Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 36 (9/2008)

Bookmark and Share

BUTOH JEST JAK WIRUS

Magdalena Kawa, Alicja Kawka (2008-09-01)


Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
O tańcu butoh, niezrozumiałej miłości i kulturze lubelskiej z Tomaszem Bazanem rozmawiają Magdalena Kawa i Alicja Kawka.


Jak możesz określić swoje działania w Lublinie?
Od 5 lat w Lublinie udaje się nam prowadzić Teatr Maat Projekt. I to jest jedyna rzecz, którą o sobie mogę powiedzieć w związku z Lublinem.

Czy Teatr Maat Projekt funkcjonował wcześniej pod inną nazwą?
Tak. Ta nazwa jakby płynęła, z biegiem czasu zmieniała się tak samo jak zmieniały się nasze idee czy działania. Kiedyś była bardzo krótka, później stała się bardzo długa, a teraz wykasowaliśmy dwa wyrazy. Zastanawiamy się nad tym czy wykasować jeszcze dwa, to pokaże przyszłość.

A wtedy które słowo zostanie?
Wtedy zostanie na pewno Maat.

Co oznacza?
„Maat” to jest słowo, które ukuło się w starożytnym Egipcie. Odnosi się do postawy filozoficznej: poszukiwania ładu i swojej własnej autonomicznej ścieżki. Dlatego to słowo jest nam szczególnie bliskie.

Tomasz Bazan
Więcej fotek w galerii
Kim jesteś w Teatrze Maat Projekt?

Przede wszystkim założyłem ten teatr, więc jestem jego założycielem. Jestem reżyserem wszystkich spektakli. Wszystkie choreografie, które powstały w tym teatrze powstały za moją sprawą, wszelkie działania plastyczne, instalacje plastyczne, wystawy, happeningi czy performance plastyczne - to również jest moja sprawa. Ale od razu muszę dodać, że być może jestem inicjatorem i pierwszym głosem - lecz to przede wszystkim ludzie, którzy z naszym teatrem są związani wypełniają i urzeczywistniają te obrazy.


Czy to stała współpraca? Często pojawiają się nowe osoby?
Na początku nie było jednej stałej konstelacji w naszym zespole. Wielu ludzi uczestniczyło w danym projekcie, a po jego zakończeniu odchodzili, potem przychodzili nowi. Jest pewien stały skład, który utrzymuje się od trzech, czterech lat. Wciąż ze sobą współpracujemy. O ile nie realizujemy projektu „wyspy brytyjskie” czyli emigracji zarobkowej...

Możesz wymienić te osoby?
Na pewno będą to Justyna Jasłowska, Agnieszka Gronek, które były w teatrze od samego początku. Justyna jest obecnie jedną z najważniejszych osób teatru Maat. Będą to także najbliższe nam i najbardziej z teatrem związane Katarzyna Mróz, Kinga Boruń czy Żaneta Bełcikowska oraz bliska naszemu sercu, choć daleko od Lublina, Sylwia Hanff i wiele innych osób, które na przestrzeni lat pracowały nad kształtem teatru Maat.


Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Jakie role pełnią te osoby w Teatrze Maat Projekt?
Wszystkie brały udział w działaniach scenicznych. Oprócz tego wszyscy, łącznie ze mną, pełnimy szereg innych funkcji: od sprzątaczy, poprzez elektryków po budowlańców i wiele innych różnych zawodów, które udało nam się zgłębić przez te lata.

Czy uważasz, że teatr, który tworzycie jest teatrem niszowym?
W zależności od tego, co rozumiemy pod pojęciem niszowe. Na pewno nie sytuujemy się na pograniczu teatru jaki reprezentuje nurt teatru miejskiego, teatru o szerokim dostępie publiczności, typu teatr im. Osterwy. Na pewno nie działamy w klasycznym ujęciu słowa „teatr”. Nie adaptujemy żadnych zastanych dzieł literatury. Nie posługujemy się tradycyjnie rozumianymi technikami teatralnymi. W takim ujęciu jesteśmy niszowi.

Skąd się wzięło Twoje zainteresowanie butoh?
Kilka lat temu zobaczyłem spektakl mistrza tańca butoh Daisuke Yoshimoto i to był dla mnie przełom.

Gdzie miałeś okazję zobaczyć ten spektakl?
W Lublinie. Natknąłem się na ten spektakl przypadkiem. Spotkanie mistrza Daisuke było dla mnie przełomowe. Przede wszystkim dla mnie jako tancerza. Przez szereg lat zajmowałem się własnymi eksperymentami z ruchem, tańcem, pewnym badaniem ciała. Od tamtego momentu nastąpił zwrot. To był dla mnie pewien przekaz. Zrozumiałem, że to jest właśnie to i w tym kierunku chcę podążać.

TEATR MAAT PROJEKT - "KRÓTKIE SMAKOWANIE ŻYCIA"
Fot. E. Zięba
Więcej fotek w galerii
TEATR MAAT PROJEKT Etiuda teatralna "JIU"
Fot. Agnieszka Kliczka
Więcej fotek w galerii


Czym dla Ciebie jest butoh?

Najkrótsza, moja definicja tańca butoh to przede wszystkim to, co możemy odnaleźć w każdym tańcu, czyli przetworzenie siebie i doprowadzenie do tego, aby nasze ciało było pewną metamorfozą. Ciężko o tym powiedzieć w kilku zdaniach. Butoh głównie odnosi się do działań ponowoczesnych, które wydarzyły się po II wojnie światowej. Tam gdzie wkracza koncept, szeroko pojęta abstrakcja. Do tego nie istnieje żadna obszerna bibliografia na temat butoh w Polsce. Jest tylko jedna książka, która została przetłumaczona na język polski dotycząca badawczego i historycznego ujęcia tańca butoh. Przede wszystkim to nie jest taniec, który zamknął swoje „narodziny”. Butoh jest tak naprawdę w fazie wzrastającej - to ciągle faza połowicznego rozwoju. Jesteśmy w połowie, o ile butoh kiedykolwiek zakończy proces swojego rozwoju. Wciąż żyją twórcy tego tańca. Oni wciąż działają, tańczą spektakle. Kazuo Ohno tańczył na scenie kiedy miał 96, 97 lat. Z tego co pamiętam (plotki) chyba jeszcze jak miał 100 lat tańczył na wózku inwalidzkim ostatni swój taniec. Daisuke Yoshimoto ma w tym momencie grubo ponad 60 lat i można powiedzieć, że jest w najlepszej fazie twórczości. Wciąż żyją uczniowie Tatsumiego Hijikaty, którzy z nim tańczyli. Butoh stało się międzynarodowe. To nie jest już tylko japońskie zjawisko. Akaji Maro jeden z najwybitniejszych choreografów i mistrzów butoh powiedział kiedyś bardzo znamienne słowa: „Butoh jest jak wirus i rozprzestrzeni się na cały świat i ludzie uwewnętrznią je w swoich ciałach”. W pewnym sensie ta teoria rzeczywiście się sprawdza.

TEATR MAAT PROJEKT Etiuda teatralna "JIU"
Fot. Agnieszka Kliczka
Więcej fotek w galerii


Przenosisz butoh na grunt lubelski. Czy są inne ośrodki, które zajmują się butoh w Polsce?
To bardzo specyficzna sprawa. Trzeba zacząć od tego, że na świecie nie istnieją żadne typowe ośrodki tańca butoh. Istnieją kompanie, zespoły, ale nie ma żadnej stałej szkoły tańca butoh, żadnego stałego teatru, który gromadziłby się w jednym miejscu i pokazywał spektakle. Butoh jest chyba najmłodszą z dyscyplin tańca na świecie, które pojawiły się ostatnio. Warto dodać, że jego początki to lata ’50. Żyje jeszcze stuletni mistrz, założyciel tańca butoh w Japonii - Kazuo Ohno, który nieustannie inspiruje do powstawania nowych choreografii, do pracy nad tym tańcem. Istnieją dwie generacje tancerzy, bezpośrednich spadkobierców Tatsumiego Hijikaty. W Polsce butoh praktycznie w ogóle nie istnieje. Prekursorka tego tańca w Polsce - Sylwia Hanff, nie prowadzi żadnego ośrodka, działa na własną rękę. Z tego, co wiem, oprócz niej i nas, w Polsce profesjonalnie tańcem butoh zajmuje się jeszcze kilka osób. Naszym marzeniem jest powołanie w przyszłości ośrodka skupiającego tancerzy butoh i ukazującego szerokie spektrum tańca butoh..


Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Są takie plany?
Tak. Udaje nam się je powoli realizować. Dzięki pomocy pana Aleksandra Szpechta, dyrektora Centrum Kultury - który udzielił nam formalnego schronienia i wsparcia. Zapewnił nam studio tańca, zaplecze biurowe, przestrzeń galeryjną. Od następnego roku chcielibyśmy uruchomić nasz cykliczny program dotyczący tańca butoh. Jeśli wszystko dobrze pójdzie - będą to projekcje, wykłady, spektakle.

Czyli Lublin stanie się mekką tańca butoh w Polsce. Jeżeli taniec butoh jest związany z kulturą i filozofią wschodu, to jak przyjmuje się na grunt polski? Są to pewne kody kulturowe, których nie da się ominąć. Jak ludzie na to reagują?
Butoh nie posługuje się jakąś ustaloną techniką taneczną w powszechnym tego słowa rozumieniu. Nie istnieją na dobrą sprawę żadne techniki tańca butoh, które mogłyby stanowić dowód na to, że jest to taniec butoh. Butoh nie posiada takich instrumentów jak balet czy taniec współczesny. Prędzej się od tego odżegnuje. Jest specyficznym stanem w jakim pozostaje tancerz. Niekoniecznie jest to stan tylko fizyczny czy techniczny. To jest próba zespolenia się ciała i umysłu. W sensie zatrzymania go i urzeczywistnienia kanału, który prowadzi poprzez połączenie tych dwóch elementów właśnie ku temu, co określamy czasem stanem „totalnej obecności”. Reasumując - czy butoh przyjmuje się na grunt Polski? My nie żyjemy w Japonii i nie znamy japońskich kodów. To nie jest przeszczepienie techniki i sposobu japońskiego tańca butoh. Tak naprawdę tańczymy polskie butoh. To jest wykorzystanie we własnej pracy przesłania jakie niesie fenomen butoh.

Czy przez takie formy wyrazu jak ruch ciała, dźwięk, światło, starasz się wzbudzić w odbiorcy pewne odczucia? Jak wygląda zetknięcie przeciętnego odbiorcy z tańcem butoh?
Nie tworzymy historii, nie opowiadamy żadnej fabuły. Podróżujemy poprzez inne kanały niż te, które tradycyjnie rozróżniamy, a narzędzia do zrozumienia butoh i naszych działań są nieprzekładalne na narzędzia stosowane w tradycyjnie rozumianym tańcu czy teatrze. Nigdy nie zależało nam na tym, aby ludziom przedstawić jakieś prawdy. Jedyne na czym mi zależało, zespołowi, to by każdy kto ogląda nasze przedstawienia, mógł w pewnym sensie zatrzymać się i wytworzyć własny kanał odbioru. Aby nie tyle rozumiał, co odbierał. Są bardzo różne reakcje ludzi, którzy oglądają nasze działania, bo butoh, żeby zostało odebrane wymaga pewnego zaznajomienia się z tematem. Bez tego bardzo trudno jest przeciętnemu odbiorcy wejść w jego istotę, ponieważ przeciętny widz bardzo często jest nastawiony na to, że dzieło które zobaczy będzie mógł przyłożyć do pewnych gotowych, już tradycyjnych schematów. Butoh jest przede wszystkim dialogiem. Bardzo często spotykałem się z tym, że ludzie zupełnie nie przykładali żadnych kluczy, żadnych matryc i wchodzili w świat kreowanego spektaklu, o czym później dowiadywałem się w rozmowach.

Jaką muzykę wybierasz do spektakli? Czy jest ona narzucona poprzez tradycję czy jest to twój własny wybór?
Przez szereg spektakli pracowaliśmy nad pewną jakością, którą nadal rozwijamy, czyli nad pewnym tripodem scenicznym, gdzie światło, muzyka i ruch tworzyłyby pewien trójkąt, podstawę całego przekazu. Staraliśmy się, aby ten tripod zawsze pozostawał w harmonii i równowadze. Nie wybieram żadnej uchwalonej tradycją muzyki - to muzyka płynąca z nas i przez nas, zasłyszana, przypomniana, znaleziona...

Chodzi Ci tu o równorzędność, równoznaczność tych środków wyrazu?
One nie są ani równorzędne, ani równoznaczne. Po prostu istnieją. Zadaniem tych środków jest wykreowanie pewnego odczucia. Kiedy łączymy plastykę, światło, kiedy rzeźbimy światłem te obrazy, gdy wykorzystujemy scenografię i pewne określone formy ruchowe staramy się nie przekazywać czegoś semantycznie konkretnego. Nie zależy nam na wykreowaniu pięknych estetycznie obrazów. Są to pewne przyczynki do odczytania czegoś, co jest o wiele głębiej.

Prowadzisz warsztaty?
Nie prowadzę żadnych cyklicznych warsztatów. Jeśli już to jestem zapraszany do jakiegoś miejsca w Polsce i na życzenie przekazuję to, nad czym pracuję. W Lublinie nie prowadzimy takich działań, być może w przyszłości.

Czy w swoim teatrze posługujecie się tylko tańcem butoh?
Głównym środkiem wyrazu, którego używamy do dialogowania z odbiorcami jest butoh. Jednak nasze butoh uzewnętrznia się nie tylko za pomocą ciała. Staramy się wykraczać poza ciało, dlatego wciąż maniakalnie i uparcie pracujemy ze światłem, z przedmiotami, z całą machinerią, która pozwala wyjść poza ciało, poza tradycyjnie rozumiany taniec. Biorąc pod uwagę znamienne filozofie dla butoh, Zen czy myśl Wschodu, to jaką posiadamy strukturę fizyczną nie stanowi o tym, kim jesteśmy i co robimy. To jest taka nasza próba, mała podróż z polskim butoh. Nie staramy się absolutnie robić żadnych remaków czy przekładów butoh japońskiego na polski. Jesteśmy tu i teraz, z tym co akurat mamy: deską, szmatą, żarówką...

Czy czujesz się artystą lubelskim? Czy to, że mieszkasz w tym mieście i tworzysz ma jakiekolwiek znaczenie, czy równie dobrze mógłbyś to robić w innym mieście?
Równie dobrze mógłbym działać w Kraśniku, Świdniku, Warszawie czy Nowym Jorku gdyby była taka potrzeba i możliwości. Lublin jest miastem bardzo trudnym. W tym mieście zostają tylko ludzie, w pewnym sensie „chorzy psychicznie na Lublin” bądź też ludzie, którzy zakochali się w tym mieście z dziwnych i niezrozumiałych dla mnie powodów (jak ja zresztą). I jak ktoś już jest „chory psychicznie na Lublin” bądź też pełen miłości niezrozumiałej (jak moja) to zostaje w tym mieście. To miasto również jest w pewnym sensie chore i pełne miłości do świata - wchodzi z osobą, która umie odbierać jego specyfikę, w kooperację. Te dwa warunki u mnie nastąpiły i dlatego tutaj zostałem, pomimo możliwości wyjazdu. Lublin nigdy nas tak naprawdę[ Teatru Maat Projekt - red.] nie chciał. Ostatnio się to zmieniło, kiedy zrobiło się o nas gdzieś tam głośno i kiedy uzyskaliśmy pomoc dyrektora Centrum Kultury. Kiedy w Polsce zaczęliśmy robić różne rzeczy - bo w Lublinie nie było na to możliwości - Lublin sobie o nas przypomniał. I chyba my i Lublin troszkę się obudziliśmy i zakochaliśmy się z wzajemnością w sobie po raz kolejny [śmiech].

Hasło reklamowe miasta to „Renesans inspiracji”. Nie zgadzasz się z tym poglądem? Lublin jest miastem możliwości?
W samym haśle „renesans inspiracji”, „miasto inspiracji” jest dużo prawdy. Jednak myślę, że absolutną ułudą jest mówienie o Lublinie jako o „mieście możliwości”. To nie te czasy, nie te realia i nie te warunki. Ktoś kto mówi, że „Lublin jest miastem możliwości” powinien zastanowić się nad swoimi słowami. Niestety Lublin często przypomina mi żywy PRL. Jeśli nie ma się znajomości, nic w tym mieście nie da się załatwić oraz kiedy nie ma się przyjaciół, którzy mogą ci pomóc. Być może to głęboki problem całej Polski. Często to, że jest się tu gdzie jest to tylko kwestia pewnych kombinacji a nie zasług. Znamy pewnie to wszyscy z autopsji. Jak zawsze w reklamach – hasło wspaniałe, tylko gorzej z reklamowanym produktem...

A jak oceniasz stan kultury lubelskiej?
Moim zdaniem są tylko dwa bieguny kultury lubelskiej mającej wydźwięk w Polsce i na świecie. Jeden biegun to biegun sztuki z najwyższego poziomu i wielkiego formatu. Drugi biegun to jest sztuka kiczu, sztuka pewnych działań, dziwnych, dla mnie zupełnie niezrozumiałych inspiracji, poszukiwań, które oscylują wokół tego co tak naprawdę w świecie określa się jako działania masowe – co w realności przepada wraz z momentem wybicia ostatniej jak to się mówi nuty. Nie określa się ich mianem kulturotwórczych, artystycznych. Zauważyłem pewien paradoks - w Lublinie wszystkie działania podpisujemy pod szyldem kultury, a tak naprawdę to jest trochę żenujące. Być może nie jest to dostrzegane w samym Lublinie, ale w Polsce czy na świecie owszem. Ludzie jednak o nas czytają. Lublin posiada bardzo dużo niesamowitych osobowości artystycznych. Skarbem Lublina (moim zdaniem) jest Włodzimierz Staniewski, Leszek Mądzik czy teatr Provisorium i Teatr NN – instytucje, twórcy tak naprawdę w ogóle nie dostrzegane zbytnio w Lublinie, a to dzięki nim Lublin w ogóle istnieje na mapie kultury światowej. Moim zdaniem jednym z naszych największych lubelskich potencjałów artystycznych jest Robert Kuśmirowski, znany już szeroko nie tylko w Polsce. Jedną z większych postaci lubelskiej kultury jest również Elżbieta Rojek, o której w ogóle się nie mówi, której w ogóle już w Lublinie nie ma, a która wraz z Danielem Bird realizuje niezwykle ambitne projekty. To jest przede wszystkim wielkie grono młodych ludzi tworzących ten wciąż ukryty biegun pośredni, którzy często nie mają szans zaistnieć, urzeczywistnić swoich planów - a wierzę - realizowaliby wielkie, dojrzałe idee. Dlatego, że nie ma możliwości - są tylko inspiracje, a inspiracje nie wystarczą...

Kogo zaliczysz do grona młodych ludzi, którzy stanowią potencjał kulturalny Lublina?
To trudne pytanie. Nie bardzo umiem odpowiedzieć bo... niezbyt znam ludzi z Lublina. Tak to jest jak całymi dniami siedzi się na sali prób albo gdzieś na wyjazdach. Kto mi przychodzi do głowy? Pewnie moi znajomi. Na pewno Szymon Pietrasiewicz, który wie co to znaczy być szalonym (w dobrym tego słowa znaczeniu ), Rafał Koziński, który ma ogień w sobie zdolny rozpalić tysiące ludzi, Daria Dziedzic – ambitna i utalentowana osoba, oraz wiele, wiele osób, z którymi nie raz rozmawiałem do rana, kiedy dzielili się ze mną swoimi pomysłami i marzeniami. I gdyby je urzeczywistnić – daję sobie obciąć wszystko w ciele – stalibyśmy się stolicą kultury naszego globu.

Jako młoda osoba jak oceniasz sytuację młodych ludzi zajmujących się kulturą w Lublinie?
Uważam, że ich sytuacja jest beznadziejna [śmiech]. Nie chodzi tu absolutnie o żadne pieniądze i o zarabianie na kulturze. Chociaż w Polsce powinien już przestać pokutować mit, że kultura jest tylko dla idei. Sztuka nigdy nie istniała tylko dla idei i generalnie większość dzieł sztuki, jakie przetrwały zostały zrobione za wielkie pieniądze i przy nakładzie wielkich środków. Weźmy dowolnego twórcę z encyklopedii sztuki. Nawet jeśli znajdziemy wzmiankę o tym, że umarł z głodu - to że zasłynął było zasługą wielkich mecenasów i co za tym idzie - kapitału finansowego. Dlaczego powiedziałem, że sytuacja młodych twórców jest beznadziejna? Tak naprawdę w Lublinie nie stwarza się młodym ludziom możliwości pracy twórczej. Bo co to znaczy zrealizować coś artystycznie? To znaczy przede wszystkim powołać pewne byty artystyczne materialnie, fizycznie - realnie. Gdzieś te rzeczy trzeba robić. Nie wystarczy je tylko wykonać, trzeba je gdzieś pokazać. Wracając do punktu wyjścia. W Lublinie nie ma żadnej edukacji. Widać braki w edukacji kulturalnej nie tylko u nas młodych ludzi - przede wszystkim jest ona widoczna na najwyższych szczeblach; w gazetach, urzędach, instytucjach. Powinniśmy się czasem zatrzymać, bo tak naprawdę jesteśmy małym miastem i powinniśmy się uczyć od miast, które dużo lepiej sobie radzą z pojęciem tworzenia kultury. Należy sobie zadać pytanie czy rzeczywiście chcemy być stolicą kultury czy miastem, które produkuje ogromną ilość działań masowych.

Niedawno występowaliście w Poznaniu w Kulczyk Foundation. W Lublinie takiego mecenatu praktycznie nie ma. 
Na to niestety nikt nie ma pieniędzy. Myślę, że chcąc powołać taką jednostkę jak Kulczyk Foundation w Lublinie Rada Miasta musiałaby oddać cały swój roczny budżet i pewnie by nie wystarczyło. Kulczyk Foundation oprócz tego, że ma potężne środki finansowe, które nie ma co ukrywać, są podstawą działania tej instytucji posiada przede wszystkim doświadczonych ludzi. Są oni w stanie prowadzić tą instytucję, i dzięki temu sami się rozwijają, ponieważ mają swobodę działania. Nie są rozliczani z każdej złotówki, realizują swoje autorskie programy. Trzeba zrozumieć, że nie istnieje coś takiego jak pojęcie ogólnej kultury. Istnieją małe cegiełki, które tą kulturę budują. I Kulczyk Foundation jest taką cegłą na polskiej mapie kulturalnej.
TEATR MAAT PROJEKT Etiuda teatralna "JIU"
Fot. Agnieszka Kliczka
Więcej fotek w galerii

Ile będziesz miał lat w 2016?
Jak dożyję, to nie wiem. (śmiech). 2016 kiedy to jest?

Za 8 lat.
To będę miał 20... nie już nie będę miał 20. Będę miał 34 lata.

Uważasz, że Lublin ma szansę stać się Europejską Stolicą Kultury?
Myślę, że tak. Jeśli ogarnie nas wszystkich szaleństwo. Jeśli to szaleństwo ogarnie dyrektorów placówek kulturalnych, wszystkich radnych, panie, które wypełniają druczki i wszystkie osoby, które tworzą kulturę to myślę, że mamy szansę. Ale moim zdaniem jest to rzecz granicząca z szaleństwem.

A jakie imprezy chciałbyś zobaczyć w Lublinie w 2016 roku, Europejskim Mieście Kultury?
Przede wszystkim rzeczy z najwyższej półki - skoro mamy być stolicą. Szerokie spektrum poprzez taniec, szeroko rozumiany teatr, sztuki wizualne, performatywne, awangardę muzyczną, scenę eksperymentalną. Chciałbym zobaczyć szaleństwo bez którego sztuka chyba nie istnieje.

Kiedy i gdzie będzie można was zobaczyć?
Jest wiele planów. Zapraszamy na naszą stronę internetową www.teatrmaat.pl - tam na bieżąco uzupełniamy aktualności.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy