Strona główna > Warto poczytać > Archiwum Opornika > Numer 27 (6/2007)

Bookmark and Share

NIE LĘKAJCIE SIĘ ZAPUKAĆ

Piotr Skrzypczak (2007-11-15)

Strona 1
Więcej fotek w galerii
„Wiem, czemu miało służyć cierpienie Chrystusa. Wiem, czemu służyło cierpienie Matki Teresy z Kalkuty. Wiem, komu było łatwiej umierać, jak ona przy nich była. Ale czemu służy cierpienie maltretowanej przez męża kobiety?”

Piotr Skrzypczak: Spotkaliśmy się dzisiaj, by porozmawiać o przemocy wobec kobiet, przemocy w rodzinie. Tylko nieco inaczej, niż zazwyczaj - dzisiaj chciałbym, żeby wszyscy uczestnicy i uczestniczki tego spotkania wyszli posiadając konkretną wiedzę, jak się zachować będąc świadkiem lub ofiarą przemocy.
Dlatego też w debacie udział wezmą osoby, które na co dzień spotykają się z przemocą wobec kobiet i starają się jej przeciwdziałać. Zacznijmy od przedstawiciela organizacji światowej, potem zajmijmy się Polską i Lublinem.

Jacek Białas: Jestem pracownikiem Amnesty International. Ta światowa organizacja praw człowieka od kilku lat prowadzi kampanię o nazwie „Stop przemocy wobec kobiet”. W jej ramach mówimy o bardzo różnorodnych formach przemocy, która dotyka kobiet na całym świecie. Mówimy o przemocy podczas konfliktów zbrojnych. O tym, że w czasie działań wojennych masowe gwałty wykorzystywane są jako metoda prowadzenia działań, mająca na celu poniżenie nie tylko samych ofiar ale też całych społeczności.
Debata dotycząca przemocy wobec kobiet.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Mówimy o naruszeniach praw, które dotykają obrończyń praw człowieka, czy tych kobiet, które domagają się demokratycznych zmian w krajach rządzonych przez brutalne dyktatury.
Mówimy także o przemocy domowej, przemocy w rodzinie. Dla Amnesty to nowy i specyficzny problem. Dlaczego? Dlatego, że ma dwie wyróżniające cechy. Po pierwsze klasyczna relacja praw człowieka to relacja między władzą a obywatelem.
Czyli pomiędzy złym policjantem, który bije demonstranta, czy między oskarżonym a sędzią, który skazuje go na śmierć. Tymczasem, jeśli mówimy o przemocy domowej, to do tego naruszenia dochodzi pomiędzy dwójką obywateli. Pomiędzy mężem a żoną, chłopakiem a dziewczyną, pomiędzy osobami, które są sobie bardzo bliskie i żyją bardzo często pod jednym dachem. W takich przypadkach do niedawna przyjęło się uznawać, że to są sprawy wewnętrzne i nie powinniśmy się w nie mieszać. Ta sytuacja zmusiła nas do stwierdzenia, że przemoc w rodzinie nie jest sprawą prywatną, nie jest brudem, który należy prać w swoich czterech ścianach. Przemoc domowa jest naruszeniem praw człowieka, jest przestępstwem, sprawą publiczną. Dlatego zarówno organy państwa jak i całe społeczeństwo ma obowiązek takim aktom przeciwdziałać.
Drugą cechą wyróżniającą to naruszenie praw człowieka jest jej powszechność i bliskość. Dotychczas mówiąc o naruszeniach praw człowieka myśleliśmy o Birmie, o obozach Lao Gai w Chinach, o ludobójstwie dokonywanym w Afryce. Tymczasem codziennie dochodzi do brutalnego naruszenia praw człowieka w Belgii, Polsce, Norwegii, we Francji, Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie. Jeszcze pięć, sześć, dziesięć lat temu takie spojrzenie nie mieściło się w głowie.
Ta specyfika spowodowała, że musieliśmy zmienić nasz przekaz społeczny. Do tej pory Amnesty Interantional mówiła do osób, które wspierały jej działania: przyjdź na akcję, napisz list do rządu chińskiego czy birmańskiego, weź udział w demonstracji, napisz artykuł o tym, co się złego dzieje na świecie. Tym razem musieliśmy się zwrócić, by nasi sympatycy, osoby, które nas słuchają, wprowadziły też pewne zmiany w swoim życiu, w swoim codziennym zachowaniu, w swoich myślach, w swoich przekonaniach. Teraz mówimy, że oprócz pisania listu do Chin, jeżeli słyszysz, że do naruszenia praw człowieka dochodzi także wokół ciebie, u twoich sąsiadów, u twoich bliskich, u twoich znajomych, nie bądź osobą obojętną. Jeśli możesz, zadzwoń na policję, wykręć 997. Jeśli nie wiesz w jaki inny sposób pomóc, zwróć się do organizacji zajmującej się pomocą ofiarom przemocy. Poproś ich o poradę. Ewentualnie skieruj tam kobietę, która jest ofiarą łamania praw człowieka, przemocy domowej. Tam uzyska profesjonalną pomoc.
Zwracamy się także do ludzi, aby słysząc w rozmowach prywatnych przysłowia, jak to „babie wątroba gnije, jak się jej nie bije” starali się kwestionować panujące w społeczeństwie stereotypy i inne przekonania, które naruszają prawa kobiet.
Prowadzimy różne działania edukacyjne, kampanie społeczne, akcje medialne. Przykładowo akcją, która jest od kilku lat organizowana i będzie organizowana także w tym roku jest „Szesnaście dni przeciwko przemocy wobec kobiet”. W tym roku będziemy organizowali także Maraton Pisania Listów, który będzie poświęcony sytuacji kobiet. Chciałbym zaprosić do udziału w tych akcjach. Myślę, że uda się w przewidywalnej przyszłości wykorzenić zjawisko przemocy wobec kobiet.

PS: Zejdźmy teraz z poziomu świata, organizacji międzynarodowej, do Polski, Jak to wygląda u nas, jakie mamy prawa.

Debata dotycząca przemocy wobec kobiet.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Małgorzata Członkowska: Ponieważ definiuję się jako człowiek i obywatel, więc staram się interesować wszystkim, co mnie otacza. Jacek Białas powiedział, że rozumie się przemoc jako relację między obywatelem a władzą. Do takiej relacji dochodzi w rodzinie. Zwykło się sądzić, że mąż czy ojciec jest władzą. Ponieważ jest władzą ma prawo. Nikt tego prawa mu nie nadał, a my spokojnie, w swej większości, patrzymy jak te prawa są egzekwowane. Z jednej strony jest rzeczą wspaniałą i ze wszech miar pożądaną, żebyśmy mówili o kategorii przemoc w rodzinie. Z drugiej strony kategoryzowanie doprowadza do umniejszenia wartości zjawiska gwałtu człowieka na człowieku. Wczoraj w radiu słuchałam rozmowę ministra Zbigniewa Wassermana z senatorem Jarosławem Gowinem. Gowin zwrócił się do Wassermana, prawnika, ministra spraw wewnętrznych, z pytaniem o wyjaśnienie dlaczego, władza mówi, że wzrósł poziom bezpieczeństwa skoro liczba najgorszego rodzaju przestępstw - zabójstw, wzrosła o siedem procent? Wasserman odpowiedział: „No tak, ale to są zbrodnie w rodzinie”. Czyli trochę zbrodnie i trochę nie-zbrodnie. Przestępstwo popełniane w rodzinie jest takim samym przestępstwem jak przestępstwo popełniane na ulicy, na przystanku, w autobusie. Jest takim samym przestępstwem, ale popełnianym ze znacznie większym okrucieństwem, ponieważ jest popełniane w stosunku do osoby, która ma prawo żywić zaufanie do sprawcy.
Wszyscy mamy obowiązek niedopuszczać do tego typu przestępstw i nie milczeć, kiedy ono się dzieje. Ponieważ art. 304 kodeksu postępowania karnego par. 1 mówi: „Każdy dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub policję.” Każdy z nas ma obowiązek zawiadomić odpowiednie organa, kiedy słyszy krzyk dziecka za ścianą, kiedy mija na klatce schodowej pobitą kobietę.
Z badań organizacji pozarządowych wynika, że 80 procent wszystkich przebadanych dzieci doświadcza przemocy w rodzinie. 3 do 7 procent to dzieci maltretowane. W każdej statystycznej klasie w Polsce jest jedno maltretowane dziecko. Co trzecia kobieta i co dziesiąty mężczyzna przyznaje się do bycia ofiarą molestowania seksualnego w dzieciństwie. 41 procent rozwiedzionych kobiet mówi, że były regularnie bite. To się dzieje dookoła nas.
Przestępstwo w rodzinie nie jest zjawiskiem kulturowym. Przestępstwo w rodzinie jest przestępstwem ściganym z kodeksu karnego. Art. 207 kodeksu karnego par. 1, 2 i 3: „Kto znęca się fizycznie lub psychicznie...”, art. 200 k.k. par. 1 i 2: „Kto doprowadza małoletniego poniżej lat 15 do obcowania płciowego...”, art. 201 k.k.: „Kto dopuszcza się do obcowania płciowego w stosunku do wstępnego, zstępnego, przysposobionego, przyspo-sabiającego, brata lub sios-try...”, art. 190 k.k. par 1 i 2: „Kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej...”, art. 197 k.k., par. 1 i 2 i 3: „Kto przemocą, groźbą bezprawną lub podstępem doprowadza inną osobę do obcowania płciowego...”, art. 209 k.k. par 1, 2 i 3: „Kto uporczywie uchyla się od wykonania ciążącego na nim z mocy ustawy lub orzeczenia sądowego obowiązku opieki przez niełożenie na utrzymanie osoby najbliższej lub innej osoby i przez to naraża ją na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych...”.
To się dzieje wokół nas. Każdy, dowiedziawszy się o popełnieniu przestępstwa ściganego z urzędu, ma społeczny obowiązek zawiadomić o tym prokuratora lub policję.

Debata dotycząca przemocy wobec kobiet.
Fot. Anna Dąbrowska
Więcej fotek w galerii
Ewa Olech-Czupryńska: Na co dzień pracuję w Stowarzyszeniu STOP, które istnieje już dziesięć lat, więc mówię do Państwa z perspektywy dziesięcioletnich doświadczeń pracy terapeutyczno-wspierającej ofiary przemocy. Na co dzień spotykam się z ofiarami i okazyjnie ze sprawcami.
Nasze stowarzyszenie nazywa się organizacją służącą pomocą osobom w kryzysie, ofiarom przemocy, osobom uzależnionym i szeroko pojętej dysfunkcji w rodzinie. Szeroko pojętej, ponieważ sama przemoc nie musi być dysfunkcją. Naszymi klientami, pacjentami są głównie kobiety. Dlatego, mówiąc o przemocy w rodzinie, mówimy o przemocy wobec kobiet. Tak wskazują nasze doświadczenia, statystyki - to kobiety w zdecydowanej większości doświadczają przemocy.
Drugi fakt - w ponad 80 procentach sprawcy przemocy mają problem z alkoholem bądź innymi substancjami psychoaktywnymi. Nasze wewnętrzne badania wskazują, że dwukrotnie częściej dochodzi do przemocy w rodzinie, jeśli występuje tam zjawisko alkoholowe.
Kilka słów na temat form świadczonej pomocy. Codziennie pełnimy specjalistyczny dyżur, który obejmuje udzielenie wsparcia psychicznego. To bardzo ważne dla osoby, która się zgłasza w swojej bardzo intymnej sprawie. Ważne jest, że ta osoba może zachować anonimowość. To nie jest miłe, wygodne, łatwe. Potrzeba wielkiej determinacji albo odwagi, redukcji lęku, by się zgłosić i powiedzieć: tak, to ja jestem tą kobietą. Wstyd, który niesie się na barkach, ogranicza, czasem wręcz uniemożliwia wejście do naszego budynku. Dlatego proponujemy rozmowy anonimowe. Nie musisz mówić, jak się nazywasz, skąd jesteś.
Codziennie dyżuruje ktoś inny, ale od 10 lat ludzie mają dyżury w te same dni tygodnia, więc jak ktoś sobie upatrzy panią Iwonkę i jest mu z nią dobrze, zawsze może do niej przyjść. Jak ktoś chce z panią Lilą, zawsze może przyjść w środę rano, bo wtedy jest pani Lila. A jak ktoś chce z Leszkiem, bo ma problem z alkoholem, to idzie w sobotę do Leszka. Leszka nie oszuka, bo Leszek też kiedyś pił; teraz jest zterapeutyzowany i służy pomocą innym. I to jest ważne, żeby oswoić się z człowiekiem i właśnie do niego przychodzić.
Drugą formą pomocy jest terapia indywidualna. Prowadzimy terapię indywidualną dla tych, którzy wymagają dogłębnego penetrowania ich sposobu życia, szukania przyczyn. To praca nad tym, czy chcesz żyć tak dalej, czy chcesz inaczej? Bo jak chcesz inaczej, to jesteś w dobrym miejscu.
I jest grupa, którą prowadzę od dziesięciu lat. Zawsze w czwartki, zawsze o 17:00. To grupa edukacyjno-korekcyjna dla kobiet, które początkowo wywodziły się z rodzin stricte alkoholowych i spotkały się z problemem alkoholowym własnych mężów, synów, bądź innych bliskich osób w rodzinie. A potem, przy pomocy też innych, odkrywały w sobie, że poza tym, że są wspóluzależnnione, są jeszcze ofiarami przemocy np. psychicznej, emocjonalnej, są w sidłach przemocy ekonomicznej, która bardzo zniewala i zamyka ręce, pęta nogi przed szukaniem rozwiązania tej sytuacji. Ta grupa wychowała sobie liderki, osoby, które służą osobistym świadectwem, że można inaczej, że można zmienić swoje życie. To zupełnie inaczej brzmi. Jest zupełnie inna relacja z potrzebującymi. Jak pani Ania czy Teresa mówi: „Ja też to przeżywałam. U mnie było tak i tak.”, mówi o swoim życiu przekładając to na losy innych ludzi. Człowiek się identyfikuje z bohaterem filmu, opowieści, relacji, albo z panią, która siedzi po mojej prawej stronie.
Pomagamy także uzależnionym. Nie prowadzimy terapii, ale towarzyszymy w trudnej drodze trzeźwości. Pomagamy w powrocie z terapii do środowiska, które patrzy na trzeźwiejącego i jakby widzi w nim tą samą osobę, ale trochę inną. Nie do końca akceptuje to jakim jest.
Ostatnią formą naszej aktywności jest edukowanie społeczeństwa. Skoro mamy wiedzę na ten temat, musimy o tym mówić. Jesteśmy profesjonalnie przygotowani - służymy swoją pomocą.

P. S.: W Państwa wypowiedziach pojawiały się różne formy przemocy. Czyli przemoc to nie tylko bicie?
 
 
Zobacz także

HR A GENDER (Warto poczytać)

WSZYSTKIE JESTEŚMY FOCZKAMI (Warto poczytać)

BRZYDKIE SŁOWO NA EF (Warto poczytać)

E. O-Cz.: Myślę, że co do tego mamy pełną zgodę. Nie trzeba mieć połamanych rąk i nóg, żeby być ofiarą przemocy, żeby się czuć osobą, która tej przemocy doznaje. Przemoc to także słowa, zachowania. Przemoc to ten rodzaj zależności od drugiej osoby, która nie pozwala się w pełni rozwijać, głęboko oddychać, dobrze funkcjonować. To zniewolenie, które powoduje, że moje szkody psychiczne w związku z postępowaniem sprawcy są tak ogromne, że zmieniają moją osobowość. Dzisiaj odchodzi się od określenia ofiara. To brzmi trochę podwórkowo, jakby ktoś był trochę nierozgarnięty. Obecnie mówi się o osobach doznających przemocy. Prawda jest taka, że osoby, które mają wysoki iloraz inteligencji, pokończyły studia, mają eksponowane stanowiska, też są ofiarami. Często przez lata doznają przemocy ze strony najbliższych. Mąż, ojciec, ktoś, kto z nimi mieszka pod jednym dachem, bardzo bliska osoba. Jak się od kogoś takiego doznaje aktów zniewolenia upodlenia, upokarzania, ciągłego oceniania, nadmiernej krytyki (źle ugotowała, źle wygląda, jest złą kochanką, złą matką, złą szefową, nie awansuje), samoocena tak bardzo się zmienia, że po latach samemu wchodzi się w rolę ofiary - podporządkowanej, submisyjnej, uległej, nieekspansywnej, i nieumiejącej przeciwdziałać takiej sytuacji. Odpowiada za to wiele zjawisk psychologicznych, np. syndrom wyuczonej bezradności czy zależność toksyczna - więź, która nie pozwala się wyrwać z okowów przemocy.

M. Cz.: Trzeba jeszcze wspomnieć szerzej o przemocy ekonomicznej, czyli zależności finansowej jednego człowieka od drugiego. Ta przemoc nie jest wskazywana w towarzystwie, a jest przemocą, która ma szerokie spektrum oddziaływania na ludzi. Przypominam znów art. 209 k.k. par 1 i 2 i 3: „Kto uporczywie uchyla się od wykonania ciążącego na nim z mocy ustawy lub orzeczenia sądowego obowiązku opieki przez niełożenie na utrzymanie osoby najbliższej lub innej osoby i przez to naraża ją na niemożność zaspokojenia podstawowych potrzeb życiowych, podlega karze.” Uchylanie się od utrzymywania osoby pozostającej w naszej zależności, jest po prostu przestępstwem.

P. S.: Czyli można wnieść sprawę do sądu, jeśli partner/mąż nie daje wystarczającej ilości pieniędzy?

M. Cz.: Oczywiście można. Kiedy jeszcze funkcjonował Fundusz Alimentacyjny, to np. w 2003 roku, ponad 500 tys. panów uchylało się od obowiązku alimentacyjnego. Żyli sobie spokojnie. I nawet przyjmowało się ich w domu, podawało rękę. Uważam, że to jest nie do przyjęcia. 500 tys. beztroskich tatusiów grasowało sobie po ulicach.
Nie chodzi jednak tylko o alimentowanie dzieci, alimentowanie żony - istnieje także kwestia alimentacji dorosłych dzieci w stosunku do ich starych rodziców. To jest sprawa, o której rzadko się mówi. A na tej płaszczyźnie dochodzi do bardzo wielu tragedii.

P. S.: Mówiliśmy o terapii. Terapii, w której zdecydowanie przeważają kobiety - ofiary przemocy. Rodzi się pytanie: czy to one powinny przychodzić, czy może jednak sprawcy. Prof. Wiktor Osiatyński w książce „O zbrodniach i karach” opisuje amerykański ośrodek pracujący z mężczyznami-sprawcami przemocy pokazując, że to właśnie w ich postawach tkwi główny problem. Rezultaty takiej terapii są bardzo optymistyczne. Czy w Polsce są prowadzone próby pracy ze sprawcami przemocy domowej?

E. O-Cz.: Tak, są takie próby. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że prowadzony jest obecnie dość silny lobbing na rzecz wprowadzenia do kodeksu karnego terapii jako rozwiązania, jako alternatywy dla kary więzienia, dozoru, prac społecznych, nawiązek czy grzywny. Żeby w przypadku art. 207 czyli znęcania się nad rodziną, wprowadzać alternatywnie obowiązek poddania się sprawcy zabiegom korygującym, korekcyjnym.
Tylko nie oszukujmy się, jak ktoś trafia w ręce psychoterapeuty i ma lat 50, zrobienie z niego anioła jest po prostu niemożliwe. Zwłaszcza wtedy, gdy jest to psychopata. Natomiast taka osoba może nauczyć się jednego: inaczej wyrażać swoje złe emocje. Inaczej można wyrazić złość, można mieć kontrolę nad gniewem, można swoją wściekłość wyrazić inaczej, skontrolować, niekoniecznie stłumić, bo to nie jest zdrowe. W 2005 roku przygotowaliśmy eksperyment, podczas którego zaprosiliśmy do siebie panów - sprawców przemocy w rodzinie, żeby się mogli sobie przyjrzeć. Mówię o tym dlatego, że jeśli zechcecie popatrzeć na to sprawstwo przemocy w rodzinie, pewnie sami tego doświadczacie, są ludzie, którzy są fajnymi kolegami, świetnymi współpracownikami, lepszymi lub gorszymi szefami, którzy nie wyciągają rąk, nie podnoszą głosu, nie reagują złością, wściekłością, gniewem, agresją i przemocą w sytuacjach zewnętrznych, innych niż ich rodzina. Co się okazuje? Sprawca przemocy w rodzinie ma zdolność do powściągania swoich emocji, potrafi skontrolować swoje wzburzenie. Ale nie w domu.

M. Cz.: Bo w domu nie jest kontrolowany.

E. O-Cz.: W domu jest bezkarny. Takie jego zachowanie na ulicy, w pracy natychmiast spowodowałoby jakąś stratę. Ktoś by wezwał pogotowie psychiatryczne albo policję, ktoś by go zwolnił z pracy, towarzystwo mogło by zareagować ostracyzmem, natomiast w domu poczucie bezkarności ujawnienia przemocy jest właściwie zerowe. Kto uwierzy żonie, że była popchnięta, że wyrwano jej garść włosów, że oblano ją wodą, że wylano jej zupę na głowę. Nikt. Bardzo często przyczyna jego wściekłości jest zewnętrzna. On to niesie do domu. Cała kumulacja złych uczuć jest przytargana do domu. Tam dopiero można spokojnie odreagować. Jak się człowiek nauczy, że tak się można rozładować, że tak można sobie ulżyć, to nie wymagajmy od niego, żeby natychmiast się zmienił i robił inaczej. Ale skoro potrafi gdzie indziej to znaczy, że w ogóle potrafi. Że ma taką zdolność, bo to jest ludzka zdolność, zdolność każdego człowieka.
Wracając do eksperymentu. Z tymi sprawcami było tak, że ponieważ było ich niewielu to ci, którzy chcieli, to coś osiągnęli, przynajmniej mieli większy wgląd w siebie. Umieli rozpoznać swoje emocje, umieli się doszukać źródła złego samopoczucia. I umieli na poziomie rozumu przeformułować to na inne zachowania. Oczywiście ideałem byłoby osiągać 4 poziomy rozwoju osobistego. Pierwszy: jak czegoś nie jestem świadoma, to nie posiadam umiejętności, jestem nieświadoma i nieumiejętna. Drugi poziom ma polegać na tym, że już mam wiedzę, ale jeszcze nie mam umiejętności. Takie mam prawo - uczyć się w swoim tempie. Trzeci poziom: mam już świadomość i umiejętność. Świadomie umiem pokierować pewnymi działaniami, swoim zachowaniem, swoim ujawnianiem emocjonalnym. I dochodzę do ideału czyli na poziom nieświadomie-umiejętnie. Czyli już dalej robię wszystko tak, jakbym się z tym urodziła.

Pytanie z sali: Czy z perspektywy państwa doświadczeń, obserwacji, następuje krok do tyłu czy krok do przodu? Czy problem przemocy wobec kobiet został lepiej naświetlony? Czy coś przez ostatnie dwa, trzy, lata się zmieniło? Czy może pojawiło się wsparcie władz w tym okresie?

J. B.: Jeśli chodzi o wsparcie władz, to dokonaliśmy delikatnego kroku wstecz. Natomiast jeśli chodzi o doświadczenie organizacji działającej na poziomie medialno-akcyjnym, to zauważamy jednak duży krok do przodu. Głównie dlatego, że jednym z najważniejszych efektów podejmowanych działań społecznych jest to, że coraz więcej kobiet staje się świadoma swojego problemu, wie, że jest to przestępstwo, że jest to naruszenie ich praw, i że istnieją drogi wyjścia.
W trakcie jednej z akcji społecznych przeprowadziliśmy badanie. Skontaktowaliśmy się z kilkoma ośrodkami udzielającymi pomocy, porad, przed i po naszej akcji. Po naszej kampanii liczba zgłoszeń znacząco wzrastała.
Druga kwestia, o której chciałem wspomnieć, to problem z jakim spotkały się trenerki Amnesty Interantional podczas jednego ze szkoleń dla policji. Po pierwszym kontakcie okazało się, że policjanci dosyć dobrze orientują się w omawianej tematyce. Okazało się, że wiedzą, co to jest przemoc w rodzinie i chcą reagować. Główny problem, z jakim się spotykają, mimo ich dobrych chęci, to to, że w dalszych etapach, czy to w prokuraturze, czy w sądzie sprawy utykają i pomimo wszczynanych interwencji, sprawy nie kończą się wyrokami skazującymi w sądach.

E. O-Cz.: Moje doświadczenia są takie: zapanowała moda i pewna akcyjność na ujawnianie i pracę w pewnych tematach społecznych. I niezależnie od tego, czy nam się to podoba czy nie, ważne jest, że temat przemocy zaistniał.
Na przemoc w rodzinie można oczywiście spojrzeć z paru perspektyw. Można spojrzeć z perspektywy prawnej i powiedzieć, że mamy zapis prawny. Można go egzekwować. Ofiara może dochodzić swoich praw, tylko oczywiście jest jej trudno, ale może.
Można także spojrzeć na to z perspektywy psychologicznej, badającej relacje między ofiarą a sprawcą: co się dzieje w rodzinie, jakie są czynniki ryzyka. Można spojrzeć z perspektywy społecznej - na ile jest to nagłośnione medialnie, czy idzie do przodu, co za tym idzie, czy to przygotowuje jakieś zmiany ustawodawcze. Ale tak na prawdę nadzieja jest w perspektywie moralnej. Abyśmy z akcją oświatowo-edukacyjną-wychowawczą weszli już do przedszkoli. Wtedy nauczymy już małe dzieci rozwiązywać konflikty inaczej niż za pomocą agresji, możemy mieć nadzieję, że kiedyś, choć trudno mi w to uwierzyć, zabraknie chleba dla takich jak ja.
Czy poszło to do przodu: mimo wszystko myślę, że tak. Ciągle jest trudno się zgłosić osobie doświadczającej przemocy, ale się zgłaszają. 10 lat temu naprawdę tego nie było. Nie było aż takiej ilości zgłoszeń. Nie było też takiej dostępności punktów.
Mówiąc o miejscach, które niosą pomoc ważne, żebyśmy się im przyglądali: kto tam pracuje, jaką pomoc świadczy, na ile jest to efektywne, skuteczne, czy przypadkiem nie eksperymentują tam ludzie, którzy mają tylko dobre chęci a mało wiedzy. To jest zbyt wrażliwa działka, by wolno było eksperymentować. Możemy zranić, wiktymizować te kobiety i dzieci kolejny raz.
Patrząc z dziesięcioletniej perspektywy, wtedy byliśmy tylko my, teraz w każdej dzielnicy jest miejsce wsparcia. Lepsze, gorsze, ale jest.

M. Cz.: Pozwolę sobie na uwagę ogólną. Jest przepis prawa, duch prawa i stosowanie prawa. Spójrzmy na przepis art. 200 k.k. par 1 i 2 zakazujący obcowania płciowego z nieletnimi. W 2002 roku odebrano porody 51 dziewczynek poniżej 14 roku życia. Zapytałam wówczas ministra sprawiedliwości, ile zostało wszczętych postępowań w tej sprawie? Zetknęłam się ze wzruszeniem ramion. 16 procent ankietowanych dziewcząt przy okazji prowadzenia badań profilaktycznych przeciwdziałania rakowi szyjki macicy przyznaje się do rozpoczęcia współżycia płciowego przed ukończeniem 15 roku życia. Czyli dokładnie w wieku, kiedy to jest zagrożone ściśle określonym przepisem kodeksu karnego.
Wszyscy znamy, przynajmniej mniej więcej, swoje obowiązki, nie znamy swoich praw, nie wiemy, jak się zwrócić, żeby uzyskać informację o nich i nie jesteśmy w stanie tych praw egzekwować. Myślę sobie, że rolą nas wszystkich jest, żeby mówić, mówić, mówić: jakie masz prawa i jaką masz drogę dotarcia do egzekwowania tych praw, co może i co powinno cię chronić w określonych sytuacjach, jak się bronić przed bezprawiem. Nie może być tak, że prawo jest pustym dźwiękiem, bo przecież „Pan Jezus dziateczki bić każe”. To nieprawda. Pan Jezus nigdy nie kazał bić dziateczek rózgami. Pan Jezus rózgę miał zaklepaną wyłącznie dla przekupniów w świątyni.

P. S.: Zejdźmy zatem na najniższy poziom. Słyszę za ścianą płacz dziecka. Myślę, że może to być efekt przemocy. Co mam zrobić?

E. O-Cz. Odpowiem trochę z uśmiechem: żebyśmy nie przegięli tak jak w Ameryce. Byłam świadkiem sytuacji, kiedy pani stomatolog wezwała służby opieki soc-jalnej do swojej pięcioletniej pacjentki, która była u niej trzeci raz i trzeci raz miała siniaki na kolankach, co mogło wskazywać, że mamusia nie za bardzo dba o dziewczynkę. Więc jak słyszę płacz dziecka za ścianą, muszę się mocno wsłuchiwać i mieć czujność, czy to jest pierwszy płacz, czy nie.

P. S.: Załóżmy, że mamy jednak wyraźne podejrzenie, że dzieje się tam coś złego.

E. O-Cz.: Czyli poruszamy się w obszarze moich moralnych powinności. Jeżeli mam podejrzenie, że u moich sąsiadów dochodzi do aktów agresji wobec dzieci, które z założenia są bezbronne i słabsze, moralnym obowiązkiem jest na to zareagować. Świetnie rozumiem tych wszystkich ludzi, którzy nie mają koncepcji na taką reakcję. Nie mają pomysłu. To usprawiedliwia. Brak koncepcji usprawiedliwia ludzi przed nimi samymi, żeby z tym nic nie robić.
Cóż nam zamyka usta jako świadkom? Stereotypy. Wszystkie te bzdurne porzekadła, o których wspominał Jacek Białas na początku. One nie pozwalają nam się wtrącać w życie innych ludzi, zakładają, że się brudy pierze we własnym domu, które mówią: „jakby jej było źle to by coś z tym zrobiła”, „to już tyle lat trwa ten krzyk u mnie na dole...”, „każdy chłop ma coś z macho”, „jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije”. To są stereotypy, które zamykają nam usta, rzucają kłody pod nogi i nie pozwalając podjąć reakcji.
Gdybyśmy byli przekonani, że nieprawdą jest, że przemoc w rodzinie jest wewnętrzną sprawą rodziny, to umielibyśmy, zareagować tak, jak nam to po ludzku przychodzi do głowy. Może po prostu zapukać do tych drzwi? Może wykręcić 997, może wykręcić numer do Niebieskiej Linii? A może zapukać do drugiej sąsiadki, która jest odważniejsza i powiedzieć: Pani Jadziu, tam się coś dzieje, a jak nie wiem co z tym robić? To nie jest pierwszy raz.”? Wszyscy wywodzimy się z rodzin, które dały nam jakiś społeczny przekaz w tej sprawie. Mało tego, bite kobiety też się wywodzą z rodzin, które w jakiś sposób je kształtowały: „W mojej wsi każdy mężczyzna podnosi rękę na kobietę.”

P. S.: Pukamy, otwierają się drzwi i ktoś odpowiada, że nic się nie dzieje. Nawet to dziecko jest ciche. Wiemy, że rodzina maskuje tą sytuację. Sąsiadka też to widzi, ale nie za bardzo wie, co z tym zrobić.

E. O-Cz.: Kobieta maltretowana, kobieta, nad którą znęca się jej najbliższy, bardzo często nie sięga po pomoc z powodu psychologicznych uwikłań. Po pierwsze wstyd. Po drugie etykietyzacja. Jeżeli poproszę sąsiadkę o pomoc, ponieważ jestem pobita, z połamanym nosem, zakrwawioną wargą, to jestem ta gorsza. To jestem żoną agresora. Jestem ofiarą przemocy. Jestem żoną alkoholika. To jest coś, co od początku każe mi startować z niższej pozycji. Nikt z nas nie chce być gorszy w swojej pracy, klatce, środowisku. To niezwykle ważne uwikłanie, które powoduje, że ona nie chce wychodzić po pomoc. Dynamika przemocy posiada fale przebiegu. Jedną z nich jest tak zwany „miodowy miesiąc”. To czas, kiedy sprawca wykazuje skruchę, przeprasza za grzechy, setny raz obiecuje poprawę i pozwala jej uwierzyć, że tak będzie. A one liczą na cud, że to jeszcze tylko ten raz a następnym razem to się jakoś ułoży. To jest to coś, co nie pozwala wychodzić po pomoc.
Trudno wymagać od sąsiadów, żeby to wiedzieli. Żeby wbrew woli, wbrew jej koncepcji życia, coś z tym robili. Dlatego uważam, że jedyną drogą dotarcia do ludzi jest edukacja z mechanizmów dotyczących przemocy. Uczenia, że za tak zniewoloną kobietę trzeba parę rzeczy wykonać. Początkowo nawet wbrew jej woli. I tego się nie bójmy. To tak jak się jest rodzicem i trzyma się dziecko za rączki i nóżki, by doktor mógł zrobić zastrzyk. Wbrew sercu, ale zgodnie ze zdrowym rozsądkiem. I do takiej maltretowanej, bitej, poniżonej, o bardzo niskiej samoocenie kobiety trzeba podchodzić trochę jak do dziecka. Trzeba zrobić coś wbrew jej, ponieważ ma to jej służyć. Tak jak zastrzyk ma służyć zdrowieniu dziecka.
Rozumiem ludzi, którzy nie mają na ten temat wiedzy, a większość nie ma. To jest zadanie dla nas wszystkich, którzy się tym zajmują. Musimy zaczynać od najmłodszych. Uwrażliwiać ich, że jak się dzieje krzywda, to należy reagować.
Nie tłumacz męża, że on tak robi tylko po alkoholu. Jeśli tak robi po alkoholu, to najpierw musi ponieść konsekwencje za to, co z tobą robi, a potem trzeba go leczyć z alkoholizmu, ale nie inaczej.

P. S.: Wciąż jednak nie rozwiązaliśmy problemu co mamy zrobić. Sami nie umiemy interweniować, lub interwencja nie pomogła, sąsiadka nie chce się mieszać. Co robić dalej? Oczywiście tłumaczenie, że nie wiemy, co robić, jest najłatwiejszym wyjściem z sytuacji, ale prawda jest taka, że większość nie ma pojęcia, jak się zachować. Mamy dzwonić na policję? Jak wyglądają dalsze procedury? Co się stanie, jeśli policja przyjedzie i zastanie sytuację podobną do tej, jaką myśmy tam zastali - spokój i cisza? Czy będziemy musieli odpowiadać za niepotrzebne wezwanie policji, płacić za benzynę?

M. Cz.: Ja jeszcze raz zaapeluję. Nie lękajmy się pukać! Za każdym razem, kiedy wydaje się nam, że dzieje się źle - pukajmy. Niewiele ryzykujemy, jeśli zapytamy: „Może w czymś pomóc?”. To nasze pytanie nie jest pytaniem wkraczającym w intymną sferę rodziny, ale równocześnie daje sygnał, że ktoś jest. Ktoś słyszy, ktoś widzi.
Co można zrobić jeszcze. Jeśli widzi się, że dzieje się w danym mieszkaniu coś złego, można pójść do przychodni. Powiedzieć lekarzowi podstawowej opieki, lub pielęgniarki, że widzi się coś niepokojącego. Poprosić o zwrócenie uwagi. Jeśli jest rzeczywiście taka sytuacja, lekarz ma obowiązek zgłosić sprawę do właściwych organów.
Na każdym terenie jest pracownik socjalny. Do niego także można zgłaszać takiego rodzaju sygnały.

P. S. Gdzie ich szukać?

M. Cz.: W każdej przychodni są informacje, gdzie można znaleźć pracownika socjalnego.
W przypadkach kiedy jest ewidentne przestępstwo - dzwonimy na policję. Policja ma obowiązek reakcji. Nie musimy się przedstawiać. Skarga może być anonimowa. Co więcej: patrzymy, sprawdzamy, ile trzeba czekać na interwencję.

P. S.: Czy mamy prawo sprawdzić jaki skutek odniosła interwencja?

J. B.: Osoba, która składa doniesienie o popełnieniu przestępstwa, ma prawo wiedzieć, jaki był skutek interwencji i ma prawo zaskarżyć decyzję o odmowie wszczęcia postępowania. Gorzej, że nie ma prawa zaskarżyć decyzji o umorzeniu postępowania.
Przez pewien czas mieszkałem w niebezpiecznej dzielnicy i kilka razy zdarzało mi wystukać numer 997. Interwencja zawsze była szybka i przynajmniej wyglądała na profesjonalną. Okazało się, że policja jest już świadoma problemu i jej chęć działania jest o wiele wyższa niż jeszcze parę lat temu. Po swoich doświadczeniach muszę przyznać, że zacząłem trochę bardziej ufać policji.
Innym rodzajem reakcji, która jest może mniej stresująca dla świadka, jest kontakt z organizacją pozarządową, np. z Ośrodkiem Interwencji Kryzysowej. Taka organizacja może sama zgłosić się na policję. Organizacja może się czuć mniej zagrożona zemstą ze strony sprawcy, niż sąsiadka, która mieszka piętro niżej.

P. S.: Czy przychodzą do Państwa świadkowie?

E. O-Cz.: Rzadko. Świadkowie najczęściej dzwonią informując, że dzieje się coś złego u ich sąsiadów albo w dalszej rodzinie. Pytają o wskazówki, o procedury, co nie znaczy, że w ciągu naszej dziesięcioletniej praktyki nie zdarzały się przypadki, że z takich anonimowych zgłoszeń nie wszczynaliśmy działań. Najczęściej polegało to na powiadamianiu prokuratury, którą informowaliśmy nie tyle o zaistnieniu przestępstwa, ale o podejrzeniu, że w tej rodzinie być może trzeba podjąć interwencję na szczeblu prokuratorskim. Wtedy pojawia się policja, i jeżeli podejrzenie jest zasadne, zakłada procedurę „niebieskiej karty” czy procedurę, która zobowiązuje dzielnicowego, żeby raz na jakiś czas zaglądał do takiej rodziny, żeby na telefon, że się dzieje coś złego - reagował natychmiast. Następnie wszczynane są postępowanie prokuratorskie.

P. S.: Bardzo konkretne pytanie, jak wszcząć postępowanie prokuratorskie. Jak to technicznie wygląda? Gdzie pójść, zadzwonić, zanieść pismo? Może to banalne pytanie, ale myślę, że większość z osób nie była nigdy w sądzie, prokuraturze, na policji, więc to może być także pewna bariera.

E. O-Cz.: Najpierw trzeba się dowiedzieć jaki rejon prokuratorski obejmuje naszą dzielnicę. W Lublinie są dwie prokuratury: Lublin Południe i Lublin Północ. Wystarczy zadzwonić do jednej z nich i tam poinformują nas, czy trafiliśmy do właściwej. Potem trzeba napisać pismo, tak jak potrafimy. Wcale nie trzeba być prawnikiem. Nie trzeba używać skomplikowanych sformułowań, odwoływać się do kodeksów. Trzeba napisać pismo o tym, co wiemy. Tak jakbyśmy o tym komuś opowiadali: w mieszkaniu takim a takim, dzieje się to i to, napisać kto tam przebywa, kto płacze, kogo widuje się po nocach na klatce. Musimy dokonać opisu sytuacji, która nas przeraża. I podpisujemy się.
Potem trzeba to pismo albo zanieść osobiście i zostawić w biurze podawczym, albo wysłać pocztą. Jeśli zanosimy osobiście, dobrze mieć pismo w dwóch egzemplarzach, by móc otrzymać poświadczenie, że się je złożyło.
I tak wygląda najprostsza interwencja, którą prokuratura musi podjąć. Czyli musi sprawę zarejestrować, a potem zlecić policji, czyli rejonowemu komisariatowi, żeby sprawę zbadali. Sprawdzane są okoliczności, fakty, czy są dzieci, w jakim wieku, kto tam mieszka, itd. W piśmie nie musimy mieć dokładnej wiedzy. Nie musimy podawać dokładnego wieku, możemy napisać, że jest tam małe dziecko. To wystarczy.

P. S.: Czy osoba, w sprawie której złożyliśmy donos, będzie wiedziała, że to od nas wyszła informacja?

E. O-Cz.: Oczywiście można w piśmie zastrzec, że z uwagi na swoje zagrożenie, na nieprzewidywalne zachowanie tego pana, na jego agresywną postawę, proszę, aby moje dane nie zostały ujawnione. Niemniej procedury polskie są procedurami cywilizowanymi. Czyli sprawca, oskarżony ma prawo zapoznać się z całymi swoimi aktami. To by było nieludzkie, gdyby musiał na końcu dochodzenia podpisać coś, czego nie widział. Ma prawo kartka po kartce przeczytać całość zgromadzonych dokumentów.
Natomiast nie spotkałam się z sytuacją, w której ujawnienie się, poza lękiem ujawniającego, miało by inny wymiar, na przykład zniszczenia samochodu, podpalenia drzwi. Znam jedynie przypadki odwracania się w windzie, niekłaniania się, pomrukiwania pod nosem, czy, jak sprawca był pijany, kilku łomotów do drzwi, i tyle.

P. S.: To bardzo ważne. Myślę, że jednym z głównych powodów baraku reakcji jest strach przed zemstą. Ludzie się boją, że też oberwą.

E. O-Cz.: Przede wszystkim nasza reakcja ujawniająca to, co się dzieje niszczy podstawową rzecz, która sprawców utrzymuje w komforcie ich istnienia - powoduje przerwanie tajemnicy rodzinnej. On myśli, że to jest coś co się dzieje w jego rodzinie i nikt o tym nie wie. Ona nie powie, dzieci się tym nie chwalą, a on może robić, co chce. W momencie ujawnienia pierwszy próg do tego, żeby dalej coś z tym zrobić, został przekroczony: on już wie, że to nie jest sprawa wyłącznie jego rodziny. Już wiem ja i prokurator. A prokurator powiadomił policję więc już to są przynajmniej trzy osoby. Liczy się też z tym, że sąsiad sąsiadowi też to przekaże.
Można też zainterweniować u pedagoga szkolnego. To też jest dobre miejsce. Powiedzieć, że mieszkam w taki i takim bloku, pode mną, pod numerem takim i takim są małoletnie dzieci i często słyszę, że one płaczą, że tam się coś przewraca, że ojciec ryczy, że jest pijany, że dzieci często przesiadują na klatce. Pedagog ma obowiązek przyjąć to, zanotować i podjąć interwencję. Może przez wychowawcę, może swoimi siłami.

P. S.: Przyjeżdża policja i okazuje się, że rzeczywiście dochodzi do aktów przemocy. Co dalej? Przez wiele lat mówiło się, że ideałem jest, jeśli dana kobieta z dziećmi zostanie zabrana do domu samotnej matki czy innego miejsca schronienia. Czyli sprawca zostaje, a ofiara musi uciekać. Czy nastąpiła jakaś zmiana myślenia?

E. O-Cz.: Tak. W 2005 weszła w życie ustawa o pomocy społecznej, w której są dwa artykuły mówiące o tym, co można zrobić ze sprawcą w sytuacji jego czynnej agresji. Sąd może na przykład nakazać sprawcy opuszczenie dotychczas wspólnie zajmowanego mieszkania bez względu na własność. Sąd może, ale nie musi. Dlatego naszą społeczną rolą jest, aby lobbować, aby z tego zapisu korzystał. Policja może wprowadzić dozór policyjny, który ma prawo w ramach tej procedury, zakazać sprawcy styczności z ofiarą. To znaczy, może dalej mieszkać pod wspólnym dachem, pod warunkiem, że się codziennie zamelduje na komisariacie i codziennie powie, czy miał konflikt ze swoją żoną. To ważne, bo policjant może zweryfikować jego zeznania rozmawiając z żoną. Znam nieliczne co prawda sytuacje, że gdy ona była w kuchni, on nie wchodził, bo dobry policjant wykorzystał tą procedurę. Powiedział: jak pan nie chce siedzieć, niech się pan stosuje do tej zasady.
Nasze prawo nie jest doskonałe. Jeszcze mu dużo potrzeba. Niemniej w ramach tego, co jest, gdybyśmy się wszyscy domagali i robili to co do nas należy, nie byłoby większych zmartwień. Tylko brakuje nam współpracy. Dobrze pojętej międzyinstytucjonalnej współpracy. Gdzieś na styku tych służb coś szwankuje. Jak ja, jako organizacja pozarządowa, powiadomię policję i policja zacznie wszczynać swoje procedury, to wtedy się okazuje, że w sądzie sprawa czeka rok. Okazuje się, że znęcanie jest gorszą kategorią przestępstw i tak naprawdę to nie honor dla prokuratora zajmować się takimi sprawami. Jest tyle „ważniejszych” przestępstw na świecie, w Polsce, w Lublinie. Tutaj mamy styk, w którym iskrzy. Naszą rolą jest, żebyśmy współdziałali między sobą, ponieważ to oszczędza naszą energię, nie marnujemy czasu, jest to ekonomiczniejsze, bo nie powielamy swoich działań, ani zadań. Dobrym przykładem są Miejskie Ośrodki Pomocy Rodzinie, które są gęsto rozsiane po mieście. Tam są kompetentne osoby, które mogą pomóc.
Jeśli każda instytucja zrobiłaby, co do niej należy, najlepiej jak umie, nie powinno być większych problemów. Wtedy ofiara przemocy poczuje się zaopiekowana i chroniona, a sprawca przemocy przestanie się czuć bezkarny. I o to chodzi w idei pomocy i rozwiązywania problemu przemocy. Chroni tych, którzy ochrony wymagają, zmusza do ponoszenia konsekwencji tych, którzy powinni takie konsekwencje ponieść.

J. B.: Ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie weszła w życie już ponad dwa lata temu. Wprowadziła dwa nowe środki, czyli zakaz zbliżania się sprawcy do ofiary i nakaz opuszczenia wspólnie zamieszkiwanego mieszkania. Te rozwiązania weszły w życie po ponad dziesięciu latach lobbingu organizacji pozarządowych. Przykro to przyznać, ale tym rozwiązaniom „wyrwano zęby”. Te instrumenty są bardzo rzadko stosowane przez polskie władze. Powodem jest, że policja przy interwencji nie ma prawa praktycznie nic zrobić. Wedle klasycznego rozwiązania, które jest wprowadzone w Austrii, już podczas interwencji policja ma prawo zabrać z domu sprawcę na przynajmniej 10 dni. Następnie ten środek jest ewentualnie podtrzymywany przez sąd. Natomiast w Polsce policja przyjeżdża na interwencje, pogrozi palcem, potem musi zwrócić się do prokuratora, potem do sądu i dopiero sąd ma prawo podjąć decyzję o nakazie opuszczenia mieszkania. W tym czasie może minąć kilka miesięcy. A w tym czasie wszystko się może wydarzyć.
Wygląda na to, że przed organizacjami pozarządowymi są kolejne lata starań, aby udoskonalić te przepisy, aby doprowadzić do tego, by policja już podczas interwencji mogła zabrać sprawcę i umieścić w odpowiednim ośrodku, tak by ofiara nie musiała uciekać.

Pytanie z sali: Jak wygląda uświadamianie dzieci i młodzieży? Czy są prowadzone jakieś zajęcia w szkołach, żeby dzieci wiedziały, co mają w takich przypadkach zrobić, jak się zachować?

E. O-Cz.: Obecnie jest prowadzona akcja „Szkoła bez przemocy”, ale to akcja dotycząca bardziej przemocy rówieśniczej, rozwiązywania konfliktów. Nie spotkałam się z tym, żeby się do nas zwrócono z propozycją zorganizowania akcji dotyczących praktycznych porad, co zrobić, jak czujesz, że twoja rodzina jest zagrożona przez jednego z jej członków.

M. Cz.: To jest jeszcze jeden paradoks naszego życia społecznego. Te same środowiska, które rozpoczynają z wielkimi fanfarami akcje przeciwko przemocy w szkole mówią, że w zasadzie przemoc domowa jest naturalna. Cóż to znaczy, że ktoś tam kogoś ścierką walnie czy po pupie uderzy. Prawda jest taka, że przemoc w szkole ma swoje źródło w przemocy domowej. Przemoc w ogóle ma swoje źródło w przemocy domowej. Przemoc domowa rodzi zachowania agresywne, rodzi postawę pokazującą, że przetrwa tylko silniejszy. Uważam, że to straszny błąd, że w szkolenie nie ma takich zajęć. Organizacje pozarządowe, które chcą takie zajęcia prowadzić, są w szkole widziane niechętnie lub przypina się im różne zdumiewające łatki.

P. S.: Uzupełniając wątek organizacji pozarządowych chciałbym przypomnieć, że był czas, kiedy było w tym zakresie zdecydowanie lepiej. Jednak przez ostatnie dwa lata sytuacja uległa zdecydowanemu pogorszeniu. Najlepszym przykładem jest to, co zrobił Giertych z podręcznikiem Rady Europy „Kompas”. Gdyby nauczyciele chcieli i mogli go stosować ucząc, co to jest dyskryminacja, stereotypy, dlaczego źle się tym posługiwać, to poziom przemocy by malał. W końcu dyskryminacja jest także źródłem przemocy.

E. O-Cz.: Zobaczcie, co się dzieje w telewizyjnych reportażach dotyczących przemocy. Dziecko utopione, dziecko pobite, dziecko w szpitalu, dziecko walczące o życie. Zwróćcie uwagę, że są to najczęściej dzieci konkubinackie. Z ekranu idzie przekaz, że patologia ma miejsce w związkach nieformalnych, konkubinatach. To oczywista nieprawda. Niestety jest tendencja, żeby zafałszowywać rzeczywistość, że jak rodzina to katolicka, kochająca się i bez przemocy, a zło to tylko w tych wstrętnych konkubinatach. Zobaczcie, że tak to jest pokazywane: na 10 spraw w jednej pokazane jest małżeństwo. Reszta to są pary nieformalne.

P. S.: Padło słowo Kościół. Kiedyś słyszałem pewną radę dla kobiet, że po pierwszym akcie przemocy ze strony partnera należy uciekać a nie wybaczać. Że jeżeli raz się zdarzyło, to jest olbrzymia szansa, że to się powtórzy, nawet jak przeprosi i nawet, jak będzie ten „miodowy miesiąc”. Ten pierwszy raz jest bardzo wyraźnym sygnałem, że jest coś nie tak i należy to przerwać. Co mają zrobić kobiety, które są ofiarami przemocy, przechodzą terapię, ale potem wracają do tego domu, gdzie sprawca cały czas jest. Czy mają się rozwieźć? Ale rozwód to kolejny życiowy problem. Większość społeczeństwa deklaruje się jako katolicy, którzy nie uznają rozwodów. Jak z tego wybrnąć? Jaka jest praktyka?

E. O-Cz.: Podzielę się refleksjami z terapii kobiet. Naczelną zasadą jest, że zmieniamy osobę, która jest w terapii a nie zaocznie jego. Zmiana dotyczy sposobu jej myślenia, funkcjonowania, reagowania powoduje komfort życia i zmianę w postępowaniu. Głównym celem terapii jest przemiana osoby w niej uczestniczącej. Nie ulga, bo ulgę daje tabletka, tylko przemiana. Czyli taka zmiana postępowania, która umożliwi redukcję lęku i napięcia, spokojne spanie, realizację swoich celów życiowych, niezależnie od tego, czy on jest czy nie. Skuteczna obrona, rozumiana inaczej niż używanie takich samych metod walki, taka, która daje pomysły, co mam w takiej sytuacji zrobić. Może uciec, może dzwonić, może krzyczeć? Przede wszystkim przestać się wstydzić. Przede wszystkim wzywać pomocy. Robić wszystko, żeby gościa eliminować. Jeśli nie jego zachowania, to jego osobiście. Do tego są odpowiednie instytucje i rozwiązania prawne. To oczywiście nie jest proste. Tym bardziej trudne im mniej ona zna swoje prawa i możliwości. I im bardziej jest przekonana, że nic nie znaczy i nic nie umie. Sprawcy chodzi o to, żeby tak myślała. Mało tego - jemu chodzi także o to, żeby ona wzięła jeszcze współodpowiedzialność za to, co się dzieje w ich rodzinie: „Gdybyś się nie przeciwstawiała, gdybyś nie gderała, gdybyś nie naskarżyła...”. Ona zaczyna tak myśleć: „Gdybym tak nie robiła, może by było inaczej.”. Dochodzi do wniosku, że to „zupa była za słona”. Czyli powód się zawsze znajdzie. Chodzi o to, żeby zmieniać osobę. Żeby dodawać jej sił. Żeby dawać jej wsparcie, żeby zmieniać jej świadomość dotyczącą jej praw, możliwości korzystania z tych praw i interweniowania. Reszta będzie się jakoś układać. Nikt nie obiecuje, że łatwo.

M. Cz.: Na pewno nie łatwo, ale od tego jesteśmy, żeby było coraz łatwiej, coraz lepiej. Sądzę, że w pytaniu dotyczącym Kościoła chodziło o zasygnalizowanie syndromu, mówiącego o tym, że kobieta ma nieść krzyż. Ma nieść krzyż, ma znosić przeciwności losu. Jest to częsty przekaz, który dochodzi do nas z ambon. Bogu dzięki, że mamy też takie wspaniałe postaci w Kościele jak ks. abp. Józef Życiński, który powiedział non possumus.
Wszystkim tym, którzy mówią, że kobieta ma nieść krzyż, chciałabym przypomnieć największe przykazanie, które dał Zbawiciel: „...a bliźniego swego jak siebie samego”. Nie więcej. Nikt nie jest zrodzony do heroizmu. Nikt nie ma obowiązku kochać bliźniego bardziej niż siebie samego.

E. O-Cz.: Skoro wynikł wątek Kościoła, powiem państwu, że postawa tego cierpienia jest dosyć nagminna u ofiar przemocy. Bardzo ryzykowne i dyskomfortowe jest podejmowanie tego wątku, ale się tym dziele ze wszystkimi, którzy chcą wiedzieć coś na ten temat. Zawsze zadaję kobietom pytanie: czemu służy ich cierpienie? Bo wiem, czemu miało służyć cierpienie Chrystusa. Wiem, czemu służyło cierpienie Matki Teresy z Kalkuty. Wiem, komu było łatwiej umierać, jak ona przy nich była. Ale czemu służy cierpienie maltretowanej przez męża kobiety? Tego nie wiem. Ważne, żeby kobiety odpowiadały na pytanie: Czy to służy mnie i moim dzieciom? Nie. Czy to służy mojemu rozwojowi? Nie. Czy od tego on kiedyś przestanie pić? Nie. Czy on przestanie kiedyś bić, jak ten krzyż będzie cię do ziemi gniótł? Nie. A twoje dzieci będą się lepiej uczyły? Też nie. Wobec tego czemu to służy?

Pytanie z sali: Jak reagować na przemoc psychiczną? Przecież krzyków nie usłyszymy. Te osoby są raczej ciche. Co zrobić, jak dostrzegamy np. w rozmowie z osobą nam bliską pojawiające się sygnały o przemocy o takim charakterze? Co zrobić, jeśli ta osoba nie jest tego świadoma i mimo naszych sugestii nie chce do siebie dopuścić takiej myśli?

E: O-Cz.: Przemoc psychiczna to odrębna działka, bardzo trudna dowodowo. Bardzo trudna do identyfikacji. I trudna do pomocy koleżeńskiej, sąsiedzkiej. W terapii ofiar przemocy eliminujemy bariery, które powodują, że one są psychicznie ranione. Takim kobietom trzeba służyć pomocą, która jest podstawowa. Czyli wysłuchać. Dać im szansę, żeby chciały to powiedzieć. Wbrew pozorom to jest ogromnie ważna sprawa. Kiedy człowiek słyszy, jak mówi, to słyszy również to co mówi. Być może będziecie czasem pierwszymi osobami, którym ona o tym mówi. A jak powie, to sobie ułoży w strukturę tego, co słyszy. Dowie się, co tak naprawdę się z nią dzieje. I to jest pierwszy krok do pomocy. I za wiele więcej nie zrobicie. Ale to jest ważne. Jeśli będziecie słuchać umiejętnie, aktywnie, jeżeli nie będziecie podpowiadać rozwiązania. Recept nie ma. Jeśli będziecie umieli powiedzieć: „Słyszę i rozumiem, co do mnie mówisz. Jak zechcesz ze mną o tym kiedykolwiek porozmawiać, zawsze możesz do mnie zadzwonić, przyjść, powiedzieć.” To bardzo ważny etap do tego, żeby ta kobieta w ogóle zaczęła coś z tym robić. Jeśli usłyszy to, co ją tak na prawdę w życiu spotyka z własnych ust.


Komentarze
Aby dodać komentarz pod własnym nazwiskiem musisz się zalogować, lub napisać pod tymczasowym nickiem (wymaga aktywacji)

Nick:Komentarz:
Brak komentarzy