Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 27 (6/2007)

Bookmark and Share

OPERACJA SHOAH

Anna Dąbrowska (2007-11-15)

Strona 1
Więcej fotek w galerii
SPOTKANIE Z ALONĄ FRANKEL

Odwiedzić samą siebie w innych proporcjach z innymi marzeniami... próbuję to opowiedzieć, ale ta historia wymaga bezwzględnej uwagi... książkę każdy czyta inną, każdy czyta na poziomie swojego horyzontu. Właściwie wyczytuje sam z siebie... żyrandol, żaba, żywiec, żywot, żywioł... Żyd.

Żydzi. Tego słowa u nas w domu się nie wymawiało, nie przy dziecku.[...]
Nie mówić „Żyd” w getcie?
Mama i tata nie chcieli, żebym znała to słowo. Chcieli, by nie wywoływało u mnie żadnej reakcji. Żebym słysząc to słowo, „Żyd”, nie myślała, że odnosi się ono do mnie, i nie reagowała.


Alona Frankel.
Fot. Piotr Skrzypczak
Więcej fotek w galerii
DZIECIŃSTWO
Moje dzieciństwo jest przeplecione przez całą moją jaźń. Zawsze byłam świadoma istnienia małej dziewczynki, która padła ofiarą strasznego losu. I cudu jednocześnie. Miałam poczucie, że kiedyś muszę usiąść i to opowiedzieć. Z czasem już byłam prawie pewna, że potrafię. To było jak jakaś kryształowa kula przede mną. Jak próbowałam ją dosięgnąć, pryskała.
Inny powód, że po prostu nie miałam czasu. Od bardzo młodego wieku jestem matką. Nie mogłam się wyłączyć, pozwolić sobie, również materialnie, usiąść i spróbować napisać tę historię. Z tym, że ja absolutnie nie planowałam książki.
Właściwie przeżywając tego rodzaju biografię, wypadało by siedzieć skulonym w kąciku z popiołem na włosach i całe dalsze życie być w żałobie. Ale jak człowiek nie siedzi zakryty workiem to nie znaczy, że nie ma żałoby w sercu.
Ten los pozostał we mnie. Był niczym mała wysepka w środku mojego życia, do której ja mogę się zbliżyć.
Uważam, że być dzieckiem jest bardzo trudno. Nawet jeśli nie jest to ten rodzaj dzieciństwa, którego ja doświadczyłam - cały trzeci Rajch chciał mnie zamordować. Nawet normalne dzieciństwo nie jest sielskie anielskie. Być dzieckiem jest niełatwo - jest się niskim i nie można dosięgnąć w różne miejsca, nie ma się pieniędzy i każdy mówi, co trzeba zrobić, i zawsze jest jakiś obowiązek, którego nie chce się wykonać. Tym bardziej dzieciństwo, podczas którego dzieci przeżywają kataklizmy. Doskonale zdaję sobie sprawę, że takiej wojny nigdy na świecie więcej nie będzie. Ale w każdej chwili są miliony dzieci, którym rujnuje się dzieciństwo.

Smród kału i moczu, wymiocin i gazów, strachu i potu. Wielu umierało w drodze. A tory biegły dalej, dalej i dalej. Czy muszę o tym wszystkim wiedzieć?

GOOD ENOUGH
Moja biografia nie była tajemnicą. Muszę się jednak zwierzyć, że w Izraelu być nowym przybyszem, emigrantem z Europy, szczególnie z Polski, w dodatku być kobietą z Polski, nie jest najwyższym honorem. Jest masa uszczypliwych i bardzo nieprzyjemnych kawałów o tak zwanej „jidysze mame”. Ja całą swoją jaźnią próbowałam zaprzeczyć tym stereotypom. Pierwszym zaprzeczeniem było, że ja po prostu nie gotuję. Nie zatruwałam życia swoim dzieciom. W ogóle uważałam się za matkę idealną. Mój syn, który ma 37 lat powiedział mi, że nie byłam idealna ale „good enough” - wystarczająco dobra. Nadal uważam, że on się myli. Kiedyś w stu procentach przyzna, że byłam aniołem.

A wtedy mama rozkazała: „Teraz na kolana! A teraz módl się!”.
A ja, klęcząc przed Juzakową z rączkami złożonymi przy buzi, wyrecytowałam Ojcze nasz [...].


JĘZYK
Emigranci z Europy, którzy przyjechali do Izraela, bardzo szybko starali się zaaklimatyzować. Zaczęli od zmienienia imion (mi zmieniono imię wbrew mojej woli). Strasznie też szybko nauczono się mówić po hebrajsku. Mi przyszło to z olbrzymim trudem. Nie mam zdolności do języków, a poza tym uwielbiałam polski. Do Izraela przyjechałam jako dziewczyna oczytana. Miałam dwanaście i pół roku.
Miałam pokusę, żeby napisać Dziewczynkę po polsku. Ostatecznie powstała po hebrajsku, ale moi przyjaciele, którzy umieją po polsku (emigracja za Gomółki) opowiedzieli, że słyszą w niej polski. Pomyślałam, że skoro umiem trochę po polsku, spróbuję ją przetłumaczyć. Wzięłam książkę i zaczęłam czytać ją po polsku. Ale brakowało mi słów.
Kiedy powstało polskie tłumaczenie, niektórzy ze znajomych mówili: „Alona, ja słyszę tu hebrajski!”
Zawsze bardzo afiszowałam się, że jestem z Polski, szczególnie tym, że jestem z Krakowa. Lokalny patriotyzm.
Polska, którą mam w sobie, jest metafizyczna. Nie potrafiłabym tu mieszkać. Ale jest pięknie.
Afiszuję się też, że jestem Żydówką. Strasznie jest to dla mnie ważne. Może dlatego, że czuję się zobowiązana wobec tego narodu. Setki tysięcy zamordowanych.

Wstydziłam się swojej mamy, kiedy byłam mała. Jej ciągłego narzekania i tego, że wszystko krytykowała, i jej potrzeby nieustannego mówienia o wojnie, o Niemcach, o swojej chorobie, o swoim „dobrym wyglądzie”, a zawsze po to, by coś uzyskać - jakąś ulgę, drobną przysługę, szczególne traktowanie.

MAMUSIA
Nie chciałam, żeby moja biografia zmieniła stosunek moich dzieci do mnie. Nie chciałam, by czuli, że muszą coś dodatkowo robić. Moja mamusia cały czas mi to robiła.
Jak wreszcie zdarzyło się, że ktoś zaprosił mnie na jakąś randkę, co było bardzo rzadkie, musiałam ciągle patrzeć na zegarek. Jak nie wrócę do dwunastej, będzie nieszczęście. I było. Bo mamusia mnie czekała już na dole, w koszuli nocnej, chodziła tam i z powrotem. Wstyd mi robiła. „Jak ty nie wracasz o dokładnie określonej porze, to ja już jestem pewna, że cię wzięli na Janowską, że już Bóg wie, co się z tobą stało”. W ten sposób ona stawała się wytwórczynią straszliwego poczucia winy. I ciągle powtarzała: „Ja nie raz cię urodziłam, ale siedem tysięcy razy, bo gdyby nie ja, to byśmy wszyscy zniknęli z tego świata”.

Takie były historie, których nie chciałam słuchać. Nie interesowały mnie.
Ludzie, którzy przychodzili i opowiadali, byli brzydcy i wynędzniali, i nie zawsze czyści. Trafiali się wśród nich tacy, którzy mówili innym językiem, chropowatym, podobnym do niemieckiego [...].


PUDEŁKO PO BUTACH
Po śmierci mamusi porządkowałam jej mieszkanie. Straszliwie traumatyczna rzecz. Między innymi znalazłam pudełko po butach. Ludzie trzymają stare fotografie w pudełkach po butach. Zaczęłam wertować te fotografie. I nagle uzmysłowiłam sobie, że jestem ostatnim człowiekiem na świecie, który potrafi nazwać tych ludzi po imieniu - to jest ciocia Minka, a ta dziewczynka była Perełka, a tamta to Rachela, a to jest wujek Zyme, a to babcia i dziadziu, których nigdy nie poznałam. Nie wiem nawet jak zostali zamordowani. Odkryłam w sobie też poczucie winy. Muszę przyznać, że wcześniej absolutnie mnie to nie interesowało kto był kto. Nie wracałam do tamtych czasów. Moja mamusia była tą, która opowiadała i opowiadała. Nienawidziłam tych opowiadań. Wywoływały we mnie poczucie winy - ponieważ to było tak straszliwie, powinnam być i grzeczniejsza i robić dzieciom sok z marchewki i żebym nie miała karaluchów za lodówką.
Zaczęłam pisać. Z tym, że absolutnie nie musiałam sobie niczego przypomnieć. To wszystko istnieje we mnie. Pisałam to, co pamiętałam i to, co mi opowiadano.
Mam takie wspomnienia, które pachną. Wspomnienia, które mają zapach są autentyczne. Zapachu nie można przekazać.

Chcę opowiedzieć ci historię,
Moja mała dziewczynko,
Dziewczynko, którą byłam,
Dziewczynko, którą jestem,
Dziewczynko, która jesteś we mnie.
Wyciągam do ciebie ręce.
Chodź.


UCZUCIA
Ta książka jest rodzajem listu do dziewczynki, która istnieje we mnie. Zwróciłam się do niej. I nie jest zwierzeniem człowieka nieopanowanego. Napisałam tę książkę z całą krytyką zdrowego rozsądku. Ale nie jest tak, że ja się nagle wyzwoliłam. To nadal istnieje.
Właściwie w tej książce głównym motywem i czymś, co po niej zostaje, jest olbrzymie zdziwienie, zdumienie. Jak to było możliwe, że człowiek, który rzeczywiście żył w tym okresie potrafił pozostać człowiekiem.
Starałam się unikać ocen. Ale jak się czyta, czuć olbrzymi ból. Z tym, że to nie jest wsadzane łopatą. Jedynym sposobem, bym móc opowiedzieć tak trudne rzeczy, jest popatrzenie na nie z oddalenia.
Najstraszniejszym motywem tej książki jest porzucone dziecko. Być porzuconym jest czymś najgorszym, co się człowiekowi może przydarzyć.

Nigdy nie brałam pod uwagę możliwości, że moje słowa wywrą jakikolwiek skutek, że wywołają jakieś echo.

SPOSÓB
Jak ja bym chciała napisać tę historię chronologicznie, nie miałabym problemu, by zdobyć daty każdej akcji na dzieci w getcie. Wiedziałam jednak, że jak zacznę w ten sposób myśleć, nic z tego nie będzie. Straszliwie się obawiałam, że popełnię najmniejszy błąd, małą niedokładność, zupełnie nieważną, która podważy wszystko. Postanowiłam być wierna własnym wspomnieniom tak dalece, że nie przeczytałam zeznań złożonych przez moich rodziców po wojnie. Obawiałam się, że przeczytawszy ich wspomnienia, będę tak zobowiązana, że zrezygnuję z własnych.
Dotychczas nie przeczytałam tych kartek. Nie mogę się na to zdobyć.

Dużo jest kiczu w twórczości na temat Holocaustu?
Uważam, że to jest przeważnie kicz.*


KICZ
Zagłada jest nie do wypowiedzenia. Jednocześnie nabrała kształtu stereotypu. Tylko w ten sposób ludzie mogą jakoś ją wyrazić. Ale jeśli ten wyraz jest kiczowaty, nikt nie śmie tego powiedzieć, bo to by wyglądało, jakby zrobił przestępstwo, jakby zaprzeczył istnienie Holocaustu. Ludzie to przyjmują jako rodzaj profanacji.
Nie używam słowa holocaust. Bo to jest słowo wynalezione operacyjnie. Nie ma Holocaust i nie ma Szoah, bo to są politycznie skonstruowane słowa, żeby jakoś sobie dać radę. A to wszystko wygląda w końcu jak akademie w szkołach „ku pamięci”. Pamiętam, że jako dziecko starałam się nie śmiać, bo tu tylu i tylu żołnierzy zginęło, tylu a tylu wymordowano. Wszystko odbywało się w kolorze popielatym, czarnym z dodatkiem folii imitującej ogień. A ja się chciałam tylko śmiać. Według mnie obrzędy i oficjalne obchody zawsze jakoś umniejszają prawdziwą historię i pozwalają ludziom na rodzaj myślenia - ok., ja zrobiłem swoje, byłam na tym obchodzie, ja zapaliłem świeczkę i teraz mogę sobie dalej robić co mi się podoba, spłaciłem dług.
Nigdy nie zaprojektowałam obwoluty książki o Zagładzie. Zawsze mówiłam dziękuję bardzo, nie umiem. Wiem, że ludzie strasznie się starają, ale żeby sobie poradzić z takim tematem, to trzeba być albo Picassem i zrobić Guernicę, albo być takim geniuszem jak Goya. To musi być skończony geniusz. Ile takich w końcu jest?
Rodzi się tyle bohomazów. Ale na każdy temat się rodzi.

* Fragment wywiadu „Rozdwojona”, który ukazał się 21 czerwca 2007 roku w „Wysokich Obcasach”.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy