Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 28 (1/2008)

Bookmark and Share

CODZIENNIE

Piotr Choroś (2008-04-07)

Co dziennie przechodzę przez Dworzec PKS i po prostu coś mi się robi. Muszę znaleźć inną drogę z busa do Bramy Grodz-kiej, bo co rano jestem tak naładowany emocjami, że nie mogę skupić się na pracy do 11. Jak można utrzymywać jako wizytówkę Lublina ten burdel? Ostatnimi czasy do luźnych fantazyjnie wystających z ziemi płyt chodnikowych dołączyła masa bud, w których można kupić świecidełka, majtki mejd in czajna i wszystko, co związane z aktualnym świętem katolickim. Budy, a raczej namioty są obleśne i wciskają się w każdą wolną przestrzeń. Przejście co rano równa się przeciskaniem przez tłum ludzi opatulonych w sztu-czne futra i potrącanie zwisa-jących z namiotu plastikowych korpusów kobiet odzianych w stringulce i staniki. Co rano jestem odurzany zapachem pach-nidła firmy Fugo Sros albo innej wody z toalety. Kiedy pokonam już szpaler bud, drogę zagrodzi mi najnowszy numer pisma Anonse lub cudowna oferta kre-dytowa spłacająca się sama. Docieram do świateł. Uff. Teraz kolejna zasadzka: koleiny po kolana na Tysiąclecia. Po de-szczu skacze jak rącza łania przez górski strumień, co by tylko kopyt nie pomoczyć. Jestem po drugiej stronie tęczy. Prawie. Spokojnie przez plac zamkowy. Jego równa toporna kostka brukowa jawi mi się jako oznaka luksusu. Niczym proszek ixi mojej mamie 40 lat temu. Idąc przez plac, widząc kłębowiska młodych ludzi z wielkimi tor-bami podróżnymi, pakujących się do niezliczonych busów, ja-dących do marnej ale dobrze płatnej pracy za naszą zachodnią granicą, której już właściwie nie ma, bo jesteśmy w zasranym szengen czuję, że jestem w XXI wieku. W Stolicy Kultury. To miła odmiana po ścieżce zdrowia obok dworca. Teraz już tylko kilka ostatnich doznań. Wspinam się na schody i już na początku biorę głęboki oddech, aby przez tę wspinaczkę mój organizm bazował na tej porcji tlenu. Oczywiście mógłbym tego nie robić i mniej więcej w połowie drogi zachłysnąć się cudnym za-pachem moczu oddanego w rogu schodów. Ale po co. Znam lesze afrodyzjaki. Teraz zimą jest inaczej. Mocz, mimo dużej za-wartości alkoholu, szybko za-marza i nie tworzy oparów do wdychania. Cóż za szkoda. Może nasze władze znajdą na to me-todę. W zimie ów mocz tworzy fantazyjne w swoim kształcie lodowisko na betonie. Tylko mi łyżew brak. Tak chętnie bym skoczył na tej tafli podwójnego tulupa. Może jakieś lokalne gwiazdy by na niej zatańczyły. Jakby tak miejscowi sikacze schodowi zebrali się w sobie, walnęli koło północy 3 a nie 2 butelki taniego wina, to wysi-kaliby piękną taflę na całym placu zamkowym i można by tam zawody międzynarodowe roz-grywać. No, ale idę dalej. Ma-rzenia i petycje do władz o dofinansowanie tanich win później. Jestem już pod Bramą. Wchodzę do Akademii przez budynek 34. I już, już prawie jestem u siebie, jeszcze tylko ściana śmierdzącego dymu pa-pierosowego wydzielanego przez mężczyzn pracujących w tym samym budynku. Dobrze, że wszędzie są zawieszone tabliczki o zakazie palenia. Edukacja to podstawa. Odpalam kompa. Wszystko jest w porządku. Za kilka godzin odbędę drogę powrotną.
Mam pytanie. Kto do diabła jest za to odpowiedzialny?