Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 39 (12/2008)

Bookmark and Share

PARTIA POMOŻE

Maciej Topolski (2009-01-12)


Więcej fotek w galerii
Ostatnią bitwę (? - lepiej brzmiałoby Zbiórka, na którą wzywa trąbka z okładki) można już znaleźć na DVD und VHS. Film polecono mi ze względów wojennych, to jest nasuwających się porównań z Szeregowcem Ryan’em. To jedyny powód, dla którego warto obejrzeć produkcję Xiaogang Feng’a, czyli nie Operację Overlord, ale wojnę domową w Chinach, trochę gorszej jakości krew z tętnicy i maoistowski patosik.
Tak więc można żyć, gdy dodatkowo przy scenach batalistycznych pomagali chłopaki od Braterstwa broni - wypadają najlepiej, nie ma wątpliwości. Bitwy tryskają krwią aż miło. Generał Polityczny traci dolną część ciała, ktoś tam dostaje w dłoń, ktoś prosto w szyję, a jeszcze inny zapala się od koktajlu Mołotowa. Długo wierzga kończynami i kiedy sypie mu się z twarzy popiół, przemawia do swych kolegów po broni. Bajka... Chińskiemu kamerzyście co prawda daleko do Janusza Kamińskiego, ale i tak pojedynki z nacjonalistami wypadają dynamicznie i z rozmachem, słowem: hollywoodzko. Zdarzają się też sytuacje komiczne: zwiad wygląda jak Jezioro łabędzie przy współudziale karabinów, a pogoń czołgu za odważnym Chińczykiem niby scena z Rozmów kontrolowanych.
To jedna część Ostatniej bitwy, druga zaczyna się, gdy kapitan Guzidi - spośród siedemdziesięciu czterech jedyny ocalały - trafia do kolejnego oddziału i tam wysadzony przez minę (jak on kurczę przeżył? kto powie, dam złotówkę), zmartwychwstaje tuż po zakończeniu wojny. Państwo powoli się podnosi, trwają poszukiwania zaginionych. Partia nie pamięta o poświęceniu za ojczyznę, a weteran, jako że dla Chińczyków honor najważniejszy, jątrzy wojenne rany. Wypowiada słowa godne politowania i w białym kostiumie (z zakładu dla obłąkanych?) krąży od urzędnika do urzędnika. Wyrzuty sumienia wegetujące w nim kilka lat po ostatnim wystrzelonym naboju są mało przekonujące. Krzyki na grobie dawnego przełożonego, ta wódka i papierosy, te wspomnienia, gdy ruszaliśmy na bój, w ostatecznym rozrachunku okazują się miałkie. Trębacz dmący przez krzywe zęby, gdy już wszystko się udało, gdy Chiny Ludowe (już powiem...) odnalazły zbiorowy grób i postarały się o pomnik z czerwoną gwiazdą, kiedy pogłaskały towarzyszy po główkach, tchnie tak daremnym dramatem, że aż żal za przeproszeniem dupę ściska. Niektóre sceny nie wypadają wcale tak źle, ale czy nie lepiej było położyć na stole jeszcze jeden zwitek waluty ludowej i zadbać o dalszą połowę filmu? Nie kroić śmiesznej wzniosłości, skoro początek aż prosił się o wyliczanie zalet, plusów czy innych punkcików w ogólnej ocenie. Dlatego produkcja od podstaw robiona po amerykańsku, na modłę zachodnią, z dobrze ubrudzonymi kostiumami i wybuchami do trzeciego piętra bardziej przypadłaby mi do gustu. Z pewnością... bo nawet moment, gdy główny bohater zostaje ogłuszony przez pocisk, został stworzony według szkoły Hanksa i Spielberga.
Niech partia (na przyszłość) zapamięta: pokazać walkę na bagnety - kiedy drze się mordę ze strachu. Przybliżyć popłoch Amerykanów, gdy most ucieka im spod nóg. Wysłać kolejny gotowy umierać za ojczyznę oddział przed kamerę. Wyłożyć jeszcze więcej środków i zatrudnić jeszcze większą ilość statystów, którzy położą się zakrwawieni lub uderzą zmiecieni podmuchem o ścianę bunkra. I dopiero wtedy odkopywać poległych i strzelać w powietrze. Dopiero wtedy, gdy pozbierają się po nieudanej propagandzie i napiszą żałosny list do matek.

Ostatnia bitwa, reż. Xiaogang Feng, scen. Heng Liu, zdj. Yue Lu. Chiny, Hongkong, 2007.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy