Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 31 (4/2008)

Bookmark and Share

U2 w 3D

Anna Dąbrowska (2008-04-15)

Strona 13
Więcej fotek w galerii
Trójwymiar. Pamiętam, jak w dawno już niewychodzącym piśmie komputerowym "Reset" (szczerze lubiłam tą gazetę, opisy gier nie miały sobie równych) pojawiła się kiedyś wkładka z obrazkami w 3D. Obrazki były swobodnymi maziajami, które po założeniu okularów (wspaniałomyślnie dołączono do odpowiedniego numeru) z dwukolorowymi foliami zamiast szkieł przemieniały się... Właśnie tu pojawiał się problem. Każdy bowiem widział coś innego. Ja nic. Nigdy. Z czasem obrazków drukowano więcej. Stawaliśmy w kółeczku i wzdychaliśmy. Udawałam wówczas, że faktycznie widzę Marilyn Monroe, królową Elżbietę II, czy domek na wsi, jak sugerował podpis na odwrocie. Doświadczenia 3D na tym się zakończyły.
Kilka dni temu pojechałam do Wawy. Brat zrobił mi niespodziankę. Usłyszałam: "koncert U2 w 3D". Pomyślałam: "rany, a jeśli nic nie zobaczę?"
Plakat U2
Więcej fotek w galerii


Nie jestem fanką U2. Lubię kilka ich starych piosenek. Chodząc ulicami Lublina słucham Sunday Bloody Sunday. Jak teraz pisząc ten tekst. Wymieniam ją jednym tchem obok London Calling The Clash. Może tą pierwszą lubię bardziej, bo ma odniesienie do rzeczywistości, jest reakcją, refleksją na rzeczywistość. Bardzo czytelną.
30 stycznia 1972 roku w Londonderry w Irlandii Północnej w trakcie pokojowego marszu protestacyjnego przeciwko prawu umożliwiającemu internowanie każdego Irlandczyka podejrzanego o terroryzm żołnierze brytyjscy z 1 Regimentu Spadochroniarzy zabili 13 jego uczestników. Dzień ten nazywany "Krwawą niedzielą" stał się punktem zwrotnym w historii wielowiekowego konfliktu między Irlandczykami, którzy w większości są katolikami, a Brytyjczykami, wśród których przeważają protestanci. Po masakrze w Londonderry, Irlandia Północna stanęła w obliczu wybuchu wojny domowej.
Wersja koncertowa Sunday Bloody Sunday... Miałam ochotę wstać i zacząć śpiewać. Choć nie należę do radykałów z Irlandzkiej Armii Republikańskiej (część z nich przyjęło piosenkę U2 za swój hymn). Po prostu pozycja siedząca zupełnie nie pasuje do sytuacji koncertu.
A sam film? Wrażenia dźwiękowe i wizualne wbijają w fotel od samego początku. Kilka razy miałam ochotę złapać Bono za rękę. I faktycznie jest tak, że kiedy kamera pokazuje scenę od strony widowi, widz ma uczucie, że jest wśród skaczącego, śpiewającego tłumu. Trudno jednak mieć poczucie bycia na koncercie. Film jest jedynie odtworzeniem koncertu. Bardzo sugestywnym, bardzo udanym. Żadne okulary nie dadzą tego, co rzeczywistość. Niewątpliwie po obejrzeniu filmu część widzów kupi bilety, by przy najbliższej okazji móc swobodnie sobie pośpiewać i poskakać.

Film jest trójwymiarowym zapisem koncertów trasy "Vertigo", które odbyły się w Ameryce Południowej. U2 promowali wówczas ostatni swój album - How To Dismantle An Atomic Bomb. Reżyseria Catherine Owens i Mark Pellington.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy