Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 28 (1/2008)

Bookmark and Share

NIE MA ŻADNEJ PANI

Ola Gulińska (2008-04-07)

...system uczenia, w którym nie ma pani, która kontroluje na każdym kroku i jednak samemu trzeba przeczytać sto stron tygodniowo, dobrze przygotowuje do samodzielności na studiach...

...ta szkoła ma być „wielokulturowa” oznacza, że poddajemy refleksji same pojęcia - kultura, tożsamość kulturowa. Widziałam zbyt dużo projektów, które miały w nazwie hasło „wielokulturowość”, a skręcały niebezpiecznie w stronę cepelii...

...nikt nie stanie się dla nich autorytetem tylko dlatego, że ma autorytet formalny. Ten ktoś musi ich do siebie przekonać...
O nowym sposobie edukacji, który nie jest tylko ideą, ale działa w jednym z liceów opowiadają Piotr Laskowski (dyrektor) i Anna Dzierzgowska (historyczka)

NA CO DZIEŃ
Piotr Laskowski, dyrektor Wielokul-turowego Liceum Humanistycznego im. Jacka Kuronia w Warszawie: Kiedy tworzyliśmy tę szkołę, zgadzaliśmy się, że ma to być szkoła wolnościowa, czyli taka, w której rezygnujemy z różnych formalnych autorytetów, wywierania nacisku bezpośredniego na uczniów, ze sztywnej hierarchii na rzecz bardzo podmiotowego traktowania naszych uczniów i oddawania w ich ręce projektowania własnej edukacji. „Nie ma żadnej pani”, jest takie hasło, które dość dobrze oddaje, o co nam chodzi. Nie ma pani, która powie, co trzeba zrobić, nakrzyczy, postawi stopień. Nie ma dzwonków. Oczywiście lekcje zaczynają się o określonej godzinie i o określonej kończą. I o ile naszym uczniom bez trudu przychodzi zapamiętanie, o której lekcje się kończą, o tyle czasem mają problem z tym, kiedy mają się zacząć [śmiech]. To jest szkoła, w której nie ma pokoju nauczycielskiego, a gabinet dyrektorski jest kanciapą, do której na przerwie ładują się wszyscy. Są tam komputery, kawa. Nie ma ścisłego podziału w tym przypadku na uczniów i nauczycieli. Jeżeli jest kawa, to jest wspólna nauczycielsko - uczniowska, komputery też są nauczycielsko - uczniowskie.
To nie jest szkoła duża - teraz jest około siedemdziesięciu uczniów; docelowo będzie miała trochę ponad setkę. Jest więc trochę takim kolektywem naukowym - przecież nie tylko widzimy się z naszymi uczniami na lekcjach, ale robimy wspólnie wiele innych rzeczy. Oczywiście bywa to frustrujące, kiedy pytamy, kto odrobił pracę domową i bywa, że nikt. Jest to frustrujące szczególnie dla ludzi, którzy wyszli z normalnego, tradycyjnego syste-mu edukacji i są przyzwyczajeni do klarownych granic - wiadomo co wolno i czego nie wolno, wiadomo, że są stopnie, że jeśli ktoś jest dobrym uczniem, to ma piątki, jeśli złym to pały. A tu nic, nie ma nawet ocen. Oczywiście są jakieś ramy - wiadomo, czego nie wolno, ale takich rzeczy są może ze trzy i niemal każdy się mieści.

INDYWIDUALIZM
Piotr: Możemy postawić sobie pytanie - na ile ten typ szkoły ma być formujący, a na ile ma być przestrzenią, w której człowiek uzyskuje wolność rozwoju i z tej wolności korzysta, jeśli chce.
I ja bym się lokował na stanowisku „indywidualistycznym”, wychodząc z założenia, że szkoła ma przede wszystkim nie przeszkadzać. Jednocześnie nie chcielibyśmy popełnić błędu wielu szkół „wolnościowych” z końca dziewię-tnastego i dwudziestego wieku, które miały (lub mają) bardzo fajny „klimat wolności”, ale tam się kompletnie nic nie dzieje. Tutaj są wyzwania, stawiamy sprawę jasno - liczymy na uczniów jako na naszych intelektualnych partnerów. Nie jest tak, że spotykamy się tu, by tylko wypić kawę i pogwarzyć o niczym. Fajniej będzie nam się gwarzyć, jeśli jednak przeczytają Kanta. Jeśli nie, to może się rozstańmy, bo oni zmarnują tutaj trzy lata, a my będziemy się frustrować. I ten układ działa - nasi uczniowie mają mnóstwo roboty, ale staramy się, żeby czuli, że to im coś daje. Nie dlatego mają coś wykonać, bo się boją, że ktoś na nich nakrzyczy, ale dlatego, że to fajna przygoda.

Anna Dzierzgowska, nauczycielka Wielokulturowego Liceum Humani-stycznego im. Jacka Kuronia w Warszawie: Na przykład, jeśli mamy grupę z rozszerzoną historią, to zajęcia prowadzimy wspólnie z Piotrem. Uczniowie są świadkami naszych sporów i dyskusji. Mogą zobaczyć, że nas to też bawi. Nie przychodzimy i opowiadamy jakieś dyrdymały o Rewolucji Francuskiej tylko dlatego, że muszą zdać z tego maturę, tylko dlatego, że nas to na tyle interesuje, że jesteśmy w stanie się o to pokłócić.

Piotr: Tak naprawdę jedynym sposobem na przekonanie uczniów do jakiegoś zaangażowania się jest pokazanie, że nas to też kręci. Ludzie w tym wieku są tak wyczuleni na fałsz, od razu widzą, że ktoś przychodzi i gada o tej Rewolucji dla pieniędzy, bo dostaje pensję.

Wracając do indywidualizmu - nasi uczniowie rzeczywiście są za siebie odpowiedzialni. Nie wymagają reżyserowania im życia. Staramy się, żeby mieli możliwość brania tego, czego chcą - i biorą bardzo dużo. Jednocześnie zdecydowana większość to indywidualiści, silne osobowości, osoby mające własne zdanie... na granicy socjopatii [śmiech]. Raczej niechętnie podchodzą do różnych zespołowych działań. Mogą zrobić bardzo dużo, ale wolą to robić sami. To nie dotyczy oczywiście wszystkich. Taki model szkoły właśnie tego typu osoby przyciąga. W dużej szkole osiągnięcie anonimowości jest proste - ze wszystkimi pozy-tywnymi i negatywnymi konsekwencjami. W małej społeczności szkolnej, gdzie każdy każdego zna, trzeba sobie zbudować system ochrony - żeby nie zwariować od tego kolektywizmu.
To nie są egoiści, których nie interesuje świat poza nimi - angażują się, powiedzmy „akcyjnie”. Mogą przygotować jakąś akcję, ale najszczęśliwsi są, kiedy mogą usiąść sami i coś poczytać lub pogadać z przyjaciółmi. To nie jest typ ludzi, którzy będę silnymi liderami środowiskowymi, nie sądzę, żebyśmy takich ludzi wychowywali. Więc powstaje pytanie, na ile możemy ich zachęcać, a na ile wręcz przymuszać do różnych działań społecznych.
Jacek Kuroń opisuje taki dialog z Markiem Edelmanem - Edelman mówi, że w powstaniu w getcie nie było wychowanków Korczaka. Przeczy-tałem to pierwszy raz już bardzo dawno, ale daje mi to do myślenia non-stop. Nasz model wychowania i kształcenia jest bliski Korczakowi. I chyba obserwacja Edelmana nie jest przypadkowa. Ten typ szkoły sprzyja kształtowaniu się osobowości życzliwej światu, nie żywiącej do świata urazów, w miarę zadowolonej, ale miękkiej w starciu z barierą, mówiąc ogólnie, złego świata, przeciwności. Są to więc osoby, które będą mogły tworzyć wspólnoty z podobnymi sobie, pełne życzliwości, ale raczej nie będą aktywnie zmieniać świata, przełamując „siłowo” jego ograniczenia.

AKTYWNOŚĆ SPOŁECZNA

Ania: Jeśli chodzi o podejście do działań społecznych w naszej szkole, stoję na drugim biegunie. Nieprzypadkowo nazwaliśmy ją imie-niem Jacka Kuronia. Dla każdego z nas był ważnym nauczycielem, myślicielem, pedagogiem. To co nas łączy, z czym wszyscy się zgadzamy to to, co Jacek nazywał „prawem najmniejszego”. W każdej społeczności jest osoba, która w danym momencie jest z jakiś powodów najsłabsza. Należy jej stworzyć warunki, by mogła na jakimś polu przestać być najmniejsza, najsłabsza. Jacek kładł bardzo duży nacisk na wspólną pracę, która dzisiaj się nazywa pracą projektową. Wyznacza się zadanie, które jest rzeczywiście atrakcyjne dla całego zespołu, a pracę rozdziela się tak, żeby dla każdej osoby, łącznie z tą „najmniejszą” było coś do zrobienia, żeby dla każdego była przestrzeń zgodna z jego możliwościami i ograniczeniami.
Główna oś sporu między nami, a właściwie inne rozłożenie akcentów, polega na tym, że jestem pewna, że da się ten indywidualizm uczniów pogodzić z działalnością społeczną, ze wspólnym planowaniem pracy, wspólnym podejmowaniem decyzji. Mam poczucie, że ludzie najwięcej uczą się w działaniu. Mierzenie się z rzeczywistością, zderzanie się z nią, jest lekcją, która nas uczy, jakie są nasze możliwości.
Inaczej czyta się na zajęciach Platona, kiedy ma się doświadczenie pedagogiczne i w związku z tym wie, o jakim bólu ten człowiek mówi, a zupełnie inaczej, kiedy nie ma się takich doświadczeń i odbiera się to wyłącznie jako pewien teoretyczny opis rzeczywistości. Staramy się odnosić to, co czytamy na lekcjach, do ich doświadczenia. Chcemy pokazać, że humanistyka, którą się zajmujemy, może przydać się nie tylko, kiedy ktoś zostanie profesorem na uniwersytecie, kompletnie wyizolowanym z rzeczywistości, ale że generalnie jest ludziom w życiu potrzebna.
Mój „kolektywizm” polega na tym, że niezmier-nie podoba mi się idea Jacka - wspólne podejmo-wanie zadań, które są ważne dla wszystkich, w ogóle nie kłóci się z indywidualizmem, tylko wręcz go wspiera.

Piotr: Tu Ania ma rację - ten spór jest, ale on nie doprowadza do rozdarcia czy głębokich konfliktów. To się jakoś dopełnia. Mamy takich nauczycieli (w tej grupie widzę także siebie), którzy stawiają na pierwiastek erudycyjny. Mamy też takich, którzy kładą nacisk na działania społeczne, różne umiejętności. Musimy przyznać, że nasze dzieci nie zawodzą. Jak było „białe miasteczko” w Warszawie, dzielnie jeździli, zrobili kwestę, kupili co trzeba. Nawet wpadli na to, żeby najpierw pojechać i zapytać pań z miasteczka, czego potrzebują, a dopiero potem to kupić [śmiech].

Ania: Najśmieszniejsze jest to, że jedną z najbardziej zaangażowanych osób był uczeń, który na co dzień daje nam do zrozumienia, że nigdy w życiu nie weźmie udziału w żadnym działaniu zespołowym, przenigdy i żebyśmy się odczepili

Piotr: Mamy takich uczniów. Jest dziewczynka, moja ulubienica, która właściwie nie chodzi na lekcje - przychodzi do szkoły, siada w kącie i czyta książki. Jak już musi iść na lekcję, to na nią idzie, ale też czyta swoją książkę, co dla nauczyciela jest dość frustrujące [śmiech]. Ta uczennica raz w życiu wzięła udział w działaniu społecznym, bardzo skutecznym. Zorganizowała ruch społeczny przeciwko projektowi z WOS-u. I teraz wszyscy nazywają ją La Passionarią, bo wygłosiła pas-jonujące przemówienie do kolegów i koleżanek

PO SKOŃCZENIU SZKOŁY
Ania: Sami byliśmy wychowankami podobnej szkoły. Po jej skończeniu poszliśmy na państwowe studia i nagle okazało się, że wszystko nie jest takie piękne, jak nam się wcześniej wydawało. Zderzenie trochę bolało. To jeden z zarzutów wysuwanych przeciwko tego typu szkołom. Jednocześnie świadczy to o tym, że nie można aktywności społecznej zupełnie pomijać. Mam wrażenie, że kiedy, podejmując jakieś działanie poza szkołą, zderzą się w jakiś sposób z rzeczywistością kilka razy, szok po opuszczeniu szkoły będzie mniejszy.

Piotr: Poza tym system uczenia, w którym nie ma pani, która kontroluje na każdym kroku i jednak samemu trzeba przeczytać sto stron tygodniowo, dobrze przygotowuje do samodzielności na studiach.

Ania: Absolwenci mojej szkoły czy uczniowie tej, w której teraz uczymy, nigdy nie mieli problemu z publicznym zadawaniem pytań, zabieraniem głosu w dyskusji, są bardzo otwarci. Więc myślę, że to zderzenie z uniwersytetem może być bolesne, ale głównie jednak dla uniwersytetu [śmiech].

Piotr: Była u nas jakiś czas temu „trójka gierty-chowska”. To wygląda tak, że ktoś z kuratorium i ktoś z policji przepytuje osobno, najpierw uczniów, potem nauczycieli i opracowane wyniki przed-stawia dyrektorowi. Przepytują używając spec-jalnego kwestionariusza. Pytają np. „Czy czujesz się bezpiecznie w szkole?”, można odpowiedzieć tak albo nie. Zaraz potem, z automatu, „Co można zrobić, byś poczuł się bezpiecznie?”...
Po wszystkim policjant prawie ze łzami oczach powiedział, że obszedł dużo szkół, ale nigdy wcześniej nie spotkał tak życzliwej, otwartej młodzieży. Był naprawdę wzruszony. Wtedy pomyślałem, że nasi uczniowie zachowali się zgodnie z duchem patrona. Jacek mówił, że zawsze trzeba umieć oddzielić osobę od funkcji. Byłaby to porażka całego projektu, gdyby byli pogardliwi wobec ludzi. Atmosfera wokół działalności Giertycha, te cholerne „trójki”, łatwość, z jaką można było to wyśmiać, pokazać temu kolesiowi w mundurze, co my o nim myślimy, co on nam może, była ogromna. To było fajne, co zrobili.

Ania: Drugą stroną medalu jest, że nikt nie stanie się dla nich autorytetem tylko dlatego, że ma autorytet formalny. Ten ktoś musi ich do siebie przekonać. Mogę sobie wyobrazić, że na uniwersytecie może być z tym problem...

PIENIĄDZE
Piotr: Szkoła jest płatna - inaczej byśmy się nie utrzymali. Ale mamy dość mocno rozwinięte coś, co czasem się nazywa koedukacją społeczną. Z jednej strony jest pula miejsc, którymi mogę dysponować, zwolnionych od opłat. Z drugiej - mamy system stypendiów, których jedynym kryterium jest sytuacja ekonomiczna; wyniki w nauce nie mają żadnego wpływu. Ja korzystam z możliwości zwalniania od opłat obficie - to znaczy przekraczam limit.

Ania: Generalnie zasada jest taka, że nikt nie może odejść ze szkoły lub nie pojechać na wycieczkę z powodu braku pieniędzy. Rodzice to wiedzą i akceptują, więc jeśli zdecydują się na drogą wycieczkę, to koszty tych, którzy nie mogą zapłacić, będą rozłożone na tych, którzy mogą.

WIELOKULTUROWOŚĆ
Piotr: Jesteśmy w zespole szkół razem z gim-nazjum, więc część dzieci pochodzących z innych kręgów kulturowych, po prostu „dziedziczymy”. Informacja o nas niesie się po mieście, a często jest tak, że dzieci w normalnych szkołach obniżają miejsce szkoły w rankingach, bo gorzej zdają egzaminy końcowe, które są podstawą oceny pracy szkół systemowych. Więc taka szkoła najczęściej im dziękuje. W ten sposób trafiają do nas dzieci uchodźców politycznych i ekonomicznych.
Staramy się nie wpaść w pułapkę źle pojętej filantropijności - wobec tego nie obniżamy wyma-gań dlatego, że ktoś ma problemy z językiem. W takiej sytuacji po prostu więcej z tymi uczniami pracujemy. Na przykład jeden z naszych uczniów, Czeczen, ma potworną traumę związaną z wojną, potem bycia przemycanym. Przekraczał Bug pontonem i wpadł do wody. W styczniu. Cud, że przeżył. I tu naszym zadaniem jest znaleźć psychologa, jakoś go przekonać do pracy z nami, ale jednocześnie nie wytworzyć przekonania, że ponieważ ma traumę, absolutnie realną, to już wszystko w życiu mu się należy i jest zwolniony z obowiązku podejmowania jakiejkolwiek aktywności. On też w pewnym sensie musi się upodmiotowić. Chodzi o to, żeby ci ludzie w swoich oczach stali się podmiotami, mieli poczucie panowania nad swoim życiem.
Szkoła jest absolutnie laicka - nie mamy religii. Żadnej. Nie mamy żadnych świąt religijnych - ani Chanuki, ani Ramadanu, nie przygotowujemy jasełek. Oczywiście każdy jest zwolniony z lekcji, jeśli przypadają jego święta. Wychodzimy jednak z oświeceniowych założeń o rozumowych pod-stawach relacji międzyludzkich - to znaczy, że przy pełnym poszanowaniu tożsamości i odrębności narodowej czy religijnej naszych uczniów, mamy prawo wymagać od nich przestrzegania pewnej bazy. Do takiej bazy należy między innymi filozofia praw człowieka.

Ania: To, że ta szkoła ma być „wielokulturowa” oznacza, że poddajemy refleksji same pojęcia - kultura, tożsamość kulturowa. Widziałam zbyt dużo projektów, które miały w nazwie hasło „wielo-kulturowość”, a skręcały niebezpiecznie w stronę cepelii. Chcemy tego uniknąć - dlatego nie ma choinki w szkole, żeby nie mówić na takim poziomie o kulturze i tożsamości kulturowej. Nie twórzmy iluzji, że jak jednego tygodnia ugotujemy potrawy żydowskie, a następnego zrobimy Gwiazdkę, to my głęboko te kultury poznamy.

Piotr: Poza tym wierzymy wszyscy, że człowiek nie jest determinowany przez kulturę. Więc kultura jest przedmiotem pewnego wyboru i pewnej konstru-kcji, a nie trwałym elementem tożsamości.

Spotkanie odbyło się 17 stycznia w Sali Czarnej Teatru NN.
Wybór i oprac. OLA GULIŃSKA


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy