Strona główna > O nas > Początki

Bookmark and Share

Trawniczek, czyli kto robi Opornik

Anna Dąbrowska (2008-03-29)

Do Akademii przyszłam pewnego zimowego, słonecznego dnia roku 2005 w godzinach wczesno popołudniowych. W miejscu, gdzie dziś jest biuro, trwał remont, więc o tym, czy ma być Akademia Obywatelska (bardzo możliwe, że nazwa ta nie padła jeszcze wtedy) dowiedziałam się w Klubokawiarni siedząc na jednym z zielonych taboretów. Po tajnikach przyszłości oprowadził mnie Piotr Choroś, który jak się później okazało, przerażony był tym spotkaniem bardziej niż ja. Przerażony w dwójnasób.

O Akademii nie dowiedziałam się z ogłoszenia. Wcale nie miałam zamiaru robić podobnych rzeczy. Moje plany na przyszłość były bardziej... stabilne. Z rozmowy z Piotrem nie pamiętam zbyt wiele. Powiedział tylko, że zamierzają wydać gazetę ale nikt poza jakimś gościem, którego mam wkrótce poznać, nie zna się na robieniu gazety. Uśmiechnęłam się w duchu i obiecałam przyjść na kolejne spotkanie, by poznać resztę "tych szaleńców". Kilka dni później opatulona po zęby (mróz tej zimy był wyjątkowo uporczywy) ze słuchawkami na uszach i starym disc manem w kieszeni stanęłam w progu klubokawiarni, gdzie odbywało się jedno z wielu spotkań. I to chyba wtedy usłyszałam hasła "festiwal społeczeństwa obywatelskiego", "lubelski lipiec", "parowozownia". Bardzo krytycznie wyraziłam się na temat przyszłej gazety (co pamięta wielu) i zgłosiłam się do korekty tekstów. Spotkania redakcji odbywały się głównie na wydziale politologii UMCS w zakładzie praw człowieka. Jedliśmy gorące kanapki przynoszone z barku w podziemiach, piliśmy kawę (w straszliwych ilościach) i gadaliśmy. Gadania wtedy było strasznie dużo. Zaryzykowałabym tezę, że nigdy w życiu tyle nie rozmawiałam z ludźmi, co wtedy. Bardzo szybko postanowiłam poza korektą zaopiekować się działem "działania artystyczne" z pomysłem, by w każdym numerze pojawiała się sylwetka osoby, która dla lubelskiego środowiska artystycznego jest ważna i która w latach PRLu próbowała działać na własną rękę. Muszę przyznać, że moja wiedza na temat PRLu jak i środowiska lubelskich artystów była bardzo mizerna.

Praca nad pierwszymi numerami "Opornika" była pracą 24 godziny na dobę. Później nie było lepiej, ale przyzwyczajenie pomagało to przetrwać. Sporo było przy tym śmiechu. Również mojego. Zaczęło się od tekstu Murawa obywatelska, który miał pojawić się w zerowym numerze (tam go zresztą znajdziecie) a autorem był Piotr Skrzypczak. Opowiadał o tym, co napisze, ale tekst jakoś nie powstawał. Trawniczek, który również w zerowym numerze znajdziecie, jest szyderstwem na całe to zamieszanie.
Wieczorami, które czasem trwały do rana siedzieliśmy nad składem i korektą. Czasem Skrzyp, który składał gazetę, przyjeżdżał na rowerze. W ramach relaksu wsiadałam na zbyt wysoki na mnie rower i jeździłam wokół stołu. Wiosną wyłączono ogrzewanie. Straszliwie marzliśmy. Aby się nieco rozgrzać, urządzaliśmy biegi po schodach, kto szybciej wbiegnie i zbiegnie.

Na dworze było coraz cieplej. Śniegi ustąpiły. Co tydzień w poniedziałek o 17 w Trybunale zbierała się młodzież lubelskich liceów, by posłuchać o społeczeństwie obywatelskim i zabrać do szkoły i domu kolejny, nowiutki, brudzący ręce "Opornik", opieczętowany, 8-stronicowy. Od pieczątek (2 tysiące egzemplarzy gazety razy dwie pieczątki) mieliśmy bąble na rękach a zapach farby drukarskiej głęboko wnikał w skórę. Jak w konspiracji w stanie wojennym. Wieczorem w poniedziałki odbywały się spotkania redakcji, na których planowaliśmy kolejny numer. Na jego przygotowanie mieliśmy 3 dni. Potem skład i druk a w poniedziałek - kolportaż. Wtenczas na uczelni (której jeszcze wtedy byłam studentką) pojawiałam się dość rzadko, coraz rzadziej (wbrew wszelkim podejrzeniom, skończyłam ją jednak). W naszych rozmowach pojawił się wagon. Pamiętam, jak pieczętując "Opornik", zapytałam Piotra Chorosia, jak myśli, kto pojedzie tym wagonem. Odparł, że nie wie. Jednogłośnie uznaliśmy, że będziemy zazdrościć tym szczęściarzom. Kilka miesięcy później oboje wsiedliśmy do wagonu. Mam wrażenie, że tamtego dnia na stacji już wiedziałam, że wcale nie chcę systematycznego życia. To jest o wiele lepsze.