Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 46 (6/2010)

Bookmark and Share

TATARSKIE REGGAE

Anna Dąbrowska, Ola Gulińska, Alicja Kawka (2010-04-27)


Więcej fotek w galerii
Celem jest zwykle muzeum, albo kino, nagromadzenie zabytków w dużym mieście. To ostatnie jest ważne. Punktem centralnym zwłaszcza dla młodszych uczestników/uczestniczek jest wizyta w mc świecie hamburgerów, gdzie zasobność portfela mierzy się długością frytek, a plastykowa zabawka jest nośnikiem dziecięcych wspomnień opowidananych rodzicom przy kolacji z użyciem słów inaczej sprofesjonalizowanych niż treści wykładane przez przewodników/przewodniczki.
Czy łatwo jest zrobić opozycję?
- jedziemy do wiosek, małych, zapomnianych, nieodwiedzanych miejsc
- jemy grochówkę u strażaków
- a gażdżety zrobicie sobie sami
- pokażemy wam „inne” ale to wy nam o tym opowiecie, my tylko zbierzemy wasze słowa w garść.


W dniach 17, 24 marca i 21 kwietnia Homo Faber zorganizowało całodniowe wycieczki dla uczniów i uczennic z podlubelskich szkół podstawowych po wielokulturowej Lubelszczyźnie.
Wycieczki są pomysłem na zainteresowanie ich miejscem, w którym mieszkają, z którego pochodzą, a którego nie znają, które nosi na sobie ślady niezwykłej historii.
Lubelszczyzna jest miejscem, gdzie przez wieki mieszkali ludzie różnych narodowości, wyznań, języków. II Wojna Światowa wraz z Zagładą Żydów zakończyła ten okres. Lata powojenne dokonały dalszych zniszczeń. Obecnie Lubelszczyzna jest jednym z ostatnich miejsc, gdzie zachowały się jeszcze ślady wielokulturowości. Zarówno te materialne jak i te, przechowywane we wspomnieniach ostatnich żyjących świadków. Odkryć je można zwłaszcza w niewielkich, podlubelskich miasteczkach, dawnych sztetl i nadbużańskich wsiach. I właśnie tam zabraliśmy uczestników i uczestniczki wycieczek.


Więcej fotek w galerii

Od początku - kawa w ciemnościach
Zebranie poranne. W ciemnościach (dzień się dopiero zaczyna) w HF-ie na Krakowskim spotykają się: Ola, Marta, Alicja, Conny, Paulina, Magda, Piotrek Skrzypczak, Ania i Mundek z Rozdroży, który za pierwszym razem jeszcze nie wie, co go czeka. Szybko się okazuje, że pomimo wielogodzinnych narad przedwycieczkowych, wiele nas zaskoczy. Pakujemy flipczarty, kredki, flamastry, glinę, kubeczki jednorazowe, papier toaletowy (grunt to przewidzenie wszystkiego), czyste kartki papieru, koszulki (dla zwycięzców quizu), jabłka... I jedziemy. 17 marca jest jeszcze sroga zima. Tuż po piątej wyruszamy w kierunku Trzebieszowa, gdzie docieramy dwie godziny później. Tam czeka już na nas autokar i pierwsze z czterdziestki dzieci z wałówką i chęcią jak najszybszego zajęcia miejsc w autobusie (oczywiście tych dalszych i najdalszych). 24 marca wydaje się, że to już wiosna. Dzień jest piękny również dlatego, że szkoła, do której mamy dotrzeć, leży w odległości zaledwie 12 km od Lublina, więc spod HF-u  wyruszamy dopiero około 7.  Za trzecim razem 21 kwietnia równo o 5:40 w pełnym słońcu jedziemy do Swór leżących nieopodal Białej Podlaskiej. A tam dzieci, rodzice, nauczycielki i uśmiechnięty (bardzo dobry znak) pan kierowca nr 3 (z którym szczerze polubimy się podczas wycieczki, i który wykaże się sporym zrozumieniem idei).


Szkoła - ja chcę siedzieć z tyłu
Wyjazd o czasie. I choć wydaje się to mało osiagalne podczas 10-godzinnej wycieczki, nigdy nie spóźniamy się „za bardzo”.
Dzieci wsiadają do autokaru. Machanie. Odjeżdżanie. Pierwsze rzyganie. Na postoju faszerujemy dzieci aviomarinem. Niektóre wzięły wcześniej jakieś tabletki, ale nie są w stanie powiedzieć jakie. Jedziemy dalej.
Kontrakt wycieczkowy - nie bijemy się, mówimy sobie po imieniu, nie przeklinamy, dobrze się bawimy... - tworzymy wspólnie. Niektóre dzieci wykazują daleko idący konformizm, kilku uczniów to mali anarchiści. Z tyłu autokaru ktoś krzyczy „żadnych zasad!”. Zaczyna być wesoło.
Film o HF i kilka słów od sponsorki europosłanki Leny Kolarskiej-Bobińskiej. A potem gadanie. Co znaczy Homo Faber? Któreś z dzieci krzyczy „to ekipa dobrych przyjaciół” (dosłowny cytat z filmu). Potem rysujemy, co lubimy robić, co nas interesuje. Dzieci dzielą się na te, które grają w nogę (w tym dziewczyny) i na te, które grają na komputerze. Ostatnia wycieczka stwarza też nową grupę - tych, którzy i które grają na instrumentach, co w dalszej części wycieczki podczas nauki śpiewania daje się zauważyć.
Gadamy o zainteresowaniach dzieci i o ich dziadkach. Wszystko przebiega sprawnie, czujemy się dobrze.
Pierwsza społeczność i wyznanie, o którym zaczynamy się uczyć, to prawosławie. Naszym celem jest monaster św. Onufrego w Jabłecznej.


Jabłeczna - akcja ratunkowa na trzy
Wjeżdżamy na drogę do Jabłecznej. Za pierwszym razem droga znika pod wodami Bugu. Dobrych kilka minut trwa przekonywanie kierowcy nr 1, że przecież pod wodą widać asfalt, że to tylko kawałek, że dalej jest lepiej. Uciekliśmy się także do bardziej wyrafinowanych metod - Ola, wściekła, deklaruje, że przejdzie przez rozlewisko przed autokarem skoro woda jest po kostki i WIDAĆ ASFALT. Emocje olbrzymie, dzieci zamierają. Grozę sytuacji podnosi dodatkowo bóbr, który przepływa obok autokaru. Ostatecznie Ola nie stała się Mojżeszem, a rozlewiska Bugu Morzem Czerwonym. Kierowca decyduje się ruszyć do przodu. Dzieci szepczą „o matko, utoniemy”. Po przeprawie brawom dla pana kierowcy nie ma końca. Za drugim razem pomni ostatnich wydarzeń mamy zamiar zapodać dzieciom atrakcję - że wszystko zalało, ale przejedziemy, jak ostatnio, tere fere. Sytuacja jednak nas przerasta. Woda jest wszędzie. W rezultacie przy pierwszym wycofywaniu autokar zakopuje się w glebę. Zwołujemy okoliczne ciągniki, dzieci są pod wrażeniem. Zbiera się coraz większa liczba miejscowych, każdy ma dobrą radę, ludzie są przemili i gadają po chachłacku. Kierowca nr 2 warczy i burczy. Jest piękna pogoda, nie marnujemy czasu, obdzwaniamy inne autokary, szukamy rozwiązań, Piotrek Choroś siedzący w biurze HF-u buszuje po necie, dzieci z Mundkiem idą w pole śpiewać. Pojawia się straż graniczna, są świetni, mają jakieś szyny, wszyscy nadal próbują, dzieci drą się: EEEWWWWWOOO!!! Straż graniczna pyta, co tym dzieciom. Nic,  to tylko warsztaty z białego śpiewu. Wezwany jest "turbociągnik" z monasteru św. Onufrego, do którego zdążaliśmy. Akcja ostatniej szansy. Z ciągnika wyskakuje mnich z brodą i w habicie. Że jest widowiskowo, to mało powiedziane. Udaje się, akurat na czas, kiedy dzieci biegną z pola.
W międzyczasie Ola załatwia wejście do cerkwi w Sławatyczach. Ksiądz jest świetny, gada do dzieci w ich języku, jest nauczycielem religii prawosławnej w podstawówce. Dzieci zadają mnóstwo pytań, nie możemy stamtąd wyjść, potem wykupują świece, zapalają, co łaska urasta do 200 zł. Naprzeciw cerkwi stoi kościół katolicki. Brama w bramę. Ksiądz naprawdę ma mega opowieść. Za trzecim razem już bez atrakcji zafundowanych przez Bug, odwiedzamy Monaster, gdzie nota bene brat Onufry ładnie nam wszystko opowiada.


Studzianka - proszę pani, kredka się złamała
Jedziemy do Studzianki. Po drodze zaliczamy stację na siku. Trochę się gubimy. Ola zaczyna opowieść o polskich Tatarach, muzułmanach. Rozwiewamy wątpliwości co do arabskiego terroryzmu. Zanim dojedziemy na cmentarz, dzieci już wiedzą co to jest mizar i w jakim języku mówili miejscowi Tatarzy. Przed wejściem na teren cmentarza, trochę zabawy. A potem kredki, papier i odrysowujemy nagrobki (metoda frotaż). Kończymy warsztat też na dworze. Pogoda przez cały czas bomba. Oprócz wycieczki nr 3, kiedy dokładnie na czas odrysowywania nagrobków, spada na nas gigantyczny deszcz, który owocuje kichaniem i prychaniem w autokarze.
Jedziemy dalej. Dzieci opowiadają, co udało im się wyczytać z nagrobków, pokazują swoje prace. W międzyczasie dwoje dzieci wymiotuje. Na stanie niebezpiecznie zmniejszają się foliowe torebki. Puszczamy muzykę (tatarskie reggae). W międzyczasie Ania zaczyna opowiadać o miejscu, do którego powoli się zbliżamy. W Miedzyrzecu Podlaskim przed wojną 75% mieszkańców było Żydami. Miasto stanowiło ważny punkt handlowy. W 1867 roku Międzyrzec uzyskał połączenie kolejowe z Warszawą i Brześciem. W mieście było aż 174 zakładów czyszczenia i sortowania szczeciny (produkcja szczotek). Poza tym: 10 garbarń, 4 młyny parowe, gorzelnia, fabryka win owocowych, fabryka maszyn rolniczych i obsadek. 


Strażacy, czyli dzwoń po mnicha
Dojeżdżamy do Międzyrzeca. Wita nas ekipa Ochotniczej Straży Pożarnej „Stołpno”. Zupa, zabawy, strażacy, wszystko wzorowo. Karol nieodmiennie wprawia dzieci w dobry nastrój, a zupa grochowa z kuchni polowej podawana przez Rafała i Tomka znika w dużych ilościach. Ale to Krzysiek z butlami tlenowymi, hełmami, maskami i „maleństwem” jest mistrzem ceremonii. Uwielbienie i totalne oddanie maluje się na wszystkich twarzach.

Rozmowa dzieci w wozie strażackim podczas zabawy w kierowanie autem:
dziecko pierwsze: brum brum brum
dziecko drugie: aaaaa błoto !!!
dziecko trzecie: zakopaliśmy się !!!
dziecko czwarte: dzwoń po mnicha !!!

Po obiedzie, herbacie, cukierkach, jabłkach, przymierzaniu hełmów i sprzętu do nurkowania, po zdjęciach w wozach i na wozach jedziemy na kirkut. Opowiada Krzysiek i nowopoznana Magda. Wychodzi fajnie, dzieci się zasłuchują. Na koniec pałeczkę przejmuje Ola. Ma być o symbolice macew. Pada pytanie, dlaczego Żydzi na cmentarzach zostawiają kamyczki i tu po chwili zadumy Ola patrząc w dal mówi: „wyobraźcie sobie starożytną Palestynę...”. Na twarzach panika, niedowierzanie, konsternacja i strach... Starożytna Palestyna przerasta każdą wyobraźnię, nawet tę dobrze wyszkoloną i wytrenowaną (komentarz Oli - jak się nie czytało Biblii, to się nie wie, co to Starożytna Palestyna).


Kock - nie rzucać się gliną
Do Kocka słuchamy muzyki. Ola zabrała ze sobą Koran, kawałek Tory i Ewangelię w cerkiewno-słowiańskim. Gadamy. Znów jakiś malec zapełnia foliową torebkę.
Wpadamy do Kocka. Już nam się śpieszy. Dzieciaki ekspresowo piją herbatę zagryzajac waflami. Oglądają z otwartymi buziami makietę miasteczka. Sylwia i Kinga opowiadają o cadyku Menachemie Mendlu Morgenszternie. A potem dzieci siadają do stołów i lepią domek cadyka. Wszystko cacy. Trochę czasu na siku i mycie rąk. Jedno dziecko dostaje biegunki. Jesteśmy bezradne. Ostatnie fotki i w drogę.
Dzieci zadowolone myślą, że odpoczną. I wtedy na czas trzaskamy quiz. 20 pytań z historii, nazewnictwa i religii (prawosławia, islamu i judaizmu). W trakcie sprawdzania ostatnie ćwiczenie - na otrzymanych od strażaków kartkach pocztowych dzieciaki piszą, co im się najbardziej na wycieczce podobało plus swój adres. Jeszcze o tym nie wiedzą, ale za dwa tygodnie kartki te znajdą we własnych skrzynkach pocztowych. Ekspresowo sprawdzamy testy. Podczas głośnego czytania poprawnych odpowiedzi jest totalna cisza (pierwszy i ostatni raz) a potem „ach”, „och”, i szepty „yes, mam dobrze” albo ciche pojękiwania. Rozdanie nagród, wrzawa, oklaski. Dwa testy osiągają 19 pkt. Podczas dwóch innych wycieczek jest dość podobnie. Generalnie z quizu wychodzi nam, że dzieciaki nieźle wszystko sobie zapamiętały. Tylko podczas drugiej wycieczki nagrody rozdajemy na stacji, gdzie kierowca nr 2  usiłował zatankować. I wtedy autokar się rozkraczył. Jakieś 4 km od Niemiec (czyli punktu końcowego). Przez ok 20 min próbujemy ustalić, co dalej. Dzieci szalenie pobudzone, bardzo im się podoba. Dzwonią do rodziców, żeby po nie przyjechały na stację.  Autokar nagle odpala, ale my musimy zostać, bo część rodziców już jedzie. Kierowca nr 2 już w ogóle nie chce z nami gadać. Trwa to godzinę. Ola dostaje histerii, myślimy, że popala trawkę narkotyczną. Większość dzieci przekazana rodzicom, zostajemy tylko z trójką. I do Niemiec. Podczas trzeciej wycieczki autokar (pan kierowca nr 3 jest naprawdę wspaniały) objeżdża okoliczne wioski, w wyniku czego wszystkie dzieci zostają odstawione do domów. Jest godzina 22. Wracamy do Lublina.



Projekt odbył się dzięki wsparciu europosłanki profesor Leny Kolarskiej-Bobińskiej.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
~Napoleone - 2013-03-18
Super sprawa fajne opisy oby więcej takich wypraw. Zapraszamy do dawnej tatarskiej Studzianki gdzie przeszłość łączy się z teraźniejszością www.studzianka.pl