Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 36 (9/2008)

Bookmark and Share

PRZECHODZĄC DO ESENCJI

Maciej Topolski (2008-10-09)

Strona 14
Więcej fotek w galerii
Przechodząc do esencji
Więcej fotek w galerii
Biegłem do kina. Nie, nie naczytałem się opinii, nie byłem spragniony komedii. Mokrzy i przemarznięci wykasłaliśmy „poproszę ulgowy”. Zahaczyliśmy o ubikację i ściskając parasole usiedliśmy w fotelach. Zdjąłem sweter, a on miał nadzieję, że pośpiech i obłocone nogawki okażą się uzasadnione. Syknąłem „nie przesadzaj”, choć nie wiedziałem, że „Ogrody Jesieni” to dawkowanie nieprostej a jakże prawdziwej treści.
Na przykładzie Vincenta, ministra rolnictwa, gruziński reżyser Otar Iosseliani pokazał stałość człowieka, to, jaki naprawdę jest i do czego wraca z niewysłowioną ulgą. Główna postać (Séverin Blanchet) w jednej chwili spada z ministerialnego stołka na tyłek i w codzienność Paryża. Kierując urzędem nie pozbywa się własnych przyzwyczajeń: używa drapaczki, zbiera obrazy z krowami i staje na głowie, by się uspokoić. Woli układać pasjansa i pić wino niż zajmować się sprawami kraju. W ramach beznadziejnie absurdalnych obowiązków przecina wstęgi, nadaje ordery ludziom o niskim wzroście, a dokumenty podpisuje szybkim machnięciem pióra. Dlatego też jego dymisja oprócz utraty dworku, markowych garniturów i drugiej małżonki (otaczającej się kosztownymi dziełami sztuki, ubraniami od Prady i masą innych pierdół) w ogóle go nie dotyka. Zmienia marynarkę, zakłada torbę i wychodzi na ulicę. Staje się zwykłym przechodniem, po czym wraca do „starego” życia. Okazuje się, że żona nadal jest zazdrosna o kochanki (pomimo zdjętego z palca pierścionka), że matka (Michel Piccoli – tak, mężczyzna) kocha syna i, co by się nie wydarzyło, zawsze zadba o kieszonkowe, o ciepłą pościel, śniadanie czy rozbite w bójce czoło.
Koledzy Vincent'a przypijają do siebie w tych samych barach. Czas nie wyjął im z rąk zabawek. Na przykład Arnaud (w tej roli reżyser) niezmiennie rysuje kredą na chodniku, dekoruje prostymi rysunkami ściany założonego kolejny raz przez grubego Gégé bistro. Początkowa scena kłótni o trumnę przypomina dziecięce sprzeczki o pistolet na kapiszony. Wszystko trwa jednostajnie, życie człowieka wpisane jest w koło, podobne do obrotu planet. Tak więc zmiana właściciela knajpy to tylko zamalowanie bazgrołów; biała farba za kilka miesięcy pokryje się identycznymi mazajami, czerwienią wina.
Nic nie ulega przekształceniom, na zewnątrz role mogą wydawać się różne i powodować rozmaite reakcje. Ale gdy otoczka opada, wtedy człowiek przenosi się do małego pokoju, pędzi bimber i rzępoli na gitarze. Życie sprowadza się do wspólnego – jak w ostatniej scenie, nad którym szumią obojętne drzewa – stołu, uczciwej rozkoszy. Istnieje wówczas jedynie pobratana z przyjemnością esencja człowieka i to właśnie do niej najtrudniej widzowi się ustosunkować.
Główny bohater, co zostało pokazane w trafnym skrócie (i parabolicznie), skacze z ramion jednej kobiety w objęcia innej. Jak prawdziwy młodzieniec wrzuca do mieszkania pianistki kwiaty, by później pomóc przenieść nuty i patrzeć jak odjeżdża: tęsknie za obcasami i sukienką. Na ulicy spotyka dopiero co widzianych ludzi, jego świat ogranicza się do dwóch ulic stolicy Francji – rutyna i fakt, że wszędzie spotyka lub spotka nas to samo. Z drugiej strony nic nie jest trwałe: afrykański premier mówi, że dziś jest kimś i strzela do guźców, lecz zaraz zastanawia się nad niepewnym jutrem, (vide: postać Łysego) miejskimi autobusami i przystankami, pomimo wcześniejszej limuzyny. Wychodzi więc z „Ogrodów Jesieni” ciekawa i niezwykle frapująca lekcja. Wyjaśnienie jej wplątuje z miejsca w liczne i zarazem sprzeczne ze sobą (bo życiowe) próby określenia, próby sprowadzone ostatecznie do beztroski śpiewu i rozmowy nad alkoholem.
Zmęczona nauką dziewczyna przeciąga się, ziewa i zapala papierosa. Sytuacja ta pokazuje, że po tym, jak do czegoś dojdziemy, po pracy, jaką wykonamy, najlepiej jest wyciągnąć przed siebie nogi i odpocząć. Złapać nieco z dziecięcej wesołości, wrócić do czystego wytchnienia, które stanowi stały element każdego człowieka, jego podstawową część. I ja kończąc tę recenzję mam ochotę na obfity obiad i grzane piwo, wypite w barze z kroczącym przede mną kompanem, zmarzniętym i skrzywionym z głodu po dwugodzinnym seansie; ochotę na piwo wypite daleko od zimnych stóp, żółtych liści i potoków deszczu.

Ogrody Jesieni, reż. Otar Iosseliani, scen. Otar Iosseliani, zdj. William Lubtchansky, scen. Emmanuel de Chauvigny. Francja, Rosja , Włochy, 2006.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy