Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 24 (3/2007)

Bookmark and Share

WIELOKULTUROWOŚĆ WEWNĘTRZNA, CZYLI JAK ŻYĆ W SZAMBIE

Marcin Skrzypek (2007-07-15)

Przyzwyczailiśmy się myśleć o wielokulturowości jako o kategorii opisu świata zewnętrznego, ale warto się też zastanowić, co oznacza wielokulturowość, jako cecha naszego wnętrzna.
W Lublinie wielokulturowości „zewnętrznej”, takiej „na pierwszy rzut oka”, jest niewiele - można spotkać pojedynczych Murzynów, Azjatów, Romów, Ukraińców, pracowników naukowych z UE i USA. Do tego dochodzi kilka zabytków. Wiele hałasu o nic, porównując z Lublinem przedwojennym czy większością dużych miast Zachodu.
O rodzimej wielokulturowości mówimy raczej w aspekcie historycznym i to właśnie ona - jakkolwiek odnosi się do obiektywnych faktów zewnętrznych - należy do naszego wnętrza, ponieważ na tym, jak rozumiemy, czujemy historię, opiera się nasza tożsamość. Z przeszłości w znacznym stopniu czerpiemy kategorie opisu i kryteria oceny aktualnej rzeczywistości, budując coś w rodzaju wewnętrznego punktu obserwacyjnego. Dopiero patrząc z niego, oceniamy wielokulturowość takich aktualnych faktów naszego otoczenia jak Majdanek, prawosławna cerkiew Objawienia Pańskiego, czy żydowskie pielgrzymki do grobu Widzącego na starym kirkucie.
Ale wewnętrzna wielokulturowość ma jeszcze inne ciekawe implikacje. Okazuje się, bowiem że im ktoś ma jej mniej, tym bardziej wielokulturowe wydaje mu się jego otoczenie. Są np. tacy ludzie, którzy dzielą naród polski na Polaków i „Polaków polsko-języcznych”, czyli nie-Polaków mówiących po polsku. Niektórzy mają nawet w sobie na tyle mało owej wewnętrznej wielokulturowości, że zgromadzenie „Polaków polskojęzycznych” kojarzy im się z szambem. Sądząc ze statystyk, „prawdziwi” Polacy należą do mniejszości, więc możemy sobie wyobrażać, że szambem pachnie im cała Polska. Sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Fakty są jednak takie, że w porównaniu z Polską przedwojenną, obecnie żyjemy w społeczeństwie praktycznie monoetnicznym. Z tą różnicą, że „życie w społeczeństwie” oznacza już co innego niż przed wojną. Opuszczamy je wyjeżdżając na wakacje, ferie zimowe, długie weekendy i święta, na zarobek kilkumiesięczny, kilkuletni i na całe życie. Okazuje się, że to my jesteśmy tym mobilnym elementem wielokulturowości, którego nie zauważamy w Lublinie. Ostatecznie więc, mimo, że żyjemy w jednokulturowym społeczeństwie, wielokulturowość i tak, na nasze własne życzenie, zalewa nas już nie w postaci krajowych mniejszości narodowych, ale ze wszystkich stron świata, z całą różnorodnością globalnego miasteczka.
W takiej sytuacji ludzie reagują różnie: jedni krępują się, że są z Polski i próbują przyjąć tożsamość „Europejczyka”, drudzy przyjmują pozę turysty łowcy wrażeń, a jeszcze inni otaczają się palisadą stereotypów i leczą kompleksy poczuciem dumy. Według mnie jednak najzdrowszą i najrozsądniejszą obroną przed globalną wielokulturowością jest autoszczepionka z rodzimej wielokulturowości, która tak wyreguluje nasz kulturowy układ immunologiczny, że spotkanie z inną kulturą będzie dla obu stron godnym i pogodnym doświadczeniem.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy