Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 25 (4/2007)

Bookmark and Share

LEMEL I CYPA

Anna Dąbrowska (2007-09-15)

„Ze wszystkich dostępnych człowiekowi środków wyrazu mechanizm wytwarzania obrazu filmowego jest tym, który najbardziej naśladuje funkcjonowanie umysłu podczas snu.
Noc, jaka stopniowo zapada w sali kinowej jest odpowiednikiem zamknięcia oczu: wtedy na ekranie i w umyśle widza rozpoczyna się wyprawa w noc nieświadomości, obrazy jak we śnie pojawiają się i znikają, czas i przestrzeń stają się elastyczne.”
L. Buñuel

„Początki kina przypominały zawody szalonych naukowców, pasjonatów, maniaków i dziwaków, którzy w swoich pracowniach i laboratoriach już od XVII wieku próbowali ożywić przedmioty i obrazy, by jako pierwsi wykrzyknąć: Widzę ruch! Ruch widzę!
Wreszcie w marcu 1895 roku bracia Louis i Auguste Lumière, korzystając ze skonstruowanego przez siebie aparatu, nakręcili na specjalnie powlekanej papierowej taśmie wyjście robotników z fabryki ich ojca w Lyonie. Pierwsze filmy braci - m.in. wjazd pociągu na stację w La Ciotat, śniadanie dziecka, oblany ogrodnik - minutowe obrazki z życia, przypominały dzisiejsze rodzinne filmiki kręcone amatorską kamerą [...]. W roku 1897 katalog filmów braci Lumière liczył aż 358 pozycji. Czołowy reżyser konkurencyjnej firmy braci Pathé Ferdynand Zecca swoimi krótkimi „kronikami wypadków miłosnych, kryminalnych i komicznych” znacznie poszerzył repertuar aktualności. Wiadomo było, że przyszły sukces filmu zależy od oryginalności. Georges Mèliés, dyrektor teatru, iluzjonista, reżyser, aktor, scenograf [...] jako pierwszy zaczął stosować odkryty przypadkiem filmowy trick. Kinematograf w jego rękach stał się czarodziejską różdżką, dzięki której widzowie mogli pierwszy raz przenieść się w świat międzyplanetarnych podróży (Podróż na Księżyc, 1902), tajemniczych lądów i mórz (Zdobycie bieguna, 1912), diabelskich sztuczek (400 żartów diabelskich, 1906) i fantastycznych wynalazków (Hydroterapia fantastyczna, 1909) [...].”
Renata Wąsowska, Joanna Drzazga: Kino w powijakach. „Film” nr 12, grudzień 2002, s.86.

„[...] Pierwszymi kinami w miastach Wschodniego Wybrzeża [Stanów Zjednoczonych - przyp. red.] były lokale sklepowe przerobione na miejsca rozrywki dla proletariatu. Prostacy nie mieli dotąd kontaktu z dramatem. Dla nich powstały tak zwane nickelodeony. Nazwa pochodzi od „nickel”, czyli pięciocentówki - ceny biletu za wstęp. Na początku XX wieku było tych lokali ponad setka w nowojorskiej dzielnicy Lower East Side, głównie dla półmilionowej społeczności imigrantów z Europy Wschodniej; w roku 1908 działało ich już ponad pół tysiąca. Wśród właścicieli nickelodeonów aż 60 procent stanowili Żydzi [...]. Włosi i rodowici Amerykanie mieli taką samą proporcję wśród kiniarzy, jaką wśród mieszkańców. Natomiast Niemcy wyraźnie brzydzili się filmem, mając pięciokrotnie mniej kiniarzy niż mieszkańców dzielnicy. O Polakach nie wspomina się wcale. To nie był biznes dla poczciwych chłopów ani zacnych inteligentów ze szlachty [...].
Sale kinowe przypominały [...] raczej miejsca rozpusty niż namiastkę teatru. Spotykali się tam po ciemku brudni mężczyźni, swobodne kobiety i dzieci bez nadzoru [...]. Programów dostarczała francuska wytwórnia Pathé, póki kiniarze z Nowego Jorku sami nie zaczęli produkować filmów. Tak powstało potem Hollywood, założone przez nowojorskich krawców z gett Rosji i Polski. Cóż takiego miał krawiec, że lepiej nadawał się na filmowca? Umiał schlebiać tanim gustom, wyczuwał nastroje publiczności i miał talent do stwarzania iluzji za gorsze.
[...] William Fox podpisał się w 1914 roku pod manifestem kina: Filmy tchną duchem, na którym ten kraj został założony, wolnością i równością. W kinach nie ma podziału klas. Każdy wchodzi tym samym wejściem. W filmach bogaci ocierają się o biednych i tak być powinno. Film jest wyraziście amerykańską instytucją [...].”
Krzysztof Kłopotowski: Kto zabawia świat. „Film” nr 11, listopad 2003, s. 61-62.

BEZ: milionowego budżetu, profesjonalnych twórców, rzeszy statystów, blueboxa, kaskaderów, pościgów samochodowych, efektów komputerowych, biletów i klimatyzowanych sal, czerwonych dywanów... Niejako w nawiązaniu do początków kina, które odwiedzało najuboższych, które tych najuboższych zapraszało do siebie, z których wyrosło stworzyliśmy film Lemel i Cypa.

Zaczęło się od spotkania w szkole. 9 lutego 2007 roku po raz pierwszy przyjechaliśmy do Ulanowa. W dużej sali czekało już na nas kilkudziesięciu uczniów. Zaczęliśmy im opowiadać o nieistniejącym mieście - o przedwojennym Lublinie. A potem na białym ekranie pojawiły się zdjęcia z podróży „Śladami Singera” i nasze komentarze: „tu jesteśmy na kirkucie w Krzeszowie. Kirkut to taki nasz cmentarz. A tu spotkanie w synagodze w Bychawie. Synagoga to kościół.” Wszystko stało się podobne do tego, co znają. Wbrew historii połączyliśmy światy. Było jeszcze o wagonie - „Solidarności” - i stanie wojennym. Kilka słów z pogranicza archeologii i bajki. Wagon był po to, by się dowiedzieć, by zapytać. I propozycja - jeśli chcecie robić takie rzeczy, to zapraszamy na 14:30 do Domu Kultury. Opowiemy wam o filmie, który razem nakręcimy!”
Film miał być zachętą, miał być wabikiem, powodem, dla którego warto poświęcić dwie godziny wolnego już czasu po szkole. W piątek! Film krył w sobie wiele obietnic i wiele tajemnic. Film był furtką, przez którą wspólnie z uczniami z ulanowskiego gimnazjum zajrzeliśmy w głąb żydowskiej historii miasteczka. Pomogli nam w tym Lemel i Cypa, para sympatycznych głupców. Bohaterowie Singera sprawili, że tamten czas sprzed wielkiej wojny przestał być płaski i nieciekawy. Nabrał rumieńców. A film? Na samym początku był chmurą pyłu wirtualnego w naszych głowach. Nie wiedzieliśmy, co nas czeka. A potem przyszły pierwsze próby czytania opowiadania i pierwsze próby czytania scenariusza, i pierwsze nagrania. Były zajęcia teatralne i uczenie się żydowskich piosenek, i rysowanie portretów pamięciowych pary głównych bohaterów. Nader wszystko były jednak zajęcia o kulturze i historii Żydów. Gdzieś między tym pojawił się film jako produkt, efekt, esencja naszych spotkań, w czerwcu.
Nakręcenie tych kilkudziesięciu scen zabrało nam 5 dni. Jeden dzień zdjęciowy był w Lublinie o wpół do piątej rano. W Ulanowie powstało większość scen zarówno we wnętrzach (posłużyła nam do tego sala w GOKu) jak i na ulicach. Pracowaliśmy od wczesnego rana do późnej nocy. Gdy ostatniego dnia naszych młodych aktorów zagadnął redaktor z TV „Polonia”, po co to robią, odfrunęliśmy ze szczęścia. Film, tak jak chcieliśmy, nie okazał się nadrzędną kwestią, był gdzieś z boku, bardziej jako narzędzie niż cel. A odpowiedź? „Ważna jest pamięć o żydowskich mieszkańcach, ważne jest przypominanie, że ludzie są równi bez względu na imię boga, do którego się modlą”.

Film nakręciliśmy w dniach 14 - 17 czerwca 2007 roku w Ulanowie. Wzięli w nim udział uczniowie gimnazjum w Ulanowie wspierani przez wolontariuszy z Akademii Obywatelskiej z Lublina. Efekt będzie można podziwiać od września, kiedy to właśnie z Ulanowa wyruszy kino objazdowe.