Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 35 (8/2008)

Bookmark and Share

MIASTO Z JAJEM

Joanna Stachyra (2008-09-14)

Jechałam do Wilna mając w głowie miks Pascala i Miłosza oraz obawę, czy nie będzie nudno, bo ileż można zwiedzać barokowe kościoły. Ale kiedy idąc z Magdą jakoś między szóstą a siódmą rano pustymi ulicami Wilna napotkałyśmy plac, którego centralnym punktem była kolumna z olbrzymią pisanką na szczycie, byłam kupiona. Litwini mają poczucie humoru.

Vilnius Europos kulturos sostine 2009.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Dom wieszcza (przez szparę w bramie).
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Jajo.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Ale zdziwień (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) przybywało. Oczywiście zaliczyłyśmy większość wileńskich kościołów, doprawdy iście barokowych, a niekiedy wręcz ocierających się o kicz, cerkiew, synagogę, dwa muzea, celę Konrada, Ostrą Bramę, górę z zamkiem Giedymina, skąd rozpościerał się przepiękny widok na całe stare i nowe miasto, wreszcie Rossę, gdzie leży "matka i serce syna". Tylko dom Mickiewicza zobaczyłyśmy przez szparę w bramie, bo akurat była niedziela i zamykali wcześniej. Więc nici z zobaczenia, gdzie jadł, gdzie spał i gdzie chodził do toalety wieszczu.
Całe Stare Miasto oczywiście jest przepiękne, odrestaurowane i bynajmniej nie uświadczysz tam nic z klimatów w stylu lubelskiej starówki po zejściu z Grodzkiej.
Ale nie o peany nad "Padwą Północy" czy "Jerozolimą Wielkiego Księstwa Litewskiego" chodzi, tylko o to, jak Wilno prezentuje się jako nowoczesna europejska stolica, w dodatku Stolica Kultury w 2009 roku. Na pewno nie atakuje od razu kulturą sensu stricte, choć już po 30 minutach naszego pobytu w tym mieście przemknął ulicą trolejbus z napisem Vilnius Europos kulturos sostine 2009, a - jak się okazało na końcu naszej wyprawy - atomowa instalacja z logo "kultura" jest pierwszą rzeczą, jaką widzi podróżny po wyjściu z dworca kolejowego na miasto (my akurat wysiadłyśmy na dworcu autobusowym, więc efektu nie było). O Wilnie jako Europejskiej Stolicy Kultury mówi też kilka plansz na tamtejszym deptaku, czyli ulicy Giedymina oraz afisze na co niektórych przystankach autobusowych. A więc bez fajerwerków. Ale to, co mnie ujęło w Wilnie (i Magdę w większości też) to pewne drobne rzeczy, które sprawiają, że chce się tu być i że jest to Stolica Kultury, tylko szerzej rozumianej. Po kolei:

Zgubić się? Nie da rady.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Cmentarz na Rossie.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

Informacja najważniejszą ze sztuk
W Wilnie nie sposób się zgubić, bo na każdym kroku niemal stoją drogowskazy prowadzące do sztandarowych zabytków miasta, tak więc nawet kiedy (już pierwszego dnia) zgubiłyśmy przewodnik (na dodatek pożyczony) to jednak bez problemu trafiałyśmy do miejsc, które w Wilnie "trzeba zobaczyć". W wielu miejscach często bardzo odległych od siebie był też znak prowadzący do informacji turystycznej, tak, że w końcu nie wiem, czy jest tam jeden taki punkt czy dziesięć.
Jedyny minus, mam nadzieję, że wynikający z niedopatrzenia to to, że do cmentarza na Rossie nie było nigdzie drogowskazu (ale podobnie było z cmentarzem prawosławnym czy resztkami tatarskiego i karaimskiego, które dzielą los cmentarzy prawosławnych i kirkutów w Polsce).



I wszędzie rower zostawisz.Na zdjęciu: Magda żałuje, że jej bicykl został w Lublinie.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Rowerem wjedziesz wszędzie.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

A może byś tak wpadł popedałować?

Całe miasto czy to deptak, czy starówka, czy dzielnica "seksu i biznesu" (nowoczesne biurowce, centrum handlowe, kasyna i kluby ze striptizem) jest dostępne dla rowerzystów, bowiem wszędzie są ścieżki rowerowe i miejsca, gdzie można rower zostawić. I rzeczywiście sporo osób jeździ tu rowerami, choć czasem utrudniają to niestety piesi masowo łażący po ścieżkach (pewnie dlatego że jest ich aż tylu, że z trudem mieszczą się na chodnikach, zwłaszcza na Starym Mieście).





A może na tenisa w środku miasta?
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Kajakiem po Wilii.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Biegać, skakać, latać, pływać.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

Biegać, skakać, latać, pływać

Nie tylko do korzystania z rowerów zachęca Wilno. Przy jednym z mostów łączących Stare Miasto i Snipiszki (ową dzielnicę "seksu i biznesu") jest skatepark, cztery boiska do kosza, trzy do siatkówki plażowej, a dla najmłodszych plac zabaw. Można tu rzecz jasna dojechać rowerem, na desce albo po prostu przyjść na własnych nogach. Oczywiście da się też popływać kajakiem po największej rzecze miasta czyli Wilii (tudzież wdzięczniej - Neris). A jeśli nie rzeka to zawsze można pójść do parku przy katedrze św. Stanisława tuż przy głównym placu miasta i pograć w tenisa.
A ponieważ do gór tu trochę daleko, to na jednym ze wzgórz jest wyciąg narciarski, choć widziany przez nas tylko z daleka.

Kto by się spodziewał. Skwerek w bramie.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

Zielono mi

Wilno leży wśród wzgórz porośniętych drzewami, co zawdzięcza naturze. Ale i w samym centrum miejsc zielonych, zaaranżowanych, zadbanych i czystych, gdzie można usiąść, czy to na ławce, czy na trawie jest po prostu mnóstwo. I mnóstwo jest tam ludzi. Czasami takie skwerki wyrastają w zupełnie nieoczekiwanych miejscach. No a poza tym - co już akurat od miasta tak bardzo nie zależy - wszędzie, ale dosłownie wszędzie rośnie dzikie wino i wygląda to fantastycznie.





Big brother patrzy
Big brother zastąpił tu Wielkiego brata, bowiem wszędzie jest mnóstwo kamer, co zresztą nie dziwi, bo przecież Wilno to stolica i znajduje się tu masę rządowych budynków, a poza tym konsulaty i ambasady wielu państw. Natomiast fajne jest to, że wszędzie, gdzie może Cię dopaść oko kamery są ustawione znaki informujące, że wchodzisz w strefę monitorowaną. Idąc taką ulicą czułam się dokładnie tak, jak bym szła Krakowskim Przedmieściem w Lublinie, czyli nie zwracałam zupełnie uwagi na to, że ktoś mnie obserwuje, ale jednocześnie myślałam sobie, że to jednak bardziej fair, kiedy wiem, że tu w jakiś sposób ogranicza się moją wolność, ale ja doskonale zdaję sobie z tego sprawę.



Księgarenka.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Imbryki. Klimat jak z Alicji w Krainie Czarów. (Tu też po raz ostatni widziany był pewien przewodnik;)
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Reklama ze smakiem.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

Kup mnie
Bilbordów w Wilnie raczej nie uświadczysz. Dużo ich przy autostradzie (tak, a nie dwupasmówce z koleiną na koleinie) Kowno - Wilno, ale już w samym mieście nie ma ich prawie wcale. W nowszej części jest co prawda parę wideo-reklam, ale na Starym Mieście stoją wyłącznie stylowe słupy ogłoszeniowe, gdzie za szybą wiszą duże plakaty reklamowe albo afisze kulturalne. Nie ma więc plakatowej wojny i walających się wszędzie zdezaktualizowanych (albo i nie) ogłoszeń.
Są też bardziej bezpośrednie sposoby reklamy, o wiele bardziej skuteczne niż krzykliwe szyldy. I tak na przykład sklep z herbatą i wszystkim, co do jej przyrządzenia jest potrzebne przyciągał kolorowymi imbrykami "wychodzącymi" ze ściany, a mała księgarenka barwnymi kulami namalowanymi nad wejściem i wzorzystym parapetem.


Szablony są niemal wszędzie.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Ośmiornica w kawałkach.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Atomowy "system identyfikacji wizualnej miasta";)
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

Kult flux i nie tylko, czyli sztuka na wyciągnięcie ręki

W Wilnie na każdym kroku (dosłownie) można spotkać sztukę w wydaniu ulicznym. Szablony w nieoczekiwanych miejscach, plakaty namalowane akwarelą albo tuszem - najbardziej zjawiskowa była ośmiornica porozklejana w kawałkach po całym mieście, którą należało złożyć sobie w głowie, dalej coś w rodzaju wlepek (tylko o większych rozmiarach) na ścianach kamienic, w bramach i na znakach drogowych czy fantasmagoryczne obrazy na murach.
Galeria flux -barka nad Wilią.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Fantasmagorie.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Sztuka na murach cd.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Mury budynków często są tu też wykorzystywane jako przestrzenie wystawiennicze, podobnie zresztą jak rzeka, nad którą w czymś w rodzaju barki mieści się galeria Kult flux, prezentująca nowoczesną sztukę.







Another world exists?
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Modlitwa.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

Największe wrażenie zrobił na mnie jednak szablon modlącej się dziewczyny przy kościele św. Rafała na Snipiszkach (szkoda, że nie znam litewskiego, bo nie potrafię odczytać tekstu) oraz napis na zaryglowanych drzwiach jednej z kamienic tuż przy Ostrej Bramie "Another world exists", które świetnie dopełniają atmosferę miasta wielu wyznań, wielu świątyń i ostrej ateizacji za czasów LSRR (Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej).




Frank Zappa.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

Od czapy

Jedną rzeczą od czapy była oczywiście wspomniana już przeze mnie pisanka, drugą, jeszcze bardziej zjawiskową, plac Franka Zappy, usytuowany trochę na uboczu, otoczony graffiti i z obowiązkowym popiersiem muzyka na środku. Z tego co wiem, Zappa nie ma żadnych korzeni litewskich, więc ten plac to chyba znak uwielbienia w czystej postaci.





Snipiszki.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Historia w architekurze. Zielony most na Wilii.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

Smaczki
Podczas dwudniowego wypadu do Wilna zaliczyłam jeszcze parę zdziwień.
Jednym z nich był widok sprzed Zielonego mostu na Wilii, łączącego Stare Miasto ze Snipiszkami, czyli zadziwiające współistnienie zabytkowego kościoła św. Rafała, socrealistycznych rzeźb przedstawiających kolejno chłopów, robotników, inteligencję pracującą i żołnierzy oraz nowoczesnych wieżowców ze szkła. Warstwy kulturowe (na wzór geologicznych) podane na tacy.



Widok na najnowszą część miasta z jednej strony...
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
i widok na najnowszą część miasta z drugiej strony.
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii
Autoportret autorki z czterolistną koniczyną, oczywiście zrobiony w Wilnie;)
Fot. Joanna Stachyra
Więcej fotek w galerii

Jeszcze ciekawiej okazało się za mostem, gdzie rozpadające się ze starości drewniane wille w stylu rosyjskim sąsiadowały ze wspomnianymi wieżowcami. Pewnie za kilka lat tych willi już nie będzie, a tylko przypadek sprawił, że było nam dane je zobaczyć.
I na koniec: po Wilnie, podobnie jak po Lublinie, jeżdżą trolejbusy - nowiutkie solarisy, ale i trajtki pamiętające czasy LSRR. Po dwóch dniach dzielnego chodzenia na piechotę (wszędzie) wsiadłyśmy w miejski środek komunikacji i pojawił się problem jak tu skasować bilet, bo nowoczesne czytniki obsługiwały tylko specjalne karty (tak wynikało z instrukcji). W końcu drogą obserwacji uczestniczącej wydedukowałyśmy, że do kasowania służą stylowe małe czerwone skrzyneczki, w których trzeba umieścić bilet i pociągnąć za rączkę, co powoduje zaszyfrowanie biletu w sposób możliwy do odczytania tylko przez wtajemniczonych. W Lublinie już się na takie cuda nie załapałam.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy