Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 38 (11/2008)

Bookmark and Share

A MOŻE PRZELEKLAMOWANE?

Maciej Topolski (2008-11-24)

Dorota Masłowska: Między nami dobrze jest
Więcej fotek w galerii
Dresiarski fenomen nie ominął Pilcha, Świetlickiego, ani nawet ś.p. Nahacza, który wyciągnął ze swojej szuflady powieść i opublikował w Czarnym (pamiętne pytania: "pani Doroto, czy to prawda, że nosi pani w torebce <<Osiem cztery>>?"). Zagrzał również swoje krocze w bliskim mi otoczeniu, a dokładniej w jego słowniku. Niektórzy zaczęli mówić językiem Wojny polsko-ruskiej... i była kupa śmiechu. Rumuńscy poeci wskazywali na Królową polskiej literatury i znikąd przytaczali fragmenty książki. Było wiele rozmów, nagłówków czytanych na nutę: "o, coś nowego Masłoskiej" i plotkach, wreszcie faktach, kolejnych zdjęciach z łysym Szycem w ekranizacji debiutu. Było: "to ona? ile ma lat? dziewiętnaście?" - przegryzała niepewnie wargę, a teraz uśmiecha się nazbyt przeświadczonym wzrokiem. Bo było, a jak na złość wcale nie jest śmiesznie.
Między nami dobrze jest to tytuł sztuki, który Masłowska zaczerpnęła z tekstu Tomasza Adamskiego, czyli z punkrockowej Siekiery. To jej drugi (po Dwóch biednych Rumunach mówiących po polsku wydanych dwa lata temu) dramat, napisany kolejny już raz nie dla siebie, ale na zamówienie warszawskiego Teatru Rozmaitości i berlińskiego Schaubühne am Lehniner Platz.
Dawno temu Tomasz Jastrun na zapomnianym przeze mnie spotkaniu mówił o jej dziennikach pt. Mięśnie skrzydeł i o nieumiejętności konstruowania przez Masłowską fabuły. Dlatego nie zdziwiła mnie informacja o wydaniu przez Lampę i Iskrę Bożą kolejnej książki przeznaczonej na scenę. W niektórych wywiadach (np. tych dotyczących Pawia królowej) pisarka sama z SIEBBIE przyznawała się do afabularności - i co już ja dodaję - opartej na kolejnych scenach i popisach, i zarazem opisach rozpadu lub kpiny, przy której nie drgnęło mi tym razem nic u góry i nic u dołu, przy której nie zanotowałem jako krytyk z koziej pałki żadnych wymiotów. I w Między nami dobrze jest mamy groteskę przyozdobioną sukienką drwiny, przejaskrawienie nie do obronienia nawet przy uważniejszej lekturze, przynoszącej jedynie śmieszną próbę sklecenia czegokolwiek, nie wspominając o spójności czy napięciu.
I gdy zamknąłem tą prawie dziewięćdziesięciostronicową książeczkę, odniosłem nieodparte wrażenie, że jest to przeróbka formy prozatorskiej. Taki tam zbiór ścinków rozrzuconych po pulpicie komputera i zebranych na prośbę jodłujących Niemców i pana z Teatru, poprzetykanych - co przecież dla zasłużonej pisarki nie jest niczym trudnym - charakterystycznymi dla sztuki i utrzymującymi całość w chybotliwych ryzach wypowiedziami. Niech poświadczą na moją korzyść liczne błędy, do których podchodzę naiwnie, ale zawsze, bo dowodzą niedopracowania (wina spada na…? mój numer komórkowy znajdziecie na ostatniej stronie OPORNIKA) np.: niekonsekwentność w podawaniu godzin; wołająca o pomstę zmiana rozmiaru czcionki (s. 57); wskazujący na dzielenie w programie Word przecinek (s.72, na dole), czy choćby ten ustęp: kompletnie przez nie mogę pisać scenariusza do mojego filmu. [Dobrze, uścisnę ci dłoń kolego, pisarka z Wejherowa to synonim zepsutego języka, a korekcie ukradli okulary.]
Tak też nie znajdziemy tu dialogów, na pewno nie takich jak w Dwóch biednych Rumunach... Postaci wychodzą przed światła i publiczność, i nawijają sobie, a Masłowskiej, nie mając jednak w poważaniu kwestii oryginalności, której ja jednak zbytnio nie ufam. Autorka Pawia królowej sięga po olbrzymi jak na tak króciutką sztukę wachlarz styli, mieszając nimi wedle własnej woli: 1. komentarze internetowe (Nienawidzę nietolerancji. Szczerze to nienawidzę też Pierrotów i Bajecznych z mieszanki wedlowskiej. Pozdrawiam!); 2. język wywiadów (Pana bohater pochodzi z patologicznej rodziny, jego ojciec pije... Dziękuję za wywiad. Do widzenia.) 3. horoskopu (W tym celu wychodź dużo z domu i spaceruj bo jak przystało na zodiakalną Grubą Świnię jesteś grubą świnią.) 4. przedwojenną mowę (Huk potworny, serce to szarpało się w piersi jak słowiczek...) 5. młodzieżowy slang (A suche pierdo z octem.). Gdzieś tam w tle pojawia się jeszcze bełkoczące radio, promocja z supermarketu czy nieczytany Houellebecq. Ale najlepsze dopiero się zaczyna...
Ten trzyaktowy dramat przeżera do bladej kości współczesność. Podana jak mielonka pradawna z 97-procentową zawartością wody, jak leczo, które opalizuje. Skrótem, na stronach panuje syf, kiła i mogiła II wojny światowej wspominanej przez Osowiałą Staruszkę. Jej monologi z przeszłości docierają do Małej Metalowej Dziewczynki (to właśnie ona wiedzie prym w doklejonych kwestiach) wyłącznie poprzez tekturowe samoloty, płomienie liżące korki czy zabawę typu: Puk puk! Kto tam? To przyszłam ja, II wojna światowa (...). Oba pokolenia: zajęte do granic cierpliwości dziejami sukienki w róże i grzebiącymi w pikselach i ściągającymi subtitlesy do filmów dzieli nieprzekraczalny rozdźwięk, co jest najfajniejsze, tak po prostu. Masłowska zahacza w swojej nowej "książce" także o show biznes i mega produkcje, do których gwiazdy przerabia się w photoshopie, przyprawiając je o ból fantomowy po usunięciu pępka. W postaci Moniki zawiera się w pewien sposób sama autorka, która dziś szczerze przedstawia nam zawartość swojej torebki, choć wcześniej była nikim, może tylko nastolatką z jakiejś pipidówy.
Kolejnym i zarazem ostatnim tematem jest Polska, nie jako romantyczny Mesjasz, ale jako Przodek wszystkich państw europejskich. Jeśli nie wiecie: z polskiej biało-czerwonej powstały francuskie czy włoskie flagi, to z języka polskiego (tego można nauczyć się z kaset) zrodziły się frymuśne obce języki, to z polskiego chleba wypiekły się kajzerki, bagietki, makarony, Krzysztof Kolumb zrobił się Isaakiem tylko po to, żebyśmy my Polacy (…) czuli się jak ostatnie szmaty. I z tego względu matka Metalowej Dziewczynki i gruba ciotka Bożena (chciałbym zobaczyć aktorkę, która wyjmuje drzwi z zawiasów) nigdzie nie chcą jechać, bo wszystkie wspomnienia mają właśnie ze starego dobrego nigdzie, co Masłowska powtarza bez ciekawszych skutków i w męczącą nieskończoność. W czytelniku motyw braku (komórki, gazety "NIE DLA CIEBIE", urlopu) czy przywoływania tych samych słów w innych kontekstach po krótkim czasie, albo nawet wcale nie ruszają, kiedy wcześniej (czyt. w Wojnie polsko-ruskiej...) zaświniały śliną akapit po akapicie.
Masłowskiej nic nie przereklamowało, bo zwyczajnie nie miało co. Autorka Między nami dobrze jest nadal utrzymuje się na deseczce ewenementu. Kojarzona jest z kimś, kto pokazał, że "można takim językiem" spodobać się polskiej literaturze, ale nie można na tym poletku (który często nie wymaga wiele) polegać jedynie na zabawie literkami, pod którymi umieszcza się jakieś tam tematy, choćby dojrzałe i choćby o emigracji czy prezydencie wyglądającym jak kabaczek. Bo niekoniecznie to, co spełniało rolę w prozie, musi grać w (oby nie znów odbiegającym na scenie od właściwego tekstu) dramacie. Bo niżej podpisany chce się uśmiechać, ale bardziej rżeć jak Koń, który nie jeździ konno.



Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy