Bookmark and Share

Anna Dąbrowska (2009-03-13)

Czytałam z zaciśniętym gardłem. Bo właściwie znam to z autopsji, z oglądania koleżanek w szkole i na studiach. Z oglądania siebie też. I choć zwykło się uważać, że takie teksty to dla bab, polecam i panom. Wszystkich dotyczy nas to po równo.


WOLĘ MYĆ WANNĘ

Osiągając sukces, mężczyzna podkreśla i podbudowuje swoją męską tożsamość. Robiąca dokładnie to samo kobieta stawia swoją kobiecość pod znakiem zapytania.


Od wielu wieków kobiety służą mężczyznom za zwierciadła, posiadające tę magiczną i bardzo użyteczną moc, że odbijają postać męską w co najmniej dwukrotnym powiększeniu. (...) Wyjaśnia to, przynajmniej częściowo, dlaczego kobiety są mężczyznom tak bardzo niezbędne.
Virginia Woolf

Świat zamyka nas w pułapce roli, którą gramy, i bardzo trudno jest zachować czujność, zbudować dystans pomiędzy obrazem nas widzianych z zewnątrz i tym, kim jesteśmy w istocie.
James Baldwin

Kobiety utalentowane, aspirujące lub niespełnione artystki chyba najczęściej skarżą się na to, że nie potrafią nic dokończyć. Częściowo pewnie dlatego, że skończyć pracę znaczy poddać się osądowi - ale również dlatego, że kończenie tego, co się robi, jest oznaką dorosłości. I, co ważniejsze, może oznaczać potencjalny sukces. A sukces dla kobiet zawsze jest po trosze porażką.
Erica Jong

Zaczęłam od cytatów z trójki wybitnych pisarzy, bo to mi dodaje odwagi i pewności siebie. Często tak robię, chociaż wiem, że to typowe kobiece zachowanie świadczące o braku odwagi i pewności siebie. Zamiast walić prosto z mostu, dając do zrozumienia, że znamy się na rzeczy, robimy długie wstępy, podpieramy się cudzym autorytetem, co gorsza - rytualnie negujemy własny. Z badań językoznawców zajmujących się dynamiką rozmowy wynika, że kobiety dużo częściej niż mężczyźni szukają u rozmówcy akceptacji, potwierdzenia, aprobaty. Pozwalamy sobie przerywać; potakujemy; podważamy wagę własnych słów; podrzucamy uprzejmie wątki rozmowy, które odpowiadają drugiej stronie. Wtrącamy: 'Nieprawdaż?', 'Nie wiem, ale ', 'Rozumiesz?' (a po angielsku tzw. tag questions: 'Isn't it?', 'Don't you?'). Mówimy w ten sposób nie dlatego, że jesteśmy takie empatyczne i kontaktowe. To zachowania językowe typowe dla osób w sytuacji podporządkowania. Podobnie mówi podwładny do szefa, uczeń do nauczyciela, członek dyskryminowanej mniejszości do członka większości. Ktoś, kto zakłada, że jego słowa są mało warte, a sam fakt, iż ma coś do powiedzenia, nie gwarantuje uwagi rozmówcy. Bezwiednie wchodzimy w rolę lustra dla męskiego JA, o którym we 'Własnym pokoju' pisała Woolf.

Sabotażystki własnej sprawy

Zjawiska językowe są barometrem czegoś szerszego i głębszego. Naszego przekonania, że jesteśmy mniej ważne. Że naszą rolą jest dbanie o cudzy autorytet, a nie budowanie własnego. Od lat te niższościowe zachowania obserwuję u moich studentek. Czasem mam wrażenie, że sabotują własny sukces, uciekają przed nim w przeciętność. Mówią za cicho i za szybko. Zaczynają świetnie przygotowane referaty od przeprosin: 'To tylko praca w toku ', 'To się na pewno nie spodoba ', 'Nie znam się na tym, ale '. Jeśli podzielę grupę na mniejsze zespoły, prosząc, by każdy z nich wybrał sobie przedstawiciela, mogę być niemal pewna, że dziewczyny wybiorą kolegów - nawet słabszych od siebie. A koledzy chętnie się godzą. Dlaczego nie kończą niemal gotowych, świetnie zapowiadających się prac? Albo kończą, bronią, ale mimo zachęt zacinają się na następnym etapie - już-już mają je oddać do druku, ale wycofują się, znikają, jakby się bały zobaczyć efekt własnej pracy. Czy rację ma Erika Jong, że owo kobiece niekończenie to przejaw lęku przed dorosłością? Moje studentki czytają ten tekst ('Artystka jako gospodyni domowa') i kiwają głowami: tak, to o nich. O nas.

Bywa, że wybitnie zdolna dziewczyna w ostatniej chwili rezygnuje z ubiegania się o fantastyczne stypendium. Mówi: 'To nie dla mnie, nie przyjmą mnie. A jeśli przyjmą boję się, że nie dam rady'. Właśnie dostałam e-mail od pewnej młodej kobiety, która martwi się - tak, martwi! - że dostała się na wymarzone studia doktoranckie w Stanach. A raz usłyszałam szczerą i samoświadomą odpowiedź: 'Wiem, że jestem zdolna, mam wielką chęć spróbować, ale boję się reakcji chłopaka i rodziny'.

Patrzę na te ich zmagania, na rozdarcie między ambicją a tym, co uważają za 'kobiecość', i wiem, że to nie są osobiste dylematy Kaśki, Oli czy Agaty. To są skutki uboczne bycia inteligentną, ambitną kobietą w społeczeństwie, które ambicję uważa za niekobiecą, a na inteligencję nam co prawda pozwala, ale pod warunkiem że mamy też inne, bardziej kobiece zalety. Osiągając sukces, mężczyzna podkreśla i podbudowuje swoją męską tożsamość. Robiąca dokładnie to samo kobieta stawia swoją kobiecość pod znakiem zapytania. Kobiecość jest od wieków definiowana jako uległość, łagodność, opiekuńczość, nadmierna emocjonalność, a zatem - powiedzmy to sobie otwarcie - jako przeciwieństwo sukcesu zawodowego, o który trzeba rywalizować, wierząc w siebie, stawiając sobie cele i wymagania. Sukces to niemal zawsze władza. A my boimy się, że władza nas 'odkobieci'. Żyjemy w patriarchalnym społeczeństwie i obawiam się, że w jakimś stopniu wszystkie - nie wyłączając feministek - mamy po trosze patriarchat w głowach.

Lęk przed sukcesem

Tu znów podeprę się cudzym autorytetem. Opowiem o dwóch eksperymentach z psychologii społecznej. Pierwszy dotyczy tzw. lęku kobiet przed sukcesem. Wielokrotnie powtarzany i modyfikowany po raz pierwszy odbył się w latach 60. Marina Horner, badaczka mechanizmów psychologicznych, które decydują o motywacji i osiągnięciach w pracy, poprosiła studentów i studentki (w sumie 178 osób), by dokończyli opowiadanie dotyczące postaci ich własnej płci, która studiując medycynę, odnosi sukcesy w nauce. Młodzi mężczyźni pisali o zdolnym i pracowitym Johnie, dziewczęta wieszczyły przyszłość zdolnej i pracowitej Anne. Historie o Johnie w 90 proc. kończyły się szczęśliwie - był wybitnym specjalistą, miał kochającą rodzinę, dużo zarabiał, pomagał ludziom. Tymczasem w 65 proc. kobiety widziały przyszłość swojej bohaterki w mrocznych barwach - rezygnowała ze studiów, była samotna albo rzucała wszystko, by wspierać karierę narzeczonego, i zakładała rodzinę, by potem żałować utraconych marzeń. Wniosek Horner? Kobiety na samą myśl o sukcesie przeżywają negatywne emocje, lęki, niepokoje. Badaczka nazwała to 'kobiecym lękiem przed sukcesem'.

W kolejnych latach wprowadzano rozmaite zmiany do procedury Horner - porównywano np. reakcje w przypadku rywalizacji z mężczyznami i w czysto kobiecych kontekstach; badano wpływ obecności chłopaka w życiu Anne itp. Wyniki bywały różne - sugerowano na przykład, że kobiety boją się sukcesu słusznie: to racjonalna reakcja na to, że bywamy za sukces karane. Tak czy owak odkrycie Horner pozostaje w mocy: istnieje napięcie, a nawet sprzeczność między kulturowym wizerunkiem 'kobiety szczęśliwej' i 'kobiety sukcesu'. Zestaw kobiecość i kariera - częściej niż męskość i kariera - budzi niepokój, ambiwalencję. Na pocieszenie dodam, że sama Horner, będąc szczęśliwą matką trójki dzieci, zrobiła błyskotliwą karierę akademicką na Harvardzie i przyczyniła się znacznie do wprowadzania równości płci na amerykańskich uczelniach.

Drugi eksperyment - przeprowadzony w latach 90. przez zespół psychologii Claude'a Steele'a z Uniwersytetu Stanforda - dotyczy 'wrażliwości na stereotypizację'. Chodzi o wpływ negatywnych sądów dotyczących własnej grupy na wyniki testów standardowych. W największym skrócie rzecz polega na tym, że każe się ludziom rozwiązywać testy (IQ, a także matematyczne), sugerując im (lub nie), że celem jest sprawdzenie umiejętności grupy, której są członkami. Wyniki różnią się dramatycznie. Steele odnotował kilkunastoprocentowy spadek wyników testu, jeśli danej grupie (np. kobietom lub Afroamerykanom - skądinąd wybitnie uzdolnionym) na początku ogłoszono, że testuje się ich jako kobiety lub jako Afroamerykanów. Wystarczyło, że testowani musieli wypełnić rubrykę 'płeć' lub 'rasa'. W grupach kontrolnych, gdzie nie uruchamiano w ten sposób uwewnętrznionych stereotypów, wyniki były odpowiednio wyższe. Co ciekawe, udało się też obniżyć motywację białych mężczyzn, oznajmiając im na wstępie, że ich wyniki będą porównane z wynikami osób pochodzenia azjatyckiego (Azjatom powszechnie przypisuje się talent matematyczny).


Błędne koło, czyli jak zostałam humanistką

Opis eksperymentu Steele'a przywołał w mojej pamięci pana od matematyki, który wypisując na tablicy zadanie, mówił ironicznie: 'Ciekawe, czy któraś z dziewcząt sobie z tym poradzi!'. Nie radziłyśmy sobie, siedziałyśmy sztywne ze strachu, z wyłączonymi mózgami. Latami wysilałam swój umysł - humanistyczny, a jakże, wszak wszystkie dziewczyny to humanistki! - by uniknąć matni zwanej 'matmą'. Stereotypy to nie są po prostu błędne przekonania na czyjś temat, fałszywe sądy, które można obnażyć i obalić. One są dużo sprytniejsze - działają jak samospełniające się przepowiednie. Kobiety podobnie jak osoby należące do rozmaitych mniejszości uważanych za inne, gorsze, z natury mniej ambitne uwewnętrzniają powszechne przekonania o tym, 'jakie są kobiety'. A potem pozwalamy, by te przekonania sterowały naszym życiem. Do dziś budzę się czasem przerażona snem, w którym muszę jednak zdać maturę z matematyki. Bo feminizm feminizmem, ale jako kobieta wiem, że nie mam głowy do liczb. I nie mówcie mi, że jest inaczej - i tak nie uwierzę. Błędne koło trudno przerwać, nie od parady jest błędne. Skoro wierzysz, że kobiety są z natury mniej ambitne, to sama łatwo zrezygnujesz z ambicji. Skoro sukces jest nie dla kobiet, a nawet nas unieszczęśliwia, to po co się starać, po co zarywać noce - łatwiej zrezygnować z sukcesu, który i tak 'nie jest dla mnie'. Im więcej kobiet tak postępuje, tym powszechniejsze przekonanie o naturalności takich zachowań - i koło się zamyka.

Grzeczności dla gości

Kobiety, którym się w życiu zawodowym powiodło, często publicznie za ten sukces przepraszają. Dając do zrozumienia, że jest on, po pierwsze, przypadkowy, a po drugie, zupełnie dla nich nieistotny. A jeśli nie przepraszamy, to możemy być niemal pewne, że ktoś przeprosi za nas. Po obronie doktoratu - jak sądziłam, błyskotliwym początku kariery akademickiej - podszedł do mnie pewien zaprzyjaźniony profesor i z szarmanckim uśmiechem oznajmił: 'Pani Agnieszko, doktorat doktoratem, ale jak pani dziś pięknie wygląda!'. Tego akurat tego dnia, po ośmiu latach wysiadywania po bibliotekach, komplement zadziałał na mnie jak zimny prysznic. Występowałam przed komisją jako obdarzony pewnym talentem i wyposażony w wiedzę odcieleśniony umysł, nowy członek akademickiej wspólnoty. I oto przedstawiciel starszyzny tejże wspólnoty, za nic mając moje uniwersalistyczne mrzonki, potraktował mnie jako 'panią Agnieszkę' - osobę, czy może raczej osóbkę, którą ocenia się za wygląd. Ja nie zamierzałam przepraszać za swój sukces ale on zareagował tak, jakbym przeprosiła, i dał do zrozumienia, że mi ten nietakt wybacza.

Jako kobiety jesteśmy kojarzone z prywatnością. Ze sferą uczuć, relacji, z opiekuńczością i wdziękiem - z podobaniem się (lub nie) mężczyznom. W sferze publicznej - w świecie prestiżu, autorytetu, hierarchii i władzy kim? No właśnie, kim? Intruzami? A może gośćmi? Tak, gośćmi. Takimi, którzy wprowadzili się tu niedawno i postanowili zostać na stałe. Gospodarze nawet na to przystali, ale nadal traktuje się nas jak gości. Prawi się nam komplementy, ale rzadko nas dopuszcza do prawdziwych tajemnic rodzinnych, mało kto daje też gościom dostęp do rodzinnego konta w banku Co gorsza, same siebie traktujemy jak gości. Przepraszamy, staramy się nie zostawiać po sobie śladów, nie hałasować, nie wchodzić w drogę gospodarzom. Zachowujemy się grzecznie. O wiele za grzecznie jak na domowników. W świecie władzy, pieniędzy, rywalizacji i odpowiedzialności jesteśmy obecne od kilku pokoleń. Niby kawał czasu, ale z perspektywy historii ludzkości to przecież strasznie krótko. Kilka tygodni temu obchodziłyśmy 90-lecie przyznania kobietom praw wyborczych. Żądania naszych prababek sufrażystek uważano w 1918 roku za dziwactwo, fanaberię, w najlepszym wypadku - nagrodę dla kobiet za poświęcenie dla ojczyzny.


Nie filozofuj!... Nie kraj trupów!

Wpadła mi w ręce książka sprzed nieco ponad stu lat pt. 'One'. Gabriela Zapolska grzmi tu przeciw 'emancypacyi'. Kobieta nie powinna jej zdaniem myśleć o tym, by zostać lekarzem, a zwłaszcza chirurgiem, bo niechybnie zagrozi życiu pacjentów, a do tego 'osieroci domowe ognisko'. Dlaczego? Ano, co robić, taki już jest 'niezmienny kobiecy ustrój'! Kobieca skłonność do wzruszeń i łez, kobieca obawa przed widokiem krwi - wszystko to spowoduje, że zadrży jej w ręku skalpel, a ona sama zaleje się łzami i poprosi o pomoc prawdziwego lekarza. Oczywiście mężczyznę. Zapolska potencjalnym lekarkom udziela szeregu dobrych rad: Nie filozofuj!... Nie kraj trupów!... Nie zatracaj swej godności niewieściej. To czar! To twoja władza! To twoje królestwo! Nie abdykuj! Korony dla biretu nie składaj Nie wnoś zarazy w fałdach swej sukni i ręką, przesiąkniętą wonią trupa, nie gładź czoła swego dziecka!.

Gdy trafiłam na ten zapomniany tekst, pomyślałam, że Zapolska przyczyniła się bezwiednie do klęski życiowej dzielnej Anne z eksperymentu Horner. Żeby odnieść sukces, trzeba go sobie najpierw wyobrazić jako możliwy. A naszą wyobraźnię kształtują podsuwane nam obrazy tego, co wyobrażalne. Powiecie, że sto lat to kawał czasu, że Zapolska to ramota, ba, nawet epokę Horner mamy za sobą? Że nastała era ambitnych kobiet, które 'nie czują się dyskryminowane'? Cóż, może i nie czują. Chodzi jednak o to, że dyskryminacja jest faktem społecznym, a nie uczuciem. Na szczęście coraz łatwiej jest o tym w Polsce mówić - jeszcze kilka lat temu słowo 'dyskryminacja' powszechnie uchodziło za przejaw feministycznej obsesji. Obecnie według OBOP-u ponad jedna trzecia społeczeństwa dostrzega dyskryminację. Widzą ją zarówno kobiety, jak i mężczyźni choć trzeba przyznać, że kobiety widzą częściej (K - 44 proc., M - 26 proc.).

Do tych twardzielek, co się nie czują dyskryminowane

Nie czujesz się dyskryminowana. Mimo to, szukając pracy, zauważasz, że oferty z górnej półki adresuje się często do mężczyzn, pań szuka się głównie na stanowiska asystentek i sprzedawczyń. Dalej idą płace - różnica (na tych samych stanowiskach) wynosi ok. 30 proc. Nic nie czujesz, ale takie właśnie są dane dla osób z wyższym wykształceniem. W dużej mierze są skutkiem 'segregacji zawodowej' polegającej na tym, że praca kobiet skupiona jest w gorzej płatnych zawodach. Nie czujesz się dyskryminowana, ale droga kobiet do awansu jest trudniejsza niż mężczyzn. W socjologii płci mówi się o 'szklanym suficie' i 'lepkiej podłodze' dla kobiet oraz 'ruchomych schodach', czyli drodze na skróty, dla mężczyzn. W wielu dziedzinach widoczna jest 'piramida' prestiżu: najwięcej kobiet na niższych stanowiskach, najmniej na najwyższych. Do tego bariera mentalna - ty jej oczywiście nie czujesz, ale wyczuł ją CBOS: Polacy obawiają się szefa-kobiety - aż 39 proc. ankietowanych wolałoby, aby ich szefem był mężczyzna, a jedynie 9 proc., aby była to kobieta. Co jeszcze? Jeszcze ten drobny szczegół zwany 'łączeniem ról'. Otóż kobiety wykonują statystycznie ponad 80 proc. prac domowych - jedyne, co się zmieniło w ostatnich dekadach, to samozadowolenie mężczyzn (uważają, że robią więcej).

Istnieje duża szansa, że dyskryminację jednak poczujesz, zostając mamą. Bo mimo rytualnych zapewnień o polityce prorodzinnej i konieczności walki z kryzysem demograficznym kobiety systematycznie karze się w pracy za macierzyństwo - aktualne lub planowane. Chociaż jest to niezgodne z kodeksem pracy, młode kobiety notorycznie pyta się w Polsce o plany związane z rodzicielstwem; pracodawcy domagają się nawet pisemnych deklaracji o nieplanowaniu potomstwa. W Polsce rodzi się mało dzieci nie dlatego, że - jak sugeruje prawica - życiu rodzinnemu zaszkodził nadmiar równości, ale dlatego, że kobiety mają świadomość skutków nierówności. Nagminnie zwalnia się z pracy kobiety w ciąży, a ochrona po powrocie z urlopu wychowawczego często jest fikcją. Te, które odczuły to na własnej skórze, czasem nawet wytaczają pracodawcom procesy.

Dyskryminacja? Zrobię to sama!

Zostanę przy tych kilku przykładach, bo miejsca mam mało, zużyłam je na cytaty. Tymczasem nurtuje mnie pytanie: jak to jest, że jeszcze nam mało i że dodatkowo dyskryminujemy się same? Skoro tak trudno się nam wybić, to dlaczego podkopujemy własne poczucie wartości, rezygnujemy z sukcesów, a osiągając je, negujemy ich wartość? Dlaczego tak chętnie służymy za lustra powiększające mężczyznom, a niechętnie wspieramy kariery innych kobiet? Otóż zrobiono nam, delikatnie mówiąc, pranie mózgów. Żyjemy w schizofrenicznej kulturze, która zapewnia nas o równości płci, bo teoretycznie w nią przecież wierzy, ale jednocześnie z przyzwyczajenia zalewa nas hmm, jakby to ująć, żeby nie wyszło za bardzo feministycznie i ideologicznie? A niech tam: otóż jest to kultura patriarchalna, która zalewa nas patriarchalną ideologią. Negatywnymi przekazami na temat naszych ambicji, możliwości, szans życiowych. Oficjalnie zachęca się nas do nauki ale w podręcznikach kobiety występują w fartuszkach, a panowie z garniturach. Otwiera nam się drzwi, zapraszając na wyższe uczelnie, ale gdzieś w tle pobrzmiewa stara śpiewka, coś jakby Zapolska nuciła przyszłym lekarkom: stój, kochanie, bez przesady z tą ambicją, z naturą nie wygrasz, a poza tym przecież nie chcesz tam być. Twoje miejsce, kochaneńka, to świat uczuć i wzruszeń, a nie kasa, władza i seks, prawda? I tak same wycofujemy się z tej 'niekobiecej' przestrzeni - z rywalizacji, samodyscypliny, pieniędzy i sukcesu.

Kobiety serio traktujące karierę to rzadkość w polskich serialach. Jeśli już się taka trafi, to albo jest samotna i nieszczęśliwa, albo w porę rezygnuje z kariery, by się oddać życiu rodzinnemu. Wybitne kobiety często - choć trzeba przyznać, że coraz rzadziej - twierdzą, że karierę zrobiły przypadkiem i że to nic w porównaniu z tym, jak potrafią lepić pierogi, sprzątać i bawić się z dziećmi. Media zdają się też robić wszystko, by zapobiec powstawaniu kobiecej solidarności: aktywistki, które walczą o równość płci, wyszydzają feminizm, wyznaczając na największego wroga zwykłej kobiety. Ciekawe, że wykluczenie nas ze świata sukcesu zawodowego odbywa się zwykle pod pozorem troski o nasze dobro, dobro naszych rodzin, dzieci, partnerów życiowych. Pod warstewką życzliwej rady kryje się zawoalowana groźba: nie wychylaj się, nie wyskakuj przed szereg. Osiągając więcej niż mężczyzna, skazujesz go na upokorzenie, a samą siebie - na katastrofę życiową. Czy nie lepiej od razu zrezygnować?

Komplementy i drukarki

Mam wrażenie, że Polki coraz częściej zdają sobie sprawę, co tu jest grane - szarmanckie gesty, życzliwa opieka oraz zachwyty nad 'urokiem naszych pań' to elegancki sposób na sprowadzenie nas, kobiet, do parteru. W liście do 'Wysokich Obcasów', który parę lat temu skrupulatnie wycięłam sobie na pamiątkę, niejaka Paulina, rocznik 1978, opisuje to tak:

Pracuję w firmie, w której co rano kobiety całuje się w rękę i zawsze przepuszcza w drzwiach. Niezależnie od wieku i talii prawi nam się komplementy co do wyglądu. Ze zrozumieniem przyjmuje się to, że kobiety muszą przebywać na urlopach macierzyńskich i wychowawczych. I że miewają gorsze dni. Albo po prostu humory. A w każdą Wigilię i Wielki Piątek zwalnia się je o godz. 12 do domu, 'muszą wszak przygotować święta'. Nie może być lepiej? Bynajmniej. Schody zaczynają się, gdy kobieta nie chce lepić uszek i domaga się, by była traktowana nie jak kobieta, ale jak człowiek, czytaj: mężczyzna. () Kiedy zostaję po godzinach, 'niepotrzebnie się poświęcam' i 'stwarzam problemy', bo trzeba mi załatwić transport (kobieta nie może sama chodzić po zmroku). List kończy się trzeźwą konstatacją: Zamiast całowania mojej dłoni przez szefa wolałabym sprawną drukarkę, jaką ma kolega z pokoju obok. Jak się wyrwać z pułapki pseudoprzywilejów, a w istocie - niskich wymagań? Przede wszystkim nie da się tego zrobić w pojedynkę. Żyją wśród nas pojedyncze "kobiety sukcesu" - czasem nawet spektakularnego sukcesu w dziedzinach związanych z władzą i pieniędzmi - jak Henryka Bochniarz czy Alicja Kornasiewicz. Nie chodzi jednak o to, by wciąż te nazwiska z podziwem wymieniać jako rzekome dowody na brak dyskryminacji, lecz o to, by kobiecy sukces przestał być wyjątkiem potwierdzającym męską regułę. By Anna - w biznesie, banku, szpitalu czy na uczelni - miała takie same szanse jak Jan. By nie musiała być od niego lepsza i bardziej zdeterminowana, aby osiągnąć to samo.

Błędne koło równości

Na szczęście nie tylko negatywne stereotypy budują pewną rzeczywistość na zasadzie błędnego koła. Podobnie działa pewność siebie, siła wewnętrzna, poczucie, że nierówność to nie żadna natura, tylko zwykła niesprawiedliwość i granda. Przekonanie, że świat stoi przed nami otworem, a wysiłek i talent zostaną nagrodzone - to też są samospełniające się przepowiednie. Tym też można się zarazić. W domu, na uczelni. A najlepiej - w równościowym przedszkolu, gdzie zabaw i zabawek nie dzieli się na te dla dziewczynek i te dla chłopców. Podobno w Toruniu takie przedszkole już jest i świetnie się sprawdza. Chłopcy okazują się bardziej niż zwykle empatyczni, opiekuńczy, dziewczynki wykazują zaskakujący talent do myślenia ścisłego, są odważne i przedsiębiorcze. Równość płci może być oczywistością, tak jak przez wieki była nią nierówność; w krajach takich jak Szwecja czy Francja w dużej mierze już się tak stało. Potrzeba tylko jednego: wspólnot ludzkich, w których może dojść do zarażenia równością. Błędne koło? No właśnie - ale chodzi o to, by je uruchomić.

Tymczasem w dziedzinie budowania kobiecej solidarności mamy już pewne osiągnięcia: rewelacyjnie wychodzi nam krok pierwszy, czyli narzekanie na brak kobiecej solidarności. Nieźle nam też idzie przekonywanie samych siebie, że kobieca solidarność to głupota, bo z kobietami zadawać się nie warto. Ot, choćby w 'WO' czytałam list pewnej dojrzałej kobiety, która po latach obserwacji i przemyśleń doszła do wniosku, że kobiety z natury są nudne. Ze swadą dowodziła, że należy nam się wycisk: słusznie, że nie ma nas w polityce, bośmy, mówiąc oględnie, głupie krowy. Rozumiem, że dotyczy to tych innych kobiet, bo sama autorka regule płci nie podlega.

A może jednak warto próbować? Zacznijmy od tego, by bezmyślnie nie powtarzać stereotypów. Krok następny: konsekwentnie obśmiewać teorie głoszące, że tradycyjne role płci to wina matki natury, bo już jaskiniowcy w jaskiniach Otóż nie żyjemy w jaskiniach i parę rzeczy się od tamtych czasów zmieniło. Nie żyjemy też w czasach Zapolskiej, gdy powszechnie wierzono, że edukacja może kobiecie zaszkodzić, czyniąc ją niezdolną do miłości i macierzyństwa. To nie natura nas osłabia, ale nasze o naturze wyobrażenia.

Pamiętacie eksperyment ze Stanfordu? Skoro wierzymy, że kobiety nie mają głowy do liczb, to na wszelki wypadek - nieświadomie - gorzej wypadamy na testach. Wychodzi na to, że kobiece środowisko głęboko przekonane o tym, że kobiety mają głowę do liczb, spowoduje, że zaczną ją mieć. Albo pokaże, że zawsze ją miały. Nieprawdaż? A tak w ogóle to ja ten tekst napisałam przypadkiem, wolę myć wannę niż pisać teksty. Dziękuję za uwagę i przepraszam, że zajęłam Wasz cenny czas.


Agnieszka Graff
Źródło: Wysokie Obcasy
8.03.2009.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy