Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 40 (13/2008)

Bookmark and Share

WYJĄTKOWY MĘŻCZYZNA, WYJĄTKOWA KOBIETA

Maciej Topolski (2009-02-24)


Więcej fotek w galerii
Stanąłem przed plakatem (jak mi się często zdarza) i włożyłem ręce do kieszeni. Winslet, DiCaprio, Droga do szczęścia, melodramat - ułożyłem w głowie prawdopodobny obraz. Zlał się z puszczanym przynajmniej raz do roku na komercyjnych stacjach Titaniciem. Ktoś jednak nieźle pomyślał, ktoś postawiony wyżej ode mnie.

Widz, który zdecyduje się kupić bilet, zajmie swoje miejsce, obejrzy film Sama Mendesa i po dwóch godzinach stwierdzi: "Ktoś mnie tu okłamał, moja dziewczyna nie wytrzymała i wyszła w połowie filmu, pomyślałem więc: zostanę... ale nie było Celine Dion, mało się tłukli, mało biegali, co prawda popłakałem się, ale jakoś tak nieszczególnie, chyba się wrócę i zażądam zwrotu pieniędzy" będzie zawiedziony. Pójdzie do kasy i zacznie się kłócić, że chciał zobaczyć coś innego, żeby oddano mu za ten bilet, to chociaż pójdzie na piwo, bo widzi pani, już nawet Benjamin Button był lepszy i dziewczyna mi wtedy nie uciekła, a tak... proszę o zwrot pieniędzy, nie jestem zadowolony, siedzenia były niewygodne. Bo Droga do szczęścia to dramat do sześcianu, bo tytuł można rozumieć na trzy sposoby: dosłownie, symbolicznie lub jako dotkliwą ironię (lub jako odwrócenie prawdziwej sytuacji), bo DiCaprio i Winslet zasługują na Oskara, bo nie trzeba dłużej myśleć o niezatapialnym transatlantyku. Tylko od czasu do czasu wspominać seks w samochodzie.
Wheelerowie mieszkają w małym domku, w Connecticut. April zrezygnowała z aktorstwa, zajęła się dziećmi, Frank ma samochód, szczerze nienawidzi swojej nudnej pracy, ale za to nieźle zarabia i podczas lunchu może solić i pieprzyć młodą dziewczynę z biura. Jest im wygodnie, jest powszednio: miesiąc, rok, kolejne dziecko, wszystko płynie ustalonym rytmem. Sąsiedzi nie mogą wyjść z podziwu, Wheelerowie to, Wheelerowie równy trawnik, Wheelerowa obiera ziemniaki. Rzecz ma się jednak całkiem inaczej, bo żeby żyć normalnie, trzeba zawrzeć zgodę z marzeniami, przynajmniej niektórymi. A Frank i April nie schowali pod łóżka pragnień, łudząc się, że coś może być inaczej, że są wyjątkowi i zasługują na inne życie, daleko, w Paryżu, niby artyści. Postanawiają wyjechać do Europy, chodzą z pewnie podniesioną głową, kupują bilety, pakują książki, uczą się słówek, ale to nie jest Hollywood, tu grzęźniesz w swoim własnym błocie i nigdzie się nie ruszasz, nadal kłócisz się z żoną, krzyczysz na nią, biegasz, płaczesz, zdradzasz, wreszcie próbujesz zrozumieć. Plączesz się, upadasz i jeżeli masz ogródek na tyłach domu, to idziesz tam, robisz dołek, wrzucasz swoje marzenia i zakopujesz. Pamiętaj przyklepać na koniec łopatą!
Pomysł przeprowadzki do Europy jest zbyt nierealny. W wygodnym świecie dziesięciogodzinnej pracy w biurze, w towarzystwie miłych sąsiadów i raz na tydzień małej sprzeczki małżeńskiej nie może się udać. Droga do szczęścia to tak naprawdę klęska Wheelerów, nieudana walka z normalnością, szamotanina i na koniec rozpacz. Ale reżyser nie pokazuje drogi do szczęścia, lecz próbę wejścia na tą drogę, albo jeszcze inaczej - cel prawie każdego małżeństwa, czyli drogę, która sama w sobie jest próbą: własnych nerwów, cierpliwości i tego, co kiedyś w tobie zachwycało, co było w tobie piękne, w czym się zakochałam i co chciałam mieć zawsze przy sobie.
I choć dobieram takie słowa, w filmie nie ma prawdziwie sentymentalnych scen. Dwie, które zachodzą pomiędzy April i Frankiem, nie mogą nie ruszyć, chciałoby się powiedzieć, że są za proste, za ludzkie, ale mimo wszystko trafiają, celnie trafiają. Produkcja Mendesa (mąż Kate Winslet) burzy w pewien sposób wizerunek amerykańskiego kina "dużo, za grubą kasę, szybko". Jest jednym z tych obrazów-pereł, które wykorzystując bezsporny talent aktorów, ich relacje, żywe uczucia i wyrzucane jakby na kamerę, na ekran cierpienia i zgrzytania zębów, nie potrzebują nic więcej. Ale o tym za chwilę. Scenariusz, oparty (tak, ostatnio dużo filmów tworzy się "na podstawie") na powieści nieznanego w Polsce Richarda Yatesa pt. Revolutionary Road - pardon, właśnie znalazłem, dostępny w księgarniach w całej Polsce, przekład na język polski - to klasyczny przykład melodramatu, nie znaczy to jednak, że w niektórych momentach nie sięga wyżej, do, jak wcześniej zaznaczyłem, dramatu. Ale rzecz ma się odwrotnie niż w oscarowym Titanicu, bez rozmachu, bez rażącej ckliwości, rozkładania ramion na dziobie statku czy intryg; ostatnie jeśli już są, to na zasadzie knowań, zdrad, chowania decyzji za plecami. Wszystko sprowadza się do mieszkania, do tego miejsca, w którym każde dobrze szanujące się małżeństwo przeżywa swój dramat, komedię, thriller i film akcji: gdy syn skaleczy sobie palec, lub gdy spali się ciasto w piekarniku. To na piętrze znajduje się sypialnia, w której rozmawiamy o przyszłości; na dole mamy salon, to tam zapraszamy znajomych, obok zaś kuchnia, gdzie jemy kolacje, obiady i jajecznicę na śniadanie. Reżyser nie wychodzi poza krąg znajomych, kolegów z pracy czy sąsiadów, szczególnie zwyczajnych Campbellów i pani Givings (dobra Kathy Bates - pamiętna Misery) z synem w zakładzie dla obłąkanych. I tylko on, niegdyś matematyk, który stracił wzory, całą tą piękną naukę z powodu zabiegów elektrowstrząsami, rozumie Wheelerów i jako jedyny docenia pragnienie wyrwania się z małej mieściny i zmiany dotychczasowego życia. I gdy pozbywają się tych marzeń, ma śmiałość zganić ich, nazwać wszystko od a do z i wyproszonym przez Franka wyjść. Niezrównoważony i budzący strach, czubek John Givings (ten fragment wystarczy: "Jeśli ktoś pyta Po co to robisz?, musi być na czterogodzinnej przepustce z Czubkolandii." - Michael Shannon), obok głównych bohaterów to najciekawsza i najlepiej zagrana postać w filmie.
A teraz, nareszcie!, o DiCaprio i Winslet, na równi i w tym samym czasie, bo gdybyście zapytali, kto jest lepszy, to nawet po dłuższym zastanowieniu nie umiałbym odpowiedzieć. Od czasu Titanica (film Mendesa, trzeba to zaznaczyć, zbliża się do tamtego obrazu i oddala; ciekawostki: Kathy Bates grała rolę w Titanicu, a i April kupuje bilety na statek należący do towarzystwa okrętowego White Star Line, czyli firmy odpowiedzialnej za historyczne zderzenia transatlantyku z górą lodową) zmienili się, dojrzeli i przez dobre dwadzieścia minut nie mogłem się nadziwić, że to są ci sami ludzie: gołowąs spod pokładu i paniusia z pierwszej klasy. Trzeba to zapomnieć, DiCaprio to już nie laluś, którego, gdybym miał siostrę, widziałbym na ścianie: budząc się rano i zasypiając. Wtedy może jeszcze bym go zniósł, ale teraz to zwyczajny facet koło trzydziestki, który od tej pory kojarzyć mi się będzie z kochającym żonę urzędnikiem (scena w pędzącym do pracy tłumie identycznych kapeluszy i garniturów - takie zdjęcia mogę oglądać zamiast pornograficznych rozkładówek) lub jednym z najbardziej utalentowanych aktorów. Kate Winslet... tu zaczyna brakować słów, bo to, co scenarzysta kazał jej pokazywać, robić, krzyczeć przechodzi możliwości połowy Hollywoodu (nie ma jak czasem porzucać duszącymi się podziwem porównaniami). Jako April jest i roztrzęsiona, i seksowna, i urocza, kiedy zdejmuje dla sąsiada majtki, kiedy tańczy, kiedy oparta o drzewo pali papierosa. Jeżeli jedno z nich nie dostanie Oskara, obiecuję nie jeść do końca życia kopytek z surówką z marchwi. Nie jestem samobójcą, żeby rezygnować z kompotu. Wierzcie czy nie, to by było za wiele.
Nie będę ukrywał zachwytu Drogą do szczęścia. Kolejne dwie strony (zlituję się i ich nie napiszę), zajęłyby zdjęcia, po trochu ironia faceta od promocji, dokładniejszy opis relacji Franka i April i z pewnością koniec filmu, który nagle przyśpiesza i zaraz zwalniając, wraca na wyżłobione tory ulicy Revolutionary Road, gdzieś w Connecticut... Wychodzę z sali, nie zahaczając o ubikację, skręcam w prawo, jeszcze raz w prawo i docieram do kasy. Proszę młodą dziewczynę o zwrot pieniędzy, ale nie zgadza się, kręci głową i dzwoni do szefa. Nie potrafi zrozumieć, że jakiś chudy studencina, nie ma na kolejny seans.

Droga do szczęścia, reż. Sam Mendes, scen. Justin Haythe, zdj. Roger Deakins, muz. Thomas Newman. USA, Wielka Brytania, 2008.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Piotr Skrzypczak - 2009-02-24
No, no Panie Macieju! Żałuję tych dwóch brakujących kartek. I cieszę się, że kopytka z surówką ocalały na Pańskim stole.