Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 39 (12/2008)

Bookmark and Share

OH, MEIN LIEBER FUHRER

Maciej Topolski (2009-01-12)


Więcej fotek w galerii
Krzyczy Ruta Tannenbaum, udając słynną amerykańską aktorkę. Zamierza rozkochać w sobie Wodza, porzucić go i doprowadzić do szaleństwa/końca II Wojnę Światową. Proste? Tak samo, gdy ktoś zamierza napisać biografię jugosłowiańskiej Shirley Temple, pod tą reklamą wydać i później zgarnąć nagrodę im. Selimovicia za najlepszą powieść na połowie Bałkanów. A między niebem a trawą wspomnieć o tytułowej postaci ledwie trzydzieści stron, resztę zachować dla magicznych zdarzeń, anegdot (śmiało można opowiadać w towarzystwie - sprawdzone na własnej skórze) i wszędobylskiego uśmiechu.
Milijenko Jergović wypełnił swoją powieść językiem ni to gawędy, ni chorwackiej baśni, pokazał mieszkanie na ulicy Gundulicia, wyszedł przed kamienicę, przespacerował się po Zagrzebiu i wyjechał dalej, w Europę. Na samym początku zapowiadając, że nie będzie to podróż do Indii, a kolumbowska do Polski, w bydlęcym wagonie prosto do Auschwitz. Ale Jergović dopiero w ostatnich słowach zdradza, że Ruta miała swój pierwowzór w Lei Deutsch, żydowskiej aktorce, która w wieku szesnastu lat umarła podczas podróży do obozu koncentracyjnego. Autor Sarajevski Marlboro mówi w posłowiu o swojej powieści: Lea Deutsch wpuściła mnie na swoją ulicę. To jest kamyk na jej progu, bo innego grobu nie ma. Ludzie chcą ją zapomnieć, a jeśli cośkolwiek wspominają, to ogólnikami lub z trudem składania kolejnych sylab. Jergović o Lei Deutsch (nie można tu stawiać prawdziwego, jakiś ułamek zaledwie znaku równości z Rutą) napomina i w ramach tej upartej ciszy daje nam powód, dla którego ta krótka i gwałtowna historia życia znika wraz z ostatnimi świadkami.
Ruta ma nazwisko po biedaku, który przed Bożym Narodzeniem sprzedawał na mieście choinki. Po matce za to odziedziczyła ogromne oczy, podobne do noszonych przez prababkę Dawida. Już od najmłodszych lat furkotała francuskie "r", jej pierwszym wystąpieniem była Smutna historia o grzesznej dziewczynie Barze Kukecovej i jej ciotce Magdalenie (jak wszystkie pozostałe nie mają odpowiednika w biografii Deutsch) i jeszcze kilka informacji, kilka błysków magnezji… Jednakże podawanych poprzez, albo (lepiej) za pośrednictwem postaci drugo- i trzecioplanowych, tych, którzy wobec tytułowej bohaterki skończą jak Warszawa i Kraków. Ale jakby nie było to oni stanowią u Jergovića najważniejszy punkt, pryzmat i zarazem najjaśniejsze światło powieści. Głównymi "bohaterami" są więc rodzice Ruty: zapadająca w pamięć kapeluszem, towarzystwem i śpiewanymi zasadami matka Ivka i ojciec Moni, zakatowany łańcuchem największy - wyłącznie wśród innych oprychów i rakiji - bandyta Emanuel Keglević o głowie wypełnionej 27 strachami. Dalej szalona sąsiadka Amalija, która po stracie syna przelewała miłość w rozpieszczone ciałko Ruty; nie pozwalała jej się żegnać, bo krzyż, który kreśliła, był tym samym, co bluźnienie Bogu. Jej mąż Radoslav, zwykły pracownik stacji kolejowej, niedługo potem dokładny zabójca. I na koniec Abraham Singer właściciel sklepu (sprzedaje go, zanim inni zauważą, jak bardzo podupadł) i dziadek zagrzebskiej aktorki, z piętnem "przewrażliwionego" żydostwa.
Jergović wyraźnie oddziela Rutę od reszty postaci. Tylko ona pozostaje niewinną dziewczynką, wciąż tą samą legendą, w poszukiwaniu której reżyser wyrzeka się serbskiego pochodzenia. Bez względu na wiek grającą to samo przedstawienie dla rodziców i opiekunek, dla żołnierzy w ostatnich chwilach życia. Inni z wolna przemieniają się w pełne gniewu lub rozpaczy istoty, jeśli nie w trosce, to pod wpływem zalewającej Europę i z wolna wpływającej do Chorwacji Apokalipsy. Autor Mamy Leone nie przytłacza nas, a więc i tych wszystkich przechodniów, aktorów jednej kwestii (O wodzu mój, pójdź teraz w bój, obroń naród swój!) i podstarzałych scenarzystek Anschlussem, Die Endlösungiem, przekroczeniem granicy Polskiej przez Niemców. Wpuszcza je do Ruty Tannenbaum pod ziemią liter, kanalikami słów. Bohaterowie nie wiedzą, kim są ci eleganccy ludzie w paltotach, ci, co to ściśnięci stoją w bydlęcym wagonie. Nawet Miklosic, doktor od tysiąca królewskich i drobnomieszczańskich skrobanek, też w końcu - nastraszony przez ustaszów łyżką aborcyjną - zamyka swój gabinet i zamiast rozrzucać róże pod nogi żołnierzy niemieckich, spaceruje po ulicach z wyrazem smutku na twarzy. Dochodzi do tego "zasłona perspektywy", z której obserwujemy codzienność Zagrzebia (nie Bombaju, gdzie tygrysy jedzą ludzi) w formie nanizanych na sznurek jergovićowych krótkich opinii na temat Chorwatów i niezliczonych ilości historyjek, scenek, a nawet dwóch żydowskich przypowieści o przeklętym rabinie Juliusie Rosenzwaigu oraz córkach Jeszuy i Ezechielu Ezechielu, który stał szybciej niż biegał.
Powieść chorwackiego pisarza jest urokliwa, przypomina teksty o gadających tukanach i fruwających staruszkach, zawiera jednak dobrotliwe spojrzenie ojca opowiadającego dzieciom, to jest czytelnikom, niepokojącą bajkę przed snem. Pełną abrakadabr i wreszcie okrucieństw zamykających oczy na aby do jutra, aby do rana.

Milijenko Jergović: Ruta Tannenbaum. Przeł. Magdalena Petryńska, Czarne, 2008.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy