Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 23 (2/2007)

Bookmark and Share

BRZYDKIE SŁOWO NA EF

Piotr Skrzypczak (2007-04-15)

czyli miniwykład o feminizmie

Od kilku lat zajmuję się problematyką związaną z przeciw-działaniem dyskryminacji ze względu na płeć. Prowadzę zajęcia, warsztaty, spotykam ludzi z różnych środowisk. Zawsze rozmawiamy, dyskutujemy, przerzucamy się argumentami. Zawsze towarzyszą temu niezwykłe emocje. I prawie zawsze okazuje się, że wiedza rozmówców nie wykracza poza utarte schematy i stereotypy. Trzeba dużo wysiłku, żeby krok po kroku, doprowadzić do sytuacji, kiedy zamiast emocji pojawiać zaczną się argumenty, a zamiast stereotypów - fakty. I dużo czasu musi upłynąć, żeby wyjść ze swojej roli i na cały problem spojrzeć nie tylko poprzez pryzmat własnej płci, doświadczeń, ale nieco bardziej obiektywnie. To trudne, ale możliwe. Poniżej postaram się poruszyć kilka najczęstszych problemów.

0. Zanim zaczniemy rozważania na temat dyskryminacji ze względu na płeć, warto powiedzieć, czym jest sama dyskryminacja. Więc, jak zapewne każda/y z was powie, to nierówne traktowanie ludzi. I błąd. Bo to nie wystarczy. Przecież bardzo często różnicujemy ludzi i nikt nie mówi, że jest w tym coś złego. Przykład? Przedszkole. Mam 29 lat ale chętnie bym się tam znów zapisał. Pojadłbym, pospał, pobawiłbym się klockami... Nie mogę. Dyskryminacja? Nie. Do tego, żeby daną praktykę uznać za dyskryminującą, należy dodać jeszcze jedno słowo: nieracjonalne. Dyskryminacja to nieracjonalne różnicowanie ludzi. Bo nie jest racjonalne, żeby stary chłop bawił się z dziećmi w piaskownicy.

A teraz o dyskryminacji kobiet. I mężczyzn. Równość to równość. A skoro o równości mowa, to znów warto jedną rzecz dookreślić. W naszym rozumieniu równość wcale nie oznacza identyczności. Równość to równość w możliwości dochodzenia do własnych życiowych aspiracji. A te aspiracje już równe nie są. Czyli akceptujemy to, że ludzie są różni, wręcz cieszymy się z tego, a dodatkowo dbamy, by każdy niezależnie od płci (czy wielu innych, niezależnych od naszych decyzji czynników, takich jak kolor skóry, wiek, orientacja seksualna, narodowość, itp.) mógł realizować własne marzenia.
Ale do rzeczy!

1. Zawsze, na początku rozmowy słyszę: „Dyskryminacji nie ma. Nigdy się z nią nie spotkałam” (to od kobiet) i „To mężczyźni są dyskryminowani” (od mężczyzn). I od razu pojawiają się dwa pro-blemy. Pierwszy, polega na tym, że nikt nie chce być uznawany za ofiarę więc, profilaktycznie od razu ustawia się w roli „osoby bez żadnych problemów”. I drugi, że problem dyskryminacji to inaczej wojna płci - źli panowie kontra dobre panie - pokażmy, że i my mężczyźni jesteśmy poszkodowani, biedni i nikt się nami nie zajmuje - czyli zastosujmy tradycyjne odwracanie kota ogonem. Jednak problem dyskryminacji to problem wszystkich. Ofiarami takich sytuacji są zarówno kobiety jak mężczyźni. Każda/y z nas występuje w różnych pozycjach: sprawcy, ofiary, czy najczęściej świadka: biernego bądź czynnego. I każdy/a jest przez otoczenie wtłaczany/a w określoną rolę czyli tzw. gender (czyt. dżender). I każdy/a musi się do niej stosować. A jak się nie zastosuje, będzie: wyśmiany/a, upokorzony/a, zmuszon/y, pobita/y, zgwałcona/y, wyrzucony/a z pracy.

2. Gender to inaczej kulturowa tożsamość płci, czyli to, w jaki sposób naszą męskość lub kobiecość ukształtowało społeczeństwo, kultura, tradycja, religia, szkoła, rodzina... Każdy człowiek posiada płeć: biologiczną - tą niezmienną i obiektywnie weryfikowalną oraz gender, które jest już dużo mniej stabilne - zmienne w przestrzeni i czasie. Inaczej funkcjonowały nasze prababki, inaczej funkcjonują Azjatki a inaczej Europejki. Inaczej kobiety na wsi a inaczej w mieście. Wszystkie są/były kobietami, a to, co je różni/różniło, to właśnie przypisywana im rola. A także to, w jaki sposób same odnosiły się do swojej kobiecości.

3. W dyskusjach często pojawia się argument, że to, że jest dyskry-minacja, to wina samych kobiet, bo te nie dbają o swoje prawa: nie głosują na siebie, nie zatrudniają się na wzajem, często jak mają wybór, to wolą faceta. I ten argument jest słuszny. Poza jednym, wydawało by się drobnym, zastrzeżeniem. Wygłaszający takie zdanie zakłada, że świat dzieli się, albo przynajmniej powinien, na dwie części: złych, pełnych uprzedzeń mężczyzn i dobre, świadome kobiety. A jeśli mówimy o równości (w rozumieniu z pkt. 0), to powinniśmy patrzeć na człowieka jako na jednostkę, a dodatkowo powinniśmy także zauwa-żyć, że ludzie w dużej części postępują tak, jak zostali ukształtowani (patrz pkt 2). I zagadka rozwiązana. Skoro świat posługuje się stereotypami zamiast argumentami, to dlaczego kobiety nie miałyby wierzyć, że szefowie są lepszymi szefami niż szefowe?
4. Aby znaleźć panującą wokół nas dyskryminację, nie trzeba daleko szukać. Wystarczy włączyć telewizor, wziąć gazetę. Zajrzeć do kuchni i zobaczyć, kto sprząta i przygotowuje obiad (i porównać to z tym, kto pracuje zawodowo - z pewnością i on, i ona). Dostępne są tysiące badań, statystyk, analiz. Tylko kto ma czas na czytanie naukowych mądrości... Dla ułatwienia podam kilka prostych przykładów pokazu-jących nierówność.
Biznes. Na czele 500 największych polskich przedsiębiorstw stoją 2 (słownie: dwie) kobiety.
Polityka. O losie państwa złożonego w 50 procentach z kobiet i w 50 z mężczyzn decyduje 80 procent facetów.
Edukacja. W sektorze edukacji zatrudnionych jest więcej kobiet. Jeśli jednak przyjrzymy się dokładniej, to okaże się, że dyrektorami i profesorami są zazwyczaj panowie. A panie? Najłatwiej znaleźć przedszkolanki, nauczycielki w podstawówkach i gimnazjach, ale już dużo rzadziej w senatach uniwersytetów czy na listach z profesorskimi nominacjami (przykład na stronie obok).
I można tak długo.

5. Po dokonaniu głębszej analizy otaczającej nas rzeczywistości, kiedy wszelkie fakty mówią nam, że świat dzieli się na dwie, niesprawiedliwie traktowane części (lepiej - męską, gorzej - żeńską), robi nam się przykro. Czujemy się źle i... zaczynamy te fakty negować. Nie chcemy być albo w grupie oprawców ani ofiar. Mówimy, że nigdy nie zetknęliśmy się z takimi przypadkami. Że to bzdury wyssane z palca. Mimo, że tych „bzdur” w żaden racjonalny sposób nie da się podważyć. Słyszę od kobiety: „To nieprawda, że więcej kobiet jeździ autobusami. Ja jeżdżę samochodem”. Argument absurdalny? Oczywiście. Niestety bardzo często ludzie broniąc się przed informacją, potrafią doprowadzić całą sprawę do absurdu i poprzez swój, indywidualny przykład, próbują opisywać cały świat. A naszym zdaniem powinno być nieco trudniej. Mówiąc o dyskryminacji, staramy się nauczyć patrzenia nie tylko przez pryzmat własnych doświadczeń.

6. Jak z tym walczyć? Prawo już w większości mamy po swojej stronie. Trudno znaleźć zapis mówiący, że kobieta nie może, a mężczyzna może to i tamto. Ten etap mamy już za sobą. Dziękujemy wam babcie feministki!
Co teraz? Musimy zacząć zmieniać nasze wygodne patrzenie na świat. Musimy je komplikować zamiast upraszczać - rozbierajmy na czynniki pierwsze i stawiajmy pytania: Czy na prawdę tego chcesz? Czy to jest rzeczywiście twój wybór? Czy robisz to, bo musisz, bo tak wypada czy dlatego, że chcesz?
Komuniści kiedyś rzucili hasło: Kobiety na traktory! Idioci. Myśleli, że w ten sposób wprowadzą równość. Polegli. Na szczęście. Bo co to za równość, kiedy na siłę chce się uszczęśliwiać ludzi. Miejmy nadzieję, że równie szybko i spektakularnie polegną ci, którzy chcą kobietom zabraniać pracy na traktorach.

7. Rodzina i macierzyństwo. Kiedy ludzie nie wiedzieli, skąd się biorą dzieci, można było przypuszczać, że skoro to kobieta rodzi, to konsekwencje tego faktu również powinny głównie ją dotykać (czy jak wolą inni: to jej powinien przypaść zaszczyt opiekowania się dzieckiem). Jednak czasy się zmieniają, nauka postępuje, więc dzisiaj wiemy, że aby, było dziecko potrzeba, jeszcze jednej osoby. A więc, myśląc logicznie, i konsekwencje (zaszczyty) powinny się rozłożyć. Jednak patrząc na statystyki (polecam strony Głównego Urzędu Statystycznego, www.stat.gov.pl), doskonale widać, że wiedza ta nie przekłada się na praktykę. I mimo, że wiemy, że ojciec jest równie niezbędny do wychowania dziecka jak matka, to nadal znajomych ojców, którzy poszli na urlop wychowawczy, można policzyć na palcach jednej ręki.
A że równość może się wszystkim opłacić świadczy przykład krajów skandynawskich i Francji, gdzie poprzez od lat promowaną i reali-zowaną politykę równościową, rodzi się coraz więcej dzieci. A w dodatku wcale nie kosztem karier i życiowych aspiracji kobiet.

8. Język. Dawno już naukowcy przestali mieć wątpliwość, że tylko rzeczywistość kształtuje język. Proces zachodzi także w drugą stronę. Dlatego tak ważne jest, żeby starać się język dostosowywać do zmieniającego się świata. Bo jak się okazuje, świat zmienia się szybciej niż reguły językowe, a skoro tak - to znaczy, że to co mówimy, może nas hamować.
Przykład: czytając te słowa wyobrażajcie sobie konkretne, znane z imienia i nazwiska osoby: premier..., sędzia..., minister..., dyrektor..., polityk, chirurg..., psycholog..., szef..., partner... Co wyszło? Sami albo prawie sami faceci. A przecież wiemy, że kobieta może być premierem (Suchocka), sędzią (Łętowska), ministrem (Gilowska), politykiem (Liszcz), itd. Dlaczego pojawiają się nam sami faceci? Bo działa nasze gender. Bo przez wieki przyzwyczailiśmy się, że prestiżowe zawody zarezerwowane są dla panów, a panie zajmują strefę domową, pry-watną. Tylko, że to już się zmieniło, nie uciekniemy od rzeczywistości. Ale schematy językowe wciąż nas trzymają. Co robić? Nic trudnego. Używać częściej form żeńskich, nie bać się psycholożek czy prezesek (mimo, że MS Word podkreśli nam te słowa na czerwono), częściej używać form neutralnych, a jak się nie da, to siekać końcówki - pisać on/ona, którzy/które, zrobili/ły. Co nam szkodzi. Może będziemy musieli bardziej powyginać język, ale dzięki temu w naszych wypo-wiedziach znajdą się nie tylko panowie ale także i panie. A to powinno nas wszystkich (i chłopców i dziewczynki) niezwykle cieszyć.

9. „To nie jest łatwe.” „ Trzeba się napracować.” „ Może jednak warto za cenę ułatwiania ludziom życia pozwolić na uproszczenie pewnych sytuacji życiowych.” „Może tradycyjny podział ról jest rzeczywiście dla jakiejś grupki krzywdzący, ale większość się temu nie sprzeciwia. A wręcz go broni.” Takie wypowiedzi można mnożyć. Prostacka zasada: „jest demokracja więc większość ma rację”, niestety ma sporo zwolenników. Jednak do czasu. Wystarczy zadać rozmówcom kilka pytań dotyczących ich tożsamości, a natychmiast okazuje się, że każdy funkcjonuje w większości w grupach mniej-szościowych. To co nas łączy, to bardzo niewielki wycinek naszej rzeczywistości. Jeśli nie będziemy patrzeć na jednostkę, to w każdej chwili może dotknąć nas wola większości, która stwierdzi, że nasze prawa się nie liczą, zostaniemy przegłosowani. Dlatego warto wybrać trudniejszą, żmudniejszą i bardziej skomplikowaną drogę i zastanowić się, jaki wpływ mają nasze decyzje na innych.
A demokracja wcale nie polega na podejmowaniu wszelkich decyzji przez większość. Współczesna demokracja dba o wolność jednostki i sama ogranicza swą moc poprzez respektowanie praw mniejszości.

10. A to straszne słowo „feminizm”? Czymże ono jest skoro ludzie się tak go boją? Więc wyjaśniam. Feminizm to w gruncie rzeczy zauważenie tego, o czym mówiliśmy powyżej. I tyle. Wszystko, co ktoś próbuje pod to pojęcie doczepić, to już nadużycie. Chyba, że doda określenie, np. liberalny, radykalny, ekologiczny, pacyfistyczny, anarchofeminizm, feminizm postmodernistyczny, itd, itp. Ale to już inna bajka. Wtedy mówimy już nie tylko o zauważaniu gorszego traktowania kobiet i wyraźnej niezgody na ten stan (def. femini-zmu), ale idziemy dalej proponując określone, spójne z wymienianymi wyżej przymiotnikami, rozwiązania.

A co z facetami? Profeministami czy po prostu feministami. Czy to nie jest niedorzeczne, żeby się tak nazywali? Otóż nie. Bo to także w ich interesie. Kiedy każdy/każda będzie realizować swoje życiowe aspiracje, oni też nie będą musieli dopasowywać się do obowią-zujących wzorców, które są coraz trudniejsze do spełnienia. A nie każdy chce być idealnym macho...

I żeby dopełnić powyższy wykład. Z pojęciem „feminizm” jest tak jak np. z pojęciem „sprawiedliwość”. Nikt jej nie neguje. Wszyscy zgadzają się, że jest pozytywna, ale każdy ma inny pomysł na jej wprowadzenie, funkcjonowanie.

Na koniec apel. Można bać się słowa na „ef”. Można starać się je omijać wierząc jednocześnie (a może raczej po prostu wiedząc), że obecnie kobietom na świecie jest nieco (a czasami dużo) trudniej niż mężczyznom. I można dużo robić, aby ten stan zmienić. Spotkałem wiele osób, które są feministkami czy femistami, ale obraziłyby się śmiertelnie gdybyśmy, próbowali je/ich tak nazwać. Bo się źle kojarzy, bo ktoś sobie pomyśli, że to jakaś skrajna ideologia, bo ktoś się będzie śmiał, bo nie lubi być etykietowany/ana. Ale postępując w ten sposób zachowujemy się jak niewdzięcznicy (pomijając to, że boimy się głupich i nieprawdziwych argumentów), bo dzięki pokoleniom feministek, które nie bały się tego słowa, możemy się cieszyć takim światem, w którym kobieta już może studiować, głosować, wybierać męża, stosować antykoncepcję, albo jej nie stosować. Mieć dzieci albo ich nie mieć. Może być „Matką Polką” albo kobietą pracującą. I może czytać takie teksty bez obawy, że ktoś ją skarci.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy