Strona główna > Warto poczytać > Teksty > Wywiady

Bookmark and Share

40 MINUTOWY SEANS SZAFOWY

Alicja Kawka, Anna Dąbrowska (2008-08-11)

Wojciech Be
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii

O slamach, zamykaniu się w łazience, wchodzeniu do szafy, zbrojnym ramieniu Tektury i śmierdzących jajach z Wojciechem Be rozmawiają Anna Dąbrowska i Alicja Kawka.

"Drugi sukces to człowiek, który siedział tak długo, że w końcu nie wiedziałem, czy on tam jest czy nie i otworzyłem swoją stronę, wyszedłem. On myślał, że to normalna procedura i w tym samym momencie wyszedł z drugiej strony. Okazało się, że jest to pan w gumowcach prawie po kolana, czapce, ma spracowane ręce, czerwoną twarz. Wyglądał, jakby wrócił z pola. I powiedział piękne."


Może zacznijmy od tego, jak się nazywasz, ile masz lat, co robisz...
Nazywam się Wojciech Be, studiuję filozofię, nie pamiętam, ile mam lat. Zawsze zapominam.

Skąd „be”?
Jest coś takiego jak Polska klasy B. Przypadkowo tak się złożyło, że mnie tu przywiało. Choć pseudonim miałem już wcześniej, wymyśliłem sobie, jak siedziałem pod kaloryferem. Tego też nie pamiętam, to zostało mi opowiedziane. Stąd się wziął ten pseudonim, przyszedł gdzieś z zewnątrz. Przeszedł przeze mnie, potem zostało mi to opowiedziane, że powiedziałem, że jestem „Pan Be”. A Z Polską klasy B to czysty przypadek. Ale bardzo się cieszę, że tak się stało.

Można wiedzieć, jak nazywasz się naprawdę, czy to nie jest informacja, którą lubisz podawać?
Chyba można by. Taką niespodziankę mi już zrobiono - jak były nominacje do „Żurawi” to wpisali mnie „Wojciech Be czyli...”. Z imieniem i nazwiskiem to jest większy kłopot. Po pierwsze to jest długie, po drugie wpycha w jakieś powiązania...

Zobacz także

Wiersze Wojciecha Be (Warto poczytać)

... rodzinne.
Też troszeczkę, ale nie tylko to. Jest parę osób, które gdzieś tam medialnie funkcjonują, pierwszy człon nazwiska i nie chciałbym być kojarzony.

Dlaczego niektórzy ludzie zostają poetami? Jesteś poetą. Tak można cię nazwać. Tak cię nazywają inni.
Trzeba by było ich zapytać dlaczego tak się stało im w życiu. Trudno mi się wypowiadać za Krynickiego, Różyckiego, za kogokolwiek.

A siebie nazwałbyś poetą?
Nie lubię tego pytania z nazywaniem siebie poetą. Nawet sobie wymyśliłem jakąś odpowiedź kiedyś bardzo mądrą na nie.


Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Nie lubisz być klasyfikowany? Czy nie lubisz słowa „poeta”?
Trudno mi siebie określać. Jeżeli to przychodzi z zewnątrz od osób, które biorą udział w jakieś sytuacji, w której ja występuję, chcę dać ludziom przyjemność i odbierają to „tak, to była poezja, wzruszyłem się” to fajnie, ale osobiście trudno mi jest powiedzieć „poeta”. Wydaje mi się, że ten znak zapytania jest ważniejszy niż dookreślenie siebie samego. Ważne jest zastanawianie się nad tym i szukanie, droga, raczej nie zamykanie się na jakimś pojęciu.

Ale robisz to ze wiadomością, że jeśli ludzie gdzieś z tobą obcują i coś o tobie wiedzą to przylepiają ci łatkę? Funkcjonujesz jako ktoś kto jest poetą.
Tak, tak im jest łatwiej. Do tego służą słowa - żeby można było dookreślić sytuację, człowieka, rzecz itd. To jest czasami nawet przyjemne. Jak ktoś idzie i się słyszy „o, mój znajomy to jest poeta”. Fajne. Miłe. To znaczy, że prawdopodobnie ten ktoś spotkał się z czymś przyjemnym z mojej strony, przeczytał coś fajnego albo posłuchał czegoś fajnego, w jakiejś fajnej sytuacji się znalazł.

Może jednak zostańmy przy tym określeniu poeta. Będzie łatwiej zadawać ci kolejne pytania.
Właśnie, będzie łatwiej.

Zastanawia mnie, w którym momencie ludzie stwierdzają „będę pisać” albo „zacznę coś robić”, „zacznę coś tworzyć”, „ zacznę przefiltrowywać przez siebie rzeczywistość i odtwarzać, pokazać ją na nowo”.
Czy był moment, w którym stwierdziłeś, że musisz robić coś więcej niż jeść, spać, oddychać?

Pisać musiałem od bardzo, bardzo dawna. Reszta wyszła zupełnie intuicyjnie. To jeśli chodzi o mnie, nie wiem jak u innych ludzi to funkcjonuje. Tak się akurat złożyło, że trafiłem na takich ludzi, na Leszka Onaka, którego zainteresowało to, co przeczytałem na warsztatach u Arkadiusza Bagłajewskiego, potem był Dworzec Wschodni w Tekturze, przez to poznałem Szymona i siłą pędu rzeczy, które pisałem i „leżały w szufladzie” w pewnym momencie musiały wyjść na powierzchnię. To by prawdopodobnie nie ujrzało światła dziennego, gdyby nie splot przypadków. Nie wiem, czy to jest taka oczywista decyzja - tak, teraz, w tym momencie wyjdę na ulice i będę recytował swoje wiersze. Czasami przypadek o bardzo wielu rzeczach decyduje.

Strona 17
Więcej fotek w galerii
Strona 16
Więcej fotek w galerii
Bardziej formy wierszowane niż prozatorskie?
Prozę też piszę. Tylko, że to zajmuje więcej czasu i w inny sposób się z tym dociera do ludzi - stricte przez publikacje. Na razie nad czymś pracuję, zobaczymy.

Jak można dotrzeć nie przez publikacje ze swoją twórczością? Jak można inaczej funkcjonować niż jako twórca publikujący?
Jest sporo możliwości. Teraz najbardziej popularną formą docierania do ludzi z poezją są slamy - impreza, na którą schodzą się ludzie, można się zapisać 15 minut przed rozpoczęciem, wejść na scenę, przeczytać swoją rzecz bądź wyrecytować z pamięci, bądź opowiedzieć jakąś historię. Ludzie to oceniają, w knajpie przy piwie. Są to dosyć trudne warunki dla poezji. Często wygrywają rzeczy, które poezją nie są, są bardziej kabaretowe, czy w jakiś sposób szokujące. Na mieście poezji slam wyszedł bardzo poetycko. Była kameralna atmosfera, przyjemna i finał według mnie był poetycki.
Na slamach w Anglii czy USA sporo gatunków się łączy. Czy zdarzają się na polskich slamach, które odwiedziłeś, że ktoś wyskakiwał z hip hopem, fragmentem muzyki?
Tam się zdarza wszystko. Pamiętam slam w Lublinie, na którym ktoś zrobił na scenie kupę, autentyczną. Co prawda z opowieści to znam, bo zaspałem akurat na tą część slamu, dotarłem na resztę, ale nie żałuję.
Różnie ludzie próbują się wyrazić. Jest hip hop, śpiewanie, krzyki, wszystko co możliwe.

Slam jest z jednej strony fajny, każdy może wystąpić, ale kiedy myślę o młodych ludziach, którzy próbują coś pisać, zetknięcie się z żywą widownią, jej reakcjami może być dla nich straszliwym szokiem.
To jest najlepszy warsztat dla młodego człowieka. Zawsze to będę powtarzał. Też przeżyłem pierwszy kontakt z większa publicznością dosyć mocno. Zawsze znajdą się ludzie, którym się nie będzie podobało. Tym bardziej, że na slamach można reagować ostro, można rzucać papierami, pokrzykiwać. Jest to ciężka publiczność. Bardzo trudno ludzi uciszyć, doprowadzić do momentu, w którym zamilkną i zaczną słuchać. Jeżeli to się komuś uda, to życzę szerokiej drogi. Jeżeli chodzi o hip hop to wiadomo - chodzi o to, żeby sprowokować ludzi do wspólnej zabawy, żeby zaczęli na przykład klaskać. Jeżeli chodzi o poezję, to chodzi o to, żeby coś im przekazać.

Jak wytwarzasz atmosferę ciszy? Starasz się o nią, prawda?
To jest trudno zrobić. Nie wiem, czy to się da uchwycić. Na pierwszych slamach miałem osobiście problem z samym recytowaniem. Robiłem to cicho. Wtedy to nie trafia do ludzi. Ludzie nie słyszą, więc się nie koncentrują na tym. Ale też nie można krzyczeć. Są ludzie, którzy przychodzą i krzyczą, próbują wyszystko wykrzyczeć, co mają do powiedzenia. I tego też nikt nie słucha. A jeżeli słucha, to się denerwuje. Trzeba ćwiczyć. A najlepszym sposobem na ćwiczenie jest slam. Nic się nie płaci, wchodzi się niemalże od razu na scenę i jest kontakt z żywą publicznością, z mikrofonem.
Znalazłem własny sposób, własny patent warsztatowy. Szafa poezji mi w tym pomogła. Ćwiczenie głosu, żeby docierał, był głęboki. Najlepiej jest ćwiczyć w zamkniętej przestrzeni. Można się zamknąć w łazience, jeżeli ma się swoje teksty bądź lubi się teksty innych poetów i czytać je dotąd, dopóki osoba czytająca nie zacznie koncentrować się na dźwięku a nie słowach. Słuchać siebie w przestrzeni, jak rozkłada się dźwięk. Jak ktoś ma dobre ucho, można osiągnąć fajne efekty.

Długo trzeba siedzieć w łazience?
Ja w łazience nie siedziałem długo. To jest alternatywna wersja. Ja siedziałem w szafie.

A ja z tobą siedziałam w szafie.
Trzeba znaleźć miejsce, w którym dobrze się układa brzmienie i z tym brzmieniem płynąć. Szafa jest bardzo fajnym doświadczeniem.

Zwłaszcza, jeżeli wchodzisz do niej z zatłoczonej ulicy.
Zupełnie przypadkowe osoby wchodzą. Ja nie wiem, kto wszedł, a osoba, która jest w środku, nie wie, z kim ma do czynienia. Jest w tym jakiś... to jest to wyjęcie z przestrzeni publicznej, nagłe wyrwanie i wstawienie w zupełnie nową sytuację, która jest można powiedzieć trochę absurdalna, paradoksalna - szafa na ulicy.

Jak dużo ludzi przychodzi na slamy i prezentuje swoją twórczość?
Od 50 osób w górę. Zdarzało mi się bywać na slamach, na których było 20, 15 osób. To też ma swój urok. Na zeszłorocznej FAMie, co prawda to nie był slam, w jakiś sposób prezentowaliśmy się z tekstami, było właśnie około 20 osób. Była bardzo fajna atmosfera. Potem rozmawialiśmy o tym i każdy miał wrażenie, że podczas slamu kochaliśmy się z ludźmi słowami.

Czy można mówić o lubelskim środowisku poetów, twórców, którzy robią w słowie?
Można spokojnie powiedzieć o takich ludziach. Jest sporo ludzi, którzy się znają. Widać to było przy Mieście Poezji. Był podział na blok akademicki i blok offowy. Właściwie w bloku off robili praktycznie wszyscy, którzy są związani z rynsztokowym sposobem bycia, ale zarazem i poetyckim, jak Daniel Filipek, Błażej Kozicki, Jakub Węgrzyn, Dawid 313, Kamil Mączka... mam nadzieję, że nie pominąłem nikogo ważnego.

Dziewczyny?
Jeżeli chodzi o Miasto Poezji nie kojarzę, żebym akurat z dziewczynami robił poezję.

A w środowisku jest choć jedna?
W tym rynsztokowym raczej nie. Na warsztatach spotyka się dziewczyny z The mur, jest w grupie Q trochę dziewczyn, dziewczyna, którą kojarzę środowiskowo to Ewa Frączek.

Dlaczego jest taka nadreprezentacja płci męskiej?
To nie jest nadreprezentacja, dziewczyny robią gdzie indziej - w Związku Literatów Polskich, czy przy „Oporniku”. Robią w innych miejscach.
Ludzie z nurtu, jak ja to nazwałem rynsztokowego, są trudni, tam się w ogóle trochę trudno funkcjonuje... dziewczyna no to...

Nie za bardzo?
No.

Ale w szafie poezji też nie było żadnego damskiego głosu.
Na Mieście Poezji akurat nie, ale na FAMie był żeński głos. Z tym, że to nie były teksty własne tej osoby, czytany był Czechowicz, Herbert, Bruno Milczewski. Czytała Martyna Bogucka ze składu z Tektury.

Jak w ogóle było na FAMie?
Bardzo fajnie.

Dlaczego zabraliście szafę poezji?
Dobre pytanie. Szafa poezji miała być sztandarowym projektem, a okazała się projektem pobocznym chociaż zrobiła furorę. Zwłaszcza wśród tych osób, które przyjechały stricte na FAMę. Bo plażowicze i ta cała turystyka rekreacyjno-hamburgerowa nie za bardzo chyba kojarzyła o co chodzi. Wchodzili, słuchali trochę jak świnia grzmotów, przepraszam za wyrażenie, przeglądali zdjęcia i mieli pretensje, że zdjęć mało. Na tym się kończył ich odbiór. Z postronnych osób niewiele się zachwyciło szafą poezji. Tak jakby nie rozumieli...

A może się najzwyczajniej boją? Jak szafa przemieszczała się po Lublinie podczas Miasta Poezji zauważyłyśmy, że ludzie boją się wchodzić do szafy. Tak jakby bali się, że coś ich ugryzie, albo niewidzialna ręka złapie ich za gardło, każe im coś zjeść. I już nie wyjdą.
Może są lękliwi...

Boją się ciemności i zamkniętych przestrzeni...
Trudno powiedzieć, jak z tym lękiem jest. Nie wiem, czemu się boją. Może w dzieciństwie ktoś wchodził do szafy i ich straszył.

A może jest jak, że ludzie w ogóle boją się uczestniczyć? Może myślą, że jak już wejdą do szafy, to ktoś obok pomyśli, że w czymś uczestniczą a przecież nie chcą uczestniczyć, zrzeszać się, być gdziekolwiek, nazywać się jakkolwiek?
Nie, mi się wydaje, że problemem jest sytuacja, której nie znają. A jak się nie zna sytuacji, to się różnie reaguje.
Ja siedzę w środku, więc nie obserwuję tych osób, które się boją. Tego na szczęście nie widzę, bo może sam bym się zaczął bać i bym z tej szafy uciekł, jakbym zrozumiał, że to jest nowa sytuacja i że na swój sposób jest przerażająca.
Trzeba by było zapytać się tych osób, które się boją, dlaczego się boją. Myślę, że nie byłyby w stanie odpowiedzieć.

Byłeś po drugiej stronie?
Byłem, oglądałem zdjęcia. Marcin Sudziński je robił. Bardzo mi się podobają.

Czy fenomen szafy polega tylko na tym, że tworzy się intymną sytuację z drugim człowiekiem, ze słowem. Czy ten sukces jest umiejscowiony gdzieś indziej?
Trudno ująć sukces. Jest fajnie, jak się kogoś wyciągnie na 5 minut z normalnego trybu, z lotu po budkach z hamburgerami, ale moje osobiste sukcesy w szafie to na przykład 40-minutowy seans szafowy. Dziewczyna nie chciała wyjść. Obawiałem się, że skończy mi się repertuar. Drugi sukces to człowiek, który siedział tak długo, że w końcu nie wiedziałem, czy on tam jest czy nie i otworzyłem swoją stronę, wyszedłem. On myślał, że to normalna procedura i w tym samym momencie wyszedł z drugiej strony. Okazało się, że jest to pan w gumowcach prawie po kolana, czapce, ma spracowane ręce, czerwoną twarz. Wyglądał, jakby wrócił z pola. I powiedział „piękne”. I osoba, która chciała ode mnie kupić rzeczy. Nie mogłem ich odsprzedać, bo były mi potrzebne w szafie. Oto komisja trzech sukcesów szafowych.

Staramy się zadawać twórcom jedno bardzo prywatne pytanie - czy z tego, co się robi, można wyżyć w Lublinie?
Utrzymać się w taki sposób, żeby z realnie z miesiąca na miesiąc żyć, za to nie jestem w stanie. Ale jestem w stanie zarabiać na tym dosyć poważne pieniądze. Jak studenci pracują przy zbieraniu, rozdawaniu ulotek, to myślę, że spokojnie te same pieniądze zarabiam, jak nie większe. Z tym, że nie można się zamykać. Nie mówię teraz tylko o samej poezji, mówię też o grupie happenerskiej - zbrojnym ramieniu Tektury, które pojechało na FAMę, które niejednokrotnie robi projekty czysto komercyjne. To są realne, całkiem dobre pieniądze.

Co miasto Lublin mogłoby zrobić dla takich ludzi jak ty, żeby im, wam było łatwiej w życiu?
Ja osobiście zażyczył bym sobie stypendium w wysokości trzech i pół tysiąca złotych miesięcznie i skrzynkę piwa.

A co w zamian dał byś miastu Lublin?
Siebie, słońce i... cóż więcej można chcieć.

Urzędnik może stwierdzić, że za dużo żądasz, za mało dajesz.
To jest postawa roszczeniowa.

Chodzi o jakiś pomysł, by ludzie tacy jak ty w pewnym momencie nie stwierdzali, że wyjeżdżają, bo ani tu nie mogą się dalej rozwijać twórczo, ani żyć.
Znam ludzi, którzy powyjeżdżali, rzucili to w cholerę i robią to samo, co robili tutaj. Dorywczo pracują, a drugim torem robią to, co robili w Lublinie. To jest fatamorgana - wyjadę gdzieś indziej... Tam nie jest inaczej. Lublin jest bardzo dobrym miastem, by coś robić, nie wiem nawet czy nie lepszym niż Kraków, Wrocław. Jest bardzo zwarte środowisko, bardzo otwarte na nowe pomysły.
Pesymistyczne patrzenie niektórych osób, że trzeba wyjechać, bo tu nic się nie dzieje. Może za rzadko wychodzą na miasto. Może ja teraz podpadam...

Narzekanie odbywa się często na linii ja-urząd, ja-petent, który składa pisma, papiery, dokumenty i często nic z tego nie wychodzi.
Dobrze jest znaleźć kogoś, kto potrafi to robić. I raczej zajmować się tym, co się lubi robić. Jest sporo osób, które czynnie w bardzo otwarty sposób funkcjonują i potrafią z kimś, kto ma fajnie pomysły, uzgodnić jakby to finansowo miało wyglądać. Polecam Szymona Pietrasiewicza. To jest facet, który z jednej strony jest „dusza człowiek”, artysta, z drugiej ma wykop menadżerski.

Ile będziesz miał lat 2016 roku?
Nie wiem, bo ja nie pamiętam, ile mam lat w tej chwili.

Może pamiętasz rocznik?
Nie bardzo.

Dzień, porę roku?
To było chyba lato. A nie, jesień, przepraszam. Ale to zaraz po lecie.

Pytam o to, bo Lublin stara się o miano europejskiej stolicy kultury, którą ma być w 2016 roku. Co o tym sądzisz?
To pięknie, wspaniała sprawa. Wiele miast się stara, no ale ja myślę, że Lublin wygra.

Mówisz to nieprzekonywującym głosem.
Jestem o tym przekonany na 80 procent.

W skali europejskiej?
No tak, tu się zaczynają schodki. Ale w skali polskiej to jest duża możliwość. Polska klasy B w końcu.

Co miało by sprawić, że Lublin wygra z Łodzią, Toruniem?
Skoro to są tak wspaniale rozwinięte miasta, że ludzie stąd wyjeżdżają i chcą tam wpadać w środowiska, które tam tak ciężko pracują, to może fajnie by było, żeby pomóc tej Polsce klasy B. To jest zagrywka poniżej pasa. My tu mamy trudniej, kamienice się sypią (rozmawiamy na starym mieście) a Kraków, wiadomo, jak wygląda.

Tylko nie wiem, czy to zależy od kamienic.
Szanse rozwojowe, by to dało większe szanse temu miastu, by się tu coś zadziało. Akurat tak się składa, że nie mogłem być na ani jednej nocy kultury ale z tego, co się orientuje, to jest megaimpreza. I na skalę Polski jest to coś niespotykanego.

Sporo ludzi mówi „ok., fajnie, faktycznie przychodzą tłumy”. Tylko są dwa zastrzeżenia - jest to tylko raz do roku, a po drugie ludzie stoją po ileś godzin w kolejkach do muzeów, które w normalny dzień mogą za drobną opłatą odwiedzić w dużo lepszych warunkach.

Fajnie by było, żeby noc kultury był raz w miesiącu. Wtedy na pewno bym się załapał.

Mówisz „ja jestem Wojciech Be, u jest Polska B”. Polska B jest łatką, którą przykleja się ludziom i oni się czują z tym strasznie źle, bo mówi się o nich jako o kimś gorszym, słabszym, mniej rozwiniętym, głupszym...
To może na wstępie wyglądać nie za fajnie. Ale to może być też bodźcem, żeby się wykazać. Jak żeśmy pojechali z Tekturą na FAMę, to po tygodniu „Kurier Świnoujski napisał: „bez Tektury nie działo by się nic na ulicach”. Przyjechaliśmy z Polski klasy B. Dostałem od dwóch zespołów propozycję przesłania swoich tekstów, oni będą być może pracować z tymi tekstami. Szybko łapaliśmy kontakty bo właśnie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że tu ludzie są otwarci, uśmiechnięci, chętni do współpracy, a inni byli pozamykani, patrzyli, gdzie tu te nagrody, kto komu chce świnię podłożyć. Zresztą przyznawaliśmy specjalistom w tych dziedzinach nagrodę zbuka. Znalazłem trzy strusie jaja i przyznawałem osobą, które szczególnie starały się o nagrody. Zbuk 2008.

Kto dostał?
Nie będę wymieniał z imienia i nazwiska. Bo właśnie jestem z Polski B.
Reakcja? Wiesz, że jedna dziewczyna z początku bardzo się ucieszyła, bo myślała że jakąś autentyczną nagrodę dostała. W momencie wręczenia jaja dotarł do niej smród. Ale to też na wesoło wszystko było. Potem podaliśmy sobie ręce i nawet nas to do siebie zbliżyło. Jeden kolega zabrał ze sobą swoje jajo do Indii.

Coś byś w Lublinie zmienił?
Nie jestem za teoretyzowaniem tylko za robieniem. Gadać można dużo. Ja to bym dużo nie powiedział w gruncie rzeczy, bo jestem zajęty robieniem. I to jest najlepsza rada - jak ktoś chce ponarzekać, niech się za coś weźmie. Jest strasznie dużo osób narzekających. Po „Sąsiadach” słyszałem „to było nie tak... tamto też”. Niech zrobią sobie własny festiwal i zrobią tak, żeby było lepiej. Łatwo jest powiedzieć, że coś się nie podoba.
Na Mieście Poezji robiliśmy Wieczór w Bramie. Był kłopocik z nagłośnieniem. Zdecydowałem się w ostatniej chwili na nagłośnienie przenośne. Zrobiłem błąd. Jak robiliśmy na FAMie poezję do kotleta - też było w otwartej przestrzeni - od razu powiedziałem, że nagłośnienie musi być konkretne, żeby wszystko było dokładnie słychać, sprawa jest poważna. Na własnych błędach człowiek się uczy. Nie ma co narzekać na wszystko dookoła, tylko na to, co u mnie nie wyszło i dopiero potem naprawiać, robić dalej, nie słuchać ludzi, którzy wychodzą i mówią „to było do dupy... tamto było nie tak”. Robić dalej i poprawiać niedociągnięcia. Robić, robić, robić...

Uczestniczyłeś w czymś szczególnie ciekawym, co nie było twoim produktem, twoim zaangażowaniem w Mieście Poezji?
Nie bardzo miałem czas, bo dużo czasu pochłaniała nam szafa poezji. Tym bardziej, że równolegle z tym festiwalem odbywały się warsztaty fotograficzne z panem Konopką i starałem się jakoś biernie uczestniczyć w imprezach powarsztatowych, chciałem poznać tych ludzi.
Mówi się, że się w Lublinie nic nie dzieje. Dziej się tyle, że czasami trudno jest wziąć udział w czymś jeszcze.

Miasto Poezji to było coś ważnego?
Z mojej perspektywy to było... działo się tyle, że nie byłem w stanie tego ogarnąć. A w Lublinie dojść z jednego punktu do drugiego nie jest trudno. Widziałem uśmiechniętych ludzi, którzy brali w tym wszystkim udział. Nie spotkałem się z negatywnymi opiniami. Byłbym bardzo zadowolony, gdyby była kolejna edycja i kolejna. Żeby rozwijać pewne koncepcje, poszerzać blok zarówno offowy jak i akademicki. Właśnie, nie miałem okazji wziąć udziału w tym akademickim. Żałuję. Może kiedyś...

Co pozytywnego ze spotkaniem z akademikami może wynieść taki ktoś jak ty, kto zdecydowanie do tego środowiska nie należy?
Jest miło przyjrzeć się, jak ci ludzie pracują nad tekstem. Fajnie to poobserwować. Sam sposób bycia. To są ludzie, którzy bardzo dużo przeszli. Są autorytetami. Warto się przyglądać ich ruchom. To nie pozostaje bez wpływu. Nawet się czasami nie wie, jak duży ma to wpływ. Na przykład potem można sobie kupić podobną marynarkę.

Masz już jakąś upatrzoną?
Nie, nie miałem możliwości. Miałem okazję przy innych wydarzeniach. Przy Koziołkach Poetyckich z Marta Podgórnik prowadziłem dyskusję, z Leszkiem Szarugą prowadziłem dyskusję, więc miałem bardzo bezpośredni kontakt. Nie miałem okazji obejrzeć sobie jako publiczność, posiedzieć i pouczestniczyć w ten sposób. Raz mogłem wziąć udział jako występujący, już nie jako organizator. Wystąpić z panem Zadurą. Bardzo się cieszę, bo akurat udało mi się wygrać tą edycję Koziołków.

Dostałeś dwie nagrody w tym roku na Koziołkach, główną i publiczności. Która z tych nagród jest ważniejsza? Często się słyszy, że nagroda publiczności jest ważniejsza. Publiczność decyduje, docenia, a to oni w końcu są odbiorcami.
Jedno potwierdza drugie. Nie wartościowałbym. Nagroda znaczy, że dobrze mnie odebrała publiczność - ludzie, do których chcę mówić. Cieszy mnie to, że fajnie się z tym czuli, co się dzieje na scenie. Z drugiej strony warsztatowo... Zadura, hmmm, to jest bardzo ważna nagroda. Obydwie są równie ważnymi pierwszymi nagrodami. Może to też są kategorie, których nie można mieszać. Być może dlatego są dwie nagrody.

Czy dostanie nagrody jest jakimś miernikiem tego, co się robi?
Chyba nie. Znam ludzi, którzy robią i w ogóle z tym nie wychodzą na światło dzienne. Nie mają nagród, nie mają tego miernika, papierka lakmusowego w postaci splendoru, ale uważam, że rzeczy, które robią, są bardzo istotne i może się tak zdarzyć, że nie doczekają tego miernika.
Dla niektórych to jest ważne. Dla innych ważniejsza jest ich wrażliwość, którą muszą odcinać od świata, muszą się zamknąć i pracować zupełnie sami i nie wychodzić z tym.

Czułeś potrzebę ujawnienia swojej twórczości?
U mnie to wynikło ze splotu przypadków. Tak po prostu się ułożyło.

Jakby się tak nie stało, nie dążyłbyś do tego?
Trudno powiedzieć o czymś, czego nie doświadczyłem. Jakby było, to byśmy zobaczyli.

Chodzisz na spotkania poetyckie innych poetów?
Tak, bardzo chętnie.
Na spotkaniach poetyckich trudno jest odbierać poezję. Poezję najlepiej się odbiera na papierze. Przynajmniej jeżeli o mnie chodzi. Spotkania są możliwością przyjrzenia się samemu sposobowi bycia danej osoby. Poezja to jednak zdarzenie z papierem. Jednego ulubionego nazwiska nie jestem w stanie wymienić.

Papier, obcowanie z tym, co napisane. Szafa poezji to wydarzenie happenerskie, coś więcej niż poezja.
To jest to, co ja osobiście lubię najbardziej. Jak Kubuś Puchatek połączenie trzech rzeczy. Spełniło się moje marzenie na FAMie - poezja do kotleta (nagrodzona). To były trzy rzeczy na raz - połączenie poezji z muzyką. Spiknąłem się z chłopcami z zespołu Lont z Pomorza, na korytarzu powiedziałem „ej, chłopaki, zróbmy coś razem, fajni z was ludzie”. Poszliśmy do domu kultury, zrobiliśmy ponad trzy godzinną próbę. Do tego jeszcze zaprosiłem Ireneusza Pieczonkę, który dostał na FAMie nagrodę za całokształt literacki i zrobiliśmy poezję do kotleta. Czyli wydarzenie, w którym była muzyka - chłopcy z zespołu Lont - my byliśmy z tekstami - poezja. Wynieśliśmy na dziedziniec oflagu stoły, krzesła, talerze. Chłopcy i dziewczyna z Grupy Tektura byli kelnerami, latali z wazami, roznośili zupy. Było wydarzenie happenerskie - ludzie zostali nagle przeniesieni z jedzeniem w zupełnie inną przestrzeń. Dodatkowo mogli posłuchać sobie fajnej muzyki i fajnych tekstów. Kto chciał, koncentrował się na tym, co się dzieje dookoła, a kto chciał, koncentrował się na kotlecie. Nikomu niczego nie narzucaliśmy. Ludzie ogólnie byli bardzo zadowoleni. W tym nie było nic sztucznego. Ludzie przychodzili i nagle okazywało się, że dzisiaj stołówka jest na zewnątrz. I jeszcze do tego coś się dzieje, łał, fajnie. Tak samo z szafą. To jest coś naturalnego. Szafa. Wchodzę do szafy. Oglądam zdjęcia. I nagle słyszę poezje. Nie wiem, czemu ludzie boją się tej szafy.

Plany na najbliższą przyszłość?
Coś sobie w głowie układam. Na razie muszę zrobić przerwę, bo pod koniec sierpnia będę miał ciężki tydzień w Gardzienicach na warsztatach. Teraz przerwa. Muszę chwileczkę odpocząć, żeby na Gardzienice wejść z czystą głową i skorzystać jak najwięcej.

Co to za warsztaty?
Literackie. Będą ludzie z „Akcentu”, z „Kresów”. Będzie można poznać ciekawych ludzi. To bliska rzecz - koniec sierpnia. A co dalej, zobaczymy. Dzięki FAMie układają mi się jakieś rzeczy w głowie. Mam sporo kontaktów w tej chwili z zespołami z całej Polski. Może uda się coś z nimi zmontować, może coś w trakcie „Kontestacji” zrobimy.

A gdzie będzie cię można w najbliższym czasie posłuchać, zobaczyć, przeczytać?
W najbliższym czasie prawdopodobnie będzie można mnie przeczytać w „Oporniku”, a potem w Anglii w sadzie będę zbierał jabłka.

Praca zarobkowa czy kolejny happening?
Praca zarobkowa z jednej strony, ale z drugiej wyjeżdżam w miejsce, w którym zbiera się rokrocznie bardzo dużo ludzi z całego świata, ciekawych postaci. Przyjeżdżają zarobić zbierając jabłka i przy okazji się poznać.

Ulubione miejsce w Lublinie?
Nie wiem, czy jest takie jedno... Lubię obiady w Karczmie Słupskiej, w Tekturze lubię posiedzieć... Chyba tyle. Lubię się szwędać. Ale w Tekturze lubię posiedzieć. Zapraszam.

A jaka impreza w Lublinie szczególnie ci się podoba?
FAMy nic nie przebije. To jest multiimpreza...
Nie mam.
Przy „Kontestacjach” dobrze się czułem, ale ja tam zazwyczaj robię od strony organizatorskiej, nie jako uczestnik. Jako uczestnik to mi się... nie wiem, co podoba.

Wiersze Wojciecha Bebyło - jest - będzie karetka, która jeszcze, do niedawna, jeździła po mieście, na sygnale, w poszukiwaniu dwóch osób – kobiety i mężczyzny, którzy zbliżając się do siebie, z niebywałą prędkością, zderzyli się – stoi teraz spokojnie na... »2008-08-12



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy