Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 35 (8/2008)

Bookmark and Share

MEÐ SUÐ Í EYRUM VIÐ SPILUM ENDALAUST

Maciej Topolski (2008-09-03)

MEÐ SUÐ
Więcej fotek w galerii
Sigur Rós piątym albumem wchodzi o szczebel wyżej, do góry, po chybotliwej drabinie, którą ustawili w 1994 roku przy stodole zwanej muzyką. Przyglądając się drodze na jej dach, jaką nad wyraz specyficzna czwórka z Reykjaviku przeszła, jak przez lata przyzwyczajała do siebie świat i coraz szersze grono zafascynowanych odbiorców, trzeba z pochwałą pokiwać głową. Tytuł ("Z brzęczeniem w uszach gramy bez końca") stanowi niepodważalną kwintesencję jedenastu utworów o prawdziwie różnym a niepowtarzalnym nastroju, nastroju zawieszonym na pewnym poziomie aury, która wypływa wprost i kilogramami z głośników, słuchawek, słowem: z czego zechcesz brać w nieskończoność. Poprzednie i podwójne wydawnictwo "Hvarf-Heim" zawierało kilka nowych brzmień, bardziej energicznych i jakby odważniejszych (patrz przeszywające: "I Gaer" lub "Hljomalind"). Zapowiadało to odkrycie przez zespół nowej i jakże ciekawej - w ich wykonaniu, rzecz jasna - przestrzeni muzycznej. Porywający i pierwszy na płycie "Gobbledigook" potwierdza tą tezę. Przedstawia śmiałość muzyków oraz swoistą radość, która pragnie się, jak na okładce, wybiegać (stąd te bębny!) wraz z przyjaciółmi w słoneczny sierpniowy dzień, choćby nawet na golasa. Ostatni zaś, wykonany w języku angielskim "All Alright", z tekstem szczerze zatrzymującym bicie twardego serca, pokazuje drugą jej stronę: cichą, powściągliwą, często flegmatyczną i przejmującą człowieka wzdłuż i wszerz. Znajdziemy tu więc utwory pozytywne, jak ten o śpiewającym wewnątrz nas szaleńcu, ale także płynące, szybujące ledwie w powietrzu gitarą i głosem Jón Þór Birgisson’a (na przykład: "Illgresi"). W niektórych przypadkach oba te, równie wymowne, nastroje łączą się poprzez niewymuszone przejścia w jedną niepowtarzalną paletę. Trzeba zaznaczyć, że wokalista, wciąż trzymając się bardzo charakterystycznego falsetu, znacznie rzadziej sięga po długie, tęskne i miauczące możliwości swego śpiewu, które wcześniej mogły zwyczajnie krzywić usta. Odstąpiono również z podobnie ciągłych dźwięków gitary, tzw. elektronicznego smyczka (e-bow), na rzecz epickich, czasem wręcz monstrualnych kompozycji podpieranych chórem (mój ulubiony: "Ára bátur") lub też straszliwie skromnych, acz pałających uczuciem.
Strona 18
Więcej fotek w galerii
Takim też sposobem Islandczycy uderzając w tony szczerego uśmiechu, zebrali pod swój różany sztandar zwycięstwa alternatywne i zarazem przesycone melancholią granie, tworząc płytę wyjątkową (spoglądając nawet z punktu rozległego kosmosu), pełną emocji i niezwykłą, godną wielkiego polecenia.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy