczki. Zdaniem wielu komentatorów Ronaldo musiał wyjść na boisko, bo tak życzył sobie koncern Nike, sponsor reprezentacji Brazylii. Jednak dowodów na taka manipulację nie było.
- Ciekawe co "odpowiednie władze" zrobią z internautą, jak już go znajdą? - pyta w zakończeniu swojego artykułu Chris Matyszczyk.
Inni komentatorzy zauważają, że chińskie władze z osobami niewygodnymi postępują bardzo brutalnie. A pod naciskiem koncernu, który w Chinach inwestuje miliardy, można się spodziewać, że "winny" bloger trafi wszędzie, ale nie przed sąd zajmujący się sprawą o zniesławienie.
Dopiero w piątek wieczorem, w ogniu krytyki światowych mediów, Nike zaczęła się wycofywać ze swojego stanowiska. - Nie chcemy nikogo tropić ani karać. Chodziło jedynie o złożenie skargi do chińskich władz - powiedziała dziennikowi Oregonian Vada Manager, rzeczniczka Nike."
Kuba Dybalski, "Guardian", cnet.com
Komentarze
Nike ściga blogera
Piotr Choroś (2008-08-30)Prawie każdy z nas lubi markowe ciuchy. Prawie każdy ma "coś" jednej z popularnych firm, chociażby NIKE. Mam nadzieję, że przynajmniej część zdaje sobie sprawę z drugiego dna produkcji butów w Chinach. Tym razem na marginesie nie do śmiechu. Oto co znalazłem w necie przeglądając archiwalne strony.
"Nike chce, by chińskie służby tropiły blogera
Kuba Dybalski, "Guardian", cnet.com 2008-08-23, ostatnia aktualizacja 2008-08-23 16:25:28.0
Firma Nike zwróciła się do chińskich władz o ściganie internauty, który oskarżył ją o zmuszenie chińskiego gwiazdora Liu Xianga do wycofania się z igrzysk. Prawdopodobnie tajemniczym blogerem, który opublikował swój wpis na portalu Yahoo jest jeden z pracowników Nike.
Haker odkrywa wielkie chińskie oszustwo »
- Ta informacja to zwykła plotka, która ma nie tylko wprowadzić w błąd internautów, ale też zepsuć wizerunek naszej firmy - głosi oświadczenie Nike.
Rzecznik firmy stwierdził następnie coś, co zaszokował wielu internautów i komentatorów na całym świecie. - Zwróciliśmy się do odpowiednich władz państwowych z prośbą o wyśledzenie tego, kto zaczął całą aferę - powiedział. Chodzi o "odpowiednie władze" chińskie...
"Czy pracownicy firmy nie zauważyli, że angażowanie służb specjalnych niedemokratycznych reżimów do niszczenia wrogów Nike niezbyt pasuje do inspirujących haseł mających się kojarzyć z marką, takich jak indywidualizm czy prawda?" - pyta na swoim blogu dziennikarka "Guardiana" Marina Hyde.
"To wszystko jest takie nie-Nikowe. Pomyślcie. Marka, którą wiele osób podziwia dzięki takim postaciom jak Michael Jordan, Tiger Woods czy Spike Lee, teraz współpracuje z 'odpowiednimi władzami' w Chinach" - pisze ekspert w dziedzinie nowych mediów Chris Matyszczyk na portalu cnet.com.
Cała sprawa zaczęła się od tego, że Liu Xiang, faworyt w biegu na 110 m przez płotki i bożyszcze kibiców w Chinach, wycofał się z rywalizacji tuż przed pierwszym biegiem eliminacyjnym. Kontuzja, która doskwierała mu w ostatnich tygodniach okazała się zbyt bolesna.
Wkrótce na blogu w portalu Yahoo.com pojawiły się oskarżenia, że przyczyną "kontuzji" jest nacisk ze strony Nike, z którą chiński mistrz ma podpisany kontrakt reklamowy. Autor wpisu twierdził, że jest blisko związany z amerykańskim koncernem. Według jego wersji Liu Xiang nie był w Pekinie w najlepszej formie. Zapewne przegrałby z będącym w świetnej dyspozycji Davronem Roblesem, a może i innymi rywalami. Właśnie lęk przed porażką chińskiego idola miał być powodem wycofania z zawodów. Dla Nike przegrany bohater jest bowiem wart dużo mniej niż bohater cierpiący.
Następnego dnia Liu Xiang ukorzył się przed zrozpaczonym chińskim narodem, który wierzył w niego bezgranicznie. W telewizyjnym wywiadzie przeprosił rodaków i powiedział, że niestety ból był nie do zniesienia. Jednak według relacji międzynarodowych mediów podobno na 15 minut przed rozpoczęciem biegu, gdy zawodnicy się rozgrzewają, płotkarz był widziany jak chodzi normalnie, a potem nawet jak ze złości kopie metalowe drzwi. Na kontuzjowanego nie wyglądał.
- Chcemy bronić naszą markę dokładnie w ten sam sposób jak każda firma stara się bronić przed kłamstwami i niesprawiedliwymi oskarżeniami. Ta sprawa nie dotyczy wolności słowa. Po prostu chcemy się dowiedzieć, kto rozpoczął oczernianie nas - powiedział w czwartek "Guardianowi" rzecznik firmy Charlie Brooks.
Portal o internecie i nowych mediach Cnet.com przypomina, że nie jest to pierwsza tego typu kontrowersja z udziałem Nike. Dziesięć lat temu w finale piłkarskich mistrzostw świata we Francji wystąpiła inna "twarz" firmy, Brazylijczyk Ronaldo. Zagrał fatalnie. Jak się później okazało, w ogóle nie powinien wyjść na boisko, bo kilka godzin przed meczem miał atak padaczki. Zdaniem wielu komentatorów Ronaldo musiał wyjść na boisko, bo tak życzył sobie koncern Nike, sponsor reprezentacji Brazylii. Jednak dowodów na taka manipulację nie było.
- Ciekawe co "odpowiednie władze" zrobią z internautą, jak już go znajdą? - pyta w zakończeniu swojego artykułu Chris Matyszczyk.
Inni komentatorzy zauważają, że chińskie władze z osobami niewygodnymi postępują bardzo brutalnie. A pod naciskiem koncernu, który w Chinach inwestuje miliardy, można się spodziewać, że "winny" bloger trafi wszędzie, ale nie przed sąd zajmujący się sprawą o zniesławienie.
Dopiero w piątek wieczorem, w ogniu krytyki światowych mediów, Nike zaczęła się wycofywać ze swojego stanowiska. - Nie chcemy nikogo tropić ani karać. Chodziło jedynie o złożenie skargi do chińskich władz - powiedziała dziennikowi Oregonian Vada Manager, rzeczniczka Nike."
Kuba Dybalski, "Guardian", cnet.com
Komentarze
- Brak komentarzy